Muszę przyznać, że zaskoczyliście mnie tak druzgocącą oceną "Diabła stróża". Czytałem tę historie ledwie dwa razy i dla mnie wydała się bardzo udana. Nie jest to co prawda ranga dokonań Bendisa i Brubakera (nie wspominając już o Millerze). Z jednej jednak strony Smith umiejętnie nawiązał do klasyki tej marki (w tym zwłaszcza "Odrodzonego"); z drugiej natomiast zaproponował fabułę mocno rozrywkową acz zarazem nieubliżającą inteligencji w miarę oczytanego czytelnika. Ponadto warstwa plastyczna w wykonaniu Quesady to wówczas (tj. w 2004 r.) była wciąż w miarę świeża jakość i jakoś do dziś nie wzbudza we mnie spazmów. Za jakiś miesiąc będzie okazja przeczytać tę historię po raz trzeci, ale nie sądzę bym doznał nagłego rozczarowania. Okoliczność, że trafi nam się także staż Davida Macka cieszy mnie w szczególności. Cenię jego twórczość, a do tego będziemy mieli zachowaną ciągłość serii "Daredevil vol.2" aż do końcówki stażu Brubakera (przy czym liczę także na całość Diggle'a w niedalekiej przyszłości). Dlatego dla mnie ta "zerówka" to przysłowiowa miód-malina.
"Diabeł Stróż" jest po prostu jednym z tych komiksów, który budzi kontrowersje a narastają one wraz z upływającym czasem. Jednym ta historia podpasuje, innym nie - ja akurat zaliczam się do tej drugiej grupy, co nie oznacza, że nie dostrzegam też pewnych dobrych elementów tej historii. Sam zamysł uważam za dobry pomysł, któremu zabrakło odpowiedniego wykonania. Smith nie miał np. problemów z tempem tego komiksu - moim zdaniem jest ona właściwe. W tych ośmiu zeszytach Smith wiedział, kiedy nieco uspokoić akcję. Komiks był/jest doceniany za to, że wyrwał on Dardevila z marazmu, ale czy naprawdę było to takie trudne biorąc pod uwagę, że tytuł począwszy do crossoveru "Fall from Grace"staczał się po równi pochyłej? Po tej mocno przeciętnej historii mamy słaby run Gregory'ego Wrighta, a po nim jeszcze słabszy Chichester, który nawet nie chciał podpisywać scenariuszy własnym nazwiskiem.
Potem przyszedł DeMatteis i wreszcie wyprowadził serię na fabularne wyżyny, ale co z tego skoro Marvel nie pozwolił mu pisać dalej i mamy przeciętny run Kessela, po którym przyszedł Joe Kelly i fundując jeden z najgorszych runów w Śmiałku. To właśnie po nim serię objął Smith, więc stworzenie czegoś lepszego naprawdę nie było trudnym zadaniem. Mimo że "Diabeł Stróż" to volumin 2, nigdy nie przyrównywałem go do późniejszych runów, ale raczej do tego co było wcześniej. Uważam, że Smitha nie tylko nie można równać z Millerem, ale i nawet z Nocenti, której runu aż tak bardzo nie cenię, nie mówiąc już o DeMatteis'ie, który napisał psychologiczną bombę i wniósł wiele nowego do historii postaci. Smithowi nie mogę darować tego co zrobił z Karen. Kiedy Miller ponownie ją wprowadził do serii zostawił swoim następcom dość kłopotliwy prezent. Choć Nocenti nie bardzo sobie radziła z pisaniem Karen, to nawet u niej miała swoje momenty jak w zeszycie, w którym pomaga rozbić szajkę pedofilską. Późniejsi scenarzyści świetnie rozwinęli postać Karen. W latach, kiedy Daredevil jako komiks osiągnął totalne dno, jedno było niezmienne - Karen. Czasami czytając jakiś zeszyt z niecierpliwością z trudem przechodziłem przez kolejne strony bezsensownych działań Śmiałka, by dojść do stron z Karen. Jej wątki były ciekawe do momentu aż przyszedł Kevin Smith i w sposób bezmyślny, nie szanując dokonań innych scenarzystów zmarnował cały potencjał i lata pracy nad tą postacią. Dodajmy, że tylko po to, by upodobnić Daredevila do innych superbohaterów - wiadomo, skoro superbohater to musi tragicznie stracić przynajmniej jedną ukochaną, po prostu musi - ile razy już to przerabialiśmy w komiksach? Widzieliśmy to zresztą już w samym Daredevilu, ale odejście Elektry Miller poprowadził mistrzowsko.
Co do rysunków to nie jestem fanem Quesady, ale to co bardziej mnie mierzi w "Diable" od strony wizualnej to kolorowanie. No bo z jednej strony niby to mroczna historia, a jest jakoś pastelowo.
Ja ten tom omijam, ale doceniam Egmont za jego wydanie z myślą o komplecistach.