Od dawna czytam sobie co jakiś czas Conany (wcześniej z As-Editor czy TM-Semic, ostatnio z kolekcji Hachette). Teraz postanowiłem zajrzeć też do nowszych produkcji - serii Busieka, serii Aarona oraz "Miecza Barbarzyńcy".
W starych Conanach było mnóstwo fajnych epizodów jak bohater jest już dorosły, natomiast o młodości Conana w Cimmerii wiadomo było niewiele. Oczywiście, w wielu opowieściach powtarza się, że urodził sie na polu bitwy, a jako piętnastolatek brał udział w ataku na Venarium, ale to jak slogany polityczne - tak naprawdę niewiele z tego wynika. Niby było parę epizodów dziejących się w młodości, ale tak naprawdę nie wiadomo było, dlaczego syn kowala opuścił Cimmerię i został wolnym strzelcem. Lukę tę bardzo fajnie zapełniają "Narodziny legendy" Busieka. Scenarzysta zebrał strzępki informacji i posklejał z nich bardzo fajną opowieść o dorastaniu i o wyruszeniu we własną drogę.
Percepcję niestety utrudniała szata graficzna. Niby rysunki Rutha nie są złe, ale czesto nie miałem pojęcia kto jest kto. Zwłaszcza, jak była awantura między dzieciakami, wszystkie wyglądały tak samo. Co do rysunków Norda to niby są świetne, a coś mi w niech nie pasuje. Chyba jest to fizjonomia głównego bohatera, która czasem wygląda jak kołek z ledwie wyciosanym wielkim nosem.
Jeśli chodzi o "Życie i śmierć Conana" i "Kult Kogi Thuna" to jest bardzo przyzwoicie. Rysunki lepsze niż ww, taki amrykański standard. Scenariusze także w porządku. Co ciekawe - "Miecz barbarzyńcy" zawiera jedną dłuższą opowieść, a "Conan Barbarzyńca" to zbiór epizodów - w latach 80-tych chyba było odwrotnie.
Ogólnie patrząc i porównując do lat 80-tych - myślę, że wszystkie próby reaktywacji Conana wyszły co najmniej przyzwoicie, nie gorzej niż SSoC, a lepiej niż Marvelowe CtB. Mi najbardziej przeszkadzały rysunki w opowieściach z DH.
Co jeszcze mi przeszkadzało to dziwna organizacja tomów Busieka - ani nie było tak, że każdy epizod jest poprzedzony okładką, nazwiskami twórców itp, ani nie było tak, że tego nie ma. Takie okładki z informacjami były trzy, tak jak amerykańce wydawali trejdy. Na odwrocie takiej okładki były informacje o autorach całego trejda, bez podziału kto co robił. Dziwne to. Jak widziałem amerykańskie omnibusy, to tam każda opowieść była wyodrębniona i podpisana - czasem był to jeden zeszyt, a czasem sześć - nie ważne - jedna opowieść - jedna okładka i opis. Tutaj było trochę dziwnie.
Z kolei w nowych tomach przed każdym zeszytem była okladka i mapka (fajnie), ale na mapce był ten sam tekst. No i dziwnie to wyglądało, jak w tomie on się powtarzał sześć razy. Chyba powinien być raz, na początku, a potem sama mapka.
Ale to są szczegóły, ogólnie przyjemna lektura.