Te "wielkie eventy" to najgorsza rzecz, którą Marvel ma do zaoferowania w temacie X-ludzi.
Imo, wspomniani bohaterowie dużo lepiej sprawdzają się w max. 4-zeszytowych story-arcach, najlepiej polanych dużą dawką telenowelowego sosu.
Zabrzmi to może śmiesznie, ale... nie pomyślałem o tym. Masz rację! Najprzyjemniej czytało mi się mutantów nie w formie zamkniętych historii, a regularnie dostarczanych w ramach Marvel NOW kolejnych tomików. A to nawet nie były najlepsze ogółem historie z X-Men.
Ale na taką telenowelę raczej nie ma co liczyć w ramach kolekcji...
Zgodziłbym się z tobą co do roczników 1962-63-64. Ale wraz z upływem lat i rosnącą popularnością Marvela, scenariusze są coraz lepsze. Teraz w Kolekcji kończy się już rok 1966, leci 1967 i miłośnik komiksów może się cieszyć tymi fabułami. A rysunki od samego początku są świetne.
Spider-Man Straczyńskiego, New X-Men Morrisona, Avengers Disassembled Bendisa - to są przełomowe momenty, po których komiksy są dla mnie "współczesne". To, co wcześniej, czyta się ciężko. Głupoty z lat 90. jeszcze przechodzą siłą nostalgii, ale im wcześniej, tym gorzej. Są oczywiście wyjątki, nie przekreślam definitywnie totalnie wszystkiego, ale generalnie narracja w tych komiksach jest już tak niedzisiejsza, że czyta się to po prostu słabo. Czy jest to seria z roku 62 czy 67, nie ma żadnego znaczenia... To trochę jakby oglądać nieme kino. Jest Nosferatu, Metropolis czy Pancernik Potiomkin- rzeczy przełomowe, które można docenić nawet dziś. Fajnie też zobaczyć początki medium, sprawdzić jak to się kiedyś robiło. Ale poświęcać na to każdy wolny wieczór sobie nie wyobrażam.