Cóż, to w moim odczuciu była jedna wielka podróż, która zbliża się ku końcowi. Zaręczyny były super, ale od początku z kim nie rozmawiałem mówiłem, że ślubu nie będzie w 50 numerze - co nie zmienia faktu, że ten na pewno w końcu się stanie faktem. Z bardzo prostego powodu, King miał jeszcze bardzo dużo numerów przed sobą - w pierwszych planach ok. 80, potem zostało to przedłużone do 103 lub 105, aż ostatecznie zostało cofnięte do poprzedniej formy, ale tylko w teorii, bo tak naprawdę te numery, które miały być dalej Batmanem Kinga, będą teraz miniserią Batman/Catwoman. I w moim odczuciu ogólnie dobrze się stało, a każdy kolejny komiks tylko ostatecznie miał udowodnić to jak ta relacja - w ich przypadku miłość jest prawdziwa i silna, że jest w stanie przetrwać wszystko, przy okazji też Batman został uczłowieczony.
A co do konkretów.
Ogólnie to w Gotham jest istny rozpierdol prowadzony przez Bane'a i jego ekipę, ale Bruce i Selina obecnie przebywają na wakacjach.
I tutaj jest cały myk. Tutaj nie ma tyle Batmana i Catwoman, a są Bruce i Selina i są to ludzie. W pełni z krwi i kości. Każdy dialog pomiędzy tą dwójką działa perfekcyjnie. Jest w tym pełno emocji i takiej jakby to ująć... 'prawdziwości', jakiej w komiksach aż tak często nie spotykamy. Zwłaszcza gdy się po prostu przed sobą w pełni otwierają. Idealnie pokazuje i nakreśla to co łączy Bat & Cat. Tym właśnie stoi przede wszystkim ten komiks
(no i rysunkami ale to wiadomo, Clay Mann) i tym mnie kupił w całości.
Oczywiście każdy może mieć swoje odczucia i nie mam z tym problemu jeśli ktoś ma zdanie jak Red Fury, ale dla mnie ten komiks jest rewelacyjny i jako pojedynczy zeszyt uważam go za najlepszy w tej serii. Wywołał we mnie cholernie dużo emocji, a nie jestem 15 latkiem, który jara się wszystkim co przeczyta. Komiksów też nie czytam od wczoraj.