Wraz z pojawieniem się 6 tomu solowej serii Batmana i w niedalekiej przyszłości eventu „Ślub”, postanowiłem odświeżyć sobie lekturę pierwszych 6 tomów z Rebirth i przygotować krótką rozpiskę podsumowującą moim zdaniem jak przestawia się run Kinga w poszczególnych tomach. Może skłoni polskich czytelników do jakiejś dyskusji lub refleksji.
Chyba lekkie spoilery ale starałem się unikać.
Tom 1 – Jestem GothamPierwszy tom Batmana z Rebirth nie prezentuje się jeszcze tak źle jak następne. To pewnego rodzaju amalgamat różnych treści. Mamy tu wyważonego "akcyjniaka" z szalonymi pomysłami jak sterowanie skrzydłami samolotu przez Batmana za pomocą „lin” (niczym chore wybryki kaskaderskie u Snydera). Mamy parę enigmatycznych bohaterów o niejasnych z początku intencjach, które mogły zwiastować nawet intrygę detektywistyczną. Niestety większość z tych nadziei pozostaje niespełniona. Na przestrzeni kilku stron wychodzi na jaw, że King gubi się z początku nawet w strukturze jednego tomu, a co dopiero całego runu. Z tego powodu poziom głupotek rośnie w szybkim tempie. Np. po traumie utraty brata i praniu mózgu Psychopirata Batman pozostawia Gotham Girl, która lata sobie po mieście, zwalcza przestępców, goli głowę i gada do siebie. I na to pozwala Batman, człowiek, który nie ufał eSowi, bo bał się, że przez swoją moc zniszczy planetę. Daje za to wolną rękę dziewczynce o zjechanej psychice i mocy równej Supermanowi. Gacek ot tak idzie sobie spać.
Ogółem nie ma tragedii jak się przymknie oko na to i owo (na szczęście się da), czyta się to w miarę szybko i poszczególne zeszyty zachowują ciąg przyczynowo skutkowy. Mamy wrażenie jednej opowieści zamkniętej w ramach tomu. Dobry start runu choć do takiego Detective Comics mu spooooro brakuje. Na plus ukazanie tragedii pary nowych bohaterów, choć szkoda, że na tym ich wątek się niestety na ten moment kończy.
Tom 2 – Jestem SamobójcąPo w miarę dobrym starcie King zaczyna mocno pikować w dół. Ilość głupot w tym tomie osiąga już poziom krytyczny. Batman z pomocą przypadkowych złoczyńców z Arkham (których bezprawnie przejmuje dzięki wpływom Amandy Waller) odbija Psychopirata z rąk Bane’a w jego państwie. Sama intryga Nietoperza mająca na celu przechytrzenie Bane’a jest tak idiotyczna, że gdzieś w środku chyba sam autor się w niej pogubił. Najśmieszniejsze jest to, że cały wątek z Banem jest samodzielny i można go w całości pominąć bez uszczerbku na dalszej części runu. Na deser naiwne rzucanie w twarz dekonstrukcją, przy której King się rozpływa. Jeżeli dane dzieło chcesz adresować do ludzi inteligentnych to niestety przypominanie im o tym co dwie strony swoimi „inteligentnymi rezolucjami, przewrotnymi prawdami i zaskakującymi alegoriami” się nie sprawdza. Nie tędy droga kolego. Zbyt natarczywie wali to po oczach żeby było z tego coś więcej aniżeli pożywka dla rozochoconego swoim IQ nastolatka.
Tom 3 – Jestem BaneNo cóż. Nie będę oryginalny. Absolutna porażka. Absolutne dno runu Kinga. Wątek Bane’a ciągnący się od tomu 2 to tylko gigantyczny setup dla zeszytu w którym Nietoperz oświadcza się Kotce. Gargantuicznie rozciągnięte walki pełne nudnych, pisanych bez polotu, pompatycznych dialogów między Batmanem i Banem. Walki z których absolutnie nic nie wynika, służących jedynie domknięciu wątków Gotham Girl, na którą nie było pomysłu. To właśnie te ruchy zdradzały brak planu Kinga na cały run i pisanie na kolanie kolejnych wątków. W którą stronę wiatr zawieje tam polecimy.
Niewielkie rozgrzeszenie temu tomowi zapewniają zeszyty z psem Batmana – Acem oraz ten z Catwoman, który jest immanentny dla dalszej części runu. Mimo to jest to za mało aby polecić ten tom. Omijajcie szerokim łukiem.
Tom 4 – Wojna Żartów z ZagadkamiPoziom zdecydowanie wyższy aniżeli w dwóch poprzednich ale historia nie należy moim zdaniem do wybitnych. Wczesne lata działalności Batmana. Joker z Riddlerem walczą o prawo do unicestwienia Gacka w Gotham. Sporo kontrowersyjnych zabiegów typu kolacja w posiadłości Wayne’ów z udziałem łotrów.
W pewnym momencie pojawiło się sporo pozytywnych opinii na temat „Wojny” ale po ponownej lekturze muszę chłodnym okiem stwierdzić, że fabuła jest dość przeciętna. Czy zdarzyło się wam kiedyś słuchać kolegi, który opowiadał przydługawy żart? Dwoił się i troił aby szczegółowo zarysować ramy swojego gagu po czym po 10 minutach słownej żonglerki padła pointa. Na ustach słuchaczy pojawił się delikatny uśmiech ale nie było to donośne CHACHACHA jakie wykształca się po genialnych dowcipach na 2 zdania. I tak właśnie należy podsumować Wojnę Jokera z Riddlerem przedstawioną na łamach tego komiksu. Twist pod koniec udany, lecz pierwszy człon żartu nieprzyzwoicie rozciągnięty, przegadany i pełny niewypałów. Przez co pod koniec można wręcz zapomnieć, że mieliśmy odczuć satysfakcję z lektury. Albo wybuchnąć śmiechem.
Tom 5 – ZaręczeniJest to zdecydowanie najlepszy tom z tych wydanych od początku. Podziwiamy w nim reperkusje niedawnych oświadczyn Batmana. Zamiast budować misterne, zagmatwane intrygi King skupia się tutaj na prostych historiach, które łączy tematyka zaręczyn. Mamy tu przyjemny "akcyjniak" z Talią Gul na bliskim wchodzie, budowanie relacji między Robinami, a także eSem a Gackiem i ich podchody w związku z ogłoszeniem zaręczyn. Dodajmy do tego uroczą podwójną randkę w wesołym miasteczku i mamy pakiet naprawdę udanych zeszytów.
Ocena zdecydowanie pozytywna ale w trakcie lektury należy sobie zadać pytanie, dlaczego to takie fajne? Dlaczego jest lepiej aniżeli w poprzednich tomach? Hmm troszkę przypomina to jakąś inną serię z Rebirth... może run Tomasiego w Supermanie? Nie... to przecież niemożliwe. Żeby tak podrabiać? Ale co tam. Cel uświęca środki.
Tom 6 – Narzeczona czy włamywaczka?Tutaj już wyraźnie gorzej aniżeli w poprzednim tomie. Pierwsza historia to szybko przeprowadzony origin (przyszłego) villaina, który czyta się z względnym zaciekawieniem. Historia z Gentle Manem miała interesujący pomysł ale poprowadzenie dialogów zdradza słabość warsztatu Kinga. Te same żarty i powtarzane kwestie z poprzednich tomów. Sytuację ratowałby fakt, gdyby opowieść o prawdziwej miłości gotowej do poświęceń była choć trochę „urocza”. Ale nie jest. Jest naiwna, napisana w pośpiechu. Punchline gdzieś przepadł. Na deser dostajemy historię z Poison Ivy, która jest już tragiczna w czytaniu. Naprawdę można zasnąć. Ile razy w tym runie czytaliśmy już o postaciach z „trudną przeszłością, którym można było pomóc”. Ile to razy czytaliśmy już o tym „jak ciężko było, przez jakie bagno musieli przejść aby wyjść na ludzi”. „Byłam młoda, nie wiedziałam co robię”. „Tylko ja mogę cię zrozumieć”. Co druga postać u Kinga ma taką właśnie konstrukcję. Sytuację troszkę ratuje ostatnia historia, opowiadająca o poszukiwaniu sukienki ślubnej przez Catwoman. Dużo tu jednak pustego homage, jakiego zresztą pełno w całym runie Kinga. Nie stylowego puszczania oka do fanów tylko ordynarnego rzucania im w mordę ochłapów. „Macie i jarajcie się tym co wam znalazłem z przeszłości”. Jak ten pseudo żart powtarzany przez Batmana i Catwoman odnośnie miejsca ich pierwszego spotkania.
Ogółem po ponownej lekturze tych 6 tomów ma się wrażenie odbycia terapii w psychiatryku. Tak to sobie wyobrażam. Umysł totalnie zgwałcony przez różne wybryki tego autora, który mainstreamowe superhero trakuje jako swoją terapię, a czytelników jako widownię.
A poczekajcie co będzie dalej. <wink, wink>
Jeżeli miałbym coś polecić polskim czytelnikom na ten moment to zakup tomu 1 i 5. Cała reszta to niestety strata czasu... są dużo lepsze rzeczy z Rebirth.