Trochę nostalgii: 22 września 1995 r. poszedłem do kina na "Batman forever" i byłem zniesmaczony. Ta scena z kwasem w sejfie chociażby. Porażka. Totalne spieprzenie postaci Two-Face'a. Żenujący popis Tommy Lee Jonesa, jakaś nędzna imitacja Jokera. Obronił się tylko Carrey, kompletnie szalona kreacja, ale czy tak powinien wyglądać mistrz zagadek? A O'Donnel - młodzieniec przygarnięty przez Wayne'a, bo stracił rodziców? WTF? Wertham byłby zadowolony
. I kompletnie idiotyczna intryga - Riddler i panowanie nad umysłami mieszkańców Gotham City. Z drugiej strony Zuckerbergowi, cieciom z Netflixa, Amazona, itd. musiała się wtedy zapalić zielona lampka
.
Dziś, po latach, mam inne spojrzenie. Po prawdzie (i obejrzeniu filmów Burtona po kilka razy) - głupot we wszystkich trzech jest tyle samo. I nagle "Forever" nie wypada już tak źle. Totalnie napalona Chase Meridian, zagubiony Wayne, sarkastyczny jak zwykle Alfred - fajnie to wszystko się składa. Nawet po latach - Carrey wymiata (chociaż zawsze chciałem zobaczyć w tej roli Robina Williamsa, którego wtedy WB wydymało - po raz drugi - bo okazało się, że Jim jest bardziej "chodliwy").
Pamiętam jak wtedy marzyłem, żeby rolę Denta zagrał DeNiro. Dramatyczna, tragiczna, dobrze napisana postać to byłoby coś na miarę jego talentu. Ale nawet zanim zobaczyłem efekt końcowy w "Forever" wydawało się to nieprawdopodobne - TAKI aktor w filmie komiksowym! Dziś - po "Meet the Fockers" i "Last Vegas" -
well.
Czy wiecie, że Tommy Lee Jones i Carrey mieli totalną kosę na planie? Jones pogardzał Carrey'em.
No i zamiana Billy Dee Williamsa na Tommy Lee Jonesa (kompletnie z dupy, ale to w końcu Schumacher) - dziś po takim myku sprzęt elektroniczny znikałby szybciej ze sklepów niż po zeszłorocznych wydarzeniach.
"Batman i Robin"- Freeze i Ivy wyglądają fajnie, i to by chyba było na tyle.