Po krótkiej wakacyjnej przerwie od czytania komiksów (w końcu od czasu do czasu trzeba przeczytać jakąś książkę
wróciłem do ogarniania mojego ulubieńca, Alana Moore'a, i od razu zacząłem z wysokiego C:
Strażnicy. Muszę przyznać, że powtórna lektura nie zmieniła ani na jotę oceny tego komiksu.
Nie wiem czy ktokolwiek jest w stanie napisać coś nowego o tym niezaprzeczalnie kultowym i wyjątkowym dziele. Moore, podobnie jak w przypadku Miraclemana, bawi się superbohaterską konwencją i tym razem prezentuje mroczną, dojrzałą i bardzo przyziemną ripostę na naiwne, przekoloryzowane i oderwane od rzeczywistości opowiastki o ludziach w trykotach. To tak naprawdę od tego komiksu (któremu w sukurs przyszły "Powrót Mrocznego Rycerza" i "Batman - Rok pierwszy" Franka Millera) rozpoczął się proces ukazywania superbohaterów w bardziej dojrzalszych opowieściach, a prezentowane postacie stały się zdecydowanie bardziej wyraziste.
Wspaniała opowieść Moore'a zaczyna się jak standardowy kryminał - od śmierci człowieka, który na zlecenie rządu działał w przebraniu pod pseudonimem Komediant. Choć superbohaterska działalność została prawnie zakazana, a trykoty (z małymi wyjątkami) odwieszone na kołek, to jednak ktoś usilnie próbuje pozbyć się dawnych bohaterów. Okazuje się, że to dopiero początek zdecydowanie większej intrygi, a sukcesywne dyskredytowanie herosów i pozbywanie się ich z życia publicznego ma swoje drugie dno. Jak to u Moore'a bywa nic nie jest czarno-białe, a odcienie szarości najwidoczniej dostrzec można w niejednoznacznym zakończeniu, które pozostawia czytelnikowi możliwość własnej oceny opowiedzianych wydarzeń.
Kolejny wspaniały album od wybitnego twórcy komiksowego! Moja ocena:
9/10.