1.Rapsodia węgierska (Kurc) – największa przyjemność z lektury albumu komiksowego, jeśli idzie o wydawnictwa albumowe z 2022 roku. Wsiąkłem w ten klimat.
2. Epilog (Timof) – największe zaskoczenie w trakcie lektury z rzeczy wydanych w roku ubiegłym. Komiks jak cios między oczy. Kilka możliwych poziomów interpretacji. Arcydzieło. Gdyby był w kolorze i może odrobinę mniej cartoonowy, byłoby pierwsze miejsce.
3. Węgiel i Krzem (Timof) – inteligentne science-fiction, świetnie narysowane… Nie wiem czy Mathieu Bablet trafia w dziesiątkę, ale wiem, że strzela do dobrej tarczy. Jedyny minus to z lekka bełkotliwe posłowie autorstwa Alaina Damasio, przed którym przestrzegam.
4. 7 żywotów krogulca (Kurc) – piękny komiks, scenariuszowo zupełnie niedzisiejszy (i to mi się podoba). Może nie są to „Towarzysze zmierzchu”, ale jest blisko. Z jednej strony esencjonalna rozrywka, z drugiej coś więcej.
5. Blast t.1 (Mandioca) – chyba jednak trochę przerost formy nad treścią, ale jak to świetnie jest to przemyślane i wykonane.
6. Reckless (Mucha) – to nie jest oczywiście Criminal, ale zarazem jest to coś równie dobrego. Przemoc, brudne tajemnice, kac po epoce hippisów i wojnie w Wietnamie, terroryści klimatyczni (he, he), bomby, podejrzane typy i typiary, FBI, mroczna przeszłość, femme fatale, porachunki, krew... A jednocześnie jest to stylowa, rysunkowa oda do Stanów Zjednoczonych, które pamiętam z rozklekotanych VHSów w latach 80. I jeszcze mnóstwo smaczków wrzuconych w tle. Wiadomo, że schematy tej historii są ograne (to jest w końcu Brubaker), ale otrzymujemy pulpę doskonałą.
7. Toppi Kolekcja, Tom trzeci: Ameryka Południowa (Lost in Time) – jedyny tom tej kolekcji, który przeczytałem. Nic oryginalnego nie napiszę. Genialne rysunki i sposób prowadzenia narracji; wspaniała kompozycja kadrów i zmiany perspektyw; te przeskoki od symboliki do konkretu, od prawie karykatury do rysunku realistycznego. No, mistrz po prostu. Natomiast, gdyby te same scenariusze narysował jakiś frankofoński rzemieślnik średnich lotów, prawdopodobnie historie wydałyby mi się przeciętne, a w niektórych przypadkach śmieszne lub słabe. Gdyby z kolei Toppi zrobił adaptację książki telefonicznej albo powieści Blanki Lipińskiej, wyszłyby pewnie arcydzieła komiksowe.
8. Potwory (Mucha) – to miał być komiks totalny, dzieło życia Windsor-Smitha, a wyszła – jednak – porażka. Komiks, który momentami naprawdę zachwyca, a momentami zwyczajnie nudzi i męczy. Geniusz od banału czasem dzieli niewiele, a Windsor-Smith ciągle skacze w tę i we w tę. W jednej z możliwych interpretacji jest to całkiem ciekawa destrukcja formy komiksu superbohaterskiego – tylko wydana o trzydzieści lat za późno (a może i czterdzieści: w końcu rzecz powstała na bazie pomysłu na komiks o Hulku w połowie lat 80.) i o połowę za długa. Tak czy owak, każdy twórca komiksów chciałby pewnie mieć taką porażkę w swoim dorobku.
9. Mieszko. Zbrodnia (Graphos) – coraz lepiej rozwija się ten cykl; nasza rodzima „Gra o tron”, spiski, zdrady, polityka i zwykła zawiść…, a jednocześnie opis świata, który się zmienia (tylko nie wszyscy to widzą). Gdyby jeszcze rysunek w pełni dorównywał historii.
10. Button Man. Cyngiel (Studio Lain) – BakkaBakkaBakka! Blam! Kachow! Bdam!… Czysta akcja, dobrze narysowana. Kiedyś to było, teraz to nie jest.
Z rzeczy, które przeczytałem ułożyła się właśnie taka dziesiątka. Choć ten rok był tak dobry, że spokojnie mógłbym ułożyć (tylko z przeczytanych albumów) drugą dziesiątkę, wcale nie tak dużo gorszą od powyższej. Nie uwzględniłem „Metal Hurlant” nr 2. Obiektywnie to byłoby pierwsze miejsce, ale wyszedłem z założenia, że to jest czasopismo a nie album.
Wznowienia
1. Hernan Cortes i podbój Meksyku (Ongrys)
2. Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza (Kultura Gniewu)
3. Funky Koval (Kurc)
4. Figurki z Tilos (Ongrys)
5. Kapitan Żbik (Czarna Nefretete) (Ongrys)