Obejrzałem w końcu dwójkę i matko bosko co tu się stanęło....
Jakiż to jest nudny, przegadany i niewnoszący nic film. Poszli tropem dramatu sądowego, który jest przez większość czasu porażająco nudny
jedyny zwrot akcji to porzucenie w sądzie obrony adwokat przez Flecka i okazanie skruchy a także porzucenie alter ego Jokera
Cały ten film jest taki na niby, ze na siłę można uznać go zabawą z oczekiwaniami widza, ale w rzeczywistości płytko muska głębiej eksplorowane motywy z mitologii Batmana
Na niby jest związek z Harley Q, która okazuje się zaledwie psychofanką Jokera i do tego kłamcą. Joker i Harley widzą się kilka razy w życiu, raz uprawiają seks, ona chce Jokera, Arthur nie chce być już Jokerem, ona wychodzi zawiedziona z sali sądowej. Potem małe domknięcie w postaci sceny spotkania na schodach i to wszystko
Nie dość tego Gaga, gra tak nieciekawie, że mam gdzieś tą interpretacje Harley. To jest psychofanka mordercy, która lubi piosenki i to wszystko. No dobra fajny jest motyw, że w pewnym momencie mamy mały element manipulacji Jokerem ale więcej plusów nie stwierdzono.
To ma być to pogłębienie postaci względem komiksów czy kreskówek? Taki super realistyczny ciężki dramat? Przecież to nawet nie stoi obok toksycznej relacji Jokera i Harley z masy komiksów i kultowego Batman Tas. Tak spinający się na super dojrzały dramat film, jest gorszy od kreskówki, kierowanej również dla dzieci. Jasne, że to była bajka i wielu rzeczy pokazać nie mogła, ale jak sugestywnie podkreślała dwulicowość Jokera wobec Harley, czy jej beznadziejne zapatrzenie w niego.
Wracając do samego filmu, kiedy Arthur nie spędza czasu w sali sądowej to siedzi sobie w tym Arkham Asylum i tutaj też nie dzieje się wiele. Pogadanki z Lee, gadki z kolegami na spacerniaku, strażnicy kręcą się obok Arthura i tak to leci. Mogli się skupić bardziej na traumatycznych próbach terapii dla Jokera a tak mamy obyczajowe trelmorele, jedyna mocna scena to ta, gdzie
Joker zostaje pobity przez strażników i jest mocna sugestia gwałtu na nim, a potem strażnicy zabijają jego kolegę z celi na przeciwka
No i rzecz, która najbardziej namieszała wśród ludzi... ten musical. Żenująco słucha się momentami wykonów Phoenixa, gośc nie bez powodu jest aktorem a nie wokalistą. Postacie tymi swoim śpiewami często wprowadzają w stan cringu i nawet mimo tego, że Gaga oczywiście radzi sobie lepiej, to mam gdzieś co ona tam śpiewa bo jej Harley jest słabo zbudowaną papierową postacią.
Co do plusów to Pheonix dalej daje radę, kilku aktorów drugiego planu robi co może vide Brendan Gleeson, Leigh Gill czy Catherine Keener.
Najgorsza jest bezcelowość tego filmu, Philips zrobił ponad 2 godziny obraz, który trolluje widza, ze to wcale nie jest film o Jokerze i potem w wywiadach jeszcze dodatkowo wbijał szpile widowni, że nie mieli prawa oczekiwać filmu o Jokerze, bo to nigdy nie był "ten" Joker.
To fantastycznie, więc po cholerę brano sobie nazwy lokacji, imiona postaci stricte z DC, stricte z mitologii Nietoperza? Imo to równie dobrze mogła być historia pod tytułem "Arthur" dziejąca się w Nowym Yorku, tylko wtedy pierwszy film nie zebrałby miliarda z kas kin. Jedynkę ciągle lubię, doceniam eksperyment, ale zarazem zdaje sobie sprawę jak bardzo i tamten film ma wywalone na komiksową mitologię.
Nolan robił rzeczy po swojemu, to samo robi Reeves, ale ciągle czuć, że twórczość tamtych panów jest osadzona w świecie Batmana. Bardziej realistyczna ale zarazem z toną ważnych tropów i znaczeń dla tego świata, a świat Phillipsa to trolling.
No i Tarantino zachwycający się Jokerem 2 z jego argumentacją to dopełnienie jaki ten obraz jest śmieszny, niepotrzebny i głupi.
To, że strzelasz kupą w kierunku materiału źródłowego nie robi z ciebie fajnego gościa, to tylko taki bunt dla buntu, wywrotowość dla jajec i trollingu. Wielu ludzi przecież komiksów nie czyta a uważa ten film za przeraźliwie nudny i zbędny.