Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Wiadomości - SkandalistaLarryFlynt

Strony: 1 ... 135 136 [137] 138 139 ... 209
2041
Dział ogólny / Odp: Egmont 2020
« dnia: Wt, 12 Maj 2020, 18:46:44 »
Jak pokazują kolekcje Spider-Mana, Literatury w Komiksie i Lucky Luke to co mówisz to wuja prawda.

2042
Komiksy amerykańskie / Odp: Old DC od Egmontu
« dnia: Wt, 12 Maj 2020, 18:41:27 »
Jeżeli ta kolekcja miała faktycznie zostać wydana w tym roku to nie masz co czekać na Egmont, bo machina została już dawno puszczona w ruch i pewnie prace nad tym trwają cały czas, po prostu później wszystko wyląduje w drukarni. Jakby Egmont miał jakiegoś asa w rękawie, to TK rzuciłby coś w stylu "myślimy, ale to kwestia przyszłości".

2043
Komiksy amerykańskie / Odp: Old DC od Egmontu
« dnia: Wt, 12 Maj 2020, 18:18:22 »
  Ja osobiście nastawiłem się już na to, że będzie. Za dużo jest gadki o tych kolekcjach DC podczas gdy żadnej na rynku nie ma i o tym, że Egmont jest zobligowany współpracować przy ich wydaniu. Dobrze niech wydają, mnóstwo tam świetnych tytułów, nie chce mi się już czekać kolejne 5 lat na trzy tomy rocznie. Kolekcje są partwork nie patchwork.

2044
Komiksy amerykańskie / Odp: Old DC od Egmontu
« dnia: Wt, 12 Maj 2020, 17:52:47 »
  Dotychczas miałem kolekcję Batmana umiejscowioną w dziale mity i legendy, ale też odniosłem wrażenie, że TK daje do zrozumienia, że ta kolekcja to rzeczywistość. Np. twierdząc, że "Trybunał Sów" to tytuł który mógłby znaleźć się w DC Deluxe, ale został ostatnio wznowiony w ramach kolekcji. Zresztą wogóle zaczynając temat klasycznego Batmana od kolekcji.

2045
Dział ogólny / Odp: Planeta Komiksów
« dnia: Nd, 10 Maj 2020, 22:30:25 »
  "Pogańskie żądze". Wszelkie żądze mi przeszły jak otworzyłem pierwsze "Polish Porno Graphics". Jak miałbym znowu oglądać twórczość Nikodema Cabały et censortes to wolałbym już chyba jakiś film z Karolakiem i Adamczykiem włączyć.

2046
Komiksy amerykańskie / Odp: Old DC od Egmontu
« dnia: So, 09 Maj 2020, 12:12:36 »
  Wszystko fajnie, tyle że Egmont już od dawna wydaje DC w ujednoliconych liniach czyli New DC, które przeszło w Rebirth które właśnie przekształca się w Uniwersum, DC Deluxe, Vertigo i ostatnio Black Label. Moore i Miller wychodzą osobno w Mistrzach Komiksu. A teraz dostaliśmy Ptaki Nocy i Hitmana w niepasującym do powyższych wydań, będącego za to w tym samym formacie co klasyka Marvela i Vertigo i będącą dosyć rozsądną  zbalansowaną pomiędzy ceną a objętością, dostosowanym do wydawania dłuższych serii formą. Old DC wcześniej czy później musi się pojawić, powoli doganiamy teraźniejszość i coś Egmont będzie chciał wydawać w końcu.

2047
  Podsumowanie kwietnia. W tym miesiącu sporo czytania, głównie nadrabianie kolekcji. UWAGA UWAGA mogą pojawić się SPOILERY!!!


1. Najlepszy:
 
  "Invincible tom 3" - Robert Kirkman, Ryan Ottley. Kirkmanowego tasiemca będącego połączeniem Spider-Mana, Green Lantern, Beverly Hills 90210 oraz Flasha Gordona ciąg dalszy i dalej na wysokim poziomie. Autor konsekwentnie rozwija stare wątki, wprowadza nowe i będę szczery nawet nie mam pojęcia kiedy te ponad 300 stron zdążyłem przeczytać. Nie będę się więcej w tym miejscu bez sensu rozpisywał, w końcu to "prawdopodobnie najlepszy komiks superbohaterski na świecie" i to w zupełnie inny sposób niż Carlsberg będący prawdopodobnie najlepszym piwem. Ocena 8+/10.


  "Star Wars kolekcja - Mroczne Imperium 1,2" - Tom Veitch, Cam Kennedy, Jim Baikie. Nie będę ukrywał dawno, dawno temu w tej samej galaktyce zakochałem się w tym komiksie natychmiast jak go kupiłem w wydaniu Tm-Semicowym i ta miłość okazało się trwa do dzisiaj. Jedna z najbardziej kontrowersyjnych produkcji ze świata Star Wars, swego czasu znienawidzona za powrót Imperatora (skądś to znamy), dzisiaj zaliczana do ścisłego topu gwiezdnowojennych historii. Jej największym problemem jest to, że jest to jedna z pierwszych wielkich "epopei" gwiezdnowjennych stworzona po "Powrocie Jedi" i z racji tego, że nie istniał wtedy nikt dbający o spójność uniwersum a każdy z autorów sam sobie rzepkę skrobał, Dark Empire bardzo mocno koliduje z innymi komiksami i książkami. Sprawy nie ułatwia sam autor, który rzuca czytelnika na głęboką wodę i w przeciwieństwie do większości kolegów po fachu nie ustanawia Sojuszu w roli triumfatora, tylko wyraźnie zaznacza że jest on w wielkich opałach tracąc swoją stolicę Coruscant na rzecz Imperium ( a właściwie dwóch jego odłamów prowadzą ze sobą bratobójczą wojnę jednych ze ścisłego kręgu zmarłego Imperatora i drugich twierdzących że Imperator ssał na maksa i czas na zmiany). Cóż, z pewnością niektórzy fani mają też za złe wejście Luke'a w Ciemną Stronę Mocy, po wydarzeniach z ostatniej części trylogii jakby nie ma to sensu, ale mi to szczerze mówiąc nie przeszkadzało, dla mnie naprawdę kanoniczne są tylko filmy a sam komiks oceniam pod wyłącznie pod względem przyjemności jaką daje a Mroczne Imperium czyta się ciągle świetnie. Chyba jeszcze bardziej fandom został podzielony przez "Dark Empire 2" i tutaj również rozumiem zarzuty jakie stawiają przeciwnicy, kolejna superbroń niszcząca planety, wojownicy Ciemnej Strony schodzący po jednym strzale czy zbyt dużo postaci i wątków fabularnych umieszczonych naraz. Dla mnie większość tych minusów to tak naprawdę plusy. Fakt następny niszczyciel planet jest trochę słaby, ale mi brakowało wcześniej nieco więcej walk na miecze a tutaj mamy ich pod dostatkiem zwłaszcza, że jest to poparte całkiem interesującym pomysłem, że Imperialni to wcale nie szkoleni Sithowie tylko najbardziej spaczeni członkowie kamaryli Palpatine'a, którzy stanowią przekaźniki jego mocy i woli. Nowi uczniowie Luke'a może i mają faktycznie krótkie życiorysy, ale wystarczające na tyle, aby określić ich charaktery i szczerze mówiąc ta mieszanka młodości ze starością o całkowicie odmiennym pochodzeniu i niespecjalnie kolorowej przeszłości o wiele bardziej przypadła mi do gustu niż młodzież z Akademii. Na scenariusz składają się trzy wątki, pierwszy to Han i Leia pragnący odzyskać Sokoła Millenium i uciekający przed Bobą Fettem, drugi to rebelianci atakujący fortecę Imperatora, planetę Byss oraz trzeci Luke z przyjaciółmi poszukujący artefaktów Jedi. Scenariusze, scenariuszami ale "Dark Empire" nie miało by chyba połowy swojego czaru gdyby nie genialne rysunki Cama Kennedy, on nie tylko wyróżnia się oryginalnym, zadziornym stylem prosto z łamów 2000AD, ale wprost uwodzi przygnębiająco zimną i ubogą paletą barw. Rysunki jeszcze bardziej niż fabuła odbiegają od kanonicznych klimatów Star Wars, Kennedy kreśli obraz Galaktyki z jej najbardziej odrażającej i ponurej strony, trzeba przyznać że autorzy dobrali się w korcu maku. Tutaj należałoby przejść do mniej przyjemnego momentu a mianowicie oprócz dwóch części "Mrocznego Imperium" dostajemy też ich epilog w postaci dwuzeszytowego "Kresu Imperium". Strasznie dziwaczne jest to dziełko za scenariusz dalej odpowiada Veitch, ale rysownikiem jest również znany z 2000AD Jim Baikie, kończy ono ostatecznie historię Mrocznego Imperium i odrodzonego Palpatine'a ale jednocześnie jest tak "ściśnięte" że ledwo zachowuje jakikolwiek sens. Z ciekawości przeszperałem solidnie internet chcąc się dowiedzieć, dlaczego wygląda to jak wygląda i według specjalistów (chyba) od Expanded Universe początkowo miało to być pełnoprawne 6-zeszytowe Dark Empire 3, ale z racji bardzo słabej sprzedaży wydawnictwo nakazało natychmiast zakończyć miniserię na drugim zeszycie. Nie jest do końca przekonany czy to prawda, ten komiks od samego początku czyta się dosyć dziwnie. Na dodatek rysunki Baikiego wyglądają jakby machnął te 40 stron w kilka godzin, stara się on naśladować nieco styl Kennedyego ale raczej z marnym skutkiem, większość ilustracji jest po prostu słaba a przecież Baikie to nie jest gość z pierwszej lepszej łapanki tylko naprawdę utalentowany artysta. Podsumowując jeżeli ktoś ma ochotę przeczytać jeden z najbardziej odważnych (na swoje czasy z pewnością za bardzo) aczkolwiek niekoniecznie kojarzący się z tym z czym zwykle kojarzą się  komiksy ze świata Star Wars komiksem to powinien, a jeżeli chce obejrzeć najlepiej narysowany to wręcz musi. Ocena za dwa pełnoprawne rozdziały, bez epilogu 8/10.


  "Conan Barbarzyńca - Kolekcja" tomy 42-52, autorzy różni. Dosyć spore zdziwienie, okazuje się że od komiksów umieszczonych w numerze 42 funkcję scenarzysty całkowicie przejął Chuck Dixon, znajdziemy tutaj zaledwie trzy opowiadania napisane przez mojego ulubieńca Dona Kraara oraz jeden Jima Owsleya vel Larry Yakaty. Rysownicy serii pozostali na swoich stanowiskach dalej większość rysuje Gary Kwapisz i Ernie Chan, chociaż nie zabraknie nowych nazwisk pokroju Andy Kuberta (raczej wszyscy znają), Geof Isherwood (rewelacyjny, natychmiast zdobył moje uznanie), Tom Grindberg (bardzo dobry) czy Dale Eaglesham (jego prace wyglądają jakby to był nauczycielem Romity Jr., za piękne to one nie są, za to z pewnością przyciagają wzrok). Szczerze mówiąc Dixon, sprawia wrażenie jakby nie bardzo znał wcześniej świat Hyborii ani jego bohaterów, mamy więc takie kwiatki jak Conana zabijającego nemedyjskiego imperatora, akwilońskie i nemedyjskie marynarki wojenne, Valerię zachowującą się jak portowa dziwka i tym podobne. Wspomnieć można również o takich radosnych głupotkach jak stado mięsożernych szympansów żyjące w kanałach, wilki wbiegające po drabinach, Conan zostający wodzem plemienia pantero-ludzi i uczący ich używania narzędzi oraz wielu, wielu innych podobnych rzeczach. W pewnym momencie można zauważyć, że Kwapisz podawany jest również jako współscenarzysta, więc można przypuszczać, że Marvel kazał mu Dixona pilnować, aby ich komiksy były zgodne mniej więcej z kanonem. Żeby nie było Kraar, który dotychczas sprawiał wrażenie naprawdę zorientowanego w uniwersum też popełnia wielbłąd i twierdzi, że w Hyperborei czarownictwo z pewnymi wyjątkami jest zakazane, podczas gdy byli to bezpośredni spadkobiercy Imperium Acheronu i sprymitywniałe, plugawe szamaństwo i nekromancja były tam rozpowszechnione, zresztą sami Hyperborejczycy zaklinający się na Mitrę i Ishtar też lekko zasysają. Za to jedno trzeba Dixonowi przyznać, on po prostu potrafi napisać przygodową historię, przymykając oko na pewne niedorzeczności czytelnik raczej się nie znudzi. Samemu Conanowi zmieniony zostaje nieco charakter, jest on nieco mniej superbohaterski za to nieco bardziej cyniczny, interesowny i skłonniejszy do agresji (o ile wogóle to możliwe). W samych przygodach odnajdziemy sporo więcej humoru niż u poprzedników, ale i całkowicie na poważnie nowy scenarzysta potrafi stworzyć historię. Po naturalistycznych i z reguły ponurych komiksach Kraara to w sumie przyjemna odmiana. Dosyć sporym nowum, jest również to, przynajmniej z początku historie się zazębiają ze sobą, da się je z reguły czytać całkowicie oddzielnie, ale wyraźnie jedna zaczyna się w miejscu gdzie kończy się druga dopiero później jest nieco skakania po linii czasowej tak jak wcześniej. Co jest jeszcze fajnego? Nareszcie odwiedzimy tereny przyszłej Turbo Lechii czyli Brythunię, poprzedni autorzy na czele z samym Howardem, raczej tego regionu unikali, no i nowe zawołanie bojowe Conana "Cromie licz zabitych" brzmi "stylowo". Dalej się to świetnie ogląda i bardzo dobrze czyta. Ocena 8/10.



2. Zaskoczenie na plus:

   
  "Divinity" - Matt Kindt, Trevor Hairsine. Szczerze mówiąc założenia komiksu wydawały mi się nieco głupkowate, czarnoskóry kosmonauta w latach 50-tych w ZSRR wyglądał trochę niewiarygodnie. Autor nie tłumaczy wcale w jaki sposób Adam Abrams pojawił się tam gdzie się pojawił z wyjątkiem tego, że jest podrzutkiem niewiadomego pochodzenia i zostaje członkiem radzieckiego programu kosmicznego, który ma na celu wsadzanie ludzi w kapsuły utrzymujące ich w stanie pół-zamrożenia i wystrzeliwanie ich w przestrzeń na kilkadziesiąt lat by "śmiało dążyć tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek." Gdzieś tam gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek, Adam trafia na coś (nie jest wyjaśnione co) przez co zostaje obdarzony nadludzkimi mocami. Właściwie nadludzkimi to zbyt mało powiedziane, właściwsze byłoby boskimi. Nasz dzielny bohater rodem z "Sajuzu" jest valiantowym odpowiednikiem Dr. Manhattana ze swoimi zdolnościami kontrolowania czasu, przestrzeni i materii. Powraca on na Ziemię osiada w Australii gdzie zgodnie z doktryną powszechnej równości i szczęśliwości  zaczyna obdarowywać wszystkich chętnych tym czego najbardziej pragną (w sumie raczej tym czego najbardziej potrzebują - efekty są czasami dosyć upiorne), nic więc dziwnego że rządy świata uznają przybyłego za potencjalne zagrożenie i wysyłają na rozpoznanie (bojem) grupę specjalną. Pozytywnie można się z pewnością na temat grafiki, Hairsine to żaden geniusz, który złotymi zgłoskami zapisze się w historii komiksu ale solidny rzemieślnik na którego z lekka szarpaną kreskę patrzy się nie bez pewnej dozy przyjemności, a kilka patentów mających ukazać niezwykłość boskiego świata jest naprawdę ciekawie pomyślanych. Całkiem niezłą robotę wykonuje też kolorysta David Baron, całość jest radośnie pstrokata a bardzo dobre wrażenie sprawiają kolory nałożone w kosmosie zwłaszcza na anomalię na którą natknie się bohater. Szczerze mówiąc, całością byłem dosyć zaskoczony spodziewałem się jakiejś odrębnej opowieści sf, a okazało się że komiks jest jak najbardziej integralną częścią superbohaterskiego uniwersum Valianta, z wyjątkiem Bloodshota pojawią się najbardziej prominentne postacie, które wystąpiły w wydanych u nas "Walecznych". Zauważyć można jedną całkiem sporą wadę. Komiks jest zdecydowanie zbyt krótki, są to zaledwie 4 zeszyty i całość aż się prosi o poważniejsze potraktowanie większości wątków i postaci widać tutaj jednak mocny efekt kompresji. Kindt trzeba przyznać dosyć umiejętnie rozpisał fabułę, przez pierwszą połowę ciągłe skakanie po liniach czasowych mocno wprawiło mnie w zakłopotanie i sprawiło że uznałem że lektura jest cokolwiek bezsensowna natomiast druga część sprawia że całość wyraźnie układa się w sensowną mozaikę, chwyt niby strasznie często stosowany w kinie, ale rzadko kiedy wychodzi to dobrze a tutaj się udało. Autor jednak wyraźnie stanął w rozkroku pomiędzy zleceniem na napisanie komiksu bohaterskiego a zabawieniem się motywami z Odysei Kosmicznej 2001 i przyznam szczerze żałuję że trochę bardziej nie poszło to w kierunku hard sf, z tego co się orientowałem tytuł jest jednak kontynuowany więc może tam się wszystko rozwinie. Podsumowując jeżeli ktoś ma ochotę się przekonać jak wygląda połączenie Avengers z produkcją Kubricka (nie ukrywam, dla mnie komiksy stoją o wiele bliżej dziesiątej muzy niż tej pierwszej), to powinien. Dla mnie to drugi przeczytany tomik Valianta od KBoomu i drugi który upewnił mnie że to dobrze wydane pieniądze, mam nadzieję że sprzedaż idzie świeżemu wydawnictwu dobrze i będzie okazja przeczytać kolejne tytuły. Ocena 7+/10.

  "Niesamowita Dokręcana Głowa i inne kurioza" - Mike Mignola. Właściwie nie jestem pewien czy powinienem tu mówić o jakimkolwiek zaskoczeniu, po lekturze zdziwiłem się, że ten komiks nie jest żadnym spin-offem Hellboya. Bez problemu mógł by to być origin BBPO, tytułowy Dokręcana Głowa jest no cóż faktycznie mechaniczną dokręcaną głową, która na zlecenie samego Abe'a Lincolna zajmuje się likwidacją paranormalnych problemów. Tym razem Głowa będzie musiał się przeciwstawić Cesarzowi Zombi, żywemu trupowi który wraz z dwójką pomagierów będzie chciał przeczytać starożytną inkantację i przejąć władzę nad światem, historyjka jest raczej pretekstowa i stanowi tylko pole do prezentacji całkiem sporej ilości udanych dowcipów, absurdalnych rozwiązań fabularnych oraz groteski i makabry połączonych z klimatem gotyckiego weird westu. Tyle połowa albumu, druga połowa to kilka krótkich nowelek luźno powiązanych z Dokręcaną Głową oraz pomiędzy sobą, z których najbardziej do gustu mi przypadły uroczo-smutna wymyślona jakoby przez 7 letnią córkę Mingoli "Czarodziej i Wąż" oraz absurdalnie zabawna nawiązująca do "Wojny Światów" historia o tym jak Doktor Snap i Profesor Cyclops uratowali Ziemię przed inwazją z Marsa. W tym miejscu ostrzegam w tym przypadku identycznie jak w czytanym przeze mnie miesiąc temu "Profesorze Higginsie...", jeżeli ktoś zważa na takie rzeczy to stosunek ceny do długości lektury, to nie jest on specjalnie fantastyczny. Dokręcana Głowa jest niby dwa razy obszerniejszy, ale tekstu jest chyba jeszcze mniej, więc za jakieś 40 złotych mamy jakieś 20 minut radochy. Ocena 7+/10.

  "Star Wars kolekcja Dziedzictwo 1-6" - John Ostrander, Jan Duursema i inni. Kolejna potężna epopeja dwojga twórców, których mocno chwaliłem poprzednim razem i po raz kolejny się nie zawiodłem. Akcja komiksu zaczyna się, aż 130 lat po bitwie o Yavin, czyli długo po śmierci większości bohaterów OT. Nie przedłużając, w Galaktyce znowu nie dzieje się dobrze, władzę przejęli Sithowie pod wodzą stojącego na czele nowego Imperium Darth Krayta, który postanowił zerwać z zasadą mistrz-uczeń i przywrócić starożytne państwo do życia (znowuż jak tysiące lat temu jest ich sporo). Problemem jest to, że stare Imperium wcale się z tym nie pogodziło i pod wodzą byłego zdetronizowanego Imperatora Roana Fela prowadzi z nimi wojnę. W międzyczasie o przeżycie walczy resztka republikańskiej floty oraz rozbity zakon Jedi, których zniszczenie ich świątyni na Coruscant rozgoniło po całej znanej Galaktyce, ale którzy jeszcze mieczy swoich nie złożyli. Bohaterem komiksu jest Cade Skywalker prapotomek wiadomo kogo, który o śmierci ojca podczas ataku Sithów, przystąpił do bandy podrzędnego gangstera, rozpoczął karierę łowcy nagród i uzależnił się od narkotyków którymi próbuje odciąć się od wyczuwania Mocy. Nie oszukujmy się czasy beztroskiego (powiedzmy) hasania po kosmosie na wiecznym haju w towarzystwie zeltrońskiej mechanik i najlepszego kumpla speca od bijatyk będą musiały odejść w niepamięć, Galaktyka jest w potrzebie a krew nie woda. W tym momencie muszę niestety włożyć szpilę w pracę rysowniczki, o ile sama kreska to ciągle naprawdę solidna rzemieślnicza robota, to już autorskie projekty właściwie czegokolwiek są bardzo słabe. Sithowie wyglądają jak najbardziej żenująca podróbka Manowar na czele z samym szefem Kraytem, który swój image pożyczył od wokalisty grupy Lordi. Śmieszy image samego Cade'a, który wygląda jak perkusista jakiegoś nu metalowego bandu z samego początku lat 90tych. Statki kosmiczne w większości nie dość że są po prostu brzydkie to jeszcze pod względem funkcjonalności nie wydają się sensowne, dopiero teraz człowiek naprawdę doceni eleganckie prace dizajnerów od Lucasa. Nie jest to komiks bez innych wad niż rysunki. Więcej, jak go zaczniemy rozkładać na czynniki pierwsze to on tych wad ma całkiem sporo. Drażniący protagonista, z którym nie wiedzieć po co autor zatacza ze trzy razy koło od bohatera do zera umieszczając go w punkcie wyjścia, słabo wykreowany antagonista przy którym Ostrander zapomniał znanej zasady, że mniej najczęściej znaczy lepiej, obdarzając go originem będącym pomieszaniem z poplątaniem w którym nawet miejsce na znajomość z Obi-Wanem się znajdzie (z Krayta to nawet duchy starożytnych Sithów toczą przysłowiową "bekę"). Tak wielka mnogość odnóg fabularnych, że nie wszystkie znajdą satysfakcjonujące rozwiązanie (zeszyt ze świeżo opierzonym szturmowcem, jest świetny, ale co on tam robi?), zakon Rycerzy Imperium który stanowi połączenie byłej imperatorskiej gwardii z zakonem Jedi, niby fajnie, ale oni uznają Imperatora jako żywe wcielenie Mocy i to na dodatek jej jasnej strony (na jakiej zasadzie miałoby to działać?). Nie wykorzystanie potencjału części postaci i sporo, naprawdę sporo innych mankamentów. Natomiast, jeżeli spojrzymy na "Dziedzictwo" jako na całość, to trudno nie docenić ogromu pracy jaką autorzy w swoje dzieło włożyli. Na łamach tych kilkudziesięciu zeszytów, Ostrander napisał całkiem nową trylogię, po odpowiednich zmianach można by z tego nakręcić bez problemu trzy filmy. Mało tego on nie tylko dokładnie przedstawił czytelnikowi dlaczego sytuacja w Galaktyce wygląda tak nie inaczej (czego nie zrobił za bardzo Veitch w "Dark Empire" i wcale Disney w swojej nowej trylogii), ale na dodatek zrobił to najzupełniej sensownie. Fabuła nie dość, że ma przysłowiowe "ręce i nogi" to jest naprawdę wciągająca a świat zaludniony żywymi i świetnie (z kilkoma wyjątkami oczywiście) napisanymi postaciami. Ostrander wyciągnął wszelkie przydatne czy charakterystyczne motywy z oryginalnej trylogii oraz prequeli i przekuć je w swoje naprawdę dobrej jakości autorskie dzieło, czerpiące całymi garściami z filmów George'a, ale jednocześnie mocno stojące na swoich własnych nogach. Ocena (gdyby nie rysunki byłoby wyżej) 7+/10.

  "Star Wars kolekcja - Inwazja 1,2" - Tom Taylor, Colin Wilson. Już od dawna zastanawiałem się o co chodzi z tymi Yuuzhan Vongami, na każdym portalu filmowym na którym była mowa o którymś z nowych filmów zawsze znalazł się, ktoś kto biadolił, że lepiej by nakręcili inwazję Yuuzhan Vongów, no i dzięki kolekcji miałem okazję dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. Yuuzhan Vongowie to wojownicza rasa spoza Galaktyki, która ma na celu wchłonąć lub zniszczyć wszystko i wszystkich więc niezbyt oryginalnie. Pewnym novum jest to, że nienawidzą normalnej techniki i wykorzystują zaawansowaną biotechnologię, są niewidzialni dla Mocy i oprócz tego z wyglądu przypominają nieco Orków z trylogii Petera Jacksona skrzyżowanych z Predatorami. Komiks stawia nowego czytelnika w dosyć niekomfortowej sytuacji, niby jest to atak nieznanej rasy a z drugiej strony coś dosyć sporo osób ich zna, chwila szperania w internecie i okazało się, że tytułowa inwazja jest bytem istniejącym w postaci książek a niniejsza komiksowa seria jej powiedzmy, że spin-offem. W każdym razie na leżącą na zadupiu znanego kosmosu planetę Artorias nadleci potworna flota w celach wiadomych. Planetą rządzi posiadający dwójkę dzieci król Galfridian, okazuje się były kumpel Luke'a który jako pilot Snowspeedra uczestniczył w bitwie na Hoth. Planeta jest w tym stopniu zamieszkana przez pacyfistów (dosyć dziwnie dobrze uzbrojonych i potrafiących walczyć), że pada dosyć szybko. Od tego momentu jego potomstwo awansuje na głównych bohaterów historii. Syn Finn, uratowany przez Luke'a dołącza do Akademii Jedi a córka Kaye wraz z matką - Królową zostaje porwana w niewolę przez Vongów. Z dwojga rodzeństwa bardziej przypadła mi do gustu zadziorna i mająca ognisty charakterek (zdecydowanie po mamie) dziewczyna, Finna też daje się polubić bo i jemu przekorności trudno odmówić, ale on cierpi na ten sam syndrom zajebistości, który położył postać Rey. Streszczać nie będę, ale historia jest naprawdę wciągająca, na przemian będziemy obserwować dwójkę bohaterów a czasem zboczymy nieco z głównych ścieżek aby spojrzeć co się dzieje w innym miejscu, zobaczyć że Republika zatoczyła koło i znowu nadaje się do obalenia, czy na chwilę pobyć z klasycznymi bohaterami. Jest kilka całkiem fajnych fabularnych twistów, no i świetna końcowa bitwa w której siły Sojuszu i resztek Imperium będą się musiały ze sobą sprzymierzyć widok, X-Wingów ściągających z Tie Fighterów ogień na siebie, czy Szturmowców umierających podczas osłaniania ewakuacji cywilów "bezcenny". O ile fabularnie "Inwazja" stoi zdecydowanie ponad przeciętną, to rysunki...robią to również. Nie jest to żadne wiekopomne dzieło, ale ja lubię ten styl charakteryzujący się nerwowym na pozór niedbałym stawianiem sporej ilości kresek. Bardzo fajnie oddano sceny batalistyczne i na pochwałę zasługują (zwłaszcza podczas bitwy na tej planecie z jakimś kwaśnym deszczem czy czymś) projekty broni czy pancerzy, nareszcie wyglądają jak narzędzia do robienia krzywdy bliźniemu. Na koniec, "Inwazja" interesująca historia w dosyć ponurych i brutalnych klimatach, której minusem jest to, że stanowi tylko poboczny fragment większej całości i jak się skończyła wojna z przybyszami z innej galaktyki nie będzie nam dane zobaczyć. Ja bawiłem się naprawdę dobrze. Ocena 7+/10.

  "Star Wars kolekcja - Karmazynowe Imperium 1,2" - Mike Richardson, Randy Stradley, Paul Gulacy. Kupiłem niegdyś kilka pojedynczych numerów SWK i miałem okazję przeczytać początek tego cyklu, kto by pomyślał, że tyle lat później w końcu będę miał okazję go dokończyć. Trzeba przyznać, że zapowiadało się ciekawie. Fabuła dosyć bezpośrednio wywodzi się z "Dark Empire" i chociaż można spokojnie czytać bez jego znajomości, bo wszystko jest wytłumaczone to jednak dobrze byłoby prace Veitcha znać. Głównym bohaterem jest Kir Kanos (przed)ostatni członek Czerwonej Gwardii Imperatora, który ściga Carnor Jaxa byłego przyjaciela z oddziału (z braku innego określenia to przyjaciel, na końcu zostanie to wyjaśnione), którego określa jako zdrajcę, który doprowadził do śmierci innych gwardzistów a także pomógł samemu Palpatine wyciągnąć nogi. Jax od tamtych pięknych czasów mocno obrósł w piórka i z lokaja zmienił się w jednego z imperialnych Panów Wojny,  mającego chrapkę na zajęcie pierwszego miejsca w wyścigu po spadek po swoim byłym pracodawcy. Ba nawet nauczył się on podstaw posługiwania się mocą, chociaż to co umie sprowadza się do zgniatania kulek, nic wartego wspomnienia raczej. Po drodze będzie oczywiście ruch oporu z gorącą panią kapitan ze słabością do złych chłopców, zdrajcy w ich szeregach, pościgi, bijatyki itp. Cała historia jest sprawnie i co najważniejsze rozsądnie napisana, największym plusem napewno możliwość zajrzenia za kurtynę tajemnicy zakrywającej Imperialną Gwardię, na minus czarny charakter, sprawia wrażenie nieco generycznie stworzonego "ostatniego bossa", ale za to chociaż fajnie wygląda, więc niech będzie. W drugim rozdziale "Karmazynowe Imperium 2:Rada we Krwi" dowiemy się, że Kir Kanos wcale nie udał się na zasłużone wakacje, tylko jako ciągle wierny swojemu zmarłemu władcy żołnierz, ciągnie swoją wendettę, chcąc uśmiercić radę rządzącą rozpadającym się Imperium jako bezpośrednio lub pośrednio odpowiedzialnych za śmierć tegoż że władcy. W międzyczasie rozzuchwalone bałaganem w Galaktyce Czarne Słońce również zamierza coś ugrać na sytuacji. Kanos na swój cel weźmie zatem członków rady na czele z kojarzącą się z Neronem marionetką jakiegoś tajemniczego zakapturzonego śmierdzącego Sithem przybysza oraz Grappę najgłupszego przedstawiciela rodziny Hutt. Ze smutkiem stwierdzam, że to nie jest dobry komiks, dosyć infantylny z niesatysfakcjonująco bądź wcale nie rozwiązanymi wątkami, autor wyraźnie zbyt wiele srok chciał naraz złapać za ogon, na dodatek brakuje tutaj silnego czarnego charakteru, choćby tak stereotypowego jak Carnor Jax. Lekko się poprawia w trzecim rozdziale "Karmazynowe Imperium 3:Imperium Utracone", gdzie nasz antybohater wejdzie w drogę kolejnemu imperialnemu renegatowi mającemu chrapkę na tron (niestety jeszcze słabszemu niż antagonista z pierwszego KI) oraz zaplącze się w dyplomatyczną awanturę mającą pogodzić Sojusz z częścią "ludzkiej twarzy" Imperium, czyli siłami Admirała Pelleaona. W sumie o samej fabule cyklu "Karmazynowe Imperium" mogę się dosyć ciepło wypowiedzieć, bardzo dobra pierwsza część, raczej średnia ale ciągle nadająca się spokojnie do czytania druga czy całkiem przyzwoite zakończenie trzymają poziom, niestety nie mogę tego samego powiedzieć o rysunkach. Rysunki Gulacy'ego są naprawdę słabe, cała stylistyka kojarzy się z komiksem dla dziecięcego czytelnika, tyle że musiało by to być dziecko z kompletnie zaburzonym odczuciem piękna. Brzydkie kwadratowe twarze, wyraźne problemy z perspektywą i rysunkami innymi niż rzut "z przodu" oraz "z boku", plaga zeza która nawiedziła Galaktykę i wiele innych poważnych bądź nie mankamentów. Jedyne za co mogę pochwalić faceta to całkiem nieźle oddane sceny akcji a zwłaszcza walk na miecze, nie jest to łatwe patrząc się na inne komiksy z kolekcji a jemu to się naprawdę udaje, tyle że co z tego skoro jak się kończą bić to zaraz zaczynają rozmawiać i znowu trzeba patrzeć się na te zbliżenia twarzy? W "jedynce" i "dwójce" sytuację od biedy ratują kolory nałożone przez P. Craiga Russela, w "trójce" zajął się nimi niejaki Michael Bartolo wyraźnie zachwycony możliwościami technologicznymi kart VGA i ich 256 kolorów, przez co całość wygląda dosyć koszmarnie, za to Gulacy wyrobił sobie chyba rękę, bo kreska chociaż niepiękna to jednak lepsza niż w pierwszych dwóch. Podsumowując to całkiem dobry komiks jest, gdyby tylko dostał go do narysowania ktoś bardziej utalentowany i nieco bardziej przemyślano ogólną konstrukcję fabularną mogło być naprawdę znacznie lepiej. Ocena 6+/10.



3. Najgorszy przeczytany:

   "Star Wars kolekcja - Akademia Jedi" - Dosyć gruby tom złożony z trzech segmentów. Pierwszym jest "Lewiatan" przygotowany przez Kevina J. Andersona, którego znam z powieści o niezniszczalnych myśliwcach zmiatających jednym strzałem całe układy słoneczne oraz serii gwałtów dokonanych na "Diunie" a narysowana przez Dario Carrasco Jr. Nie jest to z pewnością najgorszy komiks jaki w życiu czytałem, ale za dobry to on też nie jest, zwykła przygodówka jakich setki. Grupa młodocianych Jedi z Akademii Luke'a poluje na jakiejś planecie na wielkiego potwora który zniszczył całą osadę górniczą. Anderson oczywiście nie mógł się powstrzymać od swoich fajansiarskich pomysłów w stylu potwór żywi się duszami zabitych, które przetrzymuje w jakichś pęcherzach, a jeden kolega zostawia drugiego śpiącego w labiryncie po którym krąży potwór bo tam ma być "bezpieczniejszy". Cóż, wiem że mogło być gorzej. Drugim rozdziałem jest "Związek" Michaela A. Stackopole, którego nazwisko skądś znam, tylko nie pamiętam skąd. Ma on przedstawić ślub Luke'a Skywalkera z Marą Jade i nie rozumiem dlaczego do w sumie tak ważnego wydarzenia wybrano faceta z wyraźnymi ciągotami w kierunku grafomanii. Ten komiks jest tak bełkotliwie napisany, że w sumie miałem problem z domyśleniem się co się dzieje aktualnie i o czym dane postacie rozmawiają. Napewno wybierali sukienkę dla Mary i grupa imperialnych kojarzących się z Gangiem Olsena na czele których stoi podobno były moff mieszkający w kanałach chce dokonać zamachu. Lektury nie ułatwiają rysunki Roberta Teranishiego, ja ogólnie jestem wielkim fanem takiego stylu podchodzącego pod Jae Lee, tyle że w tej akurat historii raz, że one nie pasują, dwa artystę to jeszcze jakieś 10 lat praktyki przy sztalugach powinno czekać przed przyjęciem zawodowego kontraktu. On wszystkie twarze rysuje dokładnie tak samo, z całej gamy postaci rozpoznawałem jedynie Luke'a, Hana i Mon Mothmę po fryzurze, jeżeli któraś z tych postaci nie pojawiała się na panelu, albo w dymku nie pojawiło się konkretne imię to dzięki genialnie przejrzystemu "scenariuszowi" nie byłem w stanie stwierdzić czy oglądam właśnie Rebeliantów czy Imperialnych. Wielki "plus" za równie "genialne" zakończenie, poważnie to komiks poniżej wszelkiej krytyki. Trzecim rozdziałem jest "Chewbacca" różnych autorów będący zbiorem kilku krótkich nowelek będących wspominkami różnych postaci znanych lub nieznanych, oddających hołd najbardziej znanemu w Galaktyce mieszkańcowi Kashyyk. Ku mojemu zdziwieniu okazuje się, że tragicznie zmarłemu, nie miałem pojęcia że ktoś, kiedyś, gdzieś zabił Chewbaccę, dziwne że komiksu o jego śmierci nie dano w kolekcji to tak na zdrowy rozum bardzo ważny moment był. W sumie ten rozdział był całkiem fajny, sprowadzał się do tego że Chewbacca był zajebisty, w sumie wszyscy wiedzą że był zajebisty więc nie było to strasznie potrzebne, ale jako lektura sprawdzało się całkiem nieźle no i na tle reszty wygląda jakby wyszło spod pióra Tołstoja. Ocena całości 4/10.


4.   Zaskoczenie na minus:

 "Podwodny Spawacz" - Jeff Lemire. Rzecz o Jacku Josephie facecie, który zarabia na życie prowadząc prace podwodne na platformie wiertniczej, spodziewa się on dziecka a ta sytuacja go wyraźnie przerasta. Podczas pracy na głębokości, przydarza mu się wypadek połączony z dziwną wizją (?) po którym zostaje on wysłany na urlop do domu. Żona jest wyraźnie zadowolona z tego stanu rzeczy, licząc że Jack będzie stanowił dla niej oparcie w czasie mającego zaraz nastąpić porodu, ale Jackowi jest to zupełnie nie w głowie, zajęty jest on w tej ważnej chwili całkowitym odjazdem w głąb swoich wspomnień o ojcu miejscowym pijaczku i jednocześnie doskonałym płetwonurku, który któregoś dnia wszedł do oceanu i już z niego nie wyszedł. Będę szczery dosyć ciężko mi było określić czy wydarzenia o których czytałem są jakimś nadprzyrodzonym zjawiskiem, czy jedną wielką halucynacją bohatera, czy może jakimiś jego wewnętrznymi przemyśleniami. Rysunkowo nie do końca mi podszedł ten album, napewno przypadły mi do gustu podwodne ujęcia oraz rewelacyjne plansze oddające melancholijny klimat opustoszałego nadmorskiego miasteczka. Nie podobały mi się postacie i ich twarze, ja rozumiem że to nie jest mainstreamowy komiks, ale to nie oznacza automatycznie że musi wyglądać jakby autor spędził nad każdą stroną jakieś 5 minut i dał natychmiast po skończeniu do druku nie nanosząc żadnych poprawek. Komiks jest fajny, ma inteligentnie skonstruowane postacie, rozsądnie przedstawiony chociaż dosyć niestandardowy sposób na przepracowanie traumy z dzieciństwa i napewno imponuje pewną dawką odautorskiej szczerości (czuć przez skórę, że to dosyć osobisty komiks). Natomiast to wszystko jest trochę zbytnio przewidywalne, brakuje tu jakiegoś efektu zaskoczenia i nie wiem może większego stopnia skomplikowania? Znam oczywiście prościutkie historyjki, które pokochał cały świat ale one z reguły są wybitne, ten komiks w moim przekonaniu wybitny nie jest. Chyba się jednak trochę zbyt dużo nasłuchałem o jego genialności i mimo że raczej nie daję się raczej na takie haki łapać to nie sprostał on moim podświadomym oczekiwaniom. Tym niemniej lektura z pewnością warta swojego czasu. Wydanie Kboom na poziomie, papier offset, kilka rysunków w dodatkach, bełkotliwie brzmiącego tłumaczenia nie zauważono. Ocena 7/10.
 
  "Star Wars kolekcja Dziedzic Imperium 1,2" - Mike Baron, Olivier Vatine, Terry Dooson, Davin Biukovic. Komiksowa adaptacja, chyba najsłynniejszej powieści ze świata Star Wars, czytałem to jako dzieciak (zresztą do dzisiaj mi zostały tamte egzemplarze), ale skłamałbym jakbym powiedział, że wiele z tej lektury zapamiętałem. Co do jej rzekomej genialności to byłem zawsze dosyć pełen sceptycyzmu, z lektury wiele nie zapamiętałem, ale słowo "łał" takie jak po pierwszym czytaniu dajmy na to "Władcy Pierścieni" to bym raczej zapamiętał, zresztą znam kilka innych utworów Zahna, facet to zwykły wyrobnik jakich dziesiątki. Tak czy inaczej  trzeba przyznać, że historia zmagań Sojuszu z ostatnim Wielkim Admirałem zdychającego Imperium jest interesująca. Są wielkie bitwy, są bijatyki i pościgi na mikroskalę, są fabularne twisty, są również szpiegowskie akcje i wielka polityka, znajdzie się również miejsce na pojedynki na miecze świetlne całość wprowadza mocno prominentne postacie do uniwersum, zatem znajdziemy tutaj wszystko co potrzebne a całość trzyma się kupy i nie nudzi. Natomiast co tutaj zawodzi? To co w przypadku większości tego rodzaju adaptacji, zbyt mała objętość. Oryginał to 3 dosyć grubaśne tomy, tutaj skompresowane do 17 zeszytów i jest to wyraźnie zbyt mało. Komiks jest przegadany a i tak nie otrzymujemy wystarczającej ilości informacji (fragment z bitwą o Sluis Van czytałem dwa razy a i tak nie załapałem o co tam chodzi), sporo wydarzeń potraktowanych jest wyraźnie "po łebkach", miejsca okazało się tak mało, że najgenialniejszy strateg Imperium, dostał najbardziej żenującą scenę śmierci jaką widziałem, czyli taką której nie widziałem bo zabili go poza kadrem. Jeżeli miałbym się czegoś czepić tak sensu stricte "fabularnego" to właśnie ta genialność Thrawna, która raczej zahaczała o przewidywanie przeszłości i nie udało jej się przebić przez mój poziom przyjmowania kitu, oraz postać Joruusa C'Baotha szalonego Jedi, który prawdopodobnie miał być groźny, ale tutaj zachowywał się jak klaun i tak samo był rysowany, za każdym razem jak się pojawiał na obrazku to zaczynałem nucić "Yakety Sax", nie wiem może u Zahna było inaczej. Pod względem graficznym nie jest źle, za oprawę odpowiada trzech rysowników, dzielących się pracą mniej więcej po równo. Najmniej przekonujący jest pierwszy, styl może i elegancki ale pasujący raczej do komiksów dla młodszego czytelnika, jako drugi wkracza znany już polskiemu czytelnikowi i przeze mnie nie bardzo lubiany Dodson, ale tutaj jego o wiele bardziej realistyczny niż w późniejszych produkcjach dla Marvela i DC styl sprawdza się najlepiej, trzecia część to kompromis pomiędzy dwoma poprzednimi stylami. Suma summarum rysunki raczej na plus, chociaż drażnią różnice pomiędzy trzema artystami (u każdego Thrawn wygląda inaczej, a Noghri to już wogóle są nie do rozpoznania). Na koniec wciągająca lektura, której napewno daleko do przypisywanej jej niesamowitości, ale też i w sumie nieco lepsza niż to czego się spodziewałem, która jednak zapada się pod ciężarem własnej konstrukcji, jestem przekonany że dodatkowe 3-4 zeszyty mocno by pomogły całości. Ocena 6+/10.

  "Star Wars kolekcja X-Wingi:Eskadra Łotrów 1-5" - Michael A. Stackpole i inni. "Nieźle się zaczyna" pomyślałem, jak zobaczyłem w spisie treści nazwisko gościa, który odpowiadał za wesele Luke'a. I w pewien sposób nie pomyliłem się, facet ma wyraźne kłopoty z logicznym rozpisaniem ciągu przyczynowo-skutkowego. Odniosłem wrażenie, że on ma w głowie dokładnie zaplanowany przebieg wydarzeń, tylko nie bardzo to potrafi przelać na papier. Napewno jest lepiej niż w przypadku w/w wesela i przygody eskadry Łotrów są o wiele sensowniejsze, ale dalej zdarzają się całe sekwencje zdarzeń przy których drapałem się po głowie (historia ze świątynią Sithów, niektóre momenty na akademickiej planecie, porwane dziecko w ostatniej historii, wewnętrzna przemiana Hrabiego Fela). Nie ma nad czym deliberować, zainteresowani wiedzą, że Łotr to kodowa nazwa star warsowego odpowiednika Dywizjonu 303, czyli najlepszych z najlepszych, przydzielanych do ciężkich zadań. Na te pięć tomów, składa się kilkanaście opowiadań z których niektóre są dłuższymi ciągami fabularnymi. Poziom ich jest różny, ale w większości wypadków zadowalający. Napewno zaletą jest to, że raz członków (i członkinie rzecz jasna) eskadry naprawdę da się polubić to mimo tego że oczywiście zgodnie z gatunkiem potrafią zestrzeliwać całe klucze Tie jednym naciśnięciem spustu, nie są oni nieśmiertelni. Stackpole potrafi od czasu do czasu zabić bohatera z którym już zdążyliśmy się zżyć, dwa mają jasno określone i nie pozbawione zwykłych ludzkich przywar charaktery. Scenarzysta nie popełnił błędu czyniąc z nich nadludzko odważne maszyny do zabijania, np. bohaterowie wyraźnie chcą uniknąć walki ze swoimi odpowiednikami z Imperium a jedna z pilotek w którymś momencie wyraźnie twierdzi, że chce odejść bo śmiertelność w eskadrze jest zbyt wysoka i ona po prostu się boi. Na minus to, że jednak widać często spore uproszczenia fabularne dla młodego czytelnika, a także Tie Fightery ze sklejki i płótna niczym samoloty z I WŚ, da się je zestrzelić z ręcznego blastera, ba jeden nawet spada po trafieniu rzuconym kamieniem. Z rysowników najbardziej przypadł mi do gustu John Nadeau ze swoimi pracami i w sumie całkiem przyzwoity Darko Macan, chociaż nie ma mowy tutaj o żadnym zachwycie. Niestety seria rysunkami nie stoi i to widać, za to możemy popodziwiać naprawdę śliczne okładki. Z ciekawostek, uwaga uwaga aż mnie przytkało ze zdziwienia...w pierwszym tomie znajdują się dodatki!!!! Po raz pierwszy od początku kolekcji po prawie sześćdziesięciu numerach znajdziemy trochę tekstów o statkach kosmicznych i przedstawione sylwetki bohaterów i złoczyńców występujących w serii (radzę ominąć, to właściwie streszczenia kolejnych zeszytów). Do tego Wedge tłumaczący się, dlaczego uciekł z korytarza na Gwieździe Śmierci (w końcu ktoś zauważył, że to w sumie tak jakby była haniebna spierdolka). Jakby co nie zarażać się pierwszym tomem, seria z zeszytu na zeszyt rozwija (raczej rozkłada) skrzydła. Na koniec, cykl X-Wing nie powinien raczej znaleźć się w tym podpunkcie, po prostu przyjąłem założenie które uznaję przy zakupie każdego interesującego mnie komiksu, że jest to komiks co najmniej dobry. A ten jest po prostu przyzwoitym czytadełkiem, w sumie nie nudziłem się chociaż jest w kolekcji kilka o wiele lepszych tytułów. Ocena 6-/10.

2048
Dział ogólny / Odp: Egmont 2020
« dnia: So, 09 Maj 2020, 09:51:49 »
Ale On go nie ma, to wtedy muszą koniecznie to wydać. Jak ma, to znaczy że dubel i Egmont powinien zmienić wtedy plany wydawnicze. Jeżeli nie zmienia, to znaczy,że jest beznadziejnym wydawcą a T.K. to najzwyklejszy w świecie dyletant. Proste? Proste!

2049
Dział ogólny / Odp: Egmont 2020
« dnia: So, 09 Maj 2020, 09:34:15 »
  Pieprzone Hachette, specjalnie wydali po kawałku Daredevila w swojej kolekcji żebym musiał to jeszcze raz kupić bo przecież pół tomu będę już miał. No i ten pieprzony Eaglemoss zwinęli manatki zanim wydali "Kingdom Come", jedyny komiks na świecie jaki miałem kupić, bez niego nie ma już na co pieniędzy wydać. Dwadzieścia lat będę jeszcze to przeżywał.

2050
Komiksy amerykańskie / Odp: Daredevil
« dnia: Pt, 08 Maj 2020, 19:07:10 »
   Nie jest racjonalny i nigdy nie był, skoncentrowany nie znaczy racjonalny. Nie można zabić przeciwnika i później  wrócić do roli kryształowego prawnika, nie da się jednocześnie służyć prawu i go łamać i jeszcze to wszystko godzić z mocno zakorzenionym katolicyzmem co zresztą jest leitmotywem całej serii od bardzo dawna tak samo jak jego nie do końca normalny klucz dobierania sobie życiowych partnerek. Dlatego tak wielu scenarzystów obdarzało Matta problemami z głową i to od zawsze czyniło Daredevila nieco pariasem w świecie Marvela, którego najlepszym kumplem był Spider-Man kolejny dziwak, którego większość stara się unikać. A co do Karen, to myślałem że się skumniesz, że to był żart, gdzie ja bym coś złego na blondynkę powiedział.

2051
Komiksy amerykańskie / Odp: Daredevil
« dnia: Pt, 08 Maj 2020, 17:57:52 »
Akurat Matt Murdock to nie jest facet znany ze swojej racjonalności, rzekłbym wręcz że jest całkowicie odwrotnie. A to, że Karen nie poszła do lekarza drugi raz? To blondynka, 5 lat jej zajęło żeby się zorientować, że superbohater który się non-stop koło niej kręcił w masce bez wyciętych oczu to jej ukochany niewidomy prawnik. A i to Matt musiał sam jej powiedzieć, tak to by pewnie dalej ogłupiała chodziła. Bez jaj, jak tak zaczniemy wszystko drążyć, to się okaże że cały gatunek jest bez sensu.

2052
Komiksy amerykańskie / Odp: Daredevil
« dnia: Pt, 08 Maj 2020, 17:22:37 »
Fabularnie jest bardziej interesujący i dający do myślenia niż 90% tego co wydaje zwykle Marvel, na dodatek błyskotliwe dialogi Smitha są mocno reprezentowane. Co na minus to rysunki Quesady za którym nie przepadam i pewna wtórność w stosunku do "Odrodzonego".

2053
Komiksy amerykańskie / Odp: Daredevil
« dnia: Pt, 08 Maj 2020, 16:57:52 »
"Diabeł Stróż" to świetny komiks jest.

2054
Dział ogólny / Odp: Egmont 2020
« dnia: Pt, 08 Maj 2020, 11:07:15 »
Fajnie Vertigo, fajnie DC mimo że dalej bez klasycznych batmanowych serii, fajnie że Polacy. Marvel trochę ssie pałę, ale kij tam z nim. W sumie jestem zadowolony.

2055
Zakupy / Odp: Sklepy internetowe, stacjonarne - wrażenia z zakupów
« dnia: Cz, 07 Maj 2020, 21:07:32 »
Ożeszku, a ja zamówiłem ostatnio Rise of Skywalker i nową Harley Quinn na blurayu i jak przedwczoraj napisałem, że chciałbym Harley wymienić ze zwykłej na wersję w steelbooku to do dzisiaj nie odpisali, mimo że nigdy kłopotów nie robili z edycją zamówień i kontaktowali się na drugi dzień.

Strony: 1 ... 135 136 [137] 138 139 ... 209