1011
« dnia: So, 26 Marzec 2022, 12:18:11 »
Podsumowanie stycznia, ani werwy nie miałem do czytania, ani też czasu specjalnie więc niewiele tego. Uwaga jak (prawie) zawsze pewne SPOILERY!!!
"Wolverine i X-Men tomy 1-4" - Jason Aaron i inni. Komiks dosyć dziwnie wydany ponieważ od połowy serii do końca czyli tomy 1-4 są tak naprawdę tomami 5-8. Dlaczego tak się stało? Nie mam zielonego pojęcia i nie chciało mi się tego szukać pewnie krzyżowało się to to z czymś co u nas wydane nie zostało. W każdym razie ładny kawałek czasu temu cztałem pierwszy tom tej serii wydany u nas w ramach WKKM i sprawił on na mnie nadspodziewanie dobre wrażenie. Po jakichś tam dalszych jego kontynuacjach nie spodziewałem się mówiąc nic szczególnego a tu niespodzianka, przyjemnie się zawiodłem, chociaż nie można powiedzieć, żeby kwadrologia wydana przez Egmont zaczynała się z wysokiego C. W tomie pierwszym (czyli piątym) "Cyrk przybył do miasta" bohaterów zastajemy w sytuacji w której mały inteligentny Brood leży w śpiączce po postrzeleniu przez nieznanych (nie wszystkim) sprawców a Szkoła im. Jean Grey poszukuje nowego nauczyciela w miejsce wakatu który powstał po odejściu Husk. Scena rekrutacji nie jest z pewnością szczytem wyrafinowanego humoru i znana jest z 1000 i 1 amerykańskiej komedii, ale mimo wszystko ciężko się chociażby leciutko nie uśmiechnąć widząc na ile absurdalnych kandydatów i w jakiej ilości udało się Aaronowi wyciągnąć z przepastnych archiwów Marvela. Dalej obejrzymy scenę rekrutacji nowego ucznia do szkoły przez Angela i jednocześnie zawiązanie intrygi dla reszty serii a później przejdziemy do głównego dania czyli tytułowego cyrku Frankensteina który odbiera dusze swoim widzom i przejmie mentalną kontrolę nad gremium nauczycielskim co oznacza oczywiście, że to młodzież będzie musiała "uratować dzień". Ta część jest zdecydowanie najsłabsza a zajmuje zdecydowaną większość tomu, owszem pomysł Logana biegającego jako klaun z czerwonym nosem po arenie ma pewien głupkowaty urok, ale autor nie wymyślił w tej kwestii nic ponad dwa czy trzy zeszyty nonsensownego okładania się po gębach. Ostatni zeszyt mimo braku akcji pokazuje już pazur i skupia się na tym co bardzo często stanowiło siłę X-tytułów czyli relacjach pomiędzy członkami tej pokręconej rodziny. Fajnie wypada randka Icemana i Kitty, dobry występ w duecie zaliczają Jean Grey i Quentin Quire czy dosyć zaskakujące (przynajmniej mnie) będzie spotkanie Storm i Wolviego. Tom drugi "Szkoła Przetrwania" kontynuuje dobrą passę z zakończenia tomu pierwszego, pokrótce Logan zabiera dzieciaki na wyprawę do Savage Landu, która ma w teorii stanowić dla niektórych ostateczny na dodatek śmiertelnie niebezpieczny test a w rzeczywistości jest całkowicie kontrolowaną (do czasu pojawienia się przyrodniego brata Logana czyli Psa) próbą zaciśnięcia więzów pomiędzy nową klasą X i na tym poziomie ten komiks naprawdę działa. Interakcje pomiędzy bohaterami doskonale oddają ich charaktery także w mniej bądź bardziej trafny sposób mają przedstawić dosyć złożone stosunki panujące w środowisku młodzieżowym. W krótszej części tomiku odbędziemy dosyć typową dla tytułu podróż w przyszłość. Tom trzeci "Saga Hellfire" to na dobrą sprawę kulminacja całej serii i najlepsza jej część, szkolna ekipa (zarówno nauczyciele jak i ucznowie) nawiedzi z ogniem i mieczem konkurencyjną Akademię Hellfire aby pokarać czarne charaktery oraz uratować przyjaciół w opałach. Album pełen akcji, idiotycznych dowcipów a jednocześnie mający tak fajne dramatyczne momenty jak występ Toada jest po prostu...hmm no fajny. Tom ostatni "Starzy Kumple, Nowi Wrogowie" to poniekąd podsumowanie całości, pierwsza część to odpowiedź na pytanie (o ile ktokolwiek pytał) co się działo z Kid Gladiatorem (który faktycznie uczył się w szkole w WKKMie, w Egmontach już go nie było), druga w/g mnie dosyć słaba o dwójce agentów SHIELD udających mutantów którzy infiltrują Szkołę, dalej naprawdę bardzo dobre i niemalże przejmujące dokończenie wątku Toada oraz takie prawdziwe zakończenie-zakończenie czyli dziejąca się w przyszłości w dwóch liniach czasowych historyjka ukazująca ostatni dzień w szkole wraz z rozdaniem dyplomów dla grupki bohaterów z którym można się było naprawdę zżyć oraz jeszcze dalszą przyszłość wraz z dorosłymi już ich postaciami i ostatni dzień działalności szkoły wogóle. Pod względem rysunków jest naprawdę w porządku, za oprawę odpowiada kilku artystów utrzymujących mniej więcej podobną kreskówkową dosyć kolorową stylistykę, raz jest lepiej raz gorzej, ale nawet jak jest gorzej to mieści się to w ramach przyzwoitości, wśród artystów najbardziej in plus wyróżnia się Nick Bradshaw. Na koniec żeby ktoś mnie źle nie zrozumiał, to nie jest tytuł dla ludzi szukających ambitnego tytułu pokroju Marvels (bo ambicji na dobrą sprawę nie ma w nim żadnej), wielbicieli mroku i brudu bendisowego Daredevila czy pseudo-realizmu GCPD. Nie znajdziemy też w nim jakiegoś inteligentnego humoru w stylu Monty Pythona, Woody Allena czy innego Wesa Andersona bo tylko rozrywkowy tytuł dla małolatów. Jasne ma swoje wady (zbyt dużo zapychaczy w postaci bijatyk, momentami dosyć absurdalne projekty postaci - chociaż nie wiem czy to nie zaleta, niektóre wątki za Chiny Ludowe nie zainteresują czytelnika powyżej 16 lat), ale całość jako całość ma swój polot po którym poznać można, że Jason Aaron jak mu się chce to jest zdecydowanie ponadprzeciętnym scenarzystą i na dodatek rozumie co zawsze było samym sednem pomysłu na komiksy o X-Menach, czyli historię dzieciaków które muszą się poukładać same ze sobą, pokonać przeciwności jednocześnie nie tracąc wiary w ludzkość oraz po rpostu dorosnąć (co bywa, lecz nie zawsze tożsame ze sobą). Reasumując, przy czytaniu wszystkich czterech tomów właściwie w bardzo niewielu momentach miałem wrażenie, że marnuję czas czego bym sobie życzył od wszystkich czytadełek Marvela. Aha, odniosłem wrażenie, że samemu Aaronowi chyba nieobce są klimaty sado-maso. Ocena -7/10.
"Hawkeye - tomy 1,2" - Jeff Lemire, Ramon Perez. Kontynuacja świetnego poprzednika autorstwa Matta Fractiona, więc zadanie nie było łatwe. W tym wypadku nie tylko nie łatwe, ale wręcz niemożliwe bo Lemire nawet nie próbował pokonać wcześniejszej serii, zamiast tego spróbował ją skopiować. Tom pierwszy "Odmieniony" zaczyna się w momencie gdy Hawkeye i Kate Bishop plądrują kolejną tajną bazę AIMu w poszukiwaniu kolejnej tajnej broni. Bronią tą okazuje się trójka dzieci-potwórków (dalej dowiemy się że to Inhumans) obdarzonych parapsychicznymi mocami. Tak czy inaczej dzieci trafią "pod opiekę" SHIELD, skąd zostaną porwane przez dwójkę bohaterów cierpiących na wyrzuty sumienia (bardziej Kate cierpi) i ukryte na kilka tygodni w ostatnim miejscu w którym ktokolwiek mógłby ich szukać czyli w mieszkaniu Clinta. Na sam koniec po dzieci przyleci AIM zawiadomiony przez męskie wcielenie Hawkeye (to było bez sensu, ale o tym dalej). Akcja tego tomu będzie jechać dwoma torami, na pierwszym pędzi teraźniejszość czyli to co wyżej, na drugim cyrkowa przeszłość Clinta Bartona i jego brata Barneya, która spowodowała, że został (aktualnie drugim) najlepszym łucznikiem w świecie Marvela. Gdyby ktoś nie znał Olivera Twista oraz miliona i jeden filmów o trudnym życiu sierotek mógłby ją uznać za ciekawą. Tom drugi "Troje", zaczynający się od tego, że dzieci zostały oddane nie AIMowi a Shield (chyba się scenarzysta z rysownikiem nie dogadał bo inaczej nie potrafię sobie tego wyobrazić) dla "odmiany" dzieje się w trzech liniach czasowych. Pierwsza to teraźniejszość w której doszło do rozłamu pomiędzy dwójką herosów i kontynuacja wątku dotyczącego potworków, druga to alternatywna przyszłość w której podstarzali bohaterowie. nie utrzymujący kontaktów od x lat z powodu kłótni na początku albumu ,próbują naprawić błędy z przeszłości a trzecia to analogiczna do tej z tomu pierwszego retrospekcja dotycząca powodów wyboru "zawodu" tylko że tycząca się Kate. Linia numer jeden to kompletny banał, druga chyba najlepsza aczkolwiek jakby nie dokończona, opowieść o dziecięcych latach Kate mimo że nie nazbyt oryginalna to wygląda lepiej niż ta Clinta tyle, że o ile dobrze zrozumiałem kompletnie przeczy wielkiemu fabularnemu twistowi z serii Fractiona. Wzorem Lemire, rysujący ten komiks Perez postarał się aby nie było zbyt oryginalnie naśladując we fragmentach dziejących się "teraz" styl Javiera Pulido, nie jest to strasznie nieprzyjemne dla oka i gdyby nie poprzednik pewnie uznałbym za całkiem fajne, natomiast grzeszy tym czym grzeszy większość kopii, jest pod każdym względem słabsze. W retrospekcjach artysta przeskakuje na inną technikę bardziej przypominającą malarstwo akwarelami (z dosyć ciekawym wyjątkiem dla Łuczniczki, która wygląda jakby szkicowana, nie wiem piórkiem?) a w przypadku linii przyszłości na prościutkie i schematyczne kontury które kojarzą się z rysunkami samego Lemire. Nie wiem co mam powiedzieć na koniec po całej tej króciutkiej serii, autor chyba nie miał kompletnie pomysłu na to co robi, to się tak czyta momentami jakby komiks powstał tylko dlatego, że został opłacony z góry (co nie jest niczym niezwykłym dla gatunku). Wszelkie wady i zalety bohaterów zostały tak pokracznie wyolbrzymione, że zamieniło je to w jakieś kartonowe symulacje ludzi. MHawkeye to kompletnie bezwolny głupek który bez przyjaciółki nie potrafi zrobić sobie herbaty KHawkeye wiecznie obrażona na wszystko i wszystkich jest tak zajebista i o tak wiele razy doskonalsza niż jej mentor (pewnie kij tam że facet od lat 60-tych jest członkiem Avengers, ona jest lepsza bo ma cycki), że powtarza jej to cały świat co pięć stron aż w końcu ona sama zaczyna to powtarzać a ja jako czytelnik odniosłem wrażenie, że scenarzysta tak bardzo chce udowodnić swoją wierność feministycznej sprawie, że mu kompletnie siadło na dekiel. O dynamicznym duecie znanym z poprzedniej serii możemy zapomnieć o pogłębionej relacji tej dysfunkcyjnej pary takoż. Będę szczery nie mam pojęcia dlaczego Marvel wydał ten komiks, on wygląda jakby miał stanowić dokończenie serii Fractiona więc miało być tak samo, tylko że jest on pod każdym względem gorszy. Dlaczego uznany twórca wysmażył tak niesmaczny kotlet też mi za bardzo nic na myśl nie przychodzi z wyjątkiem tego, że mu zapłacili. Nie wiem może na przeczekanie dali to Lemire, żeby znaleźć kogoś kto będzie miał pomysł na kontynuowanie serii? Nie jestem przekonany co do tego, patrząc się na to zakończenie napisane na kolanie mam wrażenie, że tytuł został po prostu skasowany. Jakby ktoś mnie na siłę zaczepiał o to abym wymienił plus tej duologii, to gdyby nie Aja, Pulido i Francavilla pewnie bym powiedział, że od biedy rysunki, chociaż patrząc się na to że nic innego nie przychodzi mi do głowy to niech te rysunki zostaną. Nie jest to najgorszy komiks jaki w życiu czytałem może, ale właściwie zawód pod każdym względem. Ocena poniżej przeciętnej 4/10.