Sitcom to zdecydowanie mój ulubiony format telewizyjny. Zupełnie nie mogę się przekonać do poważniejszych seriali, które trzeba oglądać odcinek po odcinku, sezon po sezonie. Rzadko jest taki, który mnie zainteresuje tematyką, a taki który mnie nie znudzi to już zdarza się wyjątkowo. Co prawda, teraz odeszła już konieczność oglądania co tydzień o tej samej godzinie jednego odcinka, ale to jakoś nie zmieniło mojego podejścia.
Filmy też już coraz rzadziej oglądam - czasem próbuję coś nowego, ale nie wiem, czy raz na rok coś mi zapadnie w pamięć. Szukam raczej starszych produkcji, które kiedyś przegapiłem. Ostatnio Lot nad kukułczym gniazdem wpadł na listę. Może obejrzę, zanim skasują.
Ale z sitcomami jest zupełnie inaczej. Znam wszystkie, albo prawie wszystkie, które zostały powyżej wymienione. Może nie oglądałem od deski do deski, ale na tyle, żeby załapać ogólny klimat. I to w sumie najbardziej mi odpowiada w tym formacie - mogę oglądać na wyrywki i się dobrze bawić. Nawet jak mam pół godziny. Albo przerzucam kanały przed snem i bum coś leci na poprawię humoru.
Co prawda, moja znajomość się zatrzymała w którymś momencie, ale no cóż. Z wieloma rzeczami tak mam.
Rankingu jakoś ułożyć nie umiem, ale w jakieś grupy mogę poukładać.
W grupie ulubionych będą na pewno:
Przyjaciele - niemal codziennie zdarzy mi się chociaż parę minut gdzieś zobaczyć. Nadal mnie bawią ich przygody, a właściwie dialogi, które często znam na pamięć i czasem wykorzystuję w życiu. Chandler to jeden z idoli mojej młodości. Czasem się łapię, że miewam podobne "przygody" - np. nie umiem wytłumaczyć, czym się zajmuję w pracy, albo też nie chce mi się prostować, gdy ktoś myli moje imię (nawet przez parę lat:))
MASH - pierwsze trzy sezony widziałem wiele razy. Najbardziej lubiłem właśnie ten zestaw postaci. Szczególnie Traper i Henry Blake są dla mnie nie do zastąpienia. Dalej źle nie było, ale dialogów już nie znam na pamięć.
Zaraz za nimi:
Teoria wielkiego podrywu - też niemal codziennie widzę kawałek jakiegoś odcinka. Komedia o geekach. Czego chcieć więcej? Wypatruję, jakie komiksy pojawiają się w tle. No i Sheldon. Nie do podrobienia.
Jak poznałem waszą matkę - tego już dawno nie widziałem, ale były lata, że leciało na okrągło. Chyba nigdy się nie dowiedziałem, kto jest matką tych dzieciaków. Oryginalny pomysł, narrator, skoki w czasie. No i Neil Patrick Harris. Bezbłędna rola.
Różowe lata 70 - też za pomysł, powtarzające się rozmowy przy stole i unoszącym się dymie. Miał ten serial jakąś lekkość. I utalentowaną obsadę - bardzo młodą, więc i bez większego jeszcze doświadczenia. Zajebisty ojciec i jego dumbass i foot in your ass.
Kiedyś uwielbiałem:
Bajer w Bel-Air - zbudowany wokół postaci Willa Smitha (chyba nawet się tak nazywał w serialu). To był jego czas, wystarczyło że był sobą i było zabawnie. Podejrzewam, że teraz już bym nie zdzierżył takiego humoru, ale w latach 90-tych, gdy C+ puszczał to w odkodowanym paśmie koło 18, to się oglądało.
Inne, do których mam jakąś sympatię:
Allo Allo - mam gdzieś na płytach wszystkie sezony i nawet zaczęliśmy w domu oglądać. Śmieszyło nadal, chociaż liczba powtarzających się gagów jest tu niesamowita.
Skrzydła - wolałem od Bundych, ale to wspomnienie sprzed 25 lat mniej więcej
Świat wg Jima (According to Jim) - lubiłem tego gamonia, chociaż każdy odcinek miał taką samą strukturę - Jim wpadał na jakiś szalony pomysł i później musiał albo ukrywać go przed żoną, albo starać się to jakoś wyprostować.
Wszyscy kochają Raymonda - kiedyś leciało na zmianę z Jimem. Taki rodzinny klimat amerykańskich przedmieść
The office (amerykańska wersja) - wg mnie nierówny. Niektóre odcinki świetne, inne mdłe. Po kilku takich bez wyrazu przerwałem oglądać na dłuższy czas i teraz już nie wiem, gdzie byłem (bo ze streamingu oglądałem dla odmiany).
Coś, co jeszcze mi utkwiło w pamięci:
Świat wg Bundych - nie przepadałem, ale ojca lubiłem. Spojrzenie na tę twarz, szowinistyczne teksty i niezadowolenie z życia - prawdziwy człowiek z krwi i kości
Inny świat - tak mi się wydaje, że był taki serial o studentach w USA - może jakiś spin-off Cosbych?
Dwóch i pół - śmieszyło mnie póki mały był mały. Później już nie.
Był jeszcze taki australijski sitcom, co ojciec podstarzały rockman wychowywał dwójkę dzieciaków. Dzisiaj pewnie już mega żenada, ale kiedyś ok.
Brytyjskich za mało znam.
Hotel Zacisze, Monty Python oglądałem, ale żeby coś konkretnego powiedzieć, to nie umiem. John Cleese i jego absurdalne role jako dziennikarza - to był dla mnie klucz odcinka. I wyścig ludzi nie trzymających kierunku biegu - to mnie zawsze bawi.
Polskich za bardzo nie oglądałem. Kojarzę oczywiście
Kiepskich, Miodowe lata, czy 13 posterunek, ale żeby się zatrzymać i oglądać, to nie. Nie mam tu sentymentu po prostu.