Racje ma xanar. Czytałem Bendisa na bieżąco w zeszytach i zdarzało się że narzekałem na te historie. Niemniej, Bendis bardzo fajnie prowadził interakcje między bohaterami, relacje młody Scott - młoda Jean czy młoda Jean - Emma Frost. Wprowadził naprawdę fajnych nowych mutantów (Eva Bell!), którzy niestety zostali trochę zesłani w wydawnicze Limbo (no dobra, u Hickmana niby się pojawiają, ale raczej jako tło). Sama historia też nie jest zła, tylko niestety finał zupełnie się rozmył a miała być hiper duper rewolucja Cyclopsa. No i Iceman.
Niemniej, jak się to porówna z następnymi runami, to historie Bendisa naprawdę są dwie półki wyżej. A co do Hickmana, to czytałem tylko to co wyszło do tej pory u nas i jeżeli dasz radę przełknąć główne założenie tej serii (z dupy wzięte, swoją drogą), czyli
możliwość wskrzeszenia każdego mutanta
to jest dobrze. Niestety to całe
u mnie zabija sporą radość z lektury, no bo jak tu poważnie ekscytować się przygodami X-Men, jeżeli
się wie, że i tak zostaną wskrzeszeni ? Dlatego tak dobrze na tym tle wypadają Marauders, gdzie historia opiera się na Kitty Pride, a której z jakiegoś powodu mutanci nie potrafią wskrzesić (notabene nie pisał jej Hickman)
.
Jest trochę polityki, trochę walki i trochę Hickmanowskiej filozofii