36
« dnia: Wt, 05 Marzec 2024, 15:35:40 »
W europejskich komiksach nie denerwuje mnie chyba nic, w polskich niewiele (najbardziej kiepskie wyczucie rynku).
Natomiast w amerykańskim sh notorycznie denerwuje mnie sporo:
1. Główny grzech śmiertelny to uczynienie bożka z marketingu a cała reszta to tego pochodne. Biorę sobie zeszyt do poczytania i nie sposób nie widzieć tabelek excela, statystyk, złotych myśli dyrektora działu sprzedaży, przewodniej zasady dyrektora marketingu i garści podszeptów jego doradców głodnych awansu i próbujących się wykazać za wszelką cenę i ile pracy musiał w wszystko włożyć analityk. Chciałem się zapoznać z artystyczną wizją a dostaję hermetyczny produkt skrojony przez dział marketingu.
2. Pochodne tego to oczywiście rozwlekanie wszystkiego w długaśne serie, szczególnie jeśli się z początku w miarę dobrze sprzedało i bez znaczenia, że pierwowzór to genialna, krótka, zamknięta historia, która nie potrzebuje absolutnie żadnych dopowiedzeń. Podpinanie pod tytuły, które zarobiły innych serii, ale już pozbawionych ambicji, pomysłów czy w ogóle czegokolwiek. Łączenie ze sobą na siłę historii, które zupełnie mogłyby się bez siebie obejść, bo w jednej trzeba zareklamować drugą a jak pokaże się fragment tego, tego i tamtego to wszystko to też trzeba będzie kupić. Opieranie całych historii tylko na cklickbaicie, bo tutaj główny bohater umiera, albo się żeni, albo ratuje cały Wszechświat a jak to jest napisane już bez znaczenia. Sprzedawanie zeszytów tylko dla okładki w dziesięciu wersjach jak nie więcej.
3. Pochodna tego syfu to oczywiście również grube portfele tłustych cwaniaków, którzy jedyne co potrafią wymyślić to żeby cena wynosiła 0,99 a nie 1. Dorabiają się tego na garbach twórców harujących za grosze, zmuszonych dopominać się o swoje prawa i wynagrodzenia.
4. Wcale nie mniej denerwują mnie również sami czytelnicy. Łykają te wszystkie najtańsze sztuczki, nawet ich nie zauważają.