Kupiłem swoje pierwsze Thorgale od czasu "Klatki". Wziąłem na początek nowe wydania w twardej "Gwiezdne dziecko" i "Aaricia" oraz tak chwalone "Żegnaj, Aaricio".
I to jest naprawdę świetny Thorgal. Robin Recht pisze w posłowiu, że chciał stworzyć ten album w hołdzie twórcom, którzy zachwycili go "Gwiezdnym dzieckiem". To taki sentymentalny powrót do cudownych momentów z klasycznych albumów Rosiński/Van Hamme. Ujął mnie przede wszystkim dwiema rzeczami. Po pierwsze, choć przegapiłem wszystko, co ukazało się po "Klatce", rozpoznaję wszystkie sceny, do których Recht się odwołuje. Zaczyna się od skały ofiarnej ze "Zdradzonej czarodziejki", potem mamy węża Nidhogga i wydarzenia z "Gwiezdnego dziecka", potem pierścień Uroborosa z "Władcy gór", itd., itd. Wszystko znam
Po drugie wykonane jest to z serduchem. Nie czuję wtórności, nie czuję zażenowania. Za każdym razem przywołane sceny z przeszłości gładko wpasowują się w nową historię. To jest lepszy album niż "Strażniczka kluczy", gdzie Van Hamme miał podobny pomysł na żonglowanie odwołaniami do wcześniejszych przygód, ale było to tylko odgrzewaniem kotleta, robione na siłę, czuło się wypalenie scenarzysty. Jeśli ktoś, podobnie jak ja, rozważa powrót do Thorgali, ale tylko tych dobrych, to "Żegnaj, Aaricio" jest idealnym momentem.
Po przeczytaniu zastanawia mnie tylko jedna rzecz. Ważną rolę odgrywają Czarna Skraelingijka i jej towarzysze a ich jako jedynych nie rozpoznaję. Czy pojawili się wcześniej w jakimś innym albumie?