Generalnie polemizować nie chcę, bo co człowiek to opinia, ale w jednym przypadku zwerbalizuję odmienny punkt widzenia:
Twierdzenie, że Lynch się zmieścił w dwóch godzinach i iluś tam minutach jest oczywistą nieprawdą, to jest jeden z najczęściej stawianych pierwowzorowi zarzutów, scenariusz zwłaszcza w drugiej połowie jest fatalnie pocięty, postacie niczym bohaterowie z komiksów Stana Lee z lat 60-tych kręcą się po planie i swoimi własnymi głosami opowiadają co właśnie robią i o czym myślą a całość dodatkowo przerywana jest monologami Narratora-Irulany, która dopowiada motywacje bohaterów i wydarzenia prowadzące do tego co się dzieje na ekranie bez czego ktoś nie czytający książki, chyba nie wiedziałby za bardzo o czym ten film wogóle jest.
Nic nie poradzę, ale mnie to wszystko gra. Kupuję te zagrywki Lyncha takimi jakie są.
I w tym momencie wyskakuje mi z tyłu głowy "Potop" Hoffmana.
Co ma piernik do wiatraka?
Od razu przypomina mi się wypowiedź reżysera tłumaczącego skąd to i owo się wzięło. Hoffman w którejś ze swoich wypowiedzi opowiadał jak to ówczesny "Zachód" recenzując właśnie "Potop" opisywał film jako typowego przedstawiciela "słowiańskiej duszy" z długimi ujęciami typu przemarsze wojsk, itp. przejawami wschodniej "liryki kinowej".
I tak to sobie właśnie ów "Zachód" pewne elementy tłumaczył - wschodnim "charakterem" i wschodnią wrażliwością. A tymczasem Hoffman na to, że bzdura i że żadna słowiańska dusza tylko zwykła bieda i konieczność korzystania z jednej kamery.
My point is: nie wyobrażam sobie powtórnej ekranizacji Sienkiewicza, przystosowanej do nowoczesnej sztuki filmowej i zrobionej "na bogato" pod dzisiejszego widza.
Właśnie tak samo mam z filmem Lyncha. Nie ma dla mnie znaczenia czy "liryka" u Hoffmana wzięła się z działań intencjonalnych czy z przymusowych. Liczy się to, że patent zadziałał. I tak samo dla mnie działają werbalizowane myśli bohaterów czy narracja Irulany. Wszystkie te zabiegi zwyczajnie kupuję, bo dzięki nim ten film jest dla mnie (można się już śmiać) bardziej poetycki. I tak jak w przypadku Hoffmana ja tam nie widzę biedy (pomijam efekty specjalne) tylko fajną koncepcję.
Nic nie poradzę. W końcu "Diuna" jest poniekąd traktatem filozoficznym i w efekcie wolę (bo bardziej mi pasują) choćby oniryczne majaki MacLachlana niż ostre niczym brzytwa sny Chalameta.
Porównanie "forumowe": dla mnie "Diuna 1984" jest jak "Weapon X" na offset a "Diuna 2021" to jak "Weapon X" na kredzie.
Niby można. Ale po co.
Może to osobniczy sentymentalizm, ale wolę ten offsetowy, oniryczny klimat lat 80-tych.