Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Wiadomości - Chmielu

Strony: [1] 2 3 ... 22
1
Komiksy amerykańskie / Odp: The Punisher
« dnia: Pn, 30 Październik 2023, 05:54:07 »
Co prawda na okładce 129 zeszytu "Amazing Spider-Man" widnieje data publikacji "Feb '74", ale komiks wylądował na półkach sklepowych dokładnie 50 lat temu: 30 października 1973 r. Tak, Panie i Panowie - Frank Castle zaistniał w świadomości amerykańskich czytelników pół wieku temu. Dziś, z okazji tej wzruszającej rocznicy i w mocnej kontrze do aaronowodisneyomarvelowych bredni AD 2023, trochę o historii bardzo niesłusznie zapomnianej, a znakomitej.

Dan Abnett i Andy Lanning - dziś pokłócony, kiedyś nierozłączny duet scenarzystów, to obok Gartha Ennisa i Chucka Dixona najlepsi pisarze, którzy zajmowali się postacią Punishera. Szczerze, przy całej mojej sympatii do Dixona, bywali nawet lepsi od niego. Historie takie jak "Firefight", "Year One", "Police Action" czy nieco przegięte "Eurohit" to jednak pierwsza liga. Nieco słabiej (ale i tak na niezłym poziomie) jest w "Psychoville", opublikowanym w ramach serii "Punisher: War Zone" w numerach 12-16.
Pięciozeszytowa opowieść rozpoczyna się z przytupem, czytelnik "trafia" w środek strzelaniny, kiedy Frank próbuje upolować kolejnego w swej karierze zabójcę nazwiskiem Da Rosa. W trakcie pościgu Punisher i Da Rosa zostają jednak otoczeni i zaatakowani przez niewinnych wydawałoby się cywili, a chwilę później Castle traci przytomność.

Cięcie.

Brzęczy budzik, wyrywając Franka ze snu. Leży w łóżku w rozświetlonej słońcem sypialni, żona Kim przynosi mu kawę do łóżka. Dzieci: Mike i Donna szykują się do szkoły, a on sam do pracy - w pobliskim tartaku.
[Kim, Mike, Donna? - a co z Marią, Frankiem Jr i Lisą? - zapytacie ;)]
W czasie pracy, jeden z kolegów dostaje szału krzycząc "Nie nabierzecie mnie. Wypuście mnie stąd!", a Frank chcąc powstrzymać jego furię całkiem fachowo spuszcza mu łomot. Kolega określany jako Vinnie to Da Rosa, ale Castle go nie rozpoznaje.
Podskórnie jednak czuje, że coś jest nie tak, jakby jego prawdziwe myśli były nadpisywane przez nienaturalną i sztuczną narrację. Nurty świadomości - że tak to ujmę - mieszają się, wprawiając Castle'a w zwątpienie czy to czego doświadcza to rzeczywistość. I dlaczego co rusz w głowie pojawia mu się wizerunek czaszki?



Tymczasem Norm, sąsiad i najlepszy kumpel Franka raportuje komuś jego zachowanie.
Jak do tego wszystkiego mają się Sirhan Sirhan, Project Artichoke i masowi/seryjni mordercy?

Bardzo dobrze napisana, bardzo gorzka opowieść. Nie mogę oczywiście zdradzić skąd ta fabularna gorycz, jednakże, i w trakcie historii, a zwłaszcza w jej finale czuje się tę tęsknotę Franka za tym co utracił. Abnett i Lanning pisali Castle'a bowiem tak jak się pisać powinno - jako człowieka z głęboką traumą, a nie jak psychopatę.
Fajne dialogi i niezłe tempo to standard w przypadku wielu historii o Punim - "Psychoville" wyróżnia natomiast filmowe kadrowanie i mocno paranoiczny klimat dotąd niespotykany (i później raczej też) w opowieściach o tej postaci. Całość kojarzy się z genialnym "Perchance to dream" Joe R. Lansdale'a z "Batman: The Animated series" oraz "Detective Comics # 633: Identity crisis" do scenariusza Petera Milligana. "Psychoville" powstawało jednakże niemal równolegle z "Perchance...", więc o plagiacie nie może być mowy, zresztą w każdym z przypadków scenarzyści popłynęli w zupełnie inne rejony.
Historię narysował Mike McKone, który wypadł niejednoznacznie. Są kadry, a nawet całe plansze znakomicie narysowane, ale są i takie, które pozwalają się zastanawiać jak taki zawodnik może popełniać tak kardynalne błędy. Niemniej ogląda się całość bardzo fajnie, a McKone choć nie tak dobry jak Doug Braithwaite i tak wypadł lepiej niż Hugh Haynes.

I cóż - "Wszystkiego Najlepszego, Frank". Z nadzieją na jakieś przyszłe "Welcome back, Frank". Oby tak dobre jak to z 2000. 


Da Rosa:
"Pamiętam! Pamiętam wszystko! Wy #$%^&! ....z moją głową!"
"Teraz już pamiętam."

Castle:
"Da Rosa?"
"Pamiętasz mnie?"

Da Rosa:
"Punisher..."
"Ty chciałeś mnie..."

Castle: "Właśnie."

Heckler & Koch: BRAAPPPP ;D







2
Filmy i seriale / Indiana Jones
« dnia: Pt, 30 Czerwiec 2023, 20:07:11 »
No cóż...

wzruszająco...

świetne widowisko, jakbym znów był w latach osiemdziesiątych, ale w dobrym tego słowa znaczeniu.

Kapitalna intryga, kapitalne jej poprowadzenie. Wiadomo są głupoty, ale zawsze były i nie ma co dramatyzować. Harrison Ford w świetnej formie, Mikkelsen znakomity jako "baddie" (chyba najlepszy w serii), reszta obsady - bardzo fajnie.

Pewne odstępstwa od formuły serii niefajne - logo Paramount nie zmienia się w nic jak w poprzednich częściach, ale tu pewnie korpotworki od myszki nie pozwoliły. "Odesłanie" Vollera też nie w klimacie, niestety.

Ale są "creepy crawlies", a nawet "creepy floaters". ;)

Okresy 1989-2008 i 2008-2023 - stracone lata. Mogliśmy dostać jeszcze z dwie przygody. Ehh... >:(

Ja wiem, że prawdziwej "Death Star"/producentce nazwiskiem Kennedy marzy się franczyza z Phoebe Waller-Bridge, ale raczej się zawiedzie. Jest w tej niewieście (Waller-Bridge) jakiś urok, ale za mało. Zdecydowanie za mało na "femiIndianę".

I tak cholernie przykro, że to już koniec.

3
Komiksy amerykańskie / Odp: Daredevil
« dnia: Pt, 23 Czerwiec 2023, 09:00:05 »


Specjalny dzień, a także upały (o czym później) to dobry moment na posta o jednej z najlepszych historii o Daredevilu. ;D "Daredevil: Father" Joe Quesady.

Nie da się ukryć, że poczciwy DD zawsze zajmował specjalne miejsce w sercu Quesady. Rysownik wychowywał się na komiksach o niewidomym prawniku/mścicielu, i to odpalenie nowej serii właśnie o tej postaci rozbujało imprint Marvel Knights nadzorowany przez Quesadę i Palmiotti'ego. Popularność MK spowodowała wytyczenie nowej drogi w historii wydawnictwa, a Joe'mu dała ostatecznie fuchę "Redaktora Naczelnego". Z czasem Quesada zajęty innymi obowiązkami rysował coraz mniej i mniej, ale czerwony diabłek ewidentnie siedział mu na ramieniu i szeptał: "narysuj mnie, narysuj". :D
I tak się stało. W 2004 roku Marvel rozpoczął publikację całkowicie autorskiej miniserii Quesady (no dobra, inkował Danny Miki) poświęconej bohaterom jego dzieciństwa: Daredevilowi i... ojcu. Co prawda, między zeszytami 1 a 2 był ponad rok przerwy, ale ostatecznie plan został zrealizowany.
Nowy York pogrążony jest od dłuższego czasu w upałach, największych od lat. Mieszkańcy żyjący w zwyczajowym rytmie, zwalniają tempo z gorąca. Ale mają inny powód do zmartwień oprócz żaru z nieba - w mieście grasuje kolejny już seryjny morderca Johnny Sockets, wydłubujący ludziom oczy. Tymczasem w kancelarii Murdocka i Nelsona pojawia się kobieta chorująca na raka, chcąca wytoczyć sprawę firmie New Jersey Power & Light przez którą - jak twierdzi - zachorowała; do tego kobieta ma problem z zaborczym mężem. Jak zwykle czuły na niewieści urok, Matt postanawia zająć się sprawą dwutorowo - jako prawnik i jako zamaskowany obrońca sprawiedliwości.
Z kolei Daredevil staje się obiektem zainteresowania Nestora Rodrigueza, społecznika i muzyka, który na boku finansuje i przewodzi grupie metaludzi znanych jako Santerians. Nestor postanawia rozliczyć DD za to, że wypycha przestępców poza Hell's Kitchen, robiąc porządek w jednej dzielnicy, ignorując dobrostan innych.
A Matt - jak zwykle - oprócz piętrzących się problemów znajduje czas na trochę umartwiania, tym razem z okazji Dnia Ojca wracając pamięcią do Jacka Battlin' Murdocka.
Wszystkie te wątki przeplatają się i łączą, chociaż z pozoru nie powinny.

Nie wiem czy Quesada korzystał z pomocy np. Bendisa w wygładzaniu scenariusza czy tak mu po prostu wyszło, ale efekt finalny wypadł zacnie. Na pewno jest to produkt fabularnie ciekawszy od innych robionych przez rysowników, którym zachciało się być scenarzystami (Daniel, Finch, Larsen). Czuć tu osobiste zaangażowanie, a sama intryga jest w zasadzie jakby drugorzędna stanowiąc środek do tego aby pokazać relację Jack-Matt-New York City. To w ogóle taki "list miłosny" do postaci i do miasta oraz spojrzenie na związek: ojciec-syn. Dosyć sentymentalna jazda jak na (zdawałoby się) obcesowego faceta. Nie tak dobra jak doskonałe "Erratum", ale dobra.
Rysunkowo jest miodnie (no chyba, że ktoś nastawiony jest na hiperrealizm) i to jak dla Quesady jest ważna postać DD widać prawie w każdym panelu. Może nie wszystko narysowane jest tak pieczołowicie jak sobie to zamyślił (niby miał czas, ale też obowiązki rednacza), jednak jest w "Ojcu" tyle świetnych scen i pojedynczych rysunków, że warto go zdobyć dla samej oprawy plastycznej.
Lubię ten komiks za to jak Mr Q pokazuje upał - żar dosłownie wylewa się z kadrów, a czytelnik wręcz go "czuje" (pomaga tu Richard Isanove ze swoją paletą kolorów). Tym gorącym klimatem przypomina trochę początek "Mroczny Rycerz powraca" i nie jest to jedyne nawiązanie - wydaje się, że Joe tworząc "Father" trochę chciał zrobić swoją "ostateczną" opowieść o Daredevilu. Bo niby jest ten komiks bezpiecznie osadzony w kontinuum przygód Murdocka, ale też Quesada tak bardzo zamieszał w kwestiach "okołooriginowych", że całość zahacza o swoisty "elseworld". W każdym razie zastosowany w końcówce fabularny myk jest tak zaskakujący, że automatycznie wrzuca opowieść na półkę wyżej od zwykłego thrillera.
Jedynym wątkiem, który odstaje trochę od całej historii, jest ten z Santerians. Sprawia wrażenie takiego trochę na "doklejkę" - tak jakby Quesada nakreślił bardziej kameralną fabułę, a potem stwierdził, że to w końcu Daredevil i trzeba pokazać też akcję, sztuki walki, itp. Jeśli jednak przejdzie się do porządku dziennego nad tą niekonsekwencją to "wewnętrzny komiksomaniak" może rozkoszować się przepięknie rozrysowanymi planszami, ewidentnie zapodanymi z miłością do fachu i postaci.



A to nie takie znów częste w tym biznesie.

4
Komiksy amerykańskie / Noir
« dnia: Pt, 09 Czerwiec 2023, 09:09:08 »
Założyłem w dziale amerykańskich - bo to w końcu "ojczyzna" gatunku. ;)

A.J. Lieberman to ziomek, który do świata komiksu trafił z telewizji. Jeden z tych zawodników, którzy kariery artystyczne robili w innych gatunkach, a potem zidentyfikowani przez czujnych redaktorów większych wydawnictw dostali propozycję pobawienia się w komiksowej piaskownicy. Tak było z Jodie Picoult, Mike'm Bensonem, Charlie Hustonem, Gregg'iem Hurwitzem czy J.M. Straczynskim. Lieberman to kolejny z nabytków, zaproszony do współpracy przez DC Comics.
Zaczął od całkiem miłego (mrocznego i mocno thrillerowego runu) w "Harley Quinn" [vol. 1 (2000-2004) # 26-38], kiedy postać ta jeszcze nie była do cna wyeksploatowana. Potem był back-up w "Detective Comics", a następnie bardzo fajny run w serii "Batman: Gotham Knights" (# 67 "Life of Riley" - polecam zawsze i wszędzie).
Jego poprowadzenie "GK" nie spotkało się jednak ze zbyt dobrym przyjęciem, podobnie jak miniseria o Martian Manhunter i Lieberman zniknął na jakiś czas z komiksowego firmamentu.
Ale nie na długo, bo powrócił z siłą wodospadu miniserią "Cowboy Ninja Viking", która ostro zamieszała w USA. Opowieścią o Duncanie - zawodowym zabójcy, "produkcie" rządowego eksperymentu naukowego, którego mózg kontrolowany jest przez trzy osobowości: kowboja, ninję i wikinga. To oczywiście przekłada się na umiejętności i efektywność. Inne "trojaczki" to chociażby: Lara St. Britt (stewardessa/Joanna d'Arc/amazonka) czy Yashitiko Ammo (pirat/gladiator/oceanograf) - także macie obraz jak odjechany jest to projekt.

Ale ja nie o tym.

"CNV" zdobyło dużą popularność (od lat kręci się temat ekranizacji z Chrisem Prattem), więc Liebermann dostał szansę zrobienia kolejnego projektu, a mianowicie: "Term life". Bohaterem jest Nick Barrow, facet który opracowuje skoki. W kryminalnym podziemiu jest to ciekawa fucha (w takiej roli widzieliśmy genialnego Toma Noonana w najlepszym filmie świata - czyli "Heat" Michaela Manna), polegająca na tym, że zawodnik przygotowuje plan (cel/pomysł na przeprowadzenie/obejścia systemów alarmowych/ucieczka), ale realizują ten plan inni. "Planista" nie ryzykuje (zasadniczo) i dostaje tylko procent od zysku. I Barrow jest takim właśnie gościem od koncepcji. Żyje mu się fajnie i bezproblemowo. Do momentu, kiedy sprzeda plan próbującemu wybić się na niezależność Yurij'owi - synowi rosyjskiego gangstera Victora Plancka. Synowi, który zginie w czasie skoku. Zonk. Straciwszy pierworodnego Planck będzie musiał znaleźć winnego. Tym gorzej dla Barrowa, gdy okaże się, że skok zahaczył o finanse skorumpowanych policjantów kierowanych przez niejakiego Keenana. A Keenan gra o duże stawki, bo i dużo ma do stracenia. I bezlitosny z niego madafaka. Nick wie, że nie ma dla niego opcji - przeżycie; wie też, że ma córkę Cate, dla której nie było miejsca w jego życiu. Teraz chce zapewnić jej przyszłość, a jedynym sposobem jest ubezpieczenie na życie. Tyle tylko, że polisa wchodzi w życie po 21 dniach od podpisania. Namierzany przez wszystkich (gang, kontraktowi zabójcy, policja), Barrow będzie musiał wykorzystać swoje talenta, aby przetrwać 3 tygodnie.

144 strony kapitalnego noir. Bardzo dobrze napisane, z dialogami "jak-od-bendisa". Znać, że A.J. to scenarzysta filmowy, bo ma to przełożenie jak pisze komiksy. Dużo u niego opowiadania obrazem, dialogi są tam gdzie powinny i zawsze naturalne, nie jakieś tam wydumane dywagacje gadających głów. Barrow nie jest żadnym ideałem, ale da się go polubić, i co ważne kibicuje mu się w tych zawodach. A to w sumie nieczęste w dzisiejszych czasach, kiedy wielu pisarzy/scenarzystów tworzy postaci tak, aby były "realistyczne" i "ludzkie", czyli tak pełne wad, że w efekcie odpychające. I w sumie - czytając - masz gdzieś czy protagonista przeżyje czy nie. Bo i tak go nie lubisz.
Tu jest inaczej. Fajnie pokazana jest relacja ojciec-córka, próba stworzenia tego co wydawałoby się nierealne. Skonstruować to w sposób przyciągający uwagę i wymieszać z całym sztafażem noir to - przynajmniej - bardzo dobre rzemiosło. Bohaterowie (nawet drugoplanowi) mają "osobowościowe zaplecze", co dodaje całej historii dodatkowych smaczków.
Do tego narracja w pierwszej osobie i bohater od początku opowieści spisany na straty, który musi sobie mocno radzić żeby przetrwać, czyli to co noirowe tygryski lubią najbardziej. Ponadto Lieberman fajnie żongluje narracją, skacząc nielinearnie po fabule, przeplata wątki - daje to ciekawy efekt, odsuwający wrażenie sztampowości na drugi plan. Czy opowieść jest sztampowa? Zapewne tak, ale w XXI wieku kiedy jeśli chodzi o historie powiedziano już wszystko, można bawić się już tylko w wariacje sposobu podania na stół. A Lieberman to całkiem zręczny szef kuchni.
Całość narysowana przez Nicka Thornborrowa. Tu jest po prostu słabo. Tak to już jest z niezależnymi projektami, że o ile scenarzysta jest znany, to już rysownicy to niekoniecznie pierwsza liga. Cóż, Lieberman to nie Mark Millar i ewidentnie nie przyciąga do siebie gwiazd ołówka tak jak Szkot. Thornborrow rysuje chwilami przyzwoicie, a momentami po prostu tragicznie (wtedy przypomina to Bionik Jagę ;)). Aż chciałoby się zobaczyć tę historię narysowaną przez kogoś znanego i uznanego.

A teraz najzabawniejsze. Być może znacie "Term life" bo zostało... sfilmowane. Doborowa obsada: Vince Vaughn, Hailee Steinfeld, Bill Paxton, Shea Whigham, Jonathan Banks, Jon Favreau. Scenariusz napisany przez Liebermana. I co? I nic - kompletna sztampa, pokazująca jak wiele zależy od reżysera, operatora i castingu. Vaughn (jakkolwiek świetnym aktorem jest) do roli Barrowa jakoś nie pasuje, być może przez przyprawioną mu fryzurkę prosto z komiksu - no nie, i już. Więc jeśli widzieliście film, to zapewniam - komiks jest duuużo lepszy.

[Lieberman zrobił później historię "Harvest", o nielegalnym handlu organami do przeszczepów. Tyż warto - jakby kto pytał. :D]

W temacie noir - z mniej znanych (a dobrych) polecam też:
"Pride & joy" Gartha Ennisa i Johna Higginsa (DC Vertigo)
"Back to Brooklyn" Gartha Ennisa, Jimmy Palmiotti'ego i Mihailo Vukelica (Image Comics)

5
Filmy i seriale / Odp: Filmowe uniwersum DC Comics - zapowiedzi, plotki
« dnia: Cz, 01 Czerwiec 2023, 18:00:08 »
Dajcie spokój - Bożonarodzeniowy "Batman powraca" w czerwcu? Prawie blasfemia. I co z tego, że premierę miał w czerwcu '92. ;)

Przeszło mi od pierwszego trailera. "The Flash" to zmarnowany potencjał. Uprzedzam - nie widziałem, to prekognicja.

Czego potrzebuje Warner Bros/DC Comics żeby sprzedać film o jednej ze swoich sztandarowych postaci? Dwóch Batmanów, jednej Supergirl i mnóstwa nostalgicznych nawiązań.
[BTW walka Cage-Supka z robopająkiem to nawiązanie do scenariusza Kevina Smitha, któremu producent Jon Peters kazał napisać taką scenę, żeby można było zabawki sprzedawać]
I nie mam nic do powszechnie krytykowanego fanservice'u - ja tam to lubię. Ale oprócz mrugnięcia okiem do tych czy owych, film - zwłaszcza pierwszy - musi stać na własnych nogach. "Spider-Man: No way home" udowodniło jak NIE NALEŻY robić filmów. Aaa, czyli chodzi tylko o hajs? To już nie wierzgam.

Bohater zagrany przez kontrowersyjnego aktora-mema [ciekawe czy Snyder sam go wybrał, czy WB narzuciło]. Postać, która nie jest Spider-manem - niestety jakoś nikt nie zwrócił na to uwagi. Żadnego komiksowego "zaplecza" - to Barry Allen, ekspert medycyny sądowej, nie jakiś emoprzygłup! (ojciec/matka/Iris - to za mało).

Pierwszy raz solo na dużym ekranie i nie dostajemy Reverse-Flasha (tej podróby nie liczę) ani Captaina Colda, Rogues, czy intrygi, która pokazuje rozwój bohatera. Za to bohater odkręca to co sam spowodował i co przyczyniło się do śmierci milionów ludzi. Czyli totalna głupota, jak z kinowej wersji "Suicide Squad" Ayera (w reżyserskiej było inaczej), tyle że do sześcianu. To ma być "ciepłe" widowisko, pełne uczuć? Cóż. Tom Cruise i Stephen King powinni najpierw poczytać jakieś komiksy o Flashu, może wtedy ich opinie miałby jakiekolwiek znaczenie. ::)
 
Ale "Flashpoint" przecież - ktoś powie. Yhmm... ale przed "Flashpointem" było kilkadziesiąt lat rozwoju postaci, z których można czerpać i czerpać.

Jeśli ktoś im sprzeda ten film to tylko Keaton, bo i cała kampania reklamowa w zasadzie na nim bazuje. A to powinno pociągnąć szybkie wdrożenie projektu "Batman beyond", póki Keaton jest w formie i jeszcze mu się chce. I mieliby zaczyn na franczyzę, nawet jak przy drugim filmie już by mu się odechciało. 

Skoro Barry Allen w każdym świecie multiversum ma nieszczęsną facjatę aktora-mema, to dlaczego Batman w jednym świecie ma twarz Afflecka, a w innym Keatona? Tak tylko pytam...

Żona mi uparcie powtarza, że Ezra nie grał Trashmana w "Bastionie" na podstawie Stephena Kinga. On był tam po prostu sobą. :D

A tymczasem Umberto Gonzalez donosi, że w nowym Supermanie od Jamesa Gunna będzie Brainiac (WRESZCIE!).

No i nowy Lex Luthor już obsadzony. ;)











6
Komiksy amerykańskie / Odp: Brian Michael Bendis
« dnia: Wt, 30 Maj 2023, 18:09:06 »


Parafrazując Kazika:
"O czym chciał powiedzieć Bendis? /
pyta pani od polskiego /
Bendis chciał pokazać hipokryzję /
świata superbohaterskiego."

"Powers". No właśnie. Temat obszerny, zasługujący raczej na artykuł, ale że już nie ma gdzie pisać artykułów, to przydługawy post będzie.
Seria odpalona w ramach oferty wydawnictwa Image Comics, które po wypaleniu publiki podróbami marvelowskich postaci i bombastycznie rysowanych projektów z wielkimi mięśniami, piersiami i długimi nogami [za to wątkimi kibiciami ("Lubię to" - pomyślał Conan ;))] zmieniło front i postawiło na fabuły. Szok i niedowierzanie. W ten sposób rozpędzający się kreatywnie Bendis, wraz ze swoim dobrym kumplem Michaelem Avonem Oemingiem, załapali się na swoją pierwszą serię. Pomysł może i nie był całkiem świeży (w tych rejonach baraszkował już wcześniej, a nawet niemal równocześnie, angielski Szalony Gandalf), ale wykonanie - ho ho, przebiło wszystko. Czerpiąc pełnymi garściami ze spandeksowej odnogi gatunku, Bendis postawił na ciekawe intrygi z "kryminalnym" klimatem, krwiste postaci, policyjne procedury i - przede wszystkim - dialogi jak z życia.
Christian Walker i Deena Pilgrim to para detektywów zajmujących się zabójstwami w Chicago Police Department, które powiązane są z metaludźmi (dobrymi i złymi). Walker sam kiedyś był superbohaterem o pseudonimie Diamond, ale gdy w 1986 r. (skądinąd znamienna data dla czytelników amerykańskich komiksów) stracił moce, postanowił kontynuować swą misję jako policjant. Christiana otacza tajemnica, która sięga daleko w przeszłość. Przede wszystkim jednak Walker to twardziel z zasadami, o miękkim sercu, raczej "oldschool'owy" w obejściu. Deena Pilgrim to z kolei wyemancypowana, wyszczekana dziewczyna, niekoniecznie "z sąsiedztwa", o trudnym charakterze, a policyjna robota to jej życie. Wydawałoby się duet nie mający szans na dogadanie. Nic bardziej mylnego, to jedna z najlepszych komiksowych par w historii medium, ich relacje (te dialogi!) to czyste złoto scenopisarstwa.
Świat przedstawiony "Powers" to właściwie otaczająca nas rzeczywistość, z tą różnicą, że w tej komiksowej metaludzie istnieją. To w zasadzie tacy celebryci, tylko że z przedziwnymi zdolnościami. Robią dużo dobrego, podobnie dużo złego, i są rozrywką dla mas. Zwykli ludzie oglądają o nich programy, czytają o nich w sieci, żyją ich życiem, podczas gdy własne przecieka im przez palce. A "umocowani" dawno przestali być tymi walczącymi z przestępczością, a zostali obudowani kompleksem rozrywko-korporacyjno-rządowym. Wysługują się tym i owym, zarabiają na kampaniach reklamowych, wywołują skandale obyczajowe, a dawne idee poszły w piach. Przynajmniej dla większości z nich. Tam gdzie granica zostaje przekroczona wchodzą do akcji policjanci tacy jak Walker i Pilgrim, znający tak zwane odcienie szarości, niemniej stojący twardo na barykadzie dobra i zła. Choć i w ich przypadku nie wszystko okaże się takie proste, a Bendis nie raz zaskoczy czytelnika.
"Powers" to nie tylko gadanie (choć dużo go tutaj, slangu też, bo BMB je lubi i był/jest w jego pisaniu znakomity), dostajemy do tego sporo blockbusterowej akcji, klimat ma rozpiętość od "street level" po "cosmic saga", bo to fabularnie pojemna seria. Jednak - nie bójta - więcej tu brudnej policyjnej roboty niż kosmicznych przepychanek.



Oczywiście najlepiej przeczytać jest całość, bo pomimo wielu zeszytów (prawie 100) wszystkie historie składają się na jedną długą opowieść (pięć woluminów). Niemniej "Powers" było pisane pod tradepaperbacki i w związku z tym da się wyodrębnić i polecić to co najlepsze, a mianowicie:

"The Sellouts". Na skutek pewnych wydarzeń Walker porzucił pracę w policji. Pilgrim i jej nowy partner prowadzą dochodzenie w sprawie zabójstw metaludzi dokonywanych przez grupę "terrorystów". Jej przywódca zostaje schwytany i żąda spotkania z Christianem. Walker - chcąc niechcąc - musi wrócić do gry.

"Secret Identity". Walker i Pilgrim prowadzą śledztwo w sprawie śmierci wydawałoby się zwykłego człowieka. W trakcie dochodzenia okazuje się, że zabity był członkiem międzyplanetarnej organizacji Millennium Guard, strzegącej prawa na kosmiczną skalę. Tymczasem Deeną zaczyna interesować się Wydział Spraw Wewnętrznych.

"The 25 coolest dead superheroes of all time". Walker i Pilgrim prowadzą śledztwo w sprawie śmierci niejakiego Strike'a, męża metakobiety posługującej się przydomkiem Queen Noir, przywódczyni supergrupy "The Heroes". Śledztwo postępuje, ale zarazem zaczynają ginąć kolejni członkowie grupy. Tropy prowadzą do Queen Noir.

Scenarzysta buduje swoją autorską wizję, spójną od początku do końca, inspirowany historią komiksu amerykańskiego i szerzej popkulturą. Pełno w "Powers" odwołań, mniej lub bardziej czytelnych, bawią zwłaszcza odniesienia do klasycznych postaci ze stajni DC i Marvela. Nie tyle chodzi tu jednak o szyderstwo (jak u Ennisa, np. w "The Boys"), a bardziej życzliwe mrugnięcie okiem.
Ta seria to poniekąd także komentarz do amerykańskiego rynku komiksowego, jego wad i zalet, co Bendis rozgrywa zabawnie, robiąc na przykład bohaterem jednego z zeszytów ("Ride along") scenarzystę Warrena Ellisa. Ellis jeździ z Walkerem po mieście, aby zbierać materiał do pisanej przez siebie serii komiksowej pod tytułem... "Powers". Podobnych, intertekstualnych myków jest znacznie więcej, co daje dodatkową zabawę podczas lektury.
Może zauważyliście jak często w amerykańskich komiksach, scenarzysta pakuje postaci wypowiedzi typu: "Musimy się spotkać jeszcze z innymi bohaterami" albo "Bycie superbohaterem to...". To stało się już w zasadzie normalne, że twórcy przygód spandeksów pozwalają swoim postaciom "myśleć" o sobie jako o superBOHATERACH. Bendis to kontestuje - przynajmniej w "Powers" (bo potem bywało różnie). Bo "Powers" to spojrzenie na ten mit, z boku, od środka, ze wszystkich stron właściwie. U Bendisa nie ma SUPERludzi - są superLUDZIE. Ze wszystkim swoimi zaletami i wadami, zwłaszcza z tym drugim. I nie jest istotne czy maglowana postać jest "dobra" czy "zła" - każda ma jakąś historię, własne motywacje, marzenia, lęki i obsesje, osobowość. Nawet postaci drugo/trzecioplanowe (np. taki detektyw Kutter), a co dopiero te z pierwszego planu.
Oeming rysuje prosto, inspirując się twórczością Bruce'a Timma i Alexa Totha. Czasem czytelnik zżyma się na jakość strony plastycznej, a czasem zostaje zaskoczony zastosowanym graficznym patentem, pięknym w swej prostocie, albo idealnym oddaniem emocji przeżywanych przez bohaterów.

Były dwa podejścia do ekranizacji. Pierwsze: skończyło się na pilocie - duży smuteczek, bo Walkera miał zagrać świetny Jason Patric, ale Deenę - przekapitalna Lucy Punch (która po prostu urodziła się żeby zagrać tę postać!). Niestety telewizyjne execi dały czerwone światło.
Drugie: to dwa sezony serialu z genialnym Sharlto Copleyem (zawsze na propsie) jako Walkerem oraz Susan Heyward jako Pilgrim. Wykonanie wyszło jednakże mocno średnio, twórcy wyraźnie nie uchwycili ducha komiksowego oryginału.

Jedna z najważniejszych serii w historii amerykańskiej komiksu i obok bardziej klasycznego "Daredevila" opus magnum BMB. Nie sądzę, żeby udało mu się przeskoczyć to co tam pokazał. Chociaż - kto wie? ;D

A tymczasem: kim jest Keyser Söze? ;D



[znacie tych panów?]

P.S. Podziękowania dla Krzycha za słitfocie do posta. :)









7
Filmy i seriale / Odp: Punisher - Filmy i Seriale
« dnia: Śr, 24 Maj 2023, 08:42:08 »
Bardzo przykra wiadomość.

Zwrócił moją uwagę swoją rolą Dagoneta w "Królu Arturze" Antoine'a Fuqui. W sumie już wtedy wyznaczył styl, w którym grał później - mianowicie nawet jak grywał twardzieli lub czarne charaktery, to większość z nich miała w sobie dużo (albo chociaż iskrę) człowieczeństwa (akurat tu w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Taki wielkolud o miękkim sercu. Taki był Titus Pullo z "Rzymu", Frank Castle z "Punisher: War zone" czy Danny Greene z "Kill the Irishman". Ten trzeci film bardzo wszystkim polecam - to "biografia" irlandzkiego gangstera z Cleveland, oparta na faktach, w doborowej obsadzie (m.in. Christopher Walken, Val Kilmer, Vincent D'Onorfio, Vinnie Jones, Paul Sorvino), napisana i wyreżyserowana przez Jonathana Hensleigha (gościa od "Punishera" z Thomasem Jane).

Od strony komiksowej: Stevenson miał zagrać Emila Blonsky'ego w "The Incredible Hulk" z 2008 r., ale producentka Gale Anne Hurd dostrzegła w nim potencjał na główną rolę i tak Irlandczyk został Punisherem. Bardzo lubię Lundgrena, lubię Jane'a i Bernthala, ale to Stevenson wypadł najlepiej jako Castle (i to w filmie, który ma tyleż wad co zalet).

Niebawem w "Ashoka". Jakkolwiek z klimatem SW ostatnio jakoś mi nie po drodze, to chyba dla Raya będzie trzeba obejrzeć.

Świetny aktor, o wielkim talencie także do ról dramatycznych ("Jayne Mansfield's Car"), niestety mocno zaszufladkowany.

Titus Pullo to chyba rola jego życia. Wybitna kreacja.

Duża, duża strata.

8
Komiksy amerykańskie / Brian Michael Bendis
« dnia: Cz, 18 Maj 2023, 09:00:02 »
Nie znalazłem wątku o jednym z najlepszych swego czasu scenarzyście amerykańskim jakim BYŁ Brian M. Bendis. Facet błysnął pod koniec lat dziewięćdziesiątych, a od 2000 roku zaczął iść jak burza. Setki napisanych komiksów, Eisnery na koncie, dwie próby ekranizacji jego genialnej serii "Powers" (jedna zakończona na pilocie serialu) i ileś podejść do ekranizacji świetnego "Torso".

Początek (ważniejsze projekty):
"Fire". Historia szpiegowska. Napisał i narysował. Przyzwoite, ale to jeszcze nie to.
"Goldfish". Historia tzw. con mana czyli kanciarza, który ładuje się w grubszą aferę. Noir na petardzie. Napisane i narysowane przez Bendisa. Dopiero się rozkręca, ale zacięcie do dobrych, naturalnych dialogów już widać.
"Jinx". Opowieść o dziewczynie działającej jako "łowca nagród". Ten proceder w USA nie zakończył się wraz z epoką tzw. Dzikiego Zachodu. Fajna kobieca postać zmuszona radzić sobie w "men's world". Znów noir, ale lepiej niż "Goldfish". Bendis na bazie referencji "obsadza" kumpli rysowników i samego siebie jako niejakiego Columbię.
"Torso". Po rozpracowaniu Ala Capone'a, Elliot Ness trafia do Cleveland, gdzie przyjdzie mu zapolować na seryjnego mordercę, pozostawiającego w ramach swojej "działalności" tytułowe tułowia ;). Historia oparta na faktach, oczywiście jak to zwykle bywa obficie oblanych fikcją. Pierwszy naprawdę dobry komiks Bendisa, napisany do spółki z Marc'iem Andreyko. (więcej w "Produkcie" na ten temat, jakby kogoś interesowało)
"Hellspawn" i "Sam and Twitch". Todd McFarlane zachwycony "Torso" zlecił BMB pisanie aż dwóch nowych tytułów z mitologii Spawna. "Hellspawn" to ostrzejsza, mroczniejsza jazda niż tytuł podstawowy (do tego ze świetnymi dialogami), rewelacyjnie rysowana przez Ashley Wooda. "Sam i Twitch" - seria o postaciach drugoplanowych, detektywach z NYPD, wizerunkowo trochę na bazie Stana i Ollie'ego. Polscy czytelnicy dostali od Mandragory pierwszą historię - znakomite "Udaku", ale wyraźnie nie zagrało. W późniejszych zeszytach pojawia się gościnnie Jinx. Świetni rysownicy: Angel Medina, Alberto Ponticelli, Clayton Crain i Alex Maleev. To przy pracy nad tą serią Bendis poznał Maleeva, z którym połączy go zażyła przyjaźń, przynajmniej artystyczna. Niebawem po zatrudnieniu, Toddie spektakularnie wylewa Bendisa z prowadzenia obu serii.
"Fortune and Glory". Wybitna rzecz, autobiograficzna, opisująca przygody BMB i Andreyko próbujących sprzedać w Hollywood prawa do ekranizacji "Torso". Przezabawna scena nawiązująca od zjawiska dwóch filmów o tym samym ["Armageddon"/"Deep impact"], epizod z samym Clintem E. i genialna obserwacja na temat tego jacy debile zarządzają różnymi szczeblami rzekomej Fabryki Snów.

Jako kumpel Davida Macka, z którym Joe Quesada (ówczesny rednacz Marvela) pracował nad "Daredevilem", Bendis dostaje propozycję od Q. pracy dla wydawnictwa. Zadaje pytanie: "Ok. Ale co miałbym dla was rysować?". Quesada odpowiada: "Nienawidzę twoich rysunków. Są beznadziejne. Chcę żebyś dla nas pisał". Po zakończeniu rozmowy rozwścieczony początkowo Bendis mówi żonie, że człowiek, który jest tak szczery albo okaże się bucem, albo dobrym szefem. Wychodzi na drugie.
I tak (niechronologicznie i mocno wybiórczo):
"Ultimate Spider-Man". Wszyscy wszystko wiedzą. 160 zeszytów plus annuale. Nierówna seria, końcówka (gdy wchodzi Immonen) lepsza niż początek. Dobre czytadło.
"Ultimate Marvel Team-Up". Świetna jazda - Spidey plus inna postać z Marvela / Bendis plus znany/świetny rysownik, m.in. Allred, Sienkiewicz, McKeever.
"Alias". Imprint MAX dawał możliwości. BMB wykorzystał je od pierwszej planszy. Klasyk. Marvel jakiego już nie zobaczymy.
"Daredevil" plus "DD: End of days". Jeden z najlepszych runów w serii. I być może opus magnum BMB.
"Avengers" i "New Avengers". Bendis wchodzi do gry, zabija kilku kultowych członków (i tak powrócą, to przeca Marvel), tworzy nowy zespół, wk..wia połowę komiksowego internetu i robi kawał dobrej roboty, aż do 2010 roku - do fajnego, ale za krótkiego "Siege". Serie nierówne, ale na stałym dobrym poziomie. W następnych latach pączkują w kolejne woluminy i odpryski.
"The Pulse". Ben Urich zostaje rednaczem tygodnika-dodatku do "Daily Bugle". Tymczasem ktoś zabija Lois Lane. Zaraz, zaraz - Lois Lane? ;)
"Ultimate Comics: Doomsday". Fajny blockbuster. Nie tak dobry jak trylogia "Ultimate Galactus" Ellisa, ale zacny.
"Moon Knight". Kolejna współpraca z Maleevem. Dobry thriller, ale chyba mniej więcej w tym czasie zaczyna się spadek twórczej kondycji. 
Po drodze m.in.: miłość (złośliwi koledzy po klawiaturze twierdzili, że pożądanie) do Luke'a Cage'a, miniserie, gościnne historie w innych seriach, crossovery i consulting dla powstającego Marvel Cinematic Universe. A także musical o Spider-Manie z muzyka Bono, który okazał się jedną wielką klęską artystyczną i finansową, a szczegóły fakapu zawarto w luźnej kontynuacji "Fortune and Glory" poświęconej temu "wydarzeniu". A potem kolejne prowadzone serie o innych "wysokobudżetowych" postaciach i podobno (przyznaję, że się zmęczyłem i przestałem śledzić) jeszcze gwałtowniejszy spadek formy.

2018 rok i przejście do konkurencji. Tam Bendis podobno "zabija" artystycznie Supermana prowadząc dwa tytuły (czytałem za mało, żeby przesądzić) i nie daje rady w "Justice League". Do dziś nie zrobił tego na co wszyscy czekali (on chyba też) od czasu jego DD - runu w "Batman" lub "Detective Comics". Dlaczego? Albo nie nadszedł właściwy czas, albo BMB wie, że nie da już rady i wymiękł. Kto wie?

Ale Bendis to nie tylko licencje od mejdżersów. To także projekty autorskie, m.in.: wspomniane wcześniej plus "Brilliant" (średnio), "Cover" (średnio), "The United States of Murder Inc." (bardzo dobre), "Scarlet" (dobre), "Pearl" (średnio) i - przede wszystkim - "Powers".

"Powers" to w zasadzie materiał na osobnego posta-polecankę. A nawet artykuł. To komiks fabularnie wybitny. Rysunkowo - czasem zastanawiasz się kto w ogóle pozwolił Michaelowi A. Oemingowi wziąć ołówek do ręki, a czasem nie możesz wyjść z podziwu jak prosto i pięknie oddał daną scenę. Jedna z najlepszych rzeczy jakie czytałem.

Bendis to swego czasu: znakomite dialogi (pisane jak przez Davida Mammeta, którego BMB uwielbia), niestandardowe pomysły i fajnie pokazane relacje pomiędzy postaciami, wychodzące mocno poza schemat amerykańskiego supheropopu.

Tyle ode mnie. Czy rzeczywiście jest z nim obecnie artystycznie aż tak źle?

9
Komiksy amerykańskie / Odp: The Punisher
« dnia: Wt, 16 Maj 2023, 10:52:52 »
UD to najlepsza plyta jaka nagrali.

"State of the World Address" lepsze! Bo wolniejsze. ;)

K..wa. W świecie idealnym byłoby tak: Dolph jest zdrowy, a Disney i Feige myślą nie tylko o kasie. W związku z tym Dolph dostaje angaż do roli podstarzałego Franka, w wersji MAX. Reżyseria: Michael Mann.

Ehhh.

[teraz gadamy o Dolphie już w dwóch wątkach]

Podyskutuję tu trochę z donT. :D O ile końcówka poza runem czyli miniseria "Puni vs Avengers" jest faktycznie słabiutka, to cały run Rucki trzyma dobry poziom i fajnie się zamyka numerem 16. To taka próba wrzucenia Franka na nowo do Uniwersum na dobrym poziomie (Fraction i Remender - no cóż...), żeby na nim zarabiać i żeby było prawie jak w '80 i pierwszej połowie '90.
Rucka wiedział na co się pisze, przyjmując tę robotę. I się wywiązał. 8)
Dużo gorzej było z następcami. O ile Way (w Thunderbolts - tak, tak, wiem, że to nie do końca się liczy) i Edmondson jeszcze jakoś dawali radę, to tandeciarze Cloonan, Rosenberg i Aaron przepadli. Ale zasada była ta sama, co w przypadku Rucki - Frank ma zabijać, byle nie czarnoskórych dealerów czy włoskich mafiozów tylko bliżej nieokreślone byty przestępcze (stąd kolejno Exchange, Leader, jakiś dziwny kartel narkotykowy, Condor, hydraki od Zemo, a teraz ninja jakieś i japońskie boo-hoo).

10
Filmy i seriale / Odp: MCU a.k.a. Kinowe Uniwersum Marvela
« dnia: Pn, 15 Maj 2023, 18:09:47 »
Misiokles mi zrobił podłamkę tym info o Dolphie. Mam duży sentyment do tego szwedzkiego wielkoluda. Zawsze mnie w...wiało, jak tzw. krytycy nazywali go tępym osiłkiem, itd., itp. Gość ma doktorat z chemii, bodajże. Tyle kapitalnych ról. Poczytałem, i nie wygląda to za dobrze. Smutna sprawa.

Essential Punisher:


11
Filmy i seriale / Odp: MCU a.k.a. Kinowe Uniwersum Marvela
« dnia: Pn, 15 Maj 2023, 09:14:10 »
Albo w serialu "Daredevil" od Disney+ albo w innym projekcie MCU, zobaczymy dwie alternatywne wersje - na zasadzie zderzenia się postaci z Światów Multiversum - Punisherów. Damn it! Kupuję to. Spotkanie tych Panów, to nie przypadek. Nie wierzę, że Thomas Jane ot tak przyjechał na treningi strzeleckie, niby dla towarzystwa, z Jonem Bernthalem.

Dla mnie bomba - zwłaszcza jakby Thomas Jane wrócił na petardzie jak tu:


Ale w obecnym Marvelu to już raczej stanowcze no-no.

Na moje dwóch Franków może być w "Deadpool 3", a nie w "DD: Born again". A gdzie Dolph ja się pytam? ;)

"Born again" i tak nie może się udać. Nie w Marvelu od Myszki Miki.

Tymczasem powrót do przeszłości.

Pamiętałem, że Iron Man miał premierę 30 kwietnia 2008 r. (dwa dni przed amerykańską notabene), ale latka się nie zbijały jakoś i dopiero Motyl uświadomił że to już 15! :D Byłem 30 kwietnia w kinie i nawet wyszedłem przed końcem napisów. Pomimo, że wiedziałem, że coś ma być. Frajer. ;D
Po sieci krążyły też wtedy informacje, że jest usunięta scena z Hilary Swank jako Mandarin. Bo w filmie jest Ten Rings, ale Mandarina brak. Swank miała wrócić w dwójce. Wyszło, że to fake.

Scenę z Fury'm napisał Bendis. Miała kilka wersji - nawet taką kiedy na pytanie Starka kim jest, Jackson odpowiada: "I'm Nick Fury, motherfucker".

W każdym razie obejrzałem ponownie z okazji 15 rocznicy. Dobry, naprawdę dobry film. Klasyczny origin, ale z błyskotliwymi dialogami. Aktorsko wymiata, Downey Jr i Paltrow - jest chemia. Bridges jak zwykle na propsie. Jest akcja, jest zabawnie, brak politpoprawu jeszcze. Miodzio.

W scenach usuniętych natomiast alternatywna wersja sceny z samolotu ze stewardessami. Nawet takiej męskiej szowinistycznej świni jak ja zrobiło się dziwnie, bo to co tam odwalili to już było naprawdę grube. ;) Favreau i scenarzyści byli chyba pod dużym wrażeniem serialu "Entourage" - to było zupełnie inne Hollywood.

I na fali sentymentu zapodałem sobie "Iron Man 2". Jest jeszcze lepiej. Odpada bagaż originu, za to dostajemy jeszcze lepsze dialogi, w ogóle świetny scenar od Justina Theroux (rewelacyjny aktor zresztą). A do tego Mickey kaleczący rosyjski akcent, ale to Mickey - więc spoko. No i Scarlett. ;) A, i Sam Rockwell jako Justin Hammer - czad. Mam nadzieję, że w końcu wróci w "Armor Wars". I znów chemia Stark-Potts. Iskrzy. Do dziś nie wiem, jak można tego "IM2" nie doceniać.

12
Komiksy amerykańskie / Odp: Richard Corben
« dnia: Nd, 14 Maj 2023, 18:15:01 »
Polecam Państwa uwadze "H.P. Lovecraft's Haunt of Horror" z marvelowskiego imprintu MAX. Tam Mistrz Corben szaleje w twórczości HPL, m.in robi swoją interpretację genialnej "Muzyki Ericha Zanna".

Tyle, że czerni i bieli/szarościach/itp.

Kolory Corbena to zawsze był sztos. Pamiętam ostatni numer magazynu "Komiks-Fantastyka" (ten o kobietach). Tam pierwszy raz dostaliśmy większą dawkę Corbena. I już zakotwiczyło. ;D

13
Komiksy amerykańskie / Odp: Warren Ellis
« dnia: Pt, 12 Maj 2023, 18:00:40 »
Nie żebym jakoś szczególnie chciał tu bronić Ellisa (swoją drogą ciekawe czy to co Ty postrzegasz jako postaci wyprane z głębi, dla mnie jest psychopatią kreowanych przez niego bohaterów), ale z:

chyba wszystko co najbardziej znane wyszło - Planetary, Authority, Trans i Hellblazer, było kilka mniejszych projektów autorskich i troche franczyzowych.

zgodzić się nie mogę.

Polacy nie dostali "Ignition City", "Anna Mercury" (vol. 1 i 2), "No hero", "Black summer", "Ultimate Human", "Ultimate Galactus", "Ministry of Space", "Ocean" - także jest co wydawać. Nawet mocno hardcore'owe "Black Gas" vol. 1 i 2 znalazłoby chętnych nabywców wśród miłośników horrorów. A te rzeczy i tak są lepsze od wielu projektów, które w Polsce były/są wydawane.

Nie zawsze to co tak zwani "eksperci" uznali za najlepsze/reprezentatywne rzeczywiście takie jest.

A "Planetary" to sztos. ;D

14
Komiksy amerykańskie / Odp: Marvel
« dnia: Cz, 11 Maj 2023, 12:00:21 »
Jeśli chcecie przeczytać komiksowy blockbuster z prawdziwego zdarzenia to w (mojej prywatnej) Złotej Erze Marvela macie trzy takie projekty "Ultimates" vol. 1 i 2 (Mark Millar/Bryan Hitch) i trylogię "Ultimate Galactus". I o tym trzecim projekcie słów kilka.

Więcej na temat pewnych aspektów dotyczących Warrena Ellisa w wątku o nim. Teraz - do brzegu. Marvelowski imprint Ultimate był w zamyśle Billa Jemasa (ówczesnego "szefa" Marvela) pomysłem na przyciągnięcie do komiksów wydawnictwa ludzi dotąd je omijających ze względu na rozbudowaną, skomplikowaną i czasami wykrzaczoną chronologię. Miało być od zera i dla współczesnego czytelnika, a nie dla grubawych, pryszczatych 40-letnich nerdów pomieszkujących w piwnicach rodziców. Pomysł prosty i genialny zarazem. Po sukcesie "ostatecznych" wersji Spidey'a, Avengers, X-Men i FF przyszła pora na pokazanie jednej z największych (dosłownie i w przenośni) marvelowskich postaci.
Zadanie powierzono Markowi Millarowi, ale ten, ze względu na poważną chorobę, zrezygnował z zadania. Projekt przejął inny wyspiarz czyli Warren Ellis, który początkowo przygotować miał coś w postaci prologu do nadejścia Galactusa. Tak powstał jeden z najbardziej ambitnych komiksów w linii "Ultimate".

"Ultimate Nightmare" (5 zeszytów). Przekaz telewizyjny i sieciowy, który trafia na ekrany na całym świecie przyczynia się masowych samobójstw. Przekaz zawiera obrazy śmierci i zniszczenia [a nie zapis reality show z tiktoka "Myślałam, że krowa to taka kuzynka konia" (to cytat) ;D], które powodują ogólne zwątpienie po co dalej "pchać ten syf" jak rapowało B.O.K. ;) Przerażająca sytuacja budzi natychmiastowe zainteresowanie Nicka Fury (w tej roli Samuel L. Jackson) oraz Charlesa Xaviera. Obaj panowie wysyłają do źródła przekazu (Tunguska) swoich umyślnych: Nicky - Captaina America, Black Widow i Falcona, Charlie - Jean Grey, Wolverine'a i Colossusa. Obie ekipy - działające niezależnie - spotkają się na syberyjskiej ziemi, gdzie zetkną się z przerażającą tajemnicą sięgającą korzeniami rzekomego upadku meteorytu z 1908 roku. Kogo tam spotkają i co znajdą - nie zdradzam. Nadciąga Zjadacz Światów - Gah Lak Tus. Taki Mały Głód do sześcianu. :D Na ołówku mistrz Trevor Hairsine, wspomagany przez Steve'a Eptinga, plus kilku inkerów.
"Ultimate Secret" (4 zeszyty). W tajnej bazie S.H.I.E.D. w Nowym Meksyku, gdzie pracuje się nad podróżami w kosmosie, dochodzi do ataku przeprowadzonego przez obcą, pozaziemską rasę Kree. Udaremnia go niejaki Captain Mahr Vehl, który okazuje się rodowitym Kree. Dlaczego pokrzyżował plany swoich pobratymców? Czego boją się Kree i co chcieli osiągnąć przeprowadzając atak? I jak to wszystko łączy się ze Zjadaczem Światów? Fury wzywa na pomoc Fantastic Four i Ultimates, bo Mahr Vehl twierdzi, że Kree znów zaatakują. Na ołówku Steve McNiven i Tom Raney. Dobrzy (zwłaszcza ten pierwszy), jasne, ale to jednak nie Hairsine. Szkoda. Inkerów znów kilku.   
"Ultimate Extinction" (5 zeszytów). Na Ziemię przybył herold Gah Lak Tusa. Ten srebrny na surfingowej desce. W podkładzie nie leci Beach Boys, jest źle. Fury zbiera ekipę skąd może - FF, X-Men, Ultimates, a na poziomie ulicznym (bo i tu rozgrywa się wojna) nawet "ostateczna" Misty Knight. W wersji Ellisa, Gah Lak Tus nie jest przysadzistym facetem, w niebiesko-purpurowym kostiumie. Jest dużo bardziej przerażający. Na ołówku i tuszu Brendon Peterson. Poprawnie, bez uniesień.

Jak to u Ellisa jest bezkompromisowo, nawet jak na marvelowską licencję. Fajnie dekompresyjnie poprowadzona fabuła (Warren jest w tym mistrzem), filmowa narracja, i - jak zwykle u Anglika - odjechane pomysły oparte na świeżych naukowych koncepcjach. Takie bardziej SCIENCE fiction, ale podane w fajnym superbohaterskim sosie. Zgrzytał mi tylko tekst Fury'ego o Bogu, ale czego się spodziewać po takim amoralnym typku jak Warren. ::) Całą trylogię charakteryzuje też druga wada ellisowego pisarstwa czyli faszystowskie/komunistyczne podejście, że liczy się ludzkość (dla totalitarnych - naród/klasa) jako taka, a nie indywidualny człowiek. Bezlitosne. Takie podejście przebija w pisarstwie Anglika i w mniejszym stopniu odczuwalne (ale jednak) jest też w "Ultimate Galactus". Ellis może się odnajdzie w Nowym Wspaniałym Świecie.
Szkoda, że całości nie narysowali na przykład panowie: Trevor Hairsine, Stuart Immonen i Olivier Coipel. Jednolita szata graficzna każdej z części, i to w wykonaniu takich mistrzów podbiłaby wartość projektu. 

BTW Ultimate Nerds były z lekka niezadowolone "ostateczną" wersją Galactusa, więc Marvel kończąc - przed dekadą - całą linię "Ultimate Comics" zanihilował ją właśnie tradycyjnym "rogaczem". Wyszło dużo, dużo gorzej niż u Ellisa.

Tak czy siak, ciekawe co z tą postacią zrobi Antonio Banderas. 8)

15
Komiksy amerykańskie / Odp: Warren Ellis
« dnia: Cz, 11 Maj 2023, 09:00:07 »
Weźmijże dwie szczypty frankocastla, trzy krople constantina takoż, przypraw lekko brithumorem, polej obficie gore-clive-barkerem i zamieszaj porządnie. Co wyjdzie?

Przypadki dziwne sierżanta majora Williama Gravela.

W zamierzchłych czasach Warren Ellis nie tylko rozsyłał swoim licznym online'owym goth-niewiastom zdjęcia warrenka i namawiał je do nieskromnych czynności przed kamerką, ale przede wszystkim pisywał scenariusze komiksowe. I to przeważnie dobre. Współpracował z największymi wydawnictwami w biznesie, jego opowieści rysowali zarówno pierwszo-, jak i trzecioligowcy. Był tak ceniony, że Brian M. Bendis wprowadził go w epizodzie "as himself" do wybitnej serii "Powers". Oprócz pracy na licencjach Marvela i DC, Ellis tworzył dużo projektów autorskich, bo trza przyznać, że głowę miał pełną pomysłów i lubił twórczą swobodę, której nie oferowali mejdżersi.
Jakbym zapodawał pitcha execom z Hollywood to napisałbym tak: "Constantine i Wick w jednym kontra źli ludzie i jeszcze gorsze potwory nie z tego świata". :D
William Gravel to były żołnierz SAS, czyli jednostki wojskowej złożonej (wg wielu) z najtwardszych wojaków na świecie. Wyspecjalizowany w tzw. black-ops (misjach nielegalnych, ale usankcjonowanych przez rząd) jest mistrzem w redukowaniu śladu węglowego tych i owych. To nie jedyna "zaleta" Gravela - otóż jest również magiem, który wykorzystuje paranormalne zdolności do walki. A że zasadniczo zakończył służbę dla (wówczas) Królowej, obecnie za jego nieocenione umiejętności płacą najczęściej majętni przestępcy, zawsze w potrzebie. A i Gravel'owi ciągle brakuje pieniędzy. 
W 1999 r. pojawiła się pierwsza czarno-biała miniseria "Strange Kiss", która spotkała się z tak dobrym przyjęciem, że szybko doczekała się kontynuacji w postaci kolejnych mini: "Stranger Kisses",  "Strange Killings", "Strange Killings: Body Orchard", "Strange Killings: Strong Medicine" i "Strange Killings: Necromancer" (zebranych potem w tomiszczu "Gravel: Never a dull day"). Rosnąca popularność przyczyniła się do odpalenia przez wydawnictwo Avatar Press serii "Gravel", tym razem w kolorze.
To nie jest wysublimowany horror w klimacie wiktoriańskich opowieści o duchach. W zasadzie non-stop akcja wyrwana z akcyjniaków z Hong Kongu i pełno przeróżnych obrzydliwości: gady, ofiary z ludzi, dekapitacje, afrykańskie rytuały, rozprucia, zombie, gady, voo-doo, zapłony, gady, nekromancja, okultyzm na petardzie i nawiązania do Lovecrafta. A, i gady. ;) Trochę łagodniej jest w głównej serii, gdzie więcej jest odwołań do angielskiej mitologii, więcej magicznej atmosfery, ale i tam trup ściele się gęsto i to na przeróżne dziwaczne sposoby. Generalnie opowieści o "wojskowym magu" pełne są naprawdę odjechanych pomysłów i dość nieoczekiwanych rozwiązań fabularnych (i graficznych), które udowadniają, że brytyjski scenarzysta miał/ma naprawdę bogatą wyobraźnię. Nie tylko jeśli chodzi o dziewczyny. A to ładnie przekłada się na karty komiksu. Wyobraźnia, oczywiście, nie dziewczyny. :)
Czy Gravela da się polubić? Niespecjalnie. To jedyna z dwóch wad pisarstwa Ellisa, że tworzy on (oczywiście, w projektach autorskich) przeważnie postaci zaburzone, o mocno popsutym kompasie moralnym. Choć i one ostatecznie robią dobrą robotę i zabijają tych duuużo gorszych od siebie. Ile w tych "bohaterach" samego ich twórcy? Kto wie, kto wie. Niemniej czyta się to dobrze, co może rzucać cień także na odbiorcę. ;D

Miniserie (i część głównej serii) narysowane zostały przez Mike'a Wolfera (który potem został współautorem scenariuszy) i Raulo Caceresa. Z Wolferem jest ten problem, że jest słabym rysownikiem. Widać, że się stara, ale i tak wychodzi jak zwykle. Wypadało lepiej, gdy serię przejął na kilka zeszytów Oscar Jimenez. Na pewno to nie Rosiński, czy choćby Clay Mann, ale i tak wyglądało zacnie.

Dziwne, że żaden z polskich wydawców nie zainteresował się tym projektem Ellisa. Zresztą, jak i innymi tego twórcy. Jak na jego obszerną bibliografię rodzimy czytelnik dostał - póki co - niewiele. Czyżby klątwa zawiedzionych gotek, podrywanych każda z osobna jako "ta-jedyna-cud-dziewczyna" przez grubawego łysego pająka w cyfrowej sieci, zadziałała też na polskim rynku komiksowym? Mógłbym napisać, że w sumie żałuję. A Warren pewnie by dodał: "Me too". ;)




Strony: [1] 2 3 ... 22