12
« dnia: So, 21 Maj 2022, 13:36:28 »
Podsumowanie kwietnia, niewiele tego w tym miesiącu bo jakoś czasu nie miałem zbytnio. Uwaga jak (prawie) zawsze pewne SPOILERY!!!
"Zakazany Port" - Teresa Radice, Stefano Turconi. Kupione tym razem nie pod wpływem zachęcających opinii z internetu, chociaż tych było mnóstwo a z powodu przykładowych plansz połączenie żaglowców i obnażonych biustów to dla mnie wystarczający powód aby wcisnąć przycisk "dodaj do koszyka". Lekturę rozpoczynamy poznając młodego rozbitka z amnezją, który pamięta jedynie swoje imię Abel. Młodzieniec zostanie odnaleziony prze dzielnego kapitana Williama Robertsa tymczasowego dowódcę okrętu Explorer pływającego dla Kompanii Wschodnioindyjskiej i zamustrowany na niego jako chłopiec okrętowy. W drodze powrotnej do Anglii okaże się, że Abel pomimo utraty pamięci posiada umiejętności osoby, której służba na okręcie nie jest obca a zakres jego wiedzy zdecydowanie przekracza umiejętności zwykłego majtka. Po przybyciu do domu kapitan odda Abla po opiekę trzech sióstr Stevenson, córek jego byłego dowódcy (do najstarszej smali cholewki), który zaginął podczas rejsu w jednym z portów razem z przewożonym łupem. Córki opiekują się tawerną która wcześniej była centrum kulturalno-rozrywkowym w Plymouth a obecnie znajduje się na krawędzi upadku z powodu oskarżenia nieobecnego właściciela o kradzież i zdradę. Abel dosyć szybko zostanie uznany za nieformalnego członka rodziny oraz zapozna nader atrakcyjną Rebekę będącą z braku lepszego określenia burdelmamą i jedną z ostatnich osób w mieście, które sprzyjają familii Stevenson w kłopotach z którą to połączy go nader dziwna znajomość. Razem z Rebeką pozna również jej najwierniejszego klienta misiowatego kapitana MacLeoda (ta dwójka awansuje na pełnoprawnych bohaterów). Rysunki Turconiego to jak dla mnie rewelacja połączenie w formie ołówkowych szkiców kreskówkowych postaci mocno wzorowanych na postaciach Disneya z realizmem teł, architektury a zwłaszcza nieożywionych przedmiotów powiązanych z morzem (okręty, umundurowanie, oprzyrządowanie etc.) wypada nader wdzięcznie, tak samo zresztą jak dysonans pomiędzy taką a nie inną konwencją w której narysowane są postacie ludzkie a dosyć silnym rozerotyzowaniem całości (na obnażonych biustach zdecydowanie się nie kończy). Zresztą z tym realizmem to też tak nie do końca, artysta sporo scen przedstawia w taki właśnie mocno szkicowy sposób często łącząc szczegółowy pierwszy plan z ledwie zarysami tego co się znajduje dalej co wbrew zdrowemu rozsądkowi w połączeniu z faktem iż jest to komiks czarno-biały powoduje to że dostajemy iluzję naprawdę kolorowego świata. Znaczy się pan rysownik wykonał znakomitą pracę. Zresztą równie znakomitą co i jego żona scenarzystka to połączenie marynistycznej awanturniczej powieści w stylu "Wyspy Skarbów" nomen omen Stevensona z wątkami kryminalnymi oraz Harlequinem w który wpleciono mnóstwo poezji (obowiązkowe "Rymy sędziwego marynarza" oraz William Blake są) i muzyki w postaci nut i słów z epoki bądź też współczesnych ale w klimacie, wypada w zestawieniu ze świetną stroną wizualną równie doskonale. Wspomniałem o Harlequinie, ktoś się może zdziwić ale tak, faktycznie miałem na myśli serię kioskowych romansideł bo "Zakazany Port" w sporej części takim właśnie natchnionym romansidłem jest. I to nie jest tak, że ten komiks nie ma wad bo ma i to całkiem spore, przede wszystkim dosyć szybko mniej więcej w 1/3 odkrywa najważniejszą kartę i cała fabuła staje się raczej przewidywalna. Drugie to, to że czarny charakter doprawdy jest tak mocno wyciągnięty z nie wiadomo "kąd" (w przypadku pani scenarzystki nie będę nazywał swoich przypuszczeń po imieniu), że to aż boli. Mimo wszystko myślę, że te dwie w sumie chochle i kilka drobnych łyżeczek o (których już zapomniałem) dziegciu tak w moim przypadku nie zepsuły tej beczki miodu. Zatem wyłączamy tryb wewnętrznego cynika, przymykamy oko na pojawiające się truizmy rodem z poradników "Jak żyć szczęśliwym i w zgodzie z Kosmosem" oraz momentami przelukrowane miłosne wyznania i dajemy się ponieść niczym okręt pod pełnymi żaglami tej pięknej czasami melancholijnej a czasami łobuzersko-zawadiackiej słodko-gorzkiej opowieści. Wydanie Mandioki naprawdę przyzwoite, tom wydaje się solidny mimo miękkiej oprawy, dodatki ciekawe jedyna niedogodność to brak odniesień przy piosenkach i wierszach a jest ich sporo, są co prawda wypisane wszystkie na koniec, ale samemu sobie trzeba poszukać co jest co na której stronie. Dla mnie osobiście wielkie zaskoczenie na plus. Ocena 8+/10
"Śmierć X" oraz "Inhumans kontra X-Men" - Jeff Lemire, Charles Soule i inni. Komiksy dwa i dzielą je trochę daty wydania a pomiędzy nimi znalazło się nieco zeszytów regularnej serii, ale autorzy ci sami a jeden stanowi logiczną kontynuację drugiego więc potraktuję je zbiorczo. A więc zacznijmy od tego, że autorzy z pewnością nie mieli łatwego zadania bo dostali absurdalnie idiotyczny rozkaz przygotowania miejsca pod podmianę X-Men przez Inhumans. Powodów dla których to nie miało prawa się udać jest tysiąc dwieście i są znane każdemu kto potrafi zawiązać sznurowadła, ale jakoś nie były znane decydentom Marvela (Disneya?) lub liczyli oni na jakiś niewiarygodny cud, który oczywiście nie nastąpił i dalej X-Men w dziedzinie drużynowych tytułów z Domu Pomysłów przebijają popularnością nawet Avengers a Inhumans jeżeli akurat ich wydają, dalej czyta ich piętnastu fanatyków. W każdym razie pomimo, że autorzy startu łatwego nie mieli to i tak nie zwalnia ich z odpowiedzialności za kretyńską intrygę którą wymyślili (chyba że to nie oni a po prostu kontynuowali po kimś to przepraszam). W każdym razie po świecie krążą dwie chmury Terrigenu (czy wypuszczone przypadkiem czy specjalnie to nie wiem), które zamieniają sobie różnych ludzików w kolejnych "Nieludzkich" a przy okazji właśnie w tym komiksie okażą się powodować choroby często śmiertelne wśród mutantów. Już sam pomysł, że wogóle rząd jakiegoś kraju pozwolił by w powietrzu latał sobie jakiś gaz który niektórych obywateli zagazowuje na śmierć innych zmienia w jakieś potworki o nieznanych motywacjach a na resztę to nie wiadomo w jakiś sposób działa, podobno w żaden ale jak widać sytuacja zmienną jest, jest sam w sobie niewymownie durny o innych implikacjach wynikających z tego nie wspominam. Albo może jednak, bo to rzutuje na obydwie pozycje pomysł aby wymyślić konflikt w którym nie ma żadnego konfliktu moralnego tylko jedna strona ma wszystkie racje a druga nie ma żadnych, żeby było śmieszniej to ci co mają zejść ze sceny są tymi dobrymi a ci co mają ich zastąpić wychodzą na czarne charaktery jest totalnie obłąkany aż chciało by się przytoczyć nieco zmieniony ale znany tytuł "Halo, czy leciał z nami wtedy ku...a pilot?". No, ale dobra przejdźmy dalej, na wieść o tym, że terrigen nie jest jednak obojętny dla innych mieszkańców tej planety, Inhumans wspaniałomyślnie oferują pomoc w ewakuacji mutantów, na szczęście Cyclops który okazuje się zachował jednak zdrowy rozsądek postanawia na drodze chociażby konfliktu rozwiązać problem zabójczych chmur i z pomocą swoich X-Men z bendisowego Uncanny w czasie bitwy likwiduje ostatecznie jedna z nich, sam ponosząc przy tym najwyższą ofiarę (ogólnie jego śmierć i reakcja na nią Emmy Frost to są naprawdę dobrze pomyślane patenty, szkoda że w tym w sumie cienkim tomiku tylko one są takie). Za rysunki odpowiada dwóch panów Aaron Kuder i Javier Garron i obydwaj wypadają bardzo przeciętnie (ten drugi nawet nie przeciętnie). Przechodzimy do tomu drugiego "IvX" dziejącego się po większej części serii Extraordinary, od wydarzeń dziejących się w "Śmierci X" minęło kilka miesięcy Beast współpracując z jakąś genialną dziewczyną od Inhumans trudzi się nad znalezieniem rozwiązania dla problemu trującej chmury Terrigenu, gdy okazuje się że gaz zbiera się nad Savage Landem a stamtąd niedługo rozniesie się na cały świat, zatem w kwaterze głównej X-Men po aresztowaniu McCoya sprzeciwiającemu się temu pomysłowi, zapada decyzja o wydaniu rasie Inhumans wojny i zniszczenie jedynej pozostałej chmury. Okazuje się, że całkiem zdroworozsądkowo powstały już wcześniej plany ataku i wyeliminowania poprzez odpowiednio dobranych przeciwników Rodziny Królewskiej, które to plany zostają natychmiast wcielone w życie (młodociana Jean Grey kontra Karnak - świetny pomysł), niestety po naprawdę niezłym budzącym nadzieję początku inwencja autorów się chyba wyczerpała. Otóż okazuje się, że X-Men owszem mają pomysł na pokonanie rządzących Attilanem, ale nie mają pomysłu właściwie na nic więcej. Wymyślają jakiś kosmiczny odkurzacz, ustawiają go w Savage Landzie i zostawiają pod ochroną aż dwóch osób czyli Wolverine'a i Forge'a a cała reszta leci atakować miasto swoich adwersarzy, ale po co tego nie wiedzą nie tylko oni i czytelnik ale chyba także twórcy. Jeżeli ktoś myślał, że dwójce weteranów uda się ochronić cudowną maszynkę to jest w oczywistym błędzie bo zostaną rozwaleni w try-miga przez dwójkę jakichś leszczy narysowaną wyraźnie po raz pierwszy trzy strony wcześniej, do tego Rodzinie Królewskiej OCZYWIŚCIE uda się uciec z więzienia co OCZYWIŚCIE skończy się jednym wielkim mordobiciem wszystkich ze wszystkimi. Za wizualia odpowiada trzech panów. W pierwszym zeszycie rysownikiem jest Kenneth Rocafort, jego zamiłowanie do szczegółów oraz gęste wręcz nerwowe stawianie drobnych kresek może się podobać, drażni ta dziwna mania dorabiania wszystkim czerwonych nosów. Dosyć podobnym stylem operuje raczej bardziej znany i przeze mnie lubiany Leinil Francis Yu, który jednak w przeciwieństwie do poprzednika bardziej opiera się na cieniach ukazywanych za pomocą plam farby. Trzecim rysownikiem jest Javier Garron i tak jak dosyć często podobają mi się takie luźne w stylu "dla małolatów" ilustracje, tak po prostu to jak ten facet rysuje ludzi zwłaszcza pod kątem innym niż ten ze znanych trzech podstawowych rzutów mnie załamało (twarz zdziwionej Ms Marvel to jeden z najokropniejszych obrazków jakie widziałem ever), na plus że właściwie nie zostawia pustych teł, ale to naprawdę zbyt mało, żeby nazwać efekty jego pracy czymś więcej niż słabizną. Kompletnie nie rozumiem na dodatek z jakiego powodu wybrano wogóle rysowników tak bardzo odbiegających od siebie ogólną stylistyką. Co ja mam powiedzieć na koniec? Nie są to może jakieś kompletnie złe komiksy mają dobre pomysły takie jak śmierć Cyclopsa, sam konflikt pomiędzy dwoma rasami, rewelacyjne występy Emmy Frost, Jean Grey czy Sióstr Kukułek pojedynek Dazzler i Emma kontra Black Bolt (ogólnie to raczej panie rządzą, ale wiadomo to Lemire) plus parę innych, tak samo jak pełno kompletnie nietrafionych - powody tego konfliktu, Magneto jako postać comic-relief czyli kompletna żenada, Ms Marvel wspierająca Inhumans (ku...rka co to za superbohaterka?), występ Fantomexa, brak jakichkolwiek ochron mentalnych i mnóstwo innych tym podobnych pierdół, które niby są pierdołami ale zabrane razem do kupy, sprawiają że całość po prostu robi się nieznośna. Co jeszcze lepsze, wyraźnie w trakcie przygotowań do eventu jeszcze przed jego wydaniem postanowiono go skasować i wycofać się z pomysłu na zastąpienie X-Men Inhumanami, więc na sam koniec dowiemy się, że w sumie za całe zamieszanie jest winna tylko jedna osoba a cała reszta i z jednej i z drugiej strony to właściwie nie ma z tym nic wspólnego tylko jest nieszczęsnymi ofiarami. Do tego, że 3/4 tych wielkich eventów nie przynosi żadnych zmian a mają raczej przywrócić poprzednie status quo to był czas się przyzwyczaić, ale tutaj to już przesada i kompletne marnotrawstwo czasu czytelnika. Jak ktoś jest kompulsywnym czytelnikiem X-Men to może a pewnie i powinien, ale reszcie to bym raczej odradzał, ewentualnie jako akcyjniak w miarę się to sprawdza, ale Egmont ma w swojej ofercie sporo lepszych komiksów superhero tego rodzaju. Ocena 5/10.
"Extraordinary X-Men tomy 1-4" - Jeff Lemire, Humberto Ramos, Victor Ibanez i inni. Cały staż znanego i lubianego (przez mnie coraz mniej) autora w świecie marvelowskich mutantów rozpoczynający się niedługo po zakończeniu serii Bendisa i śmierci X. "Lemire hmmmm...a więc będzie walka z nietolerancją, kobiece posągi ze spiżu oraz homoseksualiści" pomyślałem otwierając tom numer 1 pt. "Przystań X" i w sumie niewiele się pomyliłem, homoseksualistów nie było za to pozostałe dwa punkty programu obowiązkowego tak, zabrakło za to jednego jakiejkolwiek historii. Dokładnie, Jeff Lemire wykorzystał pierwsze pięć zeszytów swojej serii aby nakreślić nam sytuację w jakiej znajdujemy X-Men oraz przedstawić doskonale wszystkim znanych bohaterów a oprócz tego komiks jest konkretnie o niczym. Nic to w tomie drugim "Wojna Apocalypse'a" będzie zdecydowanie lepiej w końcu to Apocalypse, jeden z tych najgroźniejszych i najbardziej kanonicznych wrogów dla wszelkich X-Ludzi. Daremne żale, próżny trud zdecydowanie lepiej to nie będzie, za to dostaniemy coś na kształt prawdziwych historii w pierwszej Storm i Jean wejdą do umysłu Nightcrawlera aby ocalić go ze stuporu (nie kupiłem tego pomysłu nawet w 1%, Nightcrawler nie takich rzeczy musiał się naoglądać przez te wszystkie lata), w drugim rozdzieleni na dwie drużyny bohaterowie skoczą do jakiegoś innego wymiaru w przyszłości w której rządzi właśnie El Sabah Nur (cóż za oryginalny pomysł), ach żebym nie zapomniał się tak jak Lemire w pierwszym tomie. Pojawiają się nareszcie homoseksualiści których brakowało, czyli obejrzymy coming-out Icemana. Co prawda on nastąpił wcześniej w serii "Uncanny", ale nie wiem może nie padło tam słowo coming-out, albo Lemire akurat nie czytał tego zeszytu lub uznał że to tak fantastyczny pomysł że warto go wykorzystać jeszcze raz? Nie wnikałem, pośmiałem się tylko. Tom trzeci "Upadek Królestw", kontynuuje wątki, wszyscy dalej błąkają się po jakimś wieloświecie jedna drużyna szuka Colossusa zamienionego przez pokonanego już Apocalypse'a w kolejnego z Czterech Jeźdźców a grupa druga poszukuje Sapny małej mutantki podopiecznej Magik, opanowananej przez jakiś potężny pozaziemski byt, który okazuje się tzw. Światożercą jedną z najpotężniejszych istot w znanym wszechświecie która wcześniej pożarła już tysiące planet na tysiącach planów i zostanie pokonana w ostatecznej konfrontacji na dwóch stronach (facepalm). Album zamkną dwie krótsze historie nawiązujące już do eventu X-Men kontra Inhumans, jedna opowiada o uwolnieniu z brytyjskiego więzienia dwóch mutanckich przestępców w zamierzeniu mająca być komediowa (za bardzo nie jest), druga to Forge i Moon Girl budujący w celu ucieczki przed terrigenem rakietę z jakiegoś złomu. Tom czwarty Inhumans kontra X-Men to tom domykający serię pisaną przez Lemire'a i składa się z kilku raczej niepowiązanych ze sobą nowelek (przy czym czyta się go zdecydowanie najlepiej ze wszystkich). Pierwsza całkiem przyzwoita o umierającej przez Terrigen małoletniej fance Storm, druga również całkiem niezła (do)powie nam co nieco o Forge'u, trzecia dziejąca się podczas ostatecznej bitwy z Inhumans będzie kontynuować wątek małej mutantki Sapny podobno martwej a zaklętej w mieczu Magik (nie obchodziła mnie ona w tomie trzecim więc w czwartym tym bardziej), piąta również fajna o poszukiwaniach zaginionej Cerebry i o tym co X-Men robią w wolnym czasie a szósta to już X-Men Prime pisane przez innych autorów otwarcie nowego etapu z powrotem Kitty Pryde na stanowisko bossa. Za rysunki odpowiada w głównej mierze dwóch dosyć znanych panów pierwszym jest Sergio Ramos wieloletni rysownik Spider-Mana z gatunku tych co to ich albo się lubi albo nie, ale raczej nikogo nie pozostawiają obojętnym. Ja go lubię akurat, ale jego rysunki nie wyglądają tutaj tak fajnie jak w przygodach Petera Parkera, tym niemniej cały czas ta pstrokacizna jest na plus. Co do Ibaneza nie jestem przekonany, on rysuje twarze jakby wszyscy bohaterowie cierpieli na jakąś łagodną formę mongolizmu, reszta całkiem w porządku. Dosyć fajnie wyglądają rysunki w ostatnim tomie zwłaszcza te w zeszycie Prime, naśladujące styl panujący w gatunku w latach 70-tych (niestety nie wiem kto za nie odpowiada) no i te Sorrentino również przyzwoite. Kurde to kolejna słaba seria Marvela w wykonaniu Jeffa Lemire identycznie jak w Hawkeye stanowiąca drastyczny spadek poziomu po znakomitym poprzedniku. Po całej tej na szczęście niespecjalnie długiej serii widać, że nie miał on kompletnie żadnego pomysłu na komiksy z napisem X-Men na okładce, cały ten pseudo-run to tak naprawdę chaotyczny zlepek odgrzewanych kotletów, których jedzenie nawet nie tyle, że jest niesmaczne co po prostu nudne. Nie to, że nie ma tutaj dobrych momentów, jak Lemire nie musi pisać akcji a skupia się na interakcjach pomiędzy postaciami to bywa całkiem interesująco, świetnie wypadają w duecie Jean Grey (tu nie jestem obiektywny, Jean dla mnie zawsze jest świetna) ze Staruszkiem Loganem, bardzo fajny fajny pomysł na obsadzenie Forge'a z przyszłości w roli Mad Maxa czy jego znajomość ze Storm. Tyle, że Lemire powinien zdecydowanie unikać torów wyścigowych bo wyraźnie stawia na konie z czterema lewymi nogami i zamiast się skupić na tym co mu wychodzi ciśnie to co jest u niego słabe, dobór pierwszoplanowych bohaterów jest marny a najwięcej czasu dostają ci najgorzej pisani. O niczym i zmierzające donikąd, na dodatek nieśmieszne (a czasami wyraźnie widać że miało być) i wtórne. Ocena 4/10.
"Nasze Potyczki ze Złem" - Mike Mignola, Warwick Johnson-Cadwell. Kontynuacja "Pan Higgins wraca do domu", czyli nieustraszni pogromcy wampirów w osobach profesora J.T Meinhardta i jego asystenta pana Knoxa tym razem w towarzystwie damy czyli Mary Van Sloan, rozprawiają się ze wszelkim nadnaturalnym plugastwem dla odmiany zgodnie z tytułem w formie króciutkich nowelek. Nowelki są cztery - pierwsza najkrótsza stanowiąca pewną reinterpretację końcowej sceny ucieczki Draculi do zamku bardzo fajna, druga z cygańską zemstą jeszcze lepsza, trzecia z demonicznymi nietoperkami nieco słabsza i ostatnia czwarta w formie pamiętnika wilkołaka udającego wampira chyba najlepsza, do tego epilog zapowiadający następny tom. Jak ktoś się nie przekonał do pierwszego albumu, to absolutnie nie powinien kupować drugiego, ale jeżeli komuś przypadła do gustu zabawa autorów z formą horroru, który pomimo sporej dozy komediowych elementów jest zaskakująco mało zabawny to śmiało może kupować. Lektury znowu na 15 minut, a tytuł już nie czaruje zaskakującą świeżością, ale dla samych fantastycznych rysunków Johnson-Cadwella warto a ja czekam na kolejny tomik. Ocena 7/10.