Daniel Way, Steve Dillon – "Punisher vs. Bullseye"O ile dostaliśmy już w Polsce Punishera z Marvel Knights w wykonaniu Ennisa, o tyle nie jest to wszystko z tą postacią, co do zaproponowania ma ten imprint. Cały czas brakuje u nas 5 zeszytów serii głównej (pominiętych przez fakt, że były napisane przez innych scenarzystów), a także kilku miniserii i one-shotów – w tym niesławnej historii o Franku wykańczającym demony na zlecenie aniołów – które aby zostać zebrane w całości, wymagałyby przynajmniej dwóch kolejnych tomów o równie solidnej objętości, jak te, które już mamy. Od jakiegoś czasu chodziło mi po głowie, żeby zabrać się za coś z tej linii, bo dwa ostatnie Epiki mnie nieco zmęczyły i chciałem wciąć na warsztat coś nowszego. Ostatecznie wybór padł na 5-zeszytowe "Punisher vs. Bullseye".
Za historię odpowiada Daniel Way, scenarzysta znany z pisania Wolverine’a i Deadpoola, a dla mnie przede wszystkim autor serii o Venomie, której fragment opublikowała u nas kiedyś Mandragora. Już sam tytuł miniserii mówi wszystko, liczyło się więc wykonanie, a przyznaję, że to jest całkiem udane. Way utrzymuje ton znany z runu Ennisa, więc sporo tu czarnego humoru, a całość podchodzi do siebie z przymrużeniem oka. Powiedziałbym, że zaprezentowany poziom jest bardzo zbliżony do tego, co przez większość czasu pokazywał w tym imprincie twórca "Kaznodziei", a na pewno lepszy niż część jego karkołomnych pomysłów. To czysto rozrywkowy komiks akcji, który czyta się błyskawicznie, nikt nie sili się na wyszukane dialogi czy tracenie czasu na zbędne opisy, nie ma tu żadnych rozważań, a jedynie ciekawy pojedynek między dwoma wyjadaczami, gdzie od początku wiadomo, że ucierpieć mogą tylko postronne ofiary (tych jest sporo), a obie strony konfliktu odejdą na koniec w swoją stronę. Niemniej jest to produkt bardzo kompetentny, starcie z Bullseyem wypada satysfakcjonująco, a podlanie wszystkiego humorem działa. Sam humor również jest zbliżony do tego u Ennisa, aczkolwiek nie aż tak przesadzony, co także oceniam na plus, mając w pamięci kilka momentów u Irlandczyka.
Rysunkowo jest klasa, bo za grafikę odpowiada niezapomniany Steve Dillon (na szczęście nie ma takich przeginek jak to, co Punisher trzyma na okładce). To dokładnie ten sam styl znany od "Welcome Back", dzięki czemu historia nabiera dodatkowego poczucia kanoniczności i spokojnie można ją czytać zaraz po tomach Ennisa. W kontekście polskich wydań warto odnotować, że Dillon ilustrował także run Jasona Aarona w Marvel Max, gdzie również istotnym wątkiem był pojedynek z Bullseyem. To oczywiście alternatywne światy, itd., ale komiks Waya spokojnie mógłby robić za prequel, więc ewentualne premiera tej pozycji u nas byłaby jak najbardziej na miejscu.
Całościowo to tylko i aż przyjemna rozrywka, lektura trwa chwilę i żadne to arcydzieło, co nie przeszkadza, aby komiks dostarczał zabawy i sprawdzał się jako uzupełnienie tego, co już dostaliśmy w Polsce. Na radarze mam jeszcze kilka rzeczy z Marvel Knights – w tym "Taxi Wars", które zbiera brakujące u nas zeszyty – a "Punisher vs. Bullseye" zachęcił mnie, żeby interesować się tym tematem nadal, co jest całkiem niezłym osiągnięciem, zważywszy że do runu Ennisa miałem sporo zastrzeżeń.
7/10 – solidna rozrywka.