Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Pokaż wątki - Chmielu

Strony: [1]
1
Filmy i seriale / Indiana Jones
« dnia: Pt, 30 Czerwiec 2023, 20:07:11 »
No cóż...

wzruszająco...

świetne widowisko, jakbym znów był w latach osiemdziesiątych, ale w dobrym tego słowa znaczeniu.

Kapitalna intryga, kapitalne jej poprowadzenie. Wiadomo są głupoty, ale zawsze były i nie ma co dramatyzować. Harrison Ford w świetnej formie, Mikkelsen znakomity jako "baddie" (chyba najlepszy w serii), reszta obsady - bardzo fajnie.

Pewne odstępstwa od formuły serii niefajne - logo Paramount nie zmienia się w nic jak w poprzednich częściach, ale tu pewnie korpotworki od myszki nie pozwoliły. "Odesłanie" Vollera też nie w klimacie, niestety.

Ale są "creepy crawlies", a nawet "creepy floaters". ;)

Okresy 1989-2008 i 2008-2023 - stracone lata. Mogliśmy dostać jeszcze z dwie przygody. Ehh... >:(

Ja wiem, że prawdziwej "Death Star"/producentce nazwiskiem Kennedy marzy się franczyza z Phoebe Waller-Bridge, ale raczej się zawiedzie. Jest w tej niewieście (Waller-Bridge) jakiś urok, ale za mało. Zdecydowanie za mało na "femiIndianę".

I tak cholernie przykro, że to już koniec.

2
Komiksy amerykańskie / Noir
« dnia: Pt, 09 Czerwiec 2023, 09:09:08 »
Założyłem w dziale amerykańskich - bo to w końcu "ojczyzna" gatunku. ;)

A.J. Lieberman to ziomek, który do świata komiksu trafił z telewizji. Jeden z tych zawodników, którzy kariery artystyczne robili w innych gatunkach, a potem zidentyfikowani przez czujnych redaktorów większych wydawnictw dostali propozycję pobawienia się w komiksowej piaskownicy. Tak było z Jodie Picoult, Mike'm Bensonem, Charlie Hustonem, Gregg'iem Hurwitzem czy J.M. Straczynskim. Lieberman to kolejny z nabytków, zaproszony do współpracy przez DC Comics.
Zaczął od całkiem miłego (mrocznego i mocno thrillerowego runu) w "Harley Quinn" [vol. 1 (2000-2004) # 26-38], kiedy postać ta jeszcze nie była do cna wyeksploatowana. Potem był back-up w "Detective Comics", a następnie bardzo fajny run w serii "Batman: Gotham Knights" (# 67 "Life of Riley" - polecam zawsze i wszędzie).
Jego poprowadzenie "GK" nie spotkało się jednak ze zbyt dobrym przyjęciem, podobnie jak miniseria o Martian Manhunter i Lieberman zniknął na jakiś czas z komiksowego firmamentu.
Ale nie na długo, bo powrócił z siłą wodospadu miniserią "Cowboy Ninja Viking", która ostro zamieszała w USA. Opowieścią o Duncanie - zawodowym zabójcy, "produkcie" rządowego eksperymentu naukowego, którego mózg kontrolowany jest przez trzy osobowości: kowboja, ninję i wikinga. To oczywiście przekłada się na umiejętności i efektywność. Inne "trojaczki" to chociażby: Lara St. Britt (stewardessa/Joanna d'Arc/amazonka) czy Yashitiko Ammo (pirat/gladiator/oceanograf) - także macie obraz jak odjechany jest to projekt.

Ale ja nie o tym.

"CNV" zdobyło dużą popularność (od lat kręci się temat ekranizacji z Chrisem Prattem), więc Liebermann dostał szansę zrobienia kolejnego projektu, a mianowicie: "Term life". Bohaterem jest Nick Barrow, facet który opracowuje skoki. W kryminalnym podziemiu jest to ciekawa fucha (w takiej roli widzieliśmy genialnego Toma Noonana w najlepszym filmie świata - czyli "Heat" Michaela Manna), polegająca na tym, że zawodnik przygotowuje plan (cel/pomysł na przeprowadzenie/obejścia systemów alarmowych/ucieczka), ale realizują ten plan inni. "Planista" nie ryzykuje (zasadniczo) i dostaje tylko procent od zysku. I Barrow jest takim właśnie gościem od koncepcji. Żyje mu się fajnie i bezproblemowo. Do momentu, kiedy sprzeda plan próbującemu wybić się na niezależność Yurij'owi - synowi rosyjskiego gangstera Victora Plancka. Synowi, który zginie w czasie skoku. Zonk. Straciwszy pierworodnego Planck będzie musiał znaleźć winnego. Tym gorzej dla Barrowa, gdy okaże się, że skok zahaczył o finanse skorumpowanych policjantów kierowanych przez niejakiego Keenana. A Keenan gra o duże stawki, bo i dużo ma do stracenia. I bezlitosny z niego madafaka. Nick wie, że nie ma dla niego opcji - przeżycie; wie też, że ma córkę Cate, dla której nie było miejsca w jego życiu. Teraz chce zapewnić jej przyszłość, a jedynym sposobem jest ubezpieczenie na życie. Tyle tylko, że polisa wchodzi w życie po 21 dniach od podpisania. Namierzany przez wszystkich (gang, kontraktowi zabójcy, policja), Barrow będzie musiał wykorzystać swoje talenta, aby przetrwać 3 tygodnie.

144 strony kapitalnego noir. Bardzo dobrze napisane, z dialogami "jak-od-bendisa". Znać, że A.J. to scenarzysta filmowy, bo ma to przełożenie jak pisze komiksy. Dużo u niego opowiadania obrazem, dialogi są tam gdzie powinny i zawsze naturalne, nie jakieś tam wydumane dywagacje gadających głów. Barrow nie jest żadnym ideałem, ale da się go polubić, i co ważne kibicuje mu się w tych zawodach. A to w sumie nieczęste w dzisiejszych czasach, kiedy wielu pisarzy/scenarzystów tworzy postaci tak, aby były "realistyczne" i "ludzkie", czyli tak pełne wad, że w efekcie odpychające. I w sumie - czytając - masz gdzieś czy protagonista przeżyje czy nie. Bo i tak go nie lubisz.
Tu jest inaczej. Fajnie pokazana jest relacja ojciec-córka, próba stworzenia tego co wydawałoby się nierealne. Skonstruować to w sposób przyciągający uwagę i wymieszać z całym sztafażem noir to - przynajmniej - bardzo dobre rzemiosło. Bohaterowie (nawet drugoplanowi) mają "osobowościowe zaplecze", co dodaje całej historii dodatkowych smaczków.
Do tego narracja w pierwszej osobie i bohater od początku opowieści spisany na straty, który musi sobie mocno radzić żeby przetrwać, czyli to co noirowe tygryski lubią najbardziej. Ponadto Lieberman fajnie żongluje narracją, skacząc nielinearnie po fabule, przeplata wątki - daje to ciekawy efekt, odsuwający wrażenie sztampowości na drugi plan. Czy opowieść jest sztampowa? Zapewne tak, ale w XXI wieku kiedy jeśli chodzi o historie powiedziano już wszystko, można bawić się już tylko w wariacje sposobu podania na stół. A Lieberman to całkiem zręczny szef kuchni.
Całość narysowana przez Nicka Thornborrowa. Tu jest po prostu słabo. Tak to już jest z niezależnymi projektami, że o ile scenarzysta jest znany, to już rysownicy to niekoniecznie pierwsza liga. Cóż, Lieberman to nie Mark Millar i ewidentnie nie przyciąga do siebie gwiazd ołówka tak jak Szkot. Thornborrow rysuje chwilami przyzwoicie, a momentami po prostu tragicznie (wtedy przypomina to Bionik Jagę ;)). Aż chciałoby się zobaczyć tę historię narysowaną przez kogoś znanego i uznanego.

A teraz najzabawniejsze. Być może znacie "Term life" bo zostało... sfilmowane. Doborowa obsada: Vince Vaughn, Hailee Steinfeld, Bill Paxton, Shea Whigham, Jonathan Banks, Jon Favreau. Scenariusz napisany przez Liebermana. I co? I nic - kompletna sztampa, pokazująca jak wiele zależy od reżysera, operatora i castingu. Vaughn (jakkolwiek świetnym aktorem jest) do roli Barrowa jakoś nie pasuje, być może przez przyprawioną mu fryzurkę prosto z komiksu - no nie, i już. Więc jeśli widzieliście film, to zapewniam - komiks jest duuużo lepszy.

[Lieberman zrobił później historię "Harvest", o nielegalnym handlu organami do przeszczepów. Tyż warto - jakby kto pytał. :D]

W temacie noir - z mniej znanych (a dobrych) polecam też:
"Pride & joy" Gartha Ennisa i Johna Higginsa (DC Vertigo)
"Back to Brooklyn" Gartha Ennisa, Jimmy Palmiotti'ego i Mihailo Vukelica (Image Comics)

3
Komiksy amerykańskie / Brian Michael Bendis
« dnia: Cz, 18 Maj 2023, 09:00:02 »
Nie znalazłem wątku o jednym z najlepszych swego czasu scenarzyście amerykańskim jakim BYŁ Brian M. Bendis. Facet błysnął pod koniec lat dziewięćdziesiątych, a od 2000 roku zaczął iść jak burza. Setki napisanych komiksów, Eisnery na koncie, dwie próby ekranizacji jego genialnej serii "Powers" (jedna zakończona na pilocie serialu) i ileś podejść do ekranizacji świetnego "Torso".

Początek (ważniejsze projekty):
"Fire". Historia szpiegowska. Napisał i narysował. Przyzwoite, ale to jeszcze nie to.
"Goldfish". Historia tzw. con mana czyli kanciarza, który ładuje się w grubszą aferę. Noir na petardzie. Napisane i narysowane przez Bendisa. Dopiero się rozkręca, ale zacięcie do dobrych, naturalnych dialogów już widać.
"Jinx". Opowieść o dziewczynie działającej jako "łowca nagród". Ten proceder w USA nie zakończył się wraz z epoką tzw. Dzikiego Zachodu. Fajna kobieca postać zmuszona radzić sobie w "men's world". Znów noir, ale lepiej niż "Goldfish". Bendis na bazie referencji "obsadza" kumpli rysowników i samego siebie jako niejakiego Columbię.
"Torso". Po rozpracowaniu Ala Capone'a, Elliot Ness trafia do Cleveland, gdzie przyjdzie mu zapolować na seryjnego mordercę, pozostawiającego w ramach swojej "działalności" tytułowe tułowia ;). Historia oparta na faktach, oczywiście jak to zwykle bywa obficie oblanych fikcją. Pierwszy naprawdę dobry komiks Bendisa, napisany do spółki z Marc'iem Andreyko. (więcej w "Produkcie" na ten temat, jakby kogoś interesowało)
"Hellspawn" i "Sam and Twitch". Todd McFarlane zachwycony "Torso" zlecił BMB pisanie aż dwóch nowych tytułów z mitologii Spawna. "Hellspawn" to ostrzejsza, mroczniejsza jazda niż tytuł podstawowy (do tego ze świetnymi dialogami), rewelacyjnie rysowana przez Ashley Wooda. "Sam i Twitch" - seria o postaciach drugoplanowych, detektywach z NYPD, wizerunkowo trochę na bazie Stana i Ollie'ego. Polscy czytelnicy dostali od Mandragory pierwszą historię - znakomite "Udaku", ale wyraźnie nie zagrało. W późniejszych zeszytach pojawia się gościnnie Jinx. Świetni rysownicy: Angel Medina, Alberto Ponticelli, Clayton Crain i Alex Maleev. To przy pracy nad tą serią Bendis poznał Maleeva, z którym połączy go zażyła przyjaźń, przynajmniej artystyczna. Niebawem po zatrudnieniu, Toddie spektakularnie wylewa Bendisa z prowadzenia obu serii.
"Fortune and Glory". Wybitna rzecz, autobiograficzna, opisująca przygody BMB i Andreyko próbujących sprzedać w Hollywood prawa do ekranizacji "Torso". Przezabawna scena nawiązująca od zjawiska dwóch filmów o tym samym ["Armageddon"/"Deep impact"], epizod z samym Clintem E. i genialna obserwacja na temat tego jacy debile zarządzają różnymi szczeblami rzekomej Fabryki Snów.

Jako kumpel Davida Macka, z którym Joe Quesada (ówczesny rednacz Marvela) pracował nad "Daredevilem", Bendis dostaje propozycję od Q. pracy dla wydawnictwa. Zadaje pytanie: "Ok. Ale co miałbym dla was rysować?". Quesada odpowiada: "Nienawidzę twoich rysunków. Są beznadziejne. Chcę żebyś dla nas pisał". Po zakończeniu rozmowy rozwścieczony początkowo Bendis mówi żonie, że człowiek, który jest tak szczery albo okaże się bucem, albo dobrym szefem. Wychodzi na drugie.
I tak (niechronologicznie i mocno wybiórczo):
"Ultimate Spider-Man". Wszyscy wszystko wiedzą. 160 zeszytów plus annuale. Nierówna seria, końcówka (gdy wchodzi Immonen) lepsza niż początek. Dobre czytadło.
"Ultimate Marvel Team-Up". Świetna jazda - Spidey plus inna postać z Marvela / Bendis plus znany/świetny rysownik, m.in. Allred, Sienkiewicz, McKeever.
"Alias". Imprint MAX dawał możliwości. BMB wykorzystał je od pierwszej planszy. Klasyk. Marvel jakiego już nie zobaczymy.
"Daredevil" plus "DD: End of days". Jeden z najlepszych runów w serii. I być może opus magnum BMB.
"Avengers" i "New Avengers". Bendis wchodzi do gry, zabija kilku kultowych członków (i tak powrócą, to przeca Marvel), tworzy nowy zespół, wk..wia połowę komiksowego internetu i robi kawał dobrej roboty, aż do 2010 roku - do fajnego, ale za krótkiego "Siege". Serie nierówne, ale na stałym dobrym poziomie. W następnych latach pączkują w kolejne woluminy i odpryski.
"The Pulse". Ben Urich zostaje rednaczem tygodnika-dodatku do "Daily Bugle". Tymczasem ktoś zabija Lois Lane. Zaraz, zaraz - Lois Lane? ;)
"Ultimate Comics: Doomsday". Fajny blockbuster. Nie tak dobry jak trylogia "Ultimate Galactus" Ellisa, ale zacny.
"Moon Knight". Kolejna współpraca z Maleevem. Dobry thriller, ale chyba mniej więcej w tym czasie zaczyna się spadek twórczej kondycji. 
Po drodze m.in.: miłość (złośliwi koledzy po klawiaturze twierdzili, że pożądanie) do Luke'a Cage'a, miniserie, gościnne historie w innych seriach, crossovery i consulting dla powstającego Marvel Cinematic Universe. A także musical o Spider-Manie z muzyka Bono, który okazał się jedną wielką klęską artystyczną i finansową, a szczegóły fakapu zawarto w luźnej kontynuacji "Fortune and Glory" poświęconej temu "wydarzeniu". A potem kolejne prowadzone serie o innych "wysokobudżetowych" postaciach i podobno (przyznaję, że się zmęczyłem i przestałem śledzić) jeszcze gwałtowniejszy spadek formy.

2018 rok i przejście do konkurencji. Tam Bendis podobno "zabija" artystycznie Supermana prowadząc dwa tytuły (czytałem za mało, żeby przesądzić) i nie daje rady w "Justice League". Do dziś nie zrobił tego na co wszyscy czekali (on chyba też) od czasu jego DD - runu w "Batman" lub "Detective Comics". Dlaczego? Albo nie nadszedł właściwy czas, albo BMB wie, że nie da już rady i wymiękł. Kto wie?

Ale Bendis to nie tylko licencje od mejdżersów. To także projekty autorskie, m.in.: wspomniane wcześniej plus "Brilliant" (średnio), "Cover" (średnio), "The United States of Murder Inc." (bardzo dobre), "Scarlet" (dobre), "Pearl" (średnio) i - przede wszystkim - "Powers".

"Powers" to w zasadzie materiał na osobnego posta-polecankę. A nawet artykuł. To komiks fabularnie wybitny. Rysunkowo - czasem zastanawiasz się kto w ogóle pozwolił Michaelowi A. Oemingowi wziąć ołówek do ręki, a czasem nie możesz wyjść z podziwu jak prosto i pięknie oddał daną scenę. Jedna z najlepszych rzeczy jakie czytałem.

Bendis to swego czasu: znakomite dialogi (pisane jak przez Davida Mammeta, którego BMB uwielbia), niestandardowe pomysły i fajnie pokazane relacje pomiędzy postaciami, wychodzące mocno poza schemat amerykańskiego supheropopu.

Tyle ode mnie. Czy rzeczywiście jest z nim obecnie artystycznie aż tak źle?

4
Komiksy polskie / Dogmat
« dnia: So, 01 Kwiecień 2023, 12:15:11 »
Zainspirował mnie Popiel w innym wątku, gdzie napisał, że tzw. twórcy się nie udzielają w dziale "Komiks polski".

Pomyśalem więc, że się udzielę.

W latach 2004-2010 wydawnictwo Studio Domino wydało dwa albumy serii "Dogmat". Pierwszy został odebrany raczej średnio, z drugim poszło lepiej, ale co tu dużo ukrywać ostatecznie finansowo projekt się nie spiął. Piotrek Białczak się zniechęcił, zrobiliśmy potem inną rzecz, a "Dogmat" pozostał w zawieszeniu.
Po latach postanowiłem wrócić do tej historii w formie książkowej. Po pierwsze żeby sprawdzić czy dam radę, po drugie dla żony, bo chciała wiedzieć jak rzecz się kończy. Książkę skończyłem w 2019 r., próbowałem nawet znaleźć wydawcę "książkowego", ale bez rezultatu (pozostaje przypuszczenie, że rzecz jest po prostu słaba ;D). Potem świat oszalał na punkcie modnego wirusa i fabuła się nieco zdezaktualizowała.

Wrzucam to tutaj z pytaniem czy bylibyście zainteresowani projektem książkowym w formie crowdfunding? Zakładam też zupełne znikome zaintersowanie i wtedy rozważałem wysyłanie książki w pdf. tylko tym hardcore'owcom, którzy by chcieli.

Napiszcie, jestem ciekawy. Podejrzenia o niecny lans, z góry odrzucam. ;)

Miłego weekendu.

Aha, jakby co, to nie jest dowcip z okazji Prima Aprilis. :)


5
Filmy i seriale / Rocketeer
« dnia: Śr, 06 Październik 2021, 07:29:11 »
Obejrzałem wczoraj z okazji 30 rocznicy. Klęska finansowa w 1991 r., a całkiem dobry film. Jak na produkcję Disneya dużo hardcore'a - łamanie ludzi na pół, zawodnicy ginący w płomieniach, W.C. Fields stwierdzający, że jest podwójnie oszołomiony, kiedy spogląda na dekolt głównej bohaterki, itd. Bardzo fajne role Campbella (który niestety nie zrobił kariery), Connelly (choć tu bardziej wizualnie ;)), Arkina i - przede wszystkim - Timothy Daltona.
Widowisko fajnie osadzone w klimacie lat trzydziestych, Dalton gra hollywoodzkiego gwiazdora wzorowanego na Errolu Flynn'ie, który podobno też miał ciągotki do nazizmu.
Dobre dialogi, rewelacyjny motyw z niemieckim pilotem, który "na pewno bezpiecznie dowiezie nas do domu". Wydaje mi się, że ten film zapewnił po latach Joe Johnson'owi zrobienie "Captain America" The First Avenger".
Jeśli ktoś jeszcze nie widział - polecam. Nic wybitnego, ale bardzo miło się ogląda.

Strony: [1]