Nie znalazłem wątku o jednym z najlepszych swego czasu scenarzyście amerykańskim jakim BYŁ Brian M. Bendis. Facet błysnął pod koniec lat dziewięćdziesiątych, a od 2000 roku zaczął iść jak burza. Setki napisanych komiksów, Eisnery na koncie, dwie próby ekranizacji jego genialnej serii "Powers" (jedna zakończona na pilocie serialu) i ileś podejść do ekranizacji świetnego "Torso".
Początek (ważniejsze projekty):
"Fire". Historia szpiegowska. Napisał i narysował. Przyzwoite, ale to jeszcze nie to.
"Goldfish". Historia tzw. con mana czyli kanciarza, który ładuje się w grubszą aferę.
Noir na petardzie. Napisane i narysowane przez Bendisa. Dopiero się rozkręca, ale zacięcie do dobrych, naturalnych dialogów już widać.
"Jinx". Opowieść o dziewczynie działającej jako "łowca nagród". Ten proceder w USA nie zakończył się wraz z epoką tzw. Dzikiego Zachodu. Fajna kobieca postać zmuszona radzić sobie w "men's world". Znów
noir, ale lepiej niż "Goldfish". Bendis na bazie referencji "obsadza" kumpli rysowników i samego siebie jako niejakiego Columbię.
"Torso". Po rozpracowaniu Ala Capone'a, Elliot Ness trafia do Cleveland, gdzie przyjdzie mu zapolować na seryjnego mordercę, pozostawiającego w ramach swojej "działalności" tytułowe tułowia
. Historia oparta na faktach, oczywiście jak to zwykle bywa obficie oblanych fikcją. Pierwszy naprawdę dobry komiks Bendisa, napisany do spółki z Marc'iem Andreyko. (
więcej w "Produkcie" na ten temat, jakby kogoś interesowało)
"Hellspawn" i "Sam and Twitch". Todd McFarlane zachwycony "Torso" zlecił BMB pisanie aż dwóch nowych tytułów z mitologii Spawna. "Hellspawn" to ostrzejsza, mroczniejsza jazda niż tytuł podstawowy (do tego ze świetnymi dialogami), rewelacyjnie rysowana przez Ashley Wooda. "Sam i Twitch" - seria o postaciach drugoplanowych, detektywach z NYPD, wizerunkowo trochę na bazie Stana i Ollie'ego. Polscy czytelnicy dostali od Mandragory pierwszą historię - znakomite "Udaku", ale wyraźnie nie zagrało. W późniejszych zeszytach pojawia się gościnnie Jinx. Świetni rysownicy: Angel Medina, Alberto Ponticelli, Clayton Crain i Alex Maleev. To przy pracy nad tą serią Bendis poznał Maleeva, z którym połączy go zażyła przyjaźń, przynajmniej artystyczna. Niebawem po zatrudnieniu, Toddie spektakularnie wylewa Bendisa z prowadzenia obu serii.
"Fortune and Glory". Wybitna rzecz, autobiograficzna, opisująca przygody BMB i Andreyko próbujących sprzedać w Hollywood prawa do ekranizacji "Torso". Przezabawna scena nawiązująca od zjawiska dwóch filmów o tym samym ["Armageddon"/"Deep impact"], epizod z samym Clintem E. i genialna obserwacja na temat tego jacy debile zarządzają różnymi szczeblami rzekomej Fabryki Snów.
Jako kumpel Davida Macka, z którym Joe Quesada (ówczesny rednacz Marvela) pracował nad "Daredevilem", Bendis dostaje propozycję od Q. pracy dla wydawnictwa. Zadaje pytanie: "Ok. Ale co miałbym dla was rysować?". Quesada odpowiada: "Nienawidzę twoich rysunków. Są beznadziejne. Chcę żebyś dla nas pisał". Po zakończeniu rozmowy rozwścieczony początkowo Bendis mówi żonie, że człowiek, który jest tak szczery albo okaże się bucem, albo dobrym szefem. Wychodzi na drugie.
I tak (niechronologicznie i mocno wybiórczo):
"Ultimate Spider-Man". Wszyscy wszystko wiedzą. 160 zeszytów plus annuale. Nierówna seria, końcówka (gdy wchodzi Immonen) lepsza niż początek. Dobre czytadło.
"Ultimate Marvel Team-Up". Świetna jazda - Spidey plus inna postać z Marvela / Bendis plus znany/świetny rysownik, m.in. Allred, Sienkiewicz, McKeever.
"Alias". Imprint MAX dawał możliwości. BMB wykorzystał je od pierwszej planszy. Klasyk. Marvel jakiego już nie zobaczymy.
"Daredevil" plus "DD: End of days". Jeden z najlepszych runów w serii. I być może opus magnum BMB.
"Avengers" i "New Avengers". Bendis wchodzi do gry, zabija kilku kultowych członków (i tak powrócą, to przeca Marvel), tworzy nowy zespół, wk..wia połowę komiksowego internetu i robi kawał dobrej roboty, aż do 2010 roku - do fajnego, ale za krótkiego "Siege". Serie nierówne, ale na stałym dobrym poziomie. W następnych latach pączkują w kolejne woluminy i odpryski.
"The Pulse". Ben Urich zostaje rednaczem tygodnika-dodatku do "Daily Bugle". Tymczasem ktoś zabija Lois Lane. Zaraz, zaraz - Lois Lane?
"Ultimate Comics: Doomsday". Fajny blockbuster. Nie tak dobry jak trylogia "Ultimate Galactus" Ellisa, ale zacny.
"Moon Knight". Kolejna współpraca z Maleevem. Dobry thriller, ale chyba mniej więcej w tym czasie zaczyna się spadek twórczej kondycji.
Po drodze m.in.: miłość (złośliwi koledzy po klawiaturze twierdzili, że pożądanie) do Luke'a Cage'a, miniserie, gościnne historie w innych seriach, crossovery i consulting dla powstającego Marvel Cinematic Universe. A także musical o Spider-Manie z muzyka Bono, który okazał się jedną wielką klęską artystyczną i finansową, a szczegóły fakapu zawarto w luźnej kontynuacji "Fortune and Glory" poświęconej temu "wydarzeniu". A potem kolejne prowadzone serie o innych "wysokobudżetowych" postaciach i podobno (przyznaję, że się zmęczyłem i przestałem śledzić) jeszcze gwałtowniejszy spadek formy.
2018 rok i przejście do konkurencji. Tam Bendis podobno "zabija" artystycznie Supermana prowadząc dwa tytuły (czytałem za mało, żeby przesądzić) i nie daje rady w "Justice League". Do dziś nie zrobił tego na co wszyscy czekali (on chyba też) od czasu jego DD - runu w "Batman" lub "Detective Comics". Dlaczego? Albo nie nadszedł właściwy czas, albo BMB wie, że nie da już rady i wymiękł. Kto wie?
Ale Bendis to nie tylko licencje od mejdżersów. To także projekty autorskie, m.in.: wspomniane wcześniej plus "Brilliant" (średnio), "Cover" (średnio), "The United States of Murder Inc." (bardzo dobre), "Scarlet" (dobre), "Pearl" (średnio) i - przede wszystkim - "Powers".
"Powers" to w zasadzie materiał na osobnego posta-polecankę. A nawet artykuł. To komiks fabularnie wybitny. Rysunkowo - czasem zastanawiasz się kto w ogóle pozwolił Michaelowi A. Oemingowi wziąć ołówek do ręki, a czasem nie możesz wyjść z podziwu jak prosto i pięknie oddał daną scenę. Jedna z najlepszych rzeczy jakie czytałem.
Bendis to swego czasu: znakomite dialogi (pisane jak przez Davida Mammeta, którego BMB uwielbia), niestandardowe pomysły i fajnie pokazane relacje pomiędzy postaciami, wychodzące mocno poza schemat amerykańskiego supheropopu.
Tyle ode mnie. Czy rzeczywiście jest z nim obecnie artystycznie aż tak źle?