Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Pokaż wątki - Kadet

Strony: [1]
1
Komiksy europejskie / Komiksowe adaptacje powieści Agaty Christie
« dnia: Nd, 02 Sierpień 2020, 17:59:43 »
Zakładam temat, bo chcę się podzielić wrażeniami z niedawnej lektury i wolałbym, żeby nie przepadły w odmętach innego wątku :)

Korzystając z urlopu, zapoznałem się z moim pierwszym komiksem z tej serii, "Miss Marple. Noc w bibliotece" - a ponieważ miałem czas, najpierw przeczytałem sobie jego książkowy pierwowzór, który szczęśliwie czekał u mnie na półce wstydu - miałem więc możliwość bezpośredniego porównania oryginału i adaptacji. I niestety przy takim porównaniu komiks nie wypada zbyt dobrze.

Rzecz jasna, to jest oczywiste, że w adaptacji z jednego medium na drugie wprowadza się pewne zmiany w fabule i strukturze utworu. W "Nocy w bibliotece" dostrzegam takie zmiany i nie mam nic przeciwko. Chodzi tu na przykład o usunięcie paru postaci drugoplanowych, pominięcie lub uproszczenie niektórych wątków pobocznych, umieszczenie tytułowej bohaterki w paru scenach, w których w oryginale nie występowała - nie mam wobec tego zastrzeżeń, gdyż pomaga to przełożyć fabułę na wizualny język komiksu i uniknąć dłużyzn lub ścian tekstu.

Jednak adaptacja - przynajmniej taka, jaką tu dostajemy - jest utworem wtórnym wobec pierwotnego dzieła, co moim zdaniem zobowiązuje jej twórców do jakiej-takiej wierności wobec pierwowzoru i powstrzymania się od zmian, które nie mają wyraźnego celu albo odchodzą od intencji autora oryginału. A w komiksowej "Nocy w bibliotece" jest parę takich zmian, które z tego powodu mnie drażnią (a których być może nie wychwyciłbym bez znajomości książki i w ten sposób wyrobiłbym sobie fałszywą opinię o kryminale Christie).

Zacznijmy może od początku, od sceny, w której pokojówka wbiega do sypialni pułkownika Bantry'ego i jego żony Dorothy, żeby donieść im o ciele, które znalazła w bibliotece. W książce to odkrycie łagodzone jest przez stosunkowo lekkie w tonie wprowadzenie: opis absurdalnego snu pani domu, jej powolne budzenie się wśród znajomych hałasów i początkowe niedowierzanie: najpierw Dorothy sądzi, że wieść o trupie w bibliotece jej się przyśniła, potem dochodzi do wniosku, że nie, i budzi męża, który też najpierw rozespany myśli, że żona miała dziwny sen, ale potem, po jej usilnych prośbach, lekko naburmuszony wychodzi z sypialni i dowiaduje się prawdy od kamerdynera.

Z niezrozumiałych dla mnie przyczyn scenarzysta komiksu zrobił w tej scenie z Bantrych parę odpychających buców: na słowa służącej reagują agresywnie, nazywając ją tłumokiem, idiotką i grożąc jej zwolnieniem. Ich lekceważąca postawa wobec Mary wyraźnie kontrastuje z wersją książkową, gdzie Dorothy Bantry myśli o niej jako rozsądnej i opanowanej i ani ona, ani jej mąż nie wykazują żadnej wrogości wobec służby - przeciwnie, przy szukaniu podejrzanych wspominają, że ufają swoim służącym, którzy są z nimi od wielu lat. Po co więc zmieniać to w komiksie? Po co iść w poprzek "przytulnemu" (cosy) charakterowi kryminałów Christie, robiąc z istotnych sympatycznych bohaterów nadętych impertynentów? Nie mam pojęcia.

Inna nieprzemyślana w mojej opinii zmiana dotyczy postaci Conwaya Jeffersona. W książce Christie poświęciła mu stosunkowo dużo uwagi. Nie mówię, że było to studium postaci godne jakiejś szczegółowej powieści psychologicznej, lecz dość przekonująco i wnikliwie ukazany został stan jego psychiki, motywacje jego działania i reakcje na dramat, którego doświadczył. Sceny z jego udziałem, jego ukrywana słabość i desperackie próby przetrwania po tragedii i stracie bliskich naprawdę budzą współczucie. Uzasadnione w pewnej mierze są także motywy jego zainteresowania Ruby Keene i charakter ich relacji. Zrozumiałbym, gdyby w komiksie prześlizgnięto się tylko nad tym tematem z uwagi na ograniczoną liczbę stron, ale wystarczyłoby po prostu pozostawić te sprawy niejako w domyśle - nie przytaczać wszystkiego wprost, ale też i nie kazać Jeffersonowi zachowywać się sprzecznie z jego książkowym charakterem. Tymczasem scenarzysta komiksu robi z niego jakiegoś narwanego dziadunia, wkładając mu w usta tyrady typu "Co wy zresztą tu robicie, bando zdechlaków? Powinniście teraz bić się w Wietnamie u boku naszych sojuszników zza oceanu!" czy "Wymoczki! Pacyfiści! Hipisi!". Takie teksty robią z niego jakiegoś karykaturalnego tetryka i niestety moim zdaniem bardzo spłycają tę postać.

Trzecia duża zmiana dotyczy dodatku na samym zakończeniu komiksu (tu pozwolę sobie już na spojler).
Spoiler: PokażUkryj
Otóż z ostatnich kadrów dowiadujemy się, że zamordowana Ruby Keene była kochanką czy co najmniej towarzyszką pułkownika Arthura Bantry'ego, w którego bibliotece znaleziono tytułowego trupa. Być może zdziwi to osoby, które czytały tylko komiks, ale w książce nie ma o tym ani słowa. Ten dodatek wywraca do góry nogami zakończenie fabuły i moim zdaniem idzie w poprzek głównej osi książki, zgodnie z którą zagadka polegała właśnie na odgadnięciu, jak ciało znalazło się w miejscu, z którym nie miało absolutnie żadnego związku. No i oprócz tego znacząco zmienia to charakter pułkownika Bantry'ego. W książce był dość sympatycznym bohaterem pozytywnym, w oczach żony rozczulająco bezradnym wobec niewyjaśnionej sytuacji i związanego z nią widma społecznego ostracyzmu. Tymczasem w komiksie na koniec okazuje się jeszcze bardziej antypatyczny, niż wynikało to ze wspomnianej wyżej sceny początkowej: dodany przez scenarzystę zwrot akcji robi z niego obłudnego kłamcę, który zatajał ważne informacje przed policją i zdradzał żonę, uganiając się za młodszymi dziewczynami. Naprawdę bardzo nie podoba mi się ta zmiana, wprowadzająca niepotrzebną dawkę cynizmu do w miarę optymistycznego świata stworzonego przez Agatę Christie. Mogę zrozumieć pragnienie autora komiksu, żeby dodać coś od siebie i zaskoczyć ludzi, którzy czytali już kryminał, ale wydaje mi się, że w przypadku takie adaptacji chyba lepiej czasem schować ego do kieszeni.
.

Oprócz tego wprowadzono jeszcze parę drobnych modyfikacji, których celu nie za bardzo się domyślam: parę małżeństw nie jest już małżeństwami, tylko związkami nieformalnymi, a syn Conwaya Jeffersona nazywa się Gordon Haskell, a nie - jak w książce - Mark Gaskell. Ciekawą sprawą jest nazwisko młodego inspektora, który pomaga Melchettowi w śledztwie: w angielskiej książce i jej polskim tłumaczeniu jest to Slack (postać ta pojawia się w paru książkach z panną Marple), natomiast w albumie zgodnie z francuskim oryginałem komiksu i francuskimi tłumaczeniami powieści Christie nosi nazwisko "Flem".

Na koniec parę słów o rysunkach: uważam, że są one poprawne, standardowe i bez rewelacji, ale i bez rażących błędów (nie jestem tylko przekonany, czy wszystkie całostronicowe panoramy były tak naprawdę konieczne). Taki styl dobrze nadaje się do adaptacji książkowych, bo pozwala skupić uwagę na fabule, ale ma ten niekorzystny efekt, że wszelkie niedociągnięcia fabularne (jak te, o których pisałem wyżej) mają większą siłę rażenia, bo neutralne rysunki nie są w stanie ich zrekompensować. Można by mieć też parę uwag co do kompozycji i wykorzystania dymków myślowych (ale to już chyba dział scenarzysty). Odrobinę niezręczny jest dla mnie inspektor Slack myślący o irytującym podejrzanym "Zatłukę go", podczas gdy ten sam przekaz dałoby się uzyskać bez dymka, odpowiednio modelując mimikę czy język ciała policjanta. Na uznanie zasługują jednak różne detale dodawane w tle, które pozwalają odczuć klimat epoki (portrety młodej królowej, nagłówki gazet, tytuły książek czytanych przez bohaterów).

Podsumowując, "Noc w bibliotece" nie do końca przypadła mi do gustu, ale być może osoby, które nie czytały jej książkowego pierwowzoru nawet nie zauważą tego, co mnie w niej najbardziej zirytowało. Minusem jest to, że takie osoby mogą się potem trochę zdziwić, jeśli zdecydują się sięgnąć po książkę :) Oczywiście trzeba też przyznać, że czytelnicy, którzy mają inne poglądy na rolę twórcy adaptacji, mogą mieć zupełnie odmienną opinię o tym komiksie i chętnie przeczytam tu zdanie innych komiksiarzy. Ja mam nadzieję, że kolejne adaptacje Christie bardziej mi się spodobają - widzę, że każdy z tych albumów przygotowuje inny zespół twórców, więc niższy poziom jednego w żadnym razie nie przesądza o jakości pozostałych.

2
Na luzie / Prośba o pomoc - sprawa charytatywna
« dnia: So, 14 Marzec 2020, 14:54:17 »
Witajcie,

chciałbym prosić tych z Was, którzy mają taką możliwość, o wsparcie zbiórki na leczenie 7-letniego Jasia Woźniaka, cierpiącego na nowotwór mózgu:

https://www.siepomaga.pl/jasiek

Jaś wymaga jak najszybszego leczenia w Szwajcarii, a w dobie trwającej epidemii wszystko jest bardzo niepewne. Tym bardziej jednak wydaje mi się istotne, aby rodzicom jak najszybciej udało się uzbierać pełną kwotę - żeby przynajmniej ten problem mieli z głowy.

Będę też wdzięczny za przekazanie wiadomości dalej. Dzięki za wszelką pomoc!

3
Komiksy europejskie / William Vance
« dnia: Nd, 30 Czerwiec 2019, 21:46:20 »
Wydaje mi się, że William Vance jeszcze nie miał tu swojego tematu, a moim zdaniem w pełni na niego zasługuje.

--------------------------------

Przeczytałem dziś z duuuużym opóźnieniem "Howarda Flynna" i muszę powiedzieć, że chyba spodobał mi się najbardziej ze wszystkich tych albumów "Tout Vance", które Ongrys do tej pory u nas wydał.

Już na starcie tytuł miał u mnie punkty za przygodową, historyczno-morską tematykę. Sceny bitew morskich i statki są zilustrowane bardzo smakowicie, mimo że Vance jest tu na początku kariery i nie ma jeszcze aż tak wypracowanego stylu, jak w późniejszych dziełach, np. w "Brusie J. Hawkerze". Na korzyść w porównaniu z "Bruce'em" wypada fakt, że w "Howardzie" większość akcji dzieje się faktycznie na morzu i w portach, podczas gdy drugim integralem "Hawkera" w swoim czasie trochę się rozczarowałem, bo morskich przygód było w nim znacznie mniej niż w jedynce.

Bez wątpienia dużym plusem jest też fakt, że za całą fabułę odpowiada Yves Duval. W innych Vance'owskich integralach od Ongrysa często scenarzyści zmieniali się w trakcie serii, przez co warstwa fabularna trochę się rwała, zmieniała ton i była ogólnie nierówna. Nie mówię tu przy tym, że z kolei "Howard Flynn" to arcydzieło sztuki komiksowej - po prostu przyzwoity komiks przygodowy w starym stylu. Być może dla niektórych ramotka, ale mnie przyniosła sporo frajdy :)

Świetnym bonusem były dwa opowiadania o głównym bohaterze komiksu z ilustracjami Vance'a, drukowane pierwotnie w odcinkach na łamach magazynu "Tintin". Aż mnie nostalgia ogarnęła za czasami, kiedy dzieciaki czekały z wypiekami na twarzy na kolejny numer swojej gazety, żeby się dowiedzieć, czy dzielny kapitan pokona piratów... Oprócz tego na uwagę zasługują bezsprzecznie zdjęcia okrętu Nelsona, "Victory", oraz diagram tego statku autorstwa Vance'a, dzięki któremu możemy poznać fachowe nazwy różnych jego części. Dodatki zamyka galeria okładek z różnych wydań "Howarda".

Reasumując - smaczny kąsek dla wszystkich wielbicieli frankofońskich przygodówek retro!

Strony: [1]