Mark Millar stanowi idealny przykład na możliwość przełożenia komisowych scenariuszy na wielki ekran. Powstało już sporo filmów na podstawie tworzonych przez niego komiksów (od beznadziejnej Fantastycznej Czwórki, poprzez efektowny cykl Kingsman, aż po genialnego Logana) i jest to jak najbardziej zrozumiałe, ponieważ KAŻDY jego komiks stanowi świetny materiał na scenariusz filmowy.
W poście otwierającym wątek poświęcony temu autorowi chciałem podzielić się swoimi wrażeniami z lektury
Dziedzictwa Jowisza wydanym przez Muchę.
Tak jak większość komiksów Millara ten również jest nastawiony na rozrywkę i po obowiązkowym wprowadzeniu czytelnika w wymyślone uniwersum (pierwsze dwa zeszyty, które niestety były nadmiernie przegadane) akcja zaczyna przeć do przodu. Millar zaserwował nam świat, w którym prym wiedzie kilkaset osób obdarzonych supermocami. Uzyskanie przez nich mocy stanowi tajemnicę, która w trakcie lektury będzie stopniowo odkrywana, lecz i tak autor zostawia nam mnóstwo pytań (które padają na kartach komiksu) bez odpowiedzi. Moim skromnym zdanie nie jest to rozwiązanie udane, uważam, że autor powinien ostatecznie wyjaśnić w jakim konkretnie celu poszczególne osoby uzyskały swoje moce i co właściwie kryje się za tajemniczą wyspą, do której docierają nasi bohaterowie będąc jeszcze zwykłymi ludźmi. Bez tego wyjaśnienia mam wrażenie, że wszystko nastąpiło ot tak, bo tak to sobie autor wykoncypował, a to nigdy nie jest dobre rozwiązanie.
Nie zostało również wyjaśnione w jaki sposób tak dużo osób posiadło moce, a mówimy tutaj o całej gamie różnych zdolności - telekineza, telepatia, latanie, zmniejszanie/powiększanie, supersiła itp. itd. etc. Na wyspę trafia garstka osób, a już po 80 latach superludzi jest całe mnóstwo. Jakoś nie wydaje mi się, żeby zdołali spłodzić aż tyle potomków.
Głównymi bohaterami jest rodzeństwo, które w początkowej fazie nie różnią się wiele od siebie i prowadząc życie celebrytów są tak naprawdę pustymi osobami. Brat jest znudzonym egocentrykiem i postacią, z którą raczej nikt nie chciałby się utożsamiać. Ma pretensje do ojca i całego świata, że nie widzą w nim osoby, która jest w stanie poradzić sobie z nałożoną na niego odpowiedzialnością, chociaż jest to prawdą. Siostra natomiast stara się błyszczeć na ściankach reklamowych, ale tak naprawdę nie wie co się wokół niej dzieje.
Mamy również kolejne rodzeństwo - ojca i wujka wspomnianych bohaterów (jedne z pierwszych osób, które nabyły moce), którzy altruistycznie starają się używać swoich zdolności i pomagać ludziom. Niestety wujek przestaje czuć jakikolwiek sens w prowadzeniu ciągłej walki i postanawia zbuntować się przeciwko prawemu na wskroś bratu i dokonać przewrotu stanu. Wykorzysta przy tym swojego bratanka, który do swoich przywar dorzuca jeszcze skrajną naiwność. I tu zaczyna się właściwa zabawa, z której słynie Millar - do walki stają dwa przeciwstawne obozy (tym razem brat vs. siostra), a każdy z nich ma swoje racje (i nie można im przyznać racji).
Niestety w takim scenariuszu jest kilka dziur fabularnych
- przewrót (chociaż raczej trzeba powiedzieć "zamach") stanu odbywa się błyskawicznie bez jakichkolwiek protestów ze strony rządzących czy obywateli, odnalezienie "rebeliantów" okazuje się zadaniem nad wyraz trudnym, choć poszukiwacze dysponują cała masą technicznych gadżetów czy chociażby supersłuchem i ki diabeł wie czym tam jeszcze -
ale o dziwo całość czyta się z wielką przyjemnością. Pomagają w tym świetne rysunki Quitely'ego, do którego miałem awers po New X-Men, ale tutaj potwierdził swój kunszt . Jest to chyba jedyny element, do którego nie mogę przyczepić się w tym komiksie. Można zarzucić postaciom, że są jednowymiarowe, przez co całość opowieści jest przewidywalna. Jednak Millar serwuje nam całe mnóstwo zaskakujących rozwiązań, z których na czoło wychodzi używanie berła mocy przez faceta siostry oraz postać ich syna.
Czy poleciłbym ten komiks? Jako niezobowiązującą lekturę wakacyjną - tak. Zapewne większość osób, które kupi/kupiła ten komiks w miarę szybko po przeczytaniu wystawi go na sprzedaż. Sam scenariusz nie jest na pewno wtórny, ale ze znaczną częścią elementów mieliśmy już do czynienia (w tym w komiksach samego Millara) i to chyba stanowi główną jego wadę. Sam komiks jest na pewno o klasę leszy od Kingsman (który mnie strasznie wynudził, zdecydowanie bardziej polecam film), ale niestety słabszy od postapokaliptycznego Staruszka Logana czy o wiele bardziej widowiskowej Wojny Domowej.