Zawsze warto jechać na wielką imprezę. Przynosi to duże pieniądze PZPN-owi. Pewnie sporo rozkradną, ale część zawsze trafi do jakichś drużyn młodzieżowych, na trenerów itp. Nie ma imprez, to nie ma tylu sponsorów, nie ma pieniędzy, to nie ma rozwoju.
Fajna teoretyczna teza. Rzucam kontrtezę. Od chyba 10 lat mam przyjemność uczestniczyć w dziecięcej i młodzieżowej piłce. Nigdy żadna kasa po żadnym turnieju do nas nie trafiła. Rodzice bulą na kluby, wożą dzieciaki na treningi, mecze, turnieje. Płacą za stroje, wynajem boisk, sal. Koszty rosną, więc składki też. Trenerzy się zmieniają, bo też muszą za coś przeżyć. No i mówię o rzeczywistości warszawskiej i okolicznej.
W moim mieście jest teraz pierwsza liga. Kasa z akademii to ważny, stały i pewny zastrzyk kasy. I to niemały.
Kasa dla związku na wódę. Taka będzie różnica i rozwój.
Jest też aspekt sportowy - nawet słaba gra w grupie przynosi doświadczenie. Najlepiej na własnej skórze poczuć, jak wygląda turniej, jakie to są emocje, obciążenia, jak ważny jest mecz otwarcia. Bez słabego Euro 2012 nie byłoby może dobrej gry na Euro 2016.
Kontrteza. Euro 2016 nie byłoby, gdyby nie Mundial 2014, na którym nie zagraliśmy. Jak jeździmy na turnieje co 2 lata, to się tam kompromitujemy.
Teraz w grupie eliminacyjnej mieliśmy Czechów, Albanię i Mołdawię. Bez sprawdzania strzelam, że ostatnio bywaliśmy na turniejach więcej niż oni razem wzięci. Co nam to dało? Zupełnie nic. Nawet większe umiejętności nic nam nie dały. Ważniejsza jest ambicja.
No i popularyzacja dyscypliny, to jest zawsze święto i lepiej się ogląda turniej, na którym są nasi. Jakieś dzieciaki złapią bakcyla i może zaczną grać w piłkę albo zostaną kibicami. Pamiętam lata dziewięćdziesiąte i turniejową posuchę (abstrahując od tego, że wtedy było o wiele trudniej awansować). Dziękuję bardzo i oby te czasy nie wróciły.
Kontrteza: Ośmieszenie się na kolejnym turnieju zmniejszy zapał dzieciaków do tego sportu. A ten zapał jest dziś trudniej podtrzymywać niż kiedyś. Jak chcesz regularnie grać, to niemal zawsze wymaga to zapisania się do jakiegoś klubu (zebranie ekipy, żeby spontanicznie pokopać pod blokiem - w dzisiejszym slangu na orliku jest bardzo trudne), przekonania rodziców, żeby poświęcili czas i pieniądze na to, no i odłożenia smarftonów na te ileś godzin tygodniowo. Trzeba dmuchać i chuchać na te dzieciaki, którym się chce. A nie dawać powód do płaczu (tak, takie sceny też oglądałem)
Oglądanie kompromitacji (kolejnej) psuje cały turniej. Polowa czasu schodzi na narzekanie i wkurwianie się.
Też się wychowywałem na piłce lat 90-tych i nadal nią żyję. Widać udział w turniejach nie jest tu kluczowy.
Takimi "argumentami" można się przerzucać bez końca.
Ja nie mam beki, gdy przegrywają. Nie będę miał satysfakcji, gdy odpadną teraz z Walią. Ta cała reprezentacja jest mi zupełnie obojętna. Do tego właśnie doprowadziły kolejne turnieje. Jadą tam bez wiary, bez pomysłu, bez ambicji. I jeszcze potrafią pokłócić się o premie z naszych podatków. A przecież za dzieciaka oglądałem każdą kopaninę, znałem wszystkich, z kumplami graliśmy w gałę na każdym strzępie trawnika, każdym klepisku, na przerwach, przed szkołą, po szkole, w śniegu po kolana. I nadal śledzę piłkę. Dokupuję kolejne pakiety, chodzę na lokalny stadion, jak namówię kumpla to chodzimy do lokalnego pubu na mecz, zasuwam z dzieckiem na treningi i mecze. Ale tej pseudoreprezentacji nie chcę oglądać, ani nic o niej wiedzieć. Już połowy zawodników nie znam, czekam aż się reszta wykruszy.
Gdyby jeszcze awansowali normalnie dzięki wynikom w grupie, to bym uznał, że ok zasłużyli. Niech jadą i powalczą. Ale przez jakieś tylne drzwi? Z najśmieszniejszej grupy, jaką kiedykolwiek wylosowaliśmy? Nawet to jest kompromitujące.