Polubienia

Przejrzyj stronę ulubionych postów oraz otrzymanych polubień za posty użytkownika.


Polubione

Strony: [1] 2 3 ... 245
Wiadomości Liczba polubień
Odp: Ogłoszenie Gildii: Bez paniki, forum zostaje! Dla mnie sprawa jest prosta: Gildia olewała nas na tyle długo, że wreszcie znaleźliśmy inną opcję. Teraz jesteśmy faktycznie i praktycznie u siebie a nie na łasce kogoś tam na górze Olimp z kim nie ma kontaktu. Gildia zostaje? Fantastycznie. Będziemy mieć nasze stare archiwum. Wracać? Mowy nie ma. Tutaj ktoś coś zrobił dla nas i gdybyśmy postanowili wrócić to zachowalibyśmy się gorzej niż źle. Nie bądźmy lemingami.

Jak dla mnie sytuacja jest perfekcyjna: mamy dostęp do archiwum starego forum i nowe do dyspozycji. Panie i Panowie - nie wiem jak Wy, ale ja nie ruszając się ze "Speca" otworzyłbym szampana za dzisiejszy twist fabularny.  ;D

Wt, 12 Luty 2019, 20:30:51
1
Odp: John Constantine Hellblazer
A można je zupełnie pominąć czy będzie dziura fabularna? 
Jeśli można, to ja się piszę na wersję limitowaną pt.: "bez_corbena" dla nas obu :)

Śr, 13 Luty 2019, 12:42:35
1
Odp: John Constantine Hellblazer Nie można pominąc hard time bo od tego się zaczyna główna intryga która potem się jeszcze przez dwa rozdziały ciągnie. Nie mówiąc już o tym że jest to jedna z lepszych historii od azarello, wprawdzie bardziej pasuje do 100 bullets niż hellblazera, ale to szczegół ;). Chociaż przyznam że rysunki są bardzo specyficzne.


@Jaxx postać constantina w swamp thingu jest nie tylko kanoniczna, ale wtedy własnie została stworzona przez moora. Na tyle spodobał się czytelnikom że po bagniaku dostał własną serię, chyba nawet są jakieś mikro nawiązania do wydarzeń ze swamp thinga, sam zielony też się pojawia w kilku zeszytach hellblazera.

Śr, 13 Luty 2019, 14:32:13
1
Odp: Kapitan Żbik Uwielbiam kreskę Jerzego Wróblewskiego, obok Janusza Christy, to mój ulubiony komiksiarz tamtych czasów. I to właśnie od 28 zeszytu Żbików Wróblewskiemu przyszło przyjąć funkcję rysownika tej serii, i funkcję tę będzie sprawował, z jedną małą przerwą, aż do samego końca serii, czyli do 53 zeszytu! W sumie spod jego pióra wyszły więc aż 24 albumy serii! Od strony graficznej praktycznie nic Wróblewskiemu nie można zarzucić - postacie są wyraziste, kreska czysta, dokładna, powiedziałbym że wręcz perfekcyjna, aczkolwiek zachowująca własną tożsamość. Widać doskonale przywiązanie Wróblewskiego do szczegółów, i to pod każdym względem: czy rysuje samochody, krajobrazy, pomieszczenia czy ubrania - zawsze wygląda to niezwykle realistycznie!

Ze zmianą rysownika poszła zmiana w podejściu do przedstawianych historii. Opowieści miały stać się w mniejszym stopniu sensacyjne i kryminalne, a bardziej skupić się na przygodach w których uczestniczy młodzież, czyli główni odbiorcy komiksów. Jednocześnie należało nie zapomnieć o odpowiednim aspekcie wychowawczym. I zmianę tę doskonale widać w trylogii o tajemniczym nurku.



28-30 Wieloryb z peryskopem, Wiszący rower, Tajemniczy nurek (1972-73) W głównej roli występują młodzi przyjaciele: Marek i Zbyszek, którzy wspólnie wyruszają na obóz harcerski. I tu już widać smrodek dydaktyczny: życie na obozie przedstawione jest wręcz w sposób krystaliczny, i to zarówno pod względem wizualnym, jak i patrząc na stosunki między uczestnikami. Sama akcja toczy się wokół pojawienia się na jeziorze tajemniczego wieloryba z peryskopem, który powoduje przewrócenie się łódki w której ryby łowiło dwóch miejscowych. Na szczęście nasi przyjaciele również wybrali się na ryby, a że doskonale pływają, a do tego, jak na harcerzy przystało, znają się na pierwszej pomocy, ratują pechowców i stają się (skromnymi) bohaterami. Tajemniczy wieloryb z peryskopem, to jak łatwo się domyślić, mała łódź podwodna. Do tego gumowa, i do końca nie wiadomo, jak zabiera pod wodą pasażerów na pokład. Niestety, dziury fabularne związane z głównym wątkiem są bardzo dobrze widoczne, a przez to potrafią irytować i denerwować przy odbiorze całej historii. Na szczęście pojawiają się jeszcze inne wątki, a sama opowieść poprowadzona jest przez Wróblewskiego rewelacyjnie, i głownie dla jego rysunków warto sięgnąć po tę trylogię. Aha, sam Kapitan Żbik osobiście pojawia się dopiero w trzeciej części, wcześniej mimo, że jest wspominany, to śledzimy tylko perypetie Marka i Zbyszka! I wypada to nadspodziewanie dobrze, gdyż rozwiązanie całej zagadki, podobnie jak gumowa łódź podwodna, pozostawia wiele do życzenia...

31-32: Na zakręcie, Niewygodny świadek (1973). Do serii po raz ostatni zagląda Bogusław Polch, i wypada wprost doskonale! Szczególnie widać to po kadrowaniu oraz w eksperymentowaniu z umieszczaniem scen pod rożnymi, czasem nieco ryzykownymi, kątami. I to się sprawdza! Do tego rysownik zachwyca swoim przywiązaniem do szczegółów, szczególnie tych technicznych, jak np.: ukazany pod rożnymi kątami motocykl, w którym widać nawet bieżnik na oponach, a patrząc na walizkę z lekami można przeczytać, jakie marki się w niej znajdują. Oprócz szczegółów technicznych Polch zadbał o takie dynamiczne dodatki jak włosy i ich ruch: doskonale zarysował, jak się układają podczas nagłego obrotu głowy, czy też jak mierzwi je wiatr. Na twarzach natomiast widać wyraźnie różne odczucia, a zaskoczenie czy złość są wprost perfekcyjnie oddane! Na Żbikach aż z przyjemnością obserwuje się, jak doskonaliła się kreska Polcha, a te dwa zeszyty są bezsprzecznie pozycją obowiązkową dla miłośników jego twórczości. Tym bardziej, że scenariusz jest całkiem przyzwoity, i co ciekawe, przedstawia wiele osób o różnych motywach i powodach swoich postępowań, a te naprawdę są zróżnicowane. Tłem wydarzeń jest przemyt medykamentów oraz tajemniczy wypadek z ofiarą śmiertelną. Sam scenariusz pozostawia wiele niedomkniętych wątków, ale czyni to z wyczuciem, i nie pozostawia w sumie czytelnika w niedosycie. Ot, nad paroma rzeczami pozwala się zastanowić, i zadumać, jak sami postąpilibyśmy w podobnej sytuacji. Jak dla mnie, jedne z lepszych Żbików w całej serii!



33-35: Dwanaście kanistrów, Zakręt śmierci, W pułapce (1973-1974) Od tej trylogii Jerzy Wróblewski już na stałe przejmuje pałeczkę na stanowisku rysownika serii. I w ogólnym rozrachunku sprawdza się bardzo dobrze, choć w całym dorobku zdarzają mu się oczywiście historie zarówno lepsze, jak i przeciętne, czy wręcz słabe. Niniejszą trylogię, mimo że czyta się całkiem miło, a jeszcze lepiej ogląda, to niestety można nazwać co najwyżej właśnie przeciętną. Niektóre dziury fabularne, głupotki, czy nieścisłości wręcz irytują podczas lektury. Znowu pojawia się motyw przemytu, tym razem spirytusu, do tego nie obędzie się bez wielokrotnych prób zabójstwa, a i trup się w końcu pojawi (to w sumie nie spojler...). Wróblewski to świetny rysownik, jednak czasami nieco brakuje mu umiejętności nadania bardziej wyrazistych odczuć goszczących na twarzach poszczególnych postaci - zbyt często są one zbyt spokojne, opanowane, tak jakby bez wyrazu. Razi to tym bardziej, gdy po te zeszyty sięgnie się po lekturze choćby dwóch wcześniejszych albumów stworzonych przez Polcha, gdzie ekspresyjność postaci była zarysowana wprost nieprzeciętnie. Przeczytać można, i czyta się w sumie dobrze, gdyż dzieje się naprawdę dużo, ale wspominane nieścisłości czy dziury fabularne zbyt bardzo dają o sobie znać. No chyba, że w moich egzemplarzach ze starości powypadały strony i coś przeoczyłem.  ;)




36: Kryptonim "Walizka" (1974) Na dworcu kolejowym w Poznaniu ginie neseser z bardzo ważnymi dokumentami. Okazuje się, że podobne kradzieże mają miejsce w całym kraju, miejscem przestępstwa są dworce kolejowe, a przedmiotem kradzieży są zawsze płaskie nesesery o sztywnych bokach. Do akcji wkracza Kapitan Żbik. Moment, Żbik zamiast sprawy o morderstwo czy przemyt zajmie się "zwykłymi" kradzieżami? Ano odpowiednio argumentuje to oficer dyżurny z MO w Poznaniu, wszak mamy do czynienia najprawdopodobniej z zorganizowaną szajką! Tak więc Żbik wkracza do akcji i dzięki odpowiednio zastawionej pułapce sprawę oczywiście udaje się rozwiązać, a sprawców złapać. W sumie to sprawcę, coś marna ta zorganizowana szajka... Scenariuszowo historię odbiera się bardzo dobrze, choć mamy trochę dziwnych i zupełnie niepotrzebnych przeskoków w akcji, które nieco psują ogólnie dobre wrażenia. Rysunkowo nic zarzucić nie można, choć Wróblewski nie miał gdzie tu rozwinąć skrzydeł. Warto przyjrzeć się dwóm nader udanym kadrom, pierwszy obrazuje przyjazd Kapitana do Bydgoszczy, kadr ten zawitał na okładkę książki Jerzy Wróblewski okiem współczesnych artystów komiksowych, a drugi to pierwsza całostronicowa ilustracja w tomiku - pokazująca krzątaninę na dworcu, i różne zachowanie oraz ubiory ludzi.

37: Gdzie jest jasnowłosa? (1974) Powraca tematyka młodzieży: głównym bohaterem historii jest Marek, który na wakacje zamiast nad obiecane przez rodziców morze, niestety ląduje u ciotki Zuli w nudnej miejscowości Leśne Łazy. Jak to w historiach kryminalnych bywa, pierwsze wrażenie bywa mylące, a wakacje Marka wcale do nudnych należeć nie będą. Zetknie się z podejrzanym elementem, weźmie udział w poszukiwaniu porwanej dziewczynki, spotka swojego idola (zgadnijcie kogo?), a w końcu wakacje przerodzą się w eskapadę do Bułgarii. Albumik połyka się bardzo szybko, akcja poprowadzona jest zgrabnie, a Wróblewski jak zwykle stanął na wysokości zadania i wszystkie składowe narysował wprost wzorowo.

38: SP-139-WA zaginął (1975) Ponownie w roli głównej występuje młodzież, jednak tym razem postaci powiązanych z historią jest więcej, do tego są w rożnym wieku: mamy więc grzeczną młodzież, która z powodzeniem rozwija swoje pasje, a także nieco starszy element, który ogólnie zapytuje tych pierwszych gnojków, czy "dają na jabłcoka czy chcą manto"? Opowieść toczy się wokół produkcji podróbek znaczków pocztowych, oczywiście nie zwykłych, a unikalnych "Zeppelinów" z 1906 roku. Mimo, że trochę za dużo tu gadaniny, to album przeczytać jak najbardziej warto: historia poprowadzona jest zgrabnie, a za rysunki odpowiada Wróblewski, więc jak zwykle, jest to najwyższa klasa.

39: Wyzwanie dla silniejszego (1975) Jeden z najbardziej rozpoznawalnych Żbików w całej serii. W jednej ze szkół działają Gitowcy, czyli grupa starszych uczniów, którzy okradają i biją maluchy, niszczą mienie i posuwają się nawet do gróźb w stronę nauczycieli (w tamtych czasach, sprawa bardzo poważna!). Jako przyjaciel młodzieży, do akcji wkracza Kapitan Żbik, jednak incognito, jako nauczyciel judo, pokaże dzieciakom, jak się bronić samemu. Rysunki ani scenariusz nie zawodzą, album jak najbardziej warto poznać.

40-41: Wodorosty i pasożyty cześć 1 & 2 (1976) W tej dwuczęściowej historii pozostawiamy tematykę młodzieży, by powrócić do klasycznej historii kryminalnej. Inżynier Gajda opracowuje rewolucyjną farbę antykorozyjną "Stega". Wynalazkiem zainteresowane są najróżniejsze firmy, które posuną się do ostateczności, by tylko zdobyć wynalazek, a najlepiej, także inżyniera. Będą wiec włamania, napady, meliny, ciosy w kark, fałszywe przyjaźnie, a w końcu wypadek, z nieboszczykiem pod kołami.
- "Zabiłam człowieka! Przejechałam go! Nie żyje!"
- "Przejechała go pani, to fakt, ale czy zabiła?"
Scena ta nawet dzisiaj robi wielkie wrażenie, tym bardziej, że scenariusz całości poprowadzony jest naprawdę wartko, a i Wróblewski zilustrował historię wprost perfekcyjnie! A kadr po wypadku można oprawić w ramki, mimo, że pokazuje tylko trzy twarze. Ale wyczytać z nich można naprawdę wiele.

42: Jaskinia zbójców (1976) Kapitan Ulf Jakobsen, duński policjant, przybywa do Warszawy na spotkanie z Kapitanem Żbikiem. Celem współpracy będzie Max Sleer, przestępca poszukiwany przez duńską policję, który w Polsce próbuje zakupić nielegalnie złoto i wywieźć je z kraju. W całą sprawę zamieszana jest Lidka, młoda dziewczyna, którą poszukuje rodzina i znajomi. Jest wydźwięk edukacyjny, jest przemyt, są niepokojące sytuacje, jest brawura i są nieźle skonstruowane sceny akcji. Żbik jest stanowczy, momentami ostry, nie boi się broni, a do tego po raz kolejny pokazuje, że doskonale zna judo. Może to nie najlepszy Żbik, ale historię czyta się z przyjemnością, a rysunki Wróblewskiego jak zwykle cieszą oko.



43-45: Kto zabił Jacka?, Tajemnicze światło, W potrzasku (1976-1977) "Kto zabił Jacka" - już ten tytuł zapowiada, że będzie się działo. I rzeczywiście, Jacek ginie, a nam robi się naprawdę smutno... A to nie jedyne zabójstwo, gdyż cała sprawa zaczyna się od zastrzelenia rolnika we wsi Borówkowo. Kapitan Żbik wkracza do akcji, jednocześnie poznajemy losy leśniczego, który boryka się z problemami z kłusownikami. Powraca motyw młodzieży, gdyż w roli głównej pojawią się dzieci leśniczego i ich kuzynostwo. Dzieciaki wakacje spędzają bardzo aktywnie, pomagając jak tylko mogą. Będzie wiec okazja do opieki nad zwierzętami, łatania siatki w ogrodzeniu, dyżurów na wieży obserwacyjnej, ale także do ugaszenia pożaru. Wszystkie wydarzenia, w mniejszym lub większym stopniu, oczywiście są ze sobą powiązane, a my śledzimy zarówno przygody dzieciaków jak i Kapitana. Zresztą ich losy oczywiście się splotą, i nie obejdzie się bez obopólnej pomocy. Rysunkowo jest świetnie, nawet momentami za idealnie - Wróblewski wszystko kreśli z pietyzmem i choćby leśniczówkę przyozdabia mnóstwem przedmiotów, aż nieco do przesady. Trylogię pod względem scenariusza bardzo przyjemnie się połyka, choć nie zabraknie tu straszniejszych czy smutniejszych momentów. Wszystko się składa na naprawdę udaną historię, po którą warto sięgnąć.

46: Zerwana sieć (1977) Jednoodcinkowa historia, bardzo podobna do wcześniejszej trylogii. Las został zastąpiony tu gospodarstwem rybnym, leśniczy - kierownikiem tegoż gospodarstwa, jest motyw chętnej do pomocy młodzieży, są i kłusownicy. Oczywiście nie zabrakło i samego Kapitana Żbika, który sprawę jak zawsze doprowadził do szczęśliwego rozwiązania. Czyta się dobrze, jednak cała historia to jednak kalka trylogii z Jackiem, acz oczywiście sięgnąć po nią jak najbardziej warto.



47-49: Granatowa Cortina, Skok przez trzy granice, Zatrzymać niebieskiego fiata. Zaczyna się wielkim wydarzeniem! Nasz dzielny i odważny Kapitan, za lata nienagannej służby, zostaje mianowany Majorem! Nominacja nie omija także Porucznika Michała, który od tej chwili zostaje Kapitanem. I w sumie niniejszą historię można by przemianować na "Kapitan Michał", gdyż Żbik z racji nowych obowiązków, odchodzi nieco w cień, pozwalając działać młodszemu koledze. Wątek kryminalny zaczyna się jeszcze podczas uroczystości z okazji nominacji, Żbik, już Major, odbiera telefon z informacją o znalezieniu w Czechosłowacji zwłok niezidentyfikowanej kobiety oraz mężczyzny: Polaka. Do sprawy deleguje Michała. I Michał jedzie, a akcja powoli przesuwa się do przodu. Niestety, troszeczkę za mało w tej opowieści właśnie akcji, a za dużo samego gadania - np.: druga część to przedstawienie podróży Kapitana Michała i Kapitana Volicka od miejsca do miejsca i prowadzenie przesłuchań. Czyta się to owszem, bardzo dobrze, ale historia pozostawia spory niedosyt.
Pierwszy numer trylogii we wstępie do zeszytu, czyli przemowie Kapitana - Majora do czytelników, zawiera bardzo fajną ciekawostkę. Otóż wstęp został opatrzony unikatowym zdjęciem Żbika z autografem! Oczywiście zdjęcie to tak naprawdę grafika, rewelacyjnie wykonana przez Jerzego Wróblewskiego!



50-53: "St. Marie" wychodzi w morze..., Nie odebrany telegram, Ślady w lesie, Smutny finał. "Za godzinę wychodzimy w morze, a Hansa jeszcze nie ma." Tymi słowami, które padają z ust kapitana statku, rozpoczyna się ostatnia przygoda Żbika. Hans znikł jak kamień w wodę, tak więc sprawą musi zająć się Milicja. I to osobiście sam Major Jan Żbik, tym razem Kapitanowi Michałowi pozostawione zostają bieżące sprawy. W drodze na wybrzeże Major odwiedza Muzeum w Waśniewicach, gdzie spotyka się z Krystyną, kustosz tegoż muzeum. I tu zaskoczenie! Między nim a Krystyną wyraźnie czuć chemię! No proszę, nasz wydawało się w pełni poświęcony pracy zawodowej Żbik ma jednak jakieś życie prywatne, a nawet uczuciowe! Pamiętacie zeszyt 21 i 22? Tam Żbik prowadził sprawę w muzeum, tyle że w Waśnicach, i poznał tam również piękną Panią Kustosz. Ale na imię miała Danuta. Niby inne miejsce, niby inna osoba, ale jednak tyle wspólnych cech, szkoda jednak, że scenarzysta nie pociągnął tamtego wątku...
Wracając jednak do głównej, kryminalnej osi scenariusza i tajemniczego zaginięcia. Niestety, historia zupełnie nie porywa. Co więcej, pierwsze trzy zeszyty to dosłownie ściana tekstu, ogrom przesadnie rozbudowanych dialogów, i praktycznie zero akcji. Owszem, sprawa się posuwa do przodu, pojawiają się nowe postacie czy wątki, ale jest to wszystko trochę zbyt bardzo miałkie, bez polotu. Wróblewski rysuje jak najbardziej poprawnie, ale i on nie ma się gdzie wykazać. W czwartym zeszycie pojawia się nieco więcej akcji, i nawet delikatnie czuć napięcie, choć zachwytów nadal nie ma nad czym roztaczać.


Cała sprawa kończy się oczywiście kolejnym sukcesem Majora Żbika, który kwituję ją tymi oto słowami: "(...) Moja rola skończona...". Mimo, że podsumowuje tylko zamknięcie sprawy, to słowa te idealnie zamykają cały cykl. Jest to ostatni dymek ostatniego, 53 zeszytu serii "Kolorowe Zeszyty" i koniec przygód Kapitana, a później Majora, Żbika.

We wstępie do ostatniego zeszytu Żbik wspomina, jak po raz pierwszy na ramach serii spotkał się z czytnikami - prawie 20 lat wcześniej! Szmat czasu! Major tłumaczy, że zgodnie z wolą przełożonych przechodzi do innej odpowiedzialnej pracy, dziękuje czytelnikom i współpracownikom, i ma szczerą nadzieję, że za jakiś czas wydawnictwo wznowi serię. Niestety, tak się nie stało, jednak powodem zamknięcia serii nie było odsunięcie Żbika, a realia tamtych czasów. Był rok 1982, trwał stan wojenny, komendant MO, Generał Tadeusz Beim stwierdził, że "młodzież wcale nie musi kochać milicji. Musi ją szanować. Musi się jej bać." Zbiegło się to też z problemami finansowymi wydawnictwa. I tak Żbik odszedł do innych spraw. Pozostało seria licząca 53 zeszyty, które obecnie stanowią niezwykłą podróż w historię polskiego komiksu, pokazując przekrój przez twórczość wielu niezwykle utalentowanych grafików. Scenariusze, jak w każdej większej serii, prezentowały różny poziom, ale było co poczytać, a większość historii śledziło się z prawdziwą przyjemnością. Warto czasem powspominać tamte czasy, nawet w otoczce propagandy i cenzury.


Gdy już została podjęta decyzja o powstaniu komiksowej serii mającej na celu ocieplenie wizerunku Milicji, a zanim jeszcze Ryzyko trafiło do kiosków Ruchu, zdecydowano się na przeprowadzenie swoistego rozpoznania rynku. Wszak komiks był świadectwem zgnilizny zachodu, a tu nagle takie medium ma promować tak zacną instytucję? I tak w ostatnim numerze Kuriera Szczecińskiego z 1967 roku pojawiły się komiksowe paski przedstawiające perypetie Kapitana Żbika. Za scenariusz odpowiadał Władysław Krupka, natomiast rysunkami zajął się Zbigniew Sobala. Twórcy Ci sklecili dwie, opublikowane kolejno, opowieści: "Pięć błękitnych Goździków" oraz "Dziękuję Kapitanie". Wyszło mocno tak sobie, a rysunki Sobali oczywiście straszą, ale wygłodzonym historyjek obrazkowych czytelnikom spodobało się.

Kolorowe Zeszyty otrzymały zielone światło.

W 2001 roku obie gazetowe historyjki zostały zebrane w Wydaniu Klubowym, które zaopatrzono w przepiękną okładkę autorstwa Przemysława Truścińskiego. Powstał więc swoisty "zeszyt zerowy" całej serii o Kapitanie Żbiku. Dodatkowym atutem tej publikacji jest przedmowa autorstwa "Pułkownika Czeladki", który zdradza nam, że "tak naprawdę Kapitan Żbik nigdy nie istniał". Szok! Obecnie wydanie to może być dość ciężko zdobyć, na szczęście doczekało się wznowienia nakładem wydawnictwa Ongrys. I przy okazji wyszło małe zamieszanie. Zeszyt ukazał się z nową okładką, a dokładnie z aż dwoma wariantami (na zdjęciu poniżej tylko jedna z wersji) o standardowym układzie pasków. Dodatkowo Ongrys eksperymentował ze zmianą formy, co wiązało się z "pocięciem" pasków i powiększeniem samych kadrów. Koniec końców nie zdecydowano się na taką formę wydania, jednak na rynek trafiły "egzemplarze próbne", które charakteryzuje biała okładka. Do tego ciekawostką jest, że w wersji białej zaginęła jedna plansza.





Żeby jednak było jeszcze ciekawiej, wkrótce po wydaniu Ongrysowym znalazł się jeden brakujący pasek, którego nie uświadczymy nawet w Wydaniu Klubowym! Ot, takie szczęście! Ongrys zdecydował się na kolejne, już czwarte wydanie, w formie wydania próbnego, czyli z powiększonymi kadrami i białą okładka. Żeby rozróżnić wydania, trzeba przyjrzeć się lilijce, w najnowszym wydaniu pozbawiona jest cieniowania (więcej o tym, na fb Ongrysa).


brakujący pasek

Wydanie Klubowe z Goździkami doczekało się w 2002 roku swoistej kontynuacji, w postaci dwóch antologii prezentujących wariacje na temat Kapitana Żbika, stworzone przez panteon wielu utalentowanych polskich twórców. Wyszło ciekawie, choć poziom jest różny, i sporo tu szydzenia z kultowej postaci Kapitana Żbika, co jednak nie zawsze zaprezentowano umiejętnie. Ale sporo też niezłych i całkiem ciekawych opowiastek. Zarówno "I co dalej kapitanie?" jak i "Wesoły finał" zachwycają formą wydania. Są dość grube, liczą odpowiednio 56 i 80 stron, natomiast świetnie namalowane okładki pomysłowo zostały ucharakteryzowane na podniszczone. Zastosowano nawet lakierowanie miejscowe mające symulować taśmę klejącą! Dodatkowym atutem są przedmowy, tym razem Porucznik Oli i Porucznika Michała.



W 2002 roku, z inicjatywy redaktora naczelnego "Bezpłatnego Tygodnika Poznańskiego" dochodzi do zmartwychwstania Kapitana Żbika. Co wydawało się niesamowite, w projekt zaangażowany jako scenarzysta zostaje Władysław Krupka, natomiast szatą graficzną zająć ma się sam Bogusław Polch! Powstaje oparta na autentycznej kradzieży opowieść "Tajemnica 'Plaży w Pourville'", publikowana w odcinkach we wspomnianym tygodniku. Co ciekawe, Kapitan Żbik pojawia się jako swoisty konsultant, natomiast w sprawę bezpośrednio zaangażowany jest jego wnuk Michał Maciej Żbik. Niezłe koligacje.

Opowieść niestety nie kończy się satysfakcjonującym rozwiązaniem, w chwili publikacji skradziony obraz nadal pozostawał nieodnaleziony. Paradoksalnie, niedługo po tym odnalazł się, a sama opowieść doczekała się "dokrętki", czyli paru dodatkowych stron. W 2013 opowieść nakładem Kultury Gniewu wydana została w formie zeszytowej, czyli otrzymaliśmy dodatkowy zeszyt, któremu można przypisać numerek 54. Niestety, największym zawodem są tu rysunki, Polch stracił już wtedy swój pazur czyli dbałość o szczegóły i każdy drobiazg. Do tego dochodzi naprawdę ciężkostrawne kolorowanie.





Niby koniec, ale będzie jeszcze ciąg dalszy.

W 2006 roku za zadanie reaktywowania Żbika zabrała się Mandragora, wtedy dość prężnie działające na polskim rynku wydawnictwo. Ponownie za scenariusz odpowiadał W. Krupka, natomiast stroną graficzną zająć się miał słynny Michał "Śledziu" Śledziński. Wydany został pierwszy zeszyt, a głównym bohaterem ponownie został wnuk Kapitana, Michał Maciej Żbik, tutaj na stanowisku komisarza. Niestety, mimo paru ciekawszych momentów, zeszyt zupełnie nie porwał, a rezygnacja Śledzia z projektu (miał go zastąpić Maciej Mazur) oraz zamknięcie wydawnictwa spowodowało, że reaktywacja skończyła się na jednym zeszycie.



Warto przy okazji wspomnieć jeszcze o dwóch ciekawostkach. Pierwsza to "Kapitan w Bydgoszczy" wydana w 2014 roku broszurka (liczy paręnaście stron) przedstawiająca rysunki paru polskich grafików, oczywiście utrzymane w tematyce Kapitana Żbika.



"Warto wstąpić" to pełnoprawny komiks zachwalający prace w Policji, będący podsumowaniem kapani rekrutacyjnej o tej samej nazwie. Komiks został wydany drukiem w formie przypominającej normalne zeszyty ze Żbikiem, można go także przeczytać na stronie internetowej. W roli głównej ponownie lansowany wnuk!



Czy Kapitan jeszcze kiedyś powróci? Albo chociaż jego wnuk? Wszak marka nadal żyje, a nostalgia jest silna. Obecnie wydawnictwo Ongrys wznawia poszczególne klasyczne zeszyty, tak więc nawet młodzi fani komiksu mogą relatywnie niskim kosztem zapoznać się z kultową serią ich rodziców / dziadków. Czy w zalewie trykociarzy polski superbohater ma jeszcze rację bytu? Jedno jest pewne, to była straszna propaganda, ale kapitan Żbik jednak miał "to coś" w sobie.

Czytaliście, czytacie?

Pt, 15 Luty 2019, 18:59:29
1
Odp: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela Pozostaje mi tylko dodać, że dzięki WKKM zyskała również psychiatria, bo kolekcja pozwoliła dodać do listy zaburzeń co najmniej jeden nieznany do tej pory, acz bardzo interesujący przypadek.

Nie dość tego, zyskała również fizyka teoretyczna, bo do rąk wyznawców równoległo-światowej interpretacji mechaniki kwantowej trafił bardzo mocny argument przemawiający za istnieniem co najmniej jednego dziwnego wszechświata równoległego i, co więcej, mocno interferującego z tym naszym - ze tak powiem - normalnym.

So, 09 Marzec 2019, 10:55:55
1
Odp: Kapitan Marvel Ale się użalacie nad "Captain Marvel", jakbyście moi drodzy własnego zdania o tym filmie nie mieli; w ten sposób zamiast łączyć się ze sobą, jako zbiorowisko ludzi oddanych filmom MCU, którzy rozmawiają o nich, nie patrząc się na bezsensowne porównania kulturowe, społeczne, a nie daj Boże polityczne, tylko wymieniając opinie i zdania jak prawdziwi geecy i nerdzi, fani rozpadają się na dziwne frakcje i sami przyczyniają się do psucia wizerunku tego filmu. Szkaradna, kloaczna parodia.

A co ja o "Captain Marvel" sądzę?

Kiedy pytają mnie, jaki jest najlepszy solowy film o superbohaterze, jaki powstał do tej pory, pędzę niestrudzony, aby odpowiedzieć: nie żadne bardzo dobre, ale ,,zbyt patosowe" i ,,zbyt piękne" fizycznie i emocjonalnie "Wonder Woman", tylko "Captain Marvel". Tak, jak mawiał Peja, tylko z lekko zmienioną wersją powiem ,,na pohybel tym hejterom", i bez wahania stwierdzam, że po dwóch projekcjach filmu: pierwsza w formacie IMAX 3D z napisami, wczoraj, natomiast druga w formacie 4DX z dubbingiem, dzisiaj, "Captain Marvel" to naprawdę abstrakcyjnie dobry, zrealizowany z gigantycznym jajem, świetnie pomyślany twór kinowy MCU, którego wzbogacały dostosowane do tego co film opowiadał, wymykające się jakkolwiek pojmowalnej percepcji wyłonieniu mocy Carol Danvers, efekty specjalne.

Nie dość, że jestem niebotycznie usatysfakcjonowany, i jako fan poruszony tym, co w 21 obrazie Kinowym MCU ujrzałem, to śmiem twierdzić, że w Captain Marvel dostaliśmy umiejętnie rozpisany film, w którym nawet znalazł się filuterny, ot specyficzny humor, gdzie kot, którego się obawiano: Goose, zrobił gigantyczną furorę, większą niż Porg w "Ostatnim Jedi" - Epizodzie VIII Star Wars. Niczego w filmie przedstawiającym historię kogoś, kto mimo posiadania mocy musi odnaleźć się w tym całym miszmaszu jako superbohater, tworzoną przez lekko szarpany, budujący napięcie sposób, mi nie brakowało; ba, niczego nie brakowało postaci Carol Danvers. Bohaterka potrafiła być miła, kochająca, sympatyczna, zimna, wybredna i marudna; to w jaki sposób używała swych fotonowo-plazmidowych mocy - bo brak mi słów i dosłownie, i w przenośni, aby to zjawisko ekstrakcji jej gigantycznej potęgi opisać i nazwać - bardzo dobrze o niej świadczyło, i o twórcach filmu również: efekty specjalne dość dobrze opowiadały film, lecz nie były ponad to, jakby nie tylko one się liczyły...


Hiper-ekstazę po "Captain Marvel" będę odczuwał jeszcze bardzo długo. Skrullowie zdefiniowani i dostosowani do filmu na nowo! O "Secret Invasion" możecie co najwyżej pomarzyć... A może to i dobrze?
Wielu istotnych momentów, ogólnego udziału i rozpisu postaci w 21 dziele kinowym MCU się nie spodziewałem, dlatego produkcji postawię najwyższą notę, 10/10. Ten kto oglądał wie, że hołd dla Stana Lee, w taki sposób jak tu uwydatniony, to coś pięknego!


Śr, 13 Marzec 2019, 00:18:41
1
Odp: Kapitan Marvel Wczoraj byłem na filmie. Na szczęście feministyczna propaganda była dość słaba (przynajmniej dla mnie) i to przykład jak kampania reklamowa i gadki głównego aktora może zaszkodzić filmowi.

Jako prawacki heteroseksualny biały mężczyzna stwierdzam, że film mi się spodobał i jest lepszy od takiego Dr. Strange'a czy Thor: Ragnarok.

Pierwsza połowa taka se, potem się polepsza i trzeci akt przyznam się śledziłem z zaangażowaniem i kibicowaniem postaci. Larson OK wypadła w roli tytułowej, reszta też dobrze zagrała swe role. Mendelsohn bardzo fajny. Jackson to typowy przerysowany Jackson w dobrym znaczeniu tego słowa. Może, postać dziewczynki trochę za mądra, ale wypada OK.

Twisty wypadły bardzo dobrze. Spodobało mi się jak wybrnęli ze Skrullami. Setting w latach 90. w sumie nic nie zmienia. Akcja mogłaby dziać w 200-którymś i na to samo by wyszło.

Scena finałowego starcia Danvers z głównym złym to na pewno jakiś hołd dla sceny z Tuco z Dobrego, Złego i Brzydkiego mówiącym o strzelaniu, a nie gadaniu :).

Co do hołdów Stan Lee w czołówce powinien się znaleźć w Avengers: Edngame.

7/10

Śr, 13 Marzec 2019, 16:58:39
1
Odp: Kapitan Marvel Wczoraj byłem na seansie. Ogólnie pierwsze 20 minut to tragedia, żeby z czasem się rozkręcić i dobić do naprawdę niezłego poziomu. Brie z początku nieprzekonująca, później zaczyna coraz bardziej pasować do postaci, a jej żarciki wychodzą coraz naturalniej. Ogólnie byłoby 6/10, ale za klimat lat 90 (moja nostalgia w końcu, a nie ciągle te lata 80!), i przesłodkiego L. Jacksona daję 7/10, czyli film gdzieś tam puka do topki MCU, ale jednak to poziom niżej.

Trochę trudno mi zrozumieć, jak ten film może wzbudzać tak negatywne emocje, bo jest niesamowicie wholesome i tylko absolutna sztywniacy mogą tego nie zauważyć.

Co do feminizmu, to troszkę go tam jest, ale to taka jego słodka, demokratyczna, liberalna wersja. Nie rozumiem, jak ktokolwiek może się na niego oburzać, skoro powtarzane są tu postulaty (niemal wprost!) sprzed kilkudziesięciu lat. Dzisiaj postulaty feministyczne stoją już zupełnie gdzie indziej, coraz większe znaczenie nabiera intersekcjonalność etc. Tutaj mamy tylko stwierdzenie oczywistości, że kobieta też może, chociaż nie dało się nie uśmiechnąć przy scenie z "nie muszę Ci nic udowadniać" :)

Podsumowując, film milutki dla każdego, nikogo nie obraża, na pewno nie ma w nim nic kontrowersyjnego. Cieszy jednak, że Marvel w końcu zauważył, że może ich target to nie tylko biali, heteroseksualni mężczyźni. Pewnie się przeliczę, ale bardzo trzymam kciuki za bohatera nieheteronormatywnego w następnych filmach (oprócz Kapitana Ameryki oczywiście :)

Cz, 14 Marzec 2019, 10:41:33
1
TM-Semic Wydawnictwo, dzieciństwo, życie, stan umysłu. TM-Semic szturmem spopularyzował komiks superbohaterski w Polsce, atakując rynek takimi seriami jak Batman, Spider-Man, Superman, Spawn, i wiele, wiele innych. Wydawał regularne serie zeszytowe, wydania specjalne, tzw. "Mega Marvele". Dla sporej części fandomu jest to najważniejszy moment w historii ich romansu z komiksem. W seriach pojawiały się kultowe już strony klubowe, w których w epoce braku internetu Arkadiusz Wróblewski udzielał informacji i ciekawostek związanych z komiksami. Na FB istnieje grupa która skupia fanów tego ponadczasowego wydawnictwa.


So, 16 Marzec 2019, 12:03:35
1
Odp: Kapitan Marvel "Coś w tym może być, film po premierowym weekendzie zalicza ponad 70% spadek sprzedaży biletów."

Jaki spadek? To są zwykłe clickbaity! O ewentualnym spadku można rozmawiać dopiero po tym weekendzie, czyli za dwa dni. Nigdy nie porównuje się poniedziałku z niedzielą!

Byłem w kinie, widziałem, bawiłem się bardzo dobrze. Moja żona także. Film bardzo przyzwoity, żadne cudo, ale ogląda się naprawdę przyjemnie. Taki poziom średni, ale na plus. Ma gorsze momenty, ma rewelacyjnie. Wątki feministyczne? Nie większe niż w innych normalnych filmach, choćby w Alicie itp, czyli jak ktoś na siłę chce coś szukać, to niech szuka (a później robi głupie filmiki), normalny widz przejdzie obok tego obojętnie, tym bardziej, że mamy do czynienia z silną bohaterką. Bardziej przeszkadzają momentami dziury w scenariuszu i dziwne zachowanie postaci, jak choćby:

Spoiler: PokażUkryj
Jackson spotyka Kapitan po raz pierwszy i od razu jej zaufał, śmiechy-chichy i friends forever.
,

ale to w końcu MCU.

Seans w Imaxie jak zwykle daje radę. Z mojej strony, jeżeli ktoś choć trochę lubi superhero, warto wybrać się do kina.

So, 16 Marzec 2019, 13:51:23
1