Polubienia

Przejrzyj stronę ulubionych postów oraz otrzymanych polubień za posty użytkownika.


Polubione

Strony: 1 ... 14 15 [16]
Wiadomości Liczba polubień
Odp: Nowy nabytek zakupowy Dziś wreszcie miałem chwilę, żeby odpakować smykowe zamówienia. Na szczęście wszystko przetrwało wysyłkę bez strat, nawet Rita wepchnięta w za mały karton dała radę.

I jeszcze parę fotek o zerowej wartości poznawczej ;)










Śr, 01 Lipiec 2020, 23:20:11
1
Odp: Doom Patrol Ja przeczytałem teraz całość Doom Patrol - może nie był to najlepszy pomysł, może lepiej było czytać w mniejszych dawkach, każdy tom na bieżąco jak wychodził, bo jednak 1200 stron takiej szalonej jazdy, to jest wyzwanie. Miałem takie wątpliwości po lekturze pierwszego tomu, który z jednej strony urzekał tymi wszystkimi pomysłami, z drugiej nieraz czułem tym zmęczenie i momentami brakowało mi tam jakiejś równowagi między logiczną fabułą, a absurdem.  Ale postanowiłem brnąć w to dalej, i ostatecznie nie żałuję - świetna, popierdo**na, ale wymagająca seria! Bez krępacji stawiam ją na półce obok Sandmana i Potwora z bagien.

Sporo radochy sprawiły mi w trakcie lektury, te "przerywniki" w historii Doom Patrol, w postaci zeszytów będących hołdem/pastiszem dla superbohaterskich schematów: Lee i Kirby'ego, klimatów Punishera (Łowca bród), czy Liefieldowego shitu. :)

Nd, 05 Lipiec 2020, 13:38:04
1
Odp: Egmont 2020 :D
Wt, 07 Lipiec 2020, 13:51:55
1
Odp: Doom Patrol @ramirez82 powiem ci, że komiks z serialem się różnią i są zarazem takie same  8) Serial bardzo opiera się na częściach pisanych przez Morrisona (czyli to co wydał obecnie Egmont) a zarazem bardzo też od niego odbiega. Ale to nie przeszkadza bardzo w odbiorze, bo zachowano ten sam szalony charakter oryginału. Myślę nawet, że jeśli byłaby to bezpośrednia adaptacja to dla osoby znającej komiks byłaby nudna, a tak oglądając mówię sobie: "acha, więc tak to zrobili". Ja polecam jedno i drugie. Ze wszystkich seriali DC Univers ten jest najlepszy. I obecny drugi sezon nie zwalania tempa i chyba nawet jest większy budżet, co widać po efektach specjalnych.
Śr, 08 Lipiec 2020, 21:20:34
1
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi   Podsumowanie czerwca. W tym miesiącu sporo czytania, i po raz kolejny głównie nadrabianie kolekcji. Powoli zbliżam się do końca WKKDC oraz rozpocząłem w końcu transformery. UWAGA UWAGA mogą pojawić się SPOILERY!!!


1. Najlepszy:

  "WKKDC - Potwór z Bagien tom 1,2" - Alan Moore, Stephen Bissette, John Totleben. Wejście "z buta" gwiazdy rynku brytyjskiego na poletko DC no i cóż można więcej powiedzieć o tym, że w tym wypadku nie tylko drzwi wyleciały razem z futryną ale i cała ściana w której były zamontowane się obaliła. Cóż zapewne niektórzy mogliby ten komiks nazwać typowo moore'owską dekonstrukcją ja bym raczej określił go mianem redefinicji postaci. W sumie dla polskiego czytelnika nie ma to większego znaczenia bo z wyjątkiem dwóch filmów jeszcze z ery vhs oraz ostatnio serialu tv postać raczej nie była szerzej znana w naszym kraju, zresztą jest to na tyle jasno napisane, że nie ma problemu zorientować czymś się różni nowy Potwór od starego. Znając autora byłem na dużo przygotowany ale mimo wszystko nie na to co od niego dostałem. Moore nie starał się zmienić horrorowatej natury oryginału, ale przekształcił ją na swoją modłę i wycisnął z tematu wszelkie soki. Scenariusz składa się z kolejnych sekwencji budujących ciągnącą się jednym ciągiem historię, natomiast każdy taki blok "zbudowany" jest w innym stylu. Zaczyna się od body-horroru czegoś czego zresztą spodziewać się można po tym tytule, ale dalej dostaniemy i horror okultystyczny i klasyczną powieść gotycką i rozdział silnie inspirujący się prozą Stephena Kinga i psychologiczny dreszczowiec, ba nawet znajdzie się i miejsce na historię z wyglądającymi i zachowującymi się jak postacie z kreskówek kosmitami i podróże zaczerpnięte prosto z mitologii...i w sumie wkładamy rękę do torebki i nie mamy pojęcia jaki cukierek z niej wyciągniemy. Przy tym wszystkim Moore absolutnie nie wstydzi się superbohaterskich korzeni (celnie!!!)serii serwując nam naprzykład Ligę Sprawiedliwości (będą i inne postacie ze świata DC) i właściwie już na początku pojedynek na pięści w którym stawkę będzie życie całej planety a to wszystko podlane nienatrętną ekologią. Co najlepsze wszystko to jest strasznie naturalne, nie czuć tutaj tej pewnej dozy pretensjonalności która jest obecna u autorów czasami porównywanych do "Czarownika z Northampton" a którzy w mojej opinii nie mogą w żadnym wypadku się z nim równać. Komiks czyta się jakby Moore siadł gdzieś na słońcu, zjadł odpowiedni specyfik i po prostu zaczął opowiadać, ciężko ukryć lektura to jeden, wielki, psychodeliczny lot który kulminację znajdzie na końcu drugiego tomu w opowiadaniu sięgającym głęboko do filozofii erotyki rodem z Ery Wodnika. Nie będę zgadywał co Alan Moore przy pisaniu spożywał, ale jestem przekonany że podzielił się tym uczciwie z Bisettem i Totlebenem. Pod względem graficznym ten komiks to arcydzieło, prace obydwu panów wyglądają jak dzieło życia szalonych naukowców co zresztą idealnie pasuje do fabuły. Ciężko nie zauważyć nawiązań do stylu Bernie Wrightsona, wielu czytelnikom mogą się wydać archaiczne i zbyt dziwaczne (i dobrze się skojarzą dzisiaj nigdzie może z wyjątkiem niszowych zinów się tak nie rysuje), wiele razy niechlujne i być może w wielu przypadkach po prostu brzydkie. Ale mimo, że do pewnego stopnia zgodzę się z tym wszystkim to osobiście jestem tym groteskowo-makabrycznym stylem zachwycony, naprawdę wiele razy zatrzymywałem się przy obracaniu stron aby podziwać te niepokojąco odrealnione kadry. Strach i szaleństwo wyzierające z rysunków to znak firmowy. Byłem ostrzeżony że to zajebisty komiks, sam siebie przekonałem że to zajebisty komiks ale nie spodziewałem się że aż tak zajebisty, to zdecydowanie najlepsza pozycja z jaką miałem do czynienia w tym roku i jedna z najlepszych wogóle. Czy ma jakieś wady? A pewnie kto ich nie ma? Ciężko mimo wszystko nie zauważyć, że Saga jest jednak bezpośrednią kontynuacją komiksu innego autora i momentami żałowałem, że nie zapoznałem się z pracami poprzednika, ponadto Moore w podejrzanie wygodny sposób pozbywa się męża Abbey robiącego za zawalidrogę w czym zresztą zdaje się orientuje po czasie i w dosyć sprytny sposób go przywraca. Pewnie i coś by się jeszcze znalazło, ale ja nie bardzo miałem ochotę szukać.  To głęboko egzystencjalna powieść grozy korzystająca z rekwizytów...właściwie z każdego rekwizytu jaki przyjdzie autorowi do głowy, tajemnicą nie jest że Alan Moore to zawodowy erudyta a jego komiksy to pod względem czysto literackim zawsze niezwykle wysoki poziom. W tle nieustannie panującego strachu czy to metafizycznego czy czysto cielesnego, znajdziemy opowiadania o całkowicie przyziemnych lękach i niepokojach toczących każdego codziennie każdego z nas. Nie boję się tego przyznać to wielka literatura czasami obrazoburcza a czasami i odrażająca i po tylu lat ciągle świeższa niż to co pisze się w dzisiejszych czasach. Cóż "Czarownik" po raz kolejny rzucił swój urok, ten facet chyba podpisał kontrakt z diabłem. Ocena 9+/10.


  "Catwoman - Rzymskie Wakacje" - Jeph Loeb, Tim Sale. Przeleżało to na półce, przeleżało aż w końcu "nadejszla wiekopomna chwila". Dodatek do "dyptyku" dwójki autorów składającego się z "Długiego Halloween" i "Mrocznego Zwycięstwa", których znajomość do lektury nie jest właściwie potrzebna. Selina Kyle vel Catwoman postanawia odpocząć od coraz bardziej nieprzyjemnej atmosfery Gotham i przenieść się na chwilę do Europy aby nie spędzać jednak czasu całkowicie bezproduktywnie spróbuje dowiedzieć się co nieco na temat swojej przeszłości i sprawdzić co łączy ją z mafijną rodziną Falcone. Do towarzystwa dobierze sobie dosyć nieoczekiwanie i na dobrą sprawę nie do końca wiadomo dlaczego Eddiego Nygmę czyli Riddlera. Dla dręczonej dziwacznymi snami Seliny misja nie rozpocznie się najszczęśliwiej bo oto jeden z mafijnych bossów jej informator od razu na starcie rozmowy zejdzie z tego padołu w sposób nie do końca naturalny co zrzuci podejrzenia o jego zamordowanie na bohaterkę i uczyni z niej tarczę strzelniczą dla całej "familii". Z pomocą przyjdzie jej mafijny cyngiel Blondas oraz jako betonowe koło ratunkowe, Eddie który w tym komiksie otrzymał wyjątkowo komediową rolę. Rysownikiem jest Sale więc rysunków jego nie muszę reklamować...stop, wróć właśnie że muszę. To najlepiej narysowany komiks Tima Sale jaki widziałem, autor znany ze zdolności operowania cieniem niemalże na poziomie Mignoli oraz genialnego wyczucia momentu przejścia z niewielkiego kadru do pełnej planszy wspina się tu na wyżyny umiejętności, czemu z pewnością pomaga Dave Stewart, który zajął się nałożeniem koloru. Barw jest sporo więcej niż w Halloween chociaż są one zgodnie z duchem powieści mocno stonowane, kolorysta stosuje też o wiele płynniejsze przejścia pomiędzy nimi co często podkreśla miejsca w których Sale użył ołówka i co "rozmiękcza" nieco kanciastość zwykle kojarzoną z rysownikiem. Zapewne zgodnie ze stereotypem panującym w USA, że w Europie ludzie niczym innym się nie zajmują tylko seksem cały album jest dosyć mocno (jak na komiks DC oczywiście) rozerotyzowany, Sale nie szczędzi nam kadrów z coraz bardziej pozbawioną odzienia i znajdującą się w coraz bardziej wyuzdanych pozach Seliną (ba nawet udało mu się przymycić jej nagi tyłeczek, byłem mocno zdziwiony szczerze mówiąc). Na minus momentami zbytnio upodobnienie Catwoman do Elektry, za to absurdalnie cudowna całostronicowa plansza ze zdziwioną Seliną narysowaną w stylu pin-up girl wynagradza wszelkie niedociągnięcia, zresztą tam jest więcej kadrów w stylu powiększyć-oprawić w ramę-powiesić na ścianie. Nie będę nikogo przekonywał, że to najlepszy komiks świata. W/g mnie Loeb często o wiele lepiej radzi sobie z dialogami i ogólnym klimatem niż z sensownością całości lub logicznością pewnych wydarzeń i to samo tyczy się tego komiksu. Historyjka nie jest specjalnie skomplikowana, część postaci (co u tego autora dosyć częste) wydaje się wyciągnięta z kapelusza a sceny na jachcie kompletnie bezsensowne. Natomiast całość jako całość broni się naprawdę fajnie, komiks jest wyraźnie lżejszy niż jego dwaj poprzednicy i ma taki  luźny wakacyjny klimat, sporo humoru ale i świetne gorzkie zakończenie rodem z powieści noir-hardboiled które niewątpliwie stanowiły wzór dla autorów. Na dodatek świetne występy Batmana z pewnym niedopowiedzeniem czy to rzeczywiste wspomnienia Seliny czy jej erotyczne fantazje. Muszę przyznać, że Loeb znakomicie wychwycił pewną perwersję w kontaktach i ogólnie w samych postaciach Kotki i Nietoperza. Żaden kamień milowy, ale polecam. Ocena końcowa 8/10.
 

2. Zaskoczenie na plus:

  "WKKDC Superman/Shazam - Pierwszy Grom" - Judd Winnick, Joshua Middleton. Miniseria kompletnie nieznanych mi autorów opowiadająca o pierwszym spotkaniu Supermana oraz Kapitana Marvela, akcja dzieje się nie długo po rozpoczęciu ujawniania się drugiego rzutu bohaterów DC. W Metropolis ktoś dokonuje serii nadnaturalnych napadów na muzea kradnąc nieznanego przeznaczenia artefakty, trop prowadzi do Fawcett City gdzie właśnie ujawnił się nadnaturalny obrońca tego miasta Shazam. Fabuła nie jest jakoś nadmiernie skomplikowana, chociaż też nie można powiedzieć aby sprowadzała się wyłącznie do lania po mordach. Co mi najbardziej przypadło do gustu to to, że ten komiks to jeden wielki list miłosny do superbohaterszczyzny z czasów silver age, nie znajdziemy tu krwawiących bohaterów czy nie zobaczymy jak biegają pobici w podartych kostiumach tylko zawsze wyprasowanych i wypranych z kwadratowymi szczękami czyli tak jak powinni wyglądać, nikt też nie będzie molestował ich psychiki ani sprowadzał siedmiu egipskich plag. Będą za to wielkie roboty oraz najzupełniej klasyczny pakiet przeciwników czyli retro pełną gębą, tyle że w nowoczesnej formie. Żadnych nieporozumień tutaj nie wprowadzają też rysunki, kreska prosta, czysta, o dosyć cartoonowym zacięciu wyraźnie nawiązująca do klimatów klasycznego superhero co można zauważyć zwłaszcza w scenach akcji. Mi osobiście się podoba chociaż mam dwa zastrzeżenia twarz Billy Batsona często-gęsto wygląda dosyć koszmarnie co jest o tyle dziwne, że wszystkie pozostałe twarze wyglądają normalnie, do tego rysownik mógłby chyba poprosić o pomoc zewnętrznego kolorystę, momentami komiks wygląda jakby był złożony z kadrów jakiejś niespecjalnie dopracowanej animacji. Co mogę więcej powiedzieć, ten komiks jest po prostu czarujący, obydwaj superbohaterowie zachowują się jak harcerze, nie ma żadnego umraczniania czy też wprowadzania realizmu na siłę, świetnie nakreślono powstawanie więzi działającej na zasadzie starszego i młodszego brata łączącej tytułową dwójkę. To po prostu taki megasympatyczny komiks z pozytywnymi wibracjami w sam raz na lato i na odtrucie się po tych wszystkich Daredevilach, Visionach czy Watchmenach. Ocena 7+/10

  "WKKDC JSA - Złoty Wiek" - James Robinson, Paul Smith. Nie miałem żadnego problemu, aby określić czym ten komiks jest, w moim mniemaniu najodpowiedniejszym słowem jakiego miałbym użyć w tym przypadku jest "Bieda-Watchmen". Mamy do czynienia tutaj z dosyć bezczelną podróbką najbardziej znanego tworu Alana Moore umieszczonego w chyba kolejnym alternatywnym wszechświecie DC (chyba, ja już się dawno pogubiłem w tych wszystkich uniwersach i chyba wolę się nie odnajdywać). Akcja komiksu rozpoczyna się tuż po zakończeniu II WŚ, Ameryka zaczyna na pozór wracać do normalności ale tuż za rogiem czai się kolejne niebezpieczeństwo, senator McCarthy wraz ze swoją komisją czai się aby pogrążyć "Land of the Free" w ciemności tudzież ciemnocie. Większość superbohaterów wraz z członkami All-Star Squadron oraz Amerykańskiego Stowarzyszenia Sprawiedliwości (w nieco innym składzie niż te mi znane) zniknęła z życia publicznego toteż największy amerykański wojenny bohater Tex Thomspon - Americommando pupilek wszystkich Amerykanów na czele z prezydentem Trumanem postanawia podarować społeczeństwu nową generację utworzonych dzięki rządowemu naukowemu programowi strażników sprawiedliwości. Cóż wystarczy już na pierwszym kadrze spojrzeć na jego mundur mimo że przyozdobiony amerykańską flagą to jednoznacznie kojarzący się z SS oraz wąsik a la Clark Gable żeby się domyślić że będzie on złoczyńcą. W tym samym czasie emerytowani bohaterowie zajmują się robieniem pieniędzy, pisaniem artykułów uderzających w opresyjne rządy konserwatystów, chlaniem, ćpaniem oraz biciem żon czyli wszystkim tym, czego możemy się spodziewać od mniej więcej połowy lat 80-tych od bezrobotnych superbohaterów. W kwestii rysunków szczerze mówiąc też przypomina kopię "Watchmen" nieco podobna kolorystyka, bardzo podobny układ kadrów a i sama kreska też się kojarzy z dziełem Dave'a Gibbonsa, chociaż ma momentami chwilowe ciągoty w stronę stylu rysowania z lat 60-70 co dosyć przyjemnie koreluje ze scenariuszem. Zaznaczyć muszę, że same w sobie rysunki charakteryzują się dosyć sporym wahaniem poziomu, naprawdę świetny rysunek potrafi sąsiadować z naprawdę okropnym, Smith ma wyraźne problemy w rysowaniu twarzy odwracających się "od czytelnika". Owszem można zarzucić komiksowi brak oryginalności, można stwierdzić że powód zniknięcia superbohaterów nie ma sensu, można zarzucić autorowi że jego porównania i przenośnie są pisane z gracją bijących się Andrzeja Gołoty i Johna Ruiza, że ogólnie jego polityczne przekonania na których oparty jest scenariusz są grubymi nićmi szyte (mi to aż tak mocno nie przeszkadza, za każdym razem jak czytam coś autorstwa człowieka z Zachodu o życiu w opresyjnym systemie to się uśmiecham). Ja osobiście uważam za dosyć oburzające to jak potraktowano na koniec Josepha McCarthy niezależnie od błędów jakie on popełnił tudzież niepopełnił i dziwię się, że włodarze DC puścili coś takiego niezależnie od sympatii. Natomiast sama historia jest naprawdę niezła, postacie prowadzone ciekawie a ostatni zwrot fabuły muszę przyznać że mnie mocno zaskoczył, nigdy bym na coś tak dziwacznie głupiego nie wpadł. No i spójrzmy prawdzie w oczy, wbrew pozorom na naszym rynku nie mamy zbyt wielu komiksów podobnych tematycznie do Watchmen. Żebym nie zapomniał, Robinson żeby go nie posądzić o całkowity plagiat to ostatni rozdział zerżnął raczej z "Miraclemana". Przymykamy oko na minusy i otrzymujemy naprawdę wciągającą historię. Ocena 7/10.


3. Najgorszy przeczytany:

   "WKKDC Green Lantern - Zemsta Green Lanternów" - Geoff Johns, Carlos Pacheco, Ivan Reis, Ethan Van Sciver. Na początku wyjaśnię to nie jest wcale jakoś strasznie zły komiks, można go spokojnie przeczytać tyle że kompletnie nie rozumiem powodów umieszczenia go w kolekcji. Głównym bohaterem jest Hal Jordan, który właśnie dochodzi do siebie po zmartwychwstaniu i przebojach ze swoją inkarnacją jako Parallax, komiks podzielono na trzy rozdziały, dwa pierwsze nieco krótsze dzieją się na Ziemi i przybliżą nam nieco próbę przywrócenia stosunków z byłymi przyjaciółmi z Ligi Sprawiedliwości do normalności. Najpierw Hal wspólnie ze swoim najstarszym kumplem Ollie Queenem zmierzą się z synem Mongula i biorąc pod uwagę, że chwilę wcześniej dostaliśmy w kolekcji Supermana Alana Moore w którym jest historia z identycznym patentem spowoduje to, że za wielkiego wrażenia to ona nie robi (ok rodzinne zakończenie było całkiem sympatyczne). Później Latarnia wraz z Batmanem zmierzą się z jakimś 3-ligowym łotrem i gdyby nie to, że będzie scena w której Nietoperz nałoży pierścień (nie wnikam czy to ma sens czy nie) byłaby do zapomnienia jeszcze szybciej niż ta pierwsza. Trzecia najdłuższa i zdaje się tytułowa przenosi nas na planetę OA, gdzie Hal dowie się, że kilkoro z Green Lanternów których jakoby zabił po tym jak zwariował tak naprawdę żyje i jest przetrzymywana w zakazanym sektorze opanowanym przez zbuntowane roboty, które były poprzednikami korpusu Latarni. Ktoś inny mógł by pomóc w odbiciu byłych przyjaciół w strefie do której Strażnicy zabronili zaglądać jak niezawodny Guy Gardner? Być może, ale Guy jest pod ręką akurat i jak zawsze ma ochotę kogoś zlać na dodatek mimo że głęboko stara się to ukryć jest w gruncie rzeczy porządnym facetem więc obydwaj łamią wszelkie przepisy Korpusu i lecą gdzie trzeba, gdzie na miejscu dowiedzą się, że złymi robotami dowodzi Hank Henshaw czyli Cyborg Superman. Dlaczego Hank miałby na najgorszym zadupiu kosmosu knuć plan zniszczenia wszechświata za pomocą masy zwariowanych robotów? Nie mam nomen omen zielonego pojęcia, w każdym razie dostanie po swojej paskudnej facjacie a Hal przy okazji odzyska swoją byłą dziewczynę blond latarenkę z elfimi uszami i wielkim biustem. Wszyscy trzej rysownicy są dosyć znani nawet na naszym rynku więc nie ma tutaj co wymyślać. Jak ktoś szuka w rysunkach artystycznych doznań, to nie ma tu czego szukać, jak ktoś lubi typowe dla gatunku obrazki to nie będzie rozczarowany. Jak już wcześniej wspomniałem, da się to czytać ale ten komiks jest straszliwie wyrwany z kontekstu. Widać, że początek jest kontynuacją jakichś wcześniejszych wydarzeń a w historiach wprowadzane jest mnóstwo wątków, które znajdą rozwiązanie lub wogóle nabiorą sensu gdzieś dalej. To taki dosyć częsty przypadek w każdej serii, kiedy autor jest dopiero na etapie projektowania historii i kiedy zaczyna rozstawiać dopiero pionki na szachownicy a że musi przecież coś pisać to pisze takie łubudubu w którym niby wszystko szybko się dzieje, ale tak naprawdę jest tego niewiele. Taki typowy zapychacz, którym ten komiks jest, a którego musi być kilka numerów aby autor był gotowy przejść do sedna. Aha kompletnie nie mogę zrozumieć o co chodzi w tytule tomu, jacy Green Lanterni, za co się mścili i w którym momencie to nastąpiło? Nie mam pojęcia, tak samo jak nie mam pojęcia po co zajęto jedno miejsce w kolekcji akurat tym komiksem. Ocena 5+/10.


4. Zaskoczenie na minus:

  "WKKDC Batman - Czarna Rękawica" - Grant Morrison, JH Williams III, Tony S. Daniel. Za każdym razem jak pisze o komiksach Granta Morrisona to przynudzam, że nie jestem jego fanem bo niektóre jego komiksy mi podchodzą a niektóre wręcz odwrotnie. Ostatnimi jednak czasy podeszło mi naprawdę kilka komiksów tego autora pod rząd tak że zacząłem myśleć, że jeżeli nie wielkim fanem to zostanę może chociaż takim malutkim ale tym razem zostało mi wylane na głowę może nie kubeł, ale pół szklanki wody. Tom podzielony jest na dwie części. Pierwsza to dosyć klasyczny kryminał w którym Batman wraz Robinem udają się na samotną wyspę leżącą gdzieś w Europie na coroczne spotkanie Międzynarodowego Klubu Bohaterów czyli grupy herosów z różnych stron świata wzorujących się na Batmanie, którzy w latach 50-tych (czasu rzeczywistego nie tego w komiksie) współpracowali z nim w zwalczaniu zbrodni. Dosyć szybko bohaterowie zostaną odcięci od świata zewnętrznego oraz padnie pierwszy trup, no ale w końcu skoro tylu detektywów zgromadziło się w jednym miejscu odkrycie sprawcy zbrodni nie powinno być zbyt trudne. Trzeba przyznać, że historyjka jest wciągająca ma fajny klimat kryminałów Agaty Christie połączony z bieganiem po nawiedzonej rezydencji w stylu Scooby-Doo, natomiast co jest normalną przypadłością wśród autorów próbujących stworzyć tego typu historię, ale nie zajmujących się tym zawodowo nie daje niestety czytelnikowi szansy na rozwiązanie zagadki samemu, od początku do końca jesteśmy skazani na inwencję autora. Z pewnością warto też zwrócić uwagę przy lekturze na pracę rysownika, Williams znakomicie operuje całym wachlarzem styli zmieniając je zależnie od potrzeb scenariusza. Przy ukazywaniu całych postaci w świetle z racji na dosyć absurdalne klasyczne stroje bohaterów przeskakuje na lekko uproszczoną kreskę, w zbliżeniach na twarz lub scenach dziejących się w ciemnościach (rewelacyjna operacja cieniem) rysunki stają się realistyczniejsze, w scenach retrospekcji z przygód bohaterów prosto ze Srebrnej Ery rysunki przybierają wygląd klasycznych komiksów z lat 50-tych, gdzie potrzeba dostaniemy bardziej surrealistyczne kadry będzie też kilka w czerni i bieli. Z pewnością jest czym nacieszyć oko. Druga część to zakończenie historii duchów rozpoczęty o ile dobrze pamiętam w tomie "Batman i Syn" i to takie typowo morrisonowe wizje i mieszanie w głowie i Batmana i czytelnika, sama konkluzja opowieści jakiegoś specjalnego sensu też nie ma, za to na plusik występ niepokojąco wyglądającego Bat-Mite. Za stronę wizualną odpowiada Tony Daniel, który ciężko ukryć jest o wiele lepszym rysownikiem niż scenarzystą więc nie ma na co pod tym względem narzekać. Dochodzi do tego jeszcze ostatni zeszyt z jakimś absurdalnym czarnym charakterem, który wypadł chyba z notatnika z niewykorzystanymi postaciami z Doom Patrolu oraz odkryciem sekretnej tożsamości Bruce'a przez jego aktualną kochankę. Zauważyłem to już wcześniej a ten komiks jest tego kolejnym potwierdzeniem Grant Morrison bardzo chciałby być Alanem Moore tyle, że to nie ten kaliber autora, dostaliśmy już dwa tomy jego serii i to jest chyba wystarczającej wielkości próba aby się na ten temat wypowiedzieć i więcej się szczerze mówiąc spodziewałem po tym tytule. Natomiast cały czas jest to lepsze niż aktualna seria. No i wbrew temu co można by sądzić po tytule nie dowiemy się za wiele na temat tajemniczej Czarnej Rękawicy, sądząc po nazwie to jakaś organizacja. Jest Ras Al-Ghul, jest jakiś doktor Hurt więc może to oni? Ocena 6+/10.

  "Transformers Kolekcja G1" - tomy 1-9, autorzy różni. Powrót znanej i lubianej serii do naszego kraju, tym razem w dwóch idących równolegle postaciach, czyli serii amerykańskiej i brytyjskiej. W założeniu zdaje się amerykańska seria jest tą podstawową a brytyjska ma do niej nawiązywać bez wprowadzania jakichś ważnych wątków i oczywiście bez zaprzeczania tej pierwszej, tyle że jest to nieco problematyczne. Historie są ustawione niby chronologicznie, ale ja osobiście zastanawiam się czy nie wolałbym oddzielnie czytać wersji US i UK bo to jak one są ułożone w tomach czyni lekturę strasznie szarpaną, Brytyjczycy czasami nawiązują do serii amerykańskiej kontynuujac jej wątki, ale zazwyczaj tego nie robią a później zaczynają się bawić skokami w czasie i robi się jeszcze mniej przejrzyście czasami pomagają odredakcyjne teksty umieszczane w każdym tomie, które starają się wyjaśnić fabularne zawiłości. Czasami też nawet one nie pomagają. Kolekcja zaczyna się od pierwszej miniserii wydanej i u nas przez Tm-Semic pisanej przez znanego z Marvela Boba Mantlo a kończone przez Jima Salicrupa. Nie da się ukryć że historia nieco dzisiaj trąci myszką no i z racji tego, że ma w gruncie rzeczy stanowić katalog reklamowy dla zabawek może nieco drażnić manierą powtarzania co chwila imion robotów. Natomiast dla mnie osobiście historyjka trzyma się całkiem nieźle, dobrze wprowadza nas w świat robotów a sama jest sensowna na tyle, że jako czytelnik nie musiałem się krzywić. Rysownicy zmieniają się co zeszyt i sami do końca nie wiedzą jak mają wyglądać niektóre roboty. Od drugiego tomu funkcję scenarzysty przejmuje dotychczasowy redaktor Bob Budiansky i w historiach również znanych z Tm-Semic zaczyna budować transformerową "mitologię" czyli wjeżdżają anonsowane już wcześniej Dinoboty pojawia się Shockwave, koncepcja matrycy, Josie Beller aka Circuit Breaker czy G.B. Blackrock. Rysownicy dalej się zmieniają co chwila i będzie to jeszcze trochę trwało do momentu przyjścia Dona Perlina (żałuję, że stałym rysownikiem nie został William Johnson, ten który rysował pojedynek Ratcheta z Megatronem to chyba najlepiej wyglądało ze wszystkich tych zeszytów). Tymczasem dosyć zaskakujące okazały się brytyjskie zeszyty pisane od prawie samego początku przez stałego scenarzystę Simona Furmana, naprawdę niezły "Człowiek z Żelaza" (to akurat jednorazowy występy Steve Parkohouse'a) w klimacie quasi-horroru, późniejsze zeszyty to takie trochę zapychacze czasami niezłe czasami nie bardzo, za to gorzej wyglądające niż kuzyni zza Wielkiej Wody, którzy przecież też strasznie piękni nie są. Niestety im dalej w las tym więcej drzew i o ile Furman wyraźnie z zeszytu na zeszyt zaczyna się rozkręcać to Budiansky zaczyna się skręcać. Podejrzewać można, że sporo w tym winy wydawcy który nie tylko wymusza wprowadzanie nowych Transformerów w miarę lądowania nowych wzorów na sklepowych półkach to jeszcze dba o to aby seria nie wykroczyła poza ramy komiksu dla dzieciaków. O ile Budianskiemu idzie całkiem nieźle pisanie pojedynczych zeszytów takich jak "Tygiel" (jednorazowy wystrzał, zapewne zbyt ponury dla włodarzy Marvela) czy nawet takie typowe dla małoletniego czytelnika jak historia z myjniami tak absurdalnie głupia, że aż fajna. To po pierwszych całkiem solidnych story-arcach całość wyraźnie zaczyna tracić sens. Przeciąganie na siłę wątku walki o władzę Megatrona z Shockwavem nie ma żadnych racjonalnych przesłanek, co chwila zmieniają się na swoim stanowisku kompletnie bez powodu, albo i obaj dowodzą naraz w jednym momencie. Co chwila pojawiają się nowe roboty, czasami nawet nie wiadomo skąd i co gorsza większość z nich w przeciwieństwie do tych z pierwszych składów nie posiada już jakichkolwiek cech charakteru, niektóre nawet nie dostają chyba żadnego dialogu. Co jeszcze słabsze, na dobrą sprawę nie wiadomo co się dzieje z tymi starymi, do momentu do którego doczytałem z pierwszego składu Autobotów funkcjonują tylko Bumblebee/Goldbug, Wheeljack, Dinoboty oraz Ratchet i Prowl którzy właściwie też się przestali pokazywać co się stało z resztą? Z wyjątkiem Sunstreakera, który już wcześniej został ciężko uszkodzony i Jazza, któremu usmażyło mózg nie wiadomo, u Decepticonów to samo. O takich żałosnych momentach jak śmierć Optimusa Prime (jadąc na monocyklu jednocześnie żonglując płonącymi pochodniami, napisałbym coś lepszego) czy historyjka z samochodzikami wolę zapomnieć. Inaczej sprawa ma się w serii UK, która wygląda coraz fajniej. Przede wszystkim skierowana została chyba do nieco starszego czytelnika, Transformery są tam o wiele łatwiej zniszczalne, co prawdopodobnie miało oznaczać znacznie większą ilość robocich trupów niż ta która ma miejsce. Same roboty sprawiają też wrażenie agresywniejszych, Hot Rod rozstrzeliwujący powalonych wrogów, Autoboty przemalowujące trzymanego w Arce nieprzytomnego Skywarpa aby Galvatron mógł go rozedrzeć na strzępy jako Starscreama, czy oddział Wreckers zajmujący się zabijaniem najpotężniejszych lub najbardziej bestialskich Decepticonów to pomysły raczej bez szans w wydaniu amerykańskim. Tak samo jak zagadnienie uczuć w przypadku kontaktów międzygatunkowych (Sprzedawcy 2 się kłaniają) o ile w przypadku najgłupszego Dinobota Sludge'a i pewnej blondynki sprawa jest raczej humorystyczna i na poziomie King Konga, to już w przypadku Ultramagnusa i przygodnie zabranej autostopowiczki chociaż też przedmiotem żartów,  całkowicie świadoma sympatia wykraczająca poza normalne "lubię Cię" to całkiem interesujący koncept. Same historie też wydają się póki co ciekawsze naprawdę niezły Cel 2006 i chyba nawet jeszcze lepiej napisany, chociaż już wtórny Poszukiwany Megatron czy też kolaboracja z G.I.Joe to przyzwoite historie, za to średnią decyzją było nie wydanie w kolekcji komiksowej wersji Transformers:The Movie (o ile taka istnieje), od Celu seria Furmana kontynuuje wątki z tego filmu. Za to wersja angielska ma jeszcze jeden spory plus. Świetnie wyglądające rysunki Geoffa Seniora. Rozczarowałem się tą serią na tyle że zrezygnowałem z prenumeraty, nie tyle może z powodu że to są strasznie złe komiksy, tyle że nie są wystarczająco dobre aby zajmować miejsce na półce którego nie ma nigdy zbyt wiele, doczytam to co mam i się zastanowię co z tym zrobić, może sprzedam, może zostawię. Te zeszyty, które czytałem za czasów tm-semic dalej czyta się całkiem fajnie, ale ja już wcale nie jestem zdziwiony skąd się wzięły takie przeskoki w serii, te historie z kombinowanymi Transformerami są fatalnie słabe. Roboty wprowadzane często bez polotu i bez jakichkolwiek fabularnych funkcji, a całość strasznie męczy swoją chaotycznością i kręceniem się w kółko. Ocena 6/10


5. Gratisowy dodatek


Przeczytać się powinno:

  "WKKDC Superman - Co się stało z człowiekiem jutra?" - Alan Moore, George Perez, Rick Veitch, Dave Gibbons. Zbiorek wszystkich komiksów o Supermanie jakie dla DC napisał Alan Moore, niestety nie było tego zbyt dużo to tylko cztery zeszyty i jeden annual, które dzielą się na trzy nowele i jednocześnie tworzą jeden z najcieńszych tomików w kolekcji. Pierwsze tytułowe opowiadania to pożegnanie z Supermanem (którym? nie mam pojęcia). Akcja rozpoczyna się 10 lat po jego śmierci, do mieszkania Lois Lane, która przez ten czas zdążyła założyć rodzinę trafia reporter, który chce aby opowiedziała ona o ostatnich dniach bohatera Metropolis. Cóż treść jest nieco szokująca, chyba nawet dzisiaj toteż zakończenie daje nam znać żeby całość potraktować z lekkim przymrużeniem oka, na ile to sympatia Moore'a do Supermana a na ile nacisk DC ciężko stwierdzić. Druga najkrótsza historia to spotkanie śmiertelnie otrutego Supermana ze Swamp Thingiem na bagnach Luizjany. A trzecia to wycieczka Wonder Woman, Batmana i Robina do arktycznej samotni. Cóż wiele lat minęło a te komiksy dalej się bardzo dobrze czyta, dalej są świeże i dalej porusza o wiele bardziej skomplikowane i głębsze tematy niż 99% innych komiksów o tej postaci. Nie jest to z pewnością najlepszy komiks Brytyjczyka ale dla fanów postaci istny must-have to takie dogłębne uczłowieczenie Kal-Ela i jednocześnie wzruszająca laurka dla niego. Ocena 7+/10

  "WKKDC Superman/Batman - Legendy Najlepszych na Świecie" - Walter Simonson, Dan Brereton. Totalnie oldschoolowy komiks od weterana Marvela, fabuła jest tak klasyczna, że bardziej już chyba być nie mogła. Simonson nie tylko sięga do klimatów okultystyczno-metafizyczno-ezoterycznych prosto do lat 70-tych to jeszcze serwuje nam motyw wymiany osobowości pomiędzy bohaterami. Niemniej czyta się to z przyjemnością, historia potrafi zaskoczyć no i mamy ciekawe rozwinięcie postaci Silver Banshee, ale tak naprawdę warto sięgnąć po tę pozycję z uwagi na piękne malunki Breretona. Ach w dzisiejszych czasach już tak komiksów się nie robi, to se ne vrati powinno się powiedzieć, ja jednak mam nadzieję że od czasu do czasu vrati. Ocena 7/10.

Można czytać spokojnie:

  "Śmierć Stalina" - Fabien Nury, Thierry Robin. Tragi-farsa rozgrywająca się pomiędzy głównymi szyszkami KC KPZR po wylewie Józefa Wissarionowicza. Raczej przerażająca i przygnębiająca niż zabawna. Nie trzyma się ściśle faktów historycznych ani też nie bardzo próbuje przedstawić w jaki sposób wyprodukowano człowieka sowieckiego, może to i zresztą lepiej bo autor tak naprawdę pojęcia o tym zapewne nie ma (chociaż ciągle jest szansa że się w końcu dowie). Za to zdaje się dosyć wiarygodnie oddaje wydarzenia, które działy się lub mogły się dziać w tamtym momencie. Rysunki przyjemne, karykaturalne ale w większości przypadków wiernie oddające rzeczywiste postaci, drażnią momentami komputerowe kolory. W podobnym klimacie i temacie poleciłbym bardziej absurdalnego "Czerwonego Monarchę" Jacka Golda, ale tutaj mamy dobry komiks, świetnie wydany w niskiej cenie i o treści raczej nieczęsto spotykanej na naszym rynku, więc nic tylko brać. Ocena 7/10.

  "WKKDC Amerykańska Liga Sprawiedliwości - Siła Wyższa" - Doug Moench, Dave Ross. Elseworldowy tytuł stojący jeszcze mocno jedną nogą w latach 90-tych. Z początku założenia opowieści wydawały mi się nieco idiotyczne, ale biorąc pod uwagę całość oraz zakończenie trochę jednak zaskakujące przekonały mnie do siebie. Owszem znajdziemy tutaj nieco głupstw, owszem nie wszystkie postacie zachowują się logicznie czy zgodnie z charakterem a autor mógłby się nieco bardziej przyłożyć do psychologicznych zagadnień, tyle że sama historia jako historia po prostu jest ciekawa. Dobrze się to czyta, rysunki całkiem zacne a większość różnic można sobie wytłumaczyć tym, że to w końcu alternatywny wszechświat. Grunt, że bawi a przecież o to zdaje się w tym sporcie chodzi. 6+/10

  "WKKDC JLA/JSA - Cnota i Występek" - David S. Goyer, Geoff Johns, Carlos Pacheco. Nieco nowszy od poprzedniego tytuł, ale jeszcze bardziej czerpiący z klimatów nineties. Dwie grupy superbohaterów spotykają się na imprezce po czym zostaje ogłoszony alarm, bohaterowie wspólnymi siłami ocalą prezydenta Lexa Luthora po czym połowa z nich zwariuje i rzuci się z pięściami na drugą połowę. Bedą walki, będą wycieczki do Limbo, będzie "zagadka". Komiks jest przyjemny, nieskomplikowany i absolutnie bezpretensjonalny niczym biust Power Girl. Johns potrafi pisać typowe superbohaterskie komiksy a i Goyer chociaż nie jedno można mu zarzucić potrafi sceny akcji pisać. Rysunki dają radę. Ocena 6/10.

Pt, 10 Lipiec 2020, 14:38:55
1
Odp: Gazza - "kolekcja" Troszkę zeszytów z zaległych zamówień, które trafiły do mnie po przywróceniu dostaw z USA.
Jak zawsze chodzi o cover arty, a nie ich zawartość (kto by tam czytał te zeszyciki) ;)
Gary Frank x2, Frank Quitely, Mike Mayhew, Ian MacDonald, Oliver Coipel, Mikel Janin, Inhyuk Lee:


Julian Totino Tedesco, Stanley Artgerm Lau x3, Matteo Scalera, Didier Cassegrain, Steve Morris i jeszcze raz Didier Cassegrain:


Tula Lotay, Jay Anacleto, Lucio Parillo, Luisa Preissler, Fay Dalton, Lucio Parillo x2, Derrick Chew:


Jung-Geun Yoon, Lucio Parillo, Ben Oliver, Titan cosplay:


Pn, 13 Lipiec 2020, 10:31:00
1
Odp: Egmont 2020
Co innego byłoby, gdyby Egmont wyskoczył z takim formatem i zapowiedział tak np. run McFarlane/Michelinie ze Spider-Mana - o, wówczas nie spałbym po nocach czekając na takie wydanie :)

Już wyobrażam sobie narzekanie, jakby okazało się, że tak oczekiwany tom, wydają w takiej ekskluzywnej postaci. ;)

Osobiście wolałbym w takim wydaniu, jakąś żelazną klasykę, Marvels, Weapon X (w oryginalnych kolorach, wzbogacone o te kilka zeszytów Uncanny X-men, które rysował Windsor-Smith!), Ostatnie łowy Kravena...

Cz, 16 Lipiec 2020, 12:21:59
1
Odp: Egmont 2020
(...)Obawiam się, że to może być komiks tylko do podziwiania rysunkowych cudów Kirby'ego w tak wielkim formacie. (...)
Szanuję Kirby'ego, ale jego prace były cudami wtedy. Dziś to ramoty (również fabularne) i nie wiem czy ten wielki format tylko tego jeszcze bardziej nie obnaży... Jedno jest pewne będzie niezła oczojebna dyskoteka. Zdecydowanie odpuszczam w tym wydaniu - w jakiejś budżetówce bym nie pogardził.

Pt, 17 Lipiec 2020, 10:26:47
1
Odp: Studio Lain takie tam






Nd, 19 Lipiec 2020, 13:16:07
1
Odp: donT - kolekcja Nowosci na polce z czerwca i lipca.




Śr, 22 Lipiec 2020, 12:41:00
1