Polubienia

Przejrzyj stronę ulubionych postów oraz otrzymanych polubień za posty użytkownika.


Polubione

Strony: [1] 2 3 ... 155
Wiadomości Liczba polubień
GoNzO - kolekcja Bałagan na półkach przed przeprowadzką... W nowym lokum planuje regał pod wymiar, a do tego czasu książki zostawiam w folii. Wrzucę w przyszłości fotki jak to będzie wyglądało już na nowych śmieciach :].




















Wt, 05 Luty 2019, 18:43:49
1
Odp: Ekspedycja (B.Polch, A.Mostowicz, A.Górny) Szkoda ze nigdy niepowstala  kontynuacja, teraz po programie na History by sie sprzedala  :)
Wt, 05 Luty 2019, 21:29:32
1
Klint - kolekcja Oto moja skromna kolekcja komiksowa. Staram się dokonywać przemyślanych zakupów i raczej nie wychodzę poza swoje zainteresowania. Nie kupuję komiksów super-bohaterskich i ogólnie amerykańskich ( z drobnymi wyjątkami). Zasadniczo wszystko co chciałem, a zostało w Polsce wydane to mam. Z drugiej strony jak Egmont wznowi Drapieżców, Skargę Utraconych Ziem, Ognie Askellu to z chęcią przytulę.




Pt, 08 Luty 2019, 09:25:39
1
Odp: Ogłoszenie Gildii: Bez paniki, forum zostaje!
Cz, 14 Luty 2019, 15:06:29
1
Odp: Smerfy Dla mnie Smerfy zawsze były czymś specjalnym, także z tego powodu, że wychowywałem się w czasach, gdzie były w porywach bodajże dwa kanały telewizyjne, a o coś 7 szła krótka wieczorynka, natomiast w niedzielę trwała aż pół godziny. I to właśnie wtedy otrzymywaliśmy coś specjalnego, czyli Smerfy! W ramach ciekawostki, pierwszy odcinek został wyemitowany 15 listopada 1987 roku.

W Polsce pierwszy komiksowy album ukazał się w 1990 roku nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia. W albumie Czarne Smerfy znalazły się w sumie trzy historyjki: tytułowa, Latający Smerf i Złodziej Smerfów. Latający Smerf to pełna humoru opowieść o pewnym niebieskim Smerfie, który zapragnął latać. Konstrukcja opowiadania jest prosta: to po prostu zlepek gagów przedstawiających kolejne próby latania dzielnego osobnika. Czyta się to świetnie, ogląda jeszcze lepiej, a brzuch wręcz boli od śmiechu. Natomiast tytułowe Czarne Smerfy, jak przystało na pierwszą opowiastkę, przedstawiają nam ogólnie Wioskę Smerfów, ich język oraz wprowadzają kolejno poszczególne postacie. Humoru tu znacznie mniej niż w latającym, Papa Smerf nie robi dobrego pierwszego wrażenia, natomiast sama historyjka wręcz zaczyna być nieco horrorowata i szczególnie młodsze dzieci, może nawet przestraszyć! Ale nadal czyta się to świetnie, a rysunki, mimo że proste, naprawdę potrafią zachwycić. Jako ciekawostka: Czarne Smerfy, zapewne z powodów politycznej poprawności, w choćby wersji amerykańskiej zostały przemianowane na… filetowe! Taka mała paranoja…






Nasza Księgarnia w sumie wydała pięć albumów ze smerfami, mimo zapowiedzi kolejnego, seria została zamknięta.
W 1997 za wydawanie komiksów ze Smerfami zabrał się Egmont. Na szczęście nie od początku, tak wiec pojawiły się całkiem nowe historie z niebieskimi ludzikami. Niestety, zadziałała najwidoczniej swoista klątwa, i po wydaniu piątego albumu, seria ponownie znikła z rynku.


Minęło sporo lat, nastał rok 2015 i ponownie Egmont postanowił zaryzykować. Ukazał się Smerf Reporter, album tworzony już przez następców Peyo i niestety owszem, będący przyjemną czytanką, ale jednak nie porywający tak jak pierwsze zeszyty. Ukazywały się kolejne tomy, poziom był różny, ale ogólnie, Smerfy nadal potrafiły dostarczyć bardzo przyjemnej rozrywki, i to nie tylko dla najmłodszych, gdyż sam Peyo, a także jego następcy, w bardzo subtelny sposób przemycali w swoich opowieściach wiele spostrzeżeń na całkiem poważne tematy. Jednak i tak najlepiej wspominam te pięć pierwszych albumów. Układ 5 rzędów, mimo że może wydawać się dziwny, to jednak wprowadzał wrażenie filmowej narracji, a same historyjki były niezwykle ciekawe i dowcipne. Później nieco to zaginęło, ale Smerfy czytam do dzisiaj. I nadal uwielbiam.

Cz, 14 Luty 2019, 16:27:40
1
Odp: Kapitan Żbik Uwielbiam kreskę Jerzego Wróblewskiego, obok Janusza Christy, to mój ulubiony komiksiarz tamtych czasów. I to właśnie od 28 zeszytu Żbików Wróblewskiemu przyszło przyjąć funkcję rysownika tej serii, i funkcję tę będzie sprawował, z jedną małą przerwą, aż do samego końca serii, czyli do 53 zeszytu! W sumie spod jego pióra wyszły więc aż 24 albumy serii! Od strony graficznej praktycznie nic Wróblewskiemu nie można zarzucić - postacie są wyraziste, kreska czysta, dokładna, powiedziałbym że wręcz perfekcyjna, aczkolwiek zachowująca własną tożsamość. Widać doskonale przywiązanie Wróblewskiego do szczegółów, i to pod każdym względem: czy rysuje samochody, krajobrazy, pomieszczenia czy ubrania - zawsze wygląda to niezwykle realistycznie!

Ze zmianą rysownika poszła zmiana w podejściu do przedstawianych historii. Opowieści miały stać się w mniejszym stopniu sensacyjne i kryminalne, a bardziej skupić się na przygodach w których uczestniczy młodzież, czyli główni odbiorcy komiksów. Jednocześnie należało nie zapomnieć o odpowiednim aspekcie wychowawczym. I zmianę tę doskonale widać w trylogii o tajemniczym nurku.



28-30 Wieloryb z peryskopem, Wiszący rower, Tajemniczy nurek (1972-73) W głównej roli występują młodzi przyjaciele: Marek i Zbyszek, którzy wspólnie wyruszają na obóz harcerski. I tu już widać smrodek dydaktyczny: życie na obozie przedstawione jest wręcz w sposób krystaliczny, i to zarówno pod względem wizualnym, jak i patrząc na stosunki między uczestnikami. Sama akcja toczy się wokół pojawienia się na jeziorze tajemniczego wieloryba z peryskopem, który powoduje przewrócenie się łódki w której ryby łowiło dwóch miejscowych. Na szczęście nasi przyjaciele również wybrali się na ryby, a że doskonale pływają, a do tego, jak na harcerzy przystało, znają się na pierwszej pomocy, ratują pechowców i stają się (skromnymi) bohaterami. Tajemniczy wieloryb z peryskopem, to jak łatwo się domyślić, mała łódź podwodna. Do tego gumowa, i do końca nie wiadomo, jak zabiera pod wodą pasażerów na pokład. Niestety, dziury fabularne związane z głównym wątkiem są bardzo dobrze widoczne, a przez to potrafią irytować i denerwować przy odbiorze całej historii. Na szczęście pojawiają się jeszcze inne wątki, a sama opowieść poprowadzona jest przez Wróblewskiego rewelacyjnie, i głownie dla jego rysunków warto sięgnąć po tę trylogię. Aha, sam Kapitan Żbik osobiście pojawia się dopiero w trzeciej części, wcześniej mimo, że jest wspominany, to śledzimy tylko perypetie Marka i Zbyszka! I wypada to nadspodziewanie dobrze, gdyż rozwiązanie całej zagadki, podobnie jak gumowa łódź podwodna, pozostawia wiele do życzenia...

31-32: Na zakręcie, Niewygodny świadek (1973). Do serii po raz ostatni zagląda Bogusław Polch, i wypada wprost doskonale! Szczególnie widać to po kadrowaniu oraz w eksperymentowaniu z umieszczaniem scen pod rożnymi, czasem nieco ryzykownymi, kątami. I to się sprawdza! Do tego rysownik zachwyca swoim przywiązaniem do szczegółów, szczególnie tych technicznych, jak np.: ukazany pod rożnymi kątami motocykl, w którym widać nawet bieżnik na oponach, a patrząc na walizkę z lekami można przeczytać, jakie marki się w niej znajdują. Oprócz szczegółów technicznych Polch zadbał o takie dynamiczne dodatki jak włosy i ich ruch: doskonale zarysował, jak się układają podczas nagłego obrotu głowy, czy też jak mierzwi je wiatr. Na twarzach natomiast widać wyraźnie różne odczucia, a zaskoczenie czy złość są wprost perfekcyjnie oddane! Na Żbikach aż z przyjemnością obserwuje się, jak doskonaliła się kreska Polcha, a te dwa zeszyty są bezsprzecznie pozycją obowiązkową dla miłośników jego twórczości. Tym bardziej, że scenariusz jest całkiem przyzwoity, i co ciekawe, przedstawia wiele osób o różnych motywach i powodach swoich postępowań, a te naprawdę są zróżnicowane. Tłem wydarzeń jest przemyt medykamentów oraz tajemniczy wypadek z ofiarą śmiertelną. Sam scenariusz pozostawia wiele niedomkniętych wątków, ale czyni to z wyczuciem, i nie pozostawia w sumie czytelnika w niedosycie. Ot, nad paroma rzeczami pozwala się zastanowić, i zadumać, jak sami postąpilibyśmy w podobnej sytuacji. Jak dla mnie, jedne z lepszych Żbików w całej serii!



33-35: Dwanaście kanistrów, Zakręt śmierci, W pułapce (1973-1974) Od tej trylogii Jerzy Wróblewski już na stałe przejmuje pałeczkę na stanowisku rysownika serii. I w ogólnym rozrachunku sprawdza się bardzo dobrze, choć w całym dorobku zdarzają mu się oczywiście historie zarówno lepsze, jak i przeciętne, czy wręcz słabe. Niniejszą trylogię, mimo że czyta się całkiem miło, a jeszcze lepiej ogląda, to niestety można nazwać co najwyżej właśnie przeciętną. Niektóre dziury fabularne, głupotki, czy nieścisłości wręcz irytują podczas lektury. Znowu pojawia się motyw przemytu, tym razem spirytusu, do tego nie obędzie się bez wielokrotnych prób zabójstwa, a i trup się w końcu pojawi (to w sumie nie spojler...). Wróblewski to świetny rysownik, jednak czasami nieco brakuje mu umiejętności nadania bardziej wyrazistych odczuć goszczących na twarzach poszczególnych postaci - zbyt często są one zbyt spokojne, opanowane, tak jakby bez wyrazu. Razi to tym bardziej, gdy po te zeszyty sięgnie się po lekturze choćby dwóch wcześniejszych albumów stworzonych przez Polcha, gdzie ekspresyjność postaci była zarysowana wprost nieprzeciętnie. Przeczytać można, i czyta się w sumie dobrze, gdyż dzieje się naprawdę dużo, ale wspominane nieścisłości czy dziury fabularne zbyt bardzo dają o sobie znać. No chyba, że w moich egzemplarzach ze starości powypadały strony i coś przeoczyłem.  ;)




36: Kryptonim "Walizka" (1974) Na dworcu kolejowym w Poznaniu ginie neseser z bardzo ważnymi dokumentami. Okazuje się, że podobne kradzieże mają miejsce w całym kraju, miejscem przestępstwa są dworce kolejowe, a przedmiotem kradzieży są zawsze płaskie nesesery o sztywnych bokach. Do akcji wkracza Kapitan Żbik. Moment, Żbik zamiast sprawy o morderstwo czy przemyt zajmie się "zwykłymi" kradzieżami? Ano odpowiednio argumentuje to oficer dyżurny z MO w Poznaniu, wszak mamy do czynienia najprawdopodobniej z zorganizowaną szajką! Tak więc Żbik wkracza do akcji i dzięki odpowiednio zastawionej pułapce sprawę oczywiście udaje się rozwiązać, a sprawców złapać. W sumie to sprawcę, coś marna ta zorganizowana szajka... Scenariuszowo historię odbiera się bardzo dobrze, choć mamy trochę dziwnych i zupełnie niepotrzebnych przeskoków w akcji, które nieco psują ogólnie dobre wrażenia. Rysunkowo nic zarzucić nie można, choć Wróblewski nie miał gdzie tu rozwinąć skrzydeł. Warto przyjrzeć się dwóm nader udanym kadrom, pierwszy obrazuje przyjazd Kapitana do Bydgoszczy, kadr ten zawitał na okładkę książki Jerzy Wróblewski okiem współczesnych artystów komiksowych, a drugi to pierwsza całostronicowa ilustracja w tomiku - pokazująca krzątaninę na dworcu, i różne zachowanie oraz ubiory ludzi.

37: Gdzie jest jasnowłosa? (1974) Powraca tematyka młodzieży: głównym bohaterem historii jest Marek, który na wakacje zamiast nad obiecane przez rodziców morze, niestety ląduje u ciotki Zuli w nudnej miejscowości Leśne Łazy. Jak to w historiach kryminalnych bywa, pierwsze wrażenie bywa mylące, a wakacje Marka wcale do nudnych należeć nie będą. Zetknie się z podejrzanym elementem, weźmie udział w poszukiwaniu porwanej dziewczynki, spotka swojego idola (zgadnijcie kogo?), a w końcu wakacje przerodzą się w eskapadę do Bułgarii. Albumik połyka się bardzo szybko, akcja poprowadzona jest zgrabnie, a Wróblewski jak zwykle stanął na wysokości zadania i wszystkie składowe narysował wprost wzorowo.

38: SP-139-WA zaginął (1975) Ponownie w roli głównej występuje młodzież, jednak tym razem postaci powiązanych z historią jest więcej, do tego są w rożnym wieku: mamy więc grzeczną młodzież, która z powodzeniem rozwija swoje pasje, a także nieco starszy element, który ogólnie zapytuje tych pierwszych gnojków, czy "dają na jabłcoka czy chcą manto"? Opowieść toczy się wokół produkcji podróbek znaczków pocztowych, oczywiście nie zwykłych, a unikalnych "Zeppelinów" z 1906 roku. Mimo, że trochę za dużo tu gadaniny, to album przeczytać jak najbardziej warto: historia poprowadzona jest zgrabnie, a za rysunki odpowiada Wróblewski, więc jak zwykle, jest to najwyższa klasa.

39: Wyzwanie dla silniejszego (1975) Jeden z najbardziej rozpoznawalnych Żbików w całej serii. W jednej ze szkół działają Gitowcy, czyli grupa starszych uczniów, którzy okradają i biją maluchy, niszczą mienie i posuwają się nawet do gróźb w stronę nauczycieli (w tamtych czasach, sprawa bardzo poważna!). Jako przyjaciel młodzieży, do akcji wkracza Kapitan Żbik, jednak incognito, jako nauczyciel judo, pokaże dzieciakom, jak się bronić samemu. Rysunki ani scenariusz nie zawodzą, album jak najbardziej warto poznać.

40-41: Wodorosty i pasożyty cześć 1 & 2 (1976) W tej dwuczęściowej historii pozostawiamy tematykę młodzieży, by powrócić do klasycznej historii kryminalnej. Inżynier Gajda opracowuje rewolucyjną farbę antykorozyjną "Stega". Wynalazkiem zainteresowane są najróżniejsze firmy, które posuną się do ostateczności, by tylko zdobyć wynalazek, a najlepiej, także inżyniera. Będą wiec włamania, napady, meliny, ciosy w kark, fałszywe przyjaźnie, a w końcu wypadek, z nieboszczykiem pod kołami.
- "Zabiłam człowieka! Przejechałam go! Nie żyje!"
- "Przejechała go pani, to fakt, ale czy zabiła?"
Scena ta nawet dzisiaj robi wielkie wrażenie, tym bardziej, że scenariusz całości poprowadzony jest naprawdę wartko, a i Wróblewski zilustrował historię wprost perfekcyjnie! A kadr po wypadku można oprawić w ramki, mimo, że pokazuje tylko trzy twarze. Ale wyczytać z nich można naprawdę wiele.

42: Jaskinia zbójców (1976) Kapitan Ulf Jakobsen, duński policjant, przybywa do Warszawy na spotkanie z Kapitanem Żbikiem. Celem współpracy będzie Max Sleer, przestępca poszukiwany przez duńską policję, który w Polsce próbuje zakupić nielegalnie złoto i wywieźć je z kraju. W całą sprawę zamieszana jest Lidka, młoda dziewczyna, którą poszukuje rodzina i znajomi. Jest wydźwięk edukacyjny, jest przemyt, są niepokojące sytuacje, jest brawura i są nieźle skonstruowane sceny akcji. Żbik jest stanowczy, momentami ostry, nie boi się broni, a do tego po raz kolejny pokazuje, że doskonale zna judo. Może to nie najlepszy Żbik, ale historię czyta się z przyjemnością, a rysunki Wróblewskiego jak zwykle cieszą oko.



43-45: Kto zabił Jacka?, Tajemnicze światło, W potrzasku (1976-1977) "Kto zabił Jacka" - już ten tytuł zapowiada, że będzie się działo. I rzeczywiście, Jacek ginie, a nam robi się naprawdę smutno... A to nie jedyne zabójstwo, gdyż cała sprawa zaczyna się od zastrzelenia rolnika we wsi Borówkowo. Kapitan Żbik wkracza do akcji, jednocześnie poznajemy losy leśniczego, który boryka się z problemami z kłusownikami. Powraca motyw młodzieży, gdyż w roli głównej pojawią się dzieci leśniczego i ich kuzynostwo. Dzieciaki wakacje spędzają bardzo aktywnie, pomagając jak tylko mogą. Będzie wiec okazja do opieki nad zwierzętami, łatania siatki w ogrodzeniu, dyżurów na wieży obserwacyjnej, ale także do ugaszenia pożaru. Wszystkie wydarzenia, w mniejszym lub większym stopniu, oczywiście są ze sobą powiązane, a my śledzimy zarówno przygody dzieciaków jak i Kapitana. Zresztą ich losy oczywiście się splotą, i nie obejdzie się bez obopólnej pomocy. Rysunkowo jest świetnie, nawet momentami za idealnie - Wróblewski wszystko kreśli z pietyzmem i choćby leśniczówkę przyozdabia mnóstwem przedmiotów, aż nieco do przesady. Trylogię pod względem scenariusza bardzo przyjemnie się połyka, choć nie zabraknie tu straszniejszych czy smutniejszych momentów. Wszystko się składa na naprawdę udaną historię, po którą warto sięgnąć.

46: Zerwana sieć (1977) Jednoodcinkowa historia, bardzo podobna do wcześniejszej trylogii. Las został zastąpiony tu gospodarstwem rybnym, leśniczy - kierownikiem tegoż gospodarstwa, jest motyw chętnej do pomocy młodzieży, są i kłusownicy. Oczywiście nie zabrakło i samego Kapitana Żbika, który sprawę jak zawsze doprowadził do szczęśliwego rozwiązania. Czyta się dobrze, jednak cała historia to jednak kalka trylogii z Jackiem, acz oczywiście sięgnąć po nią jak najbardziej warto.



47-49: Granatowa Cortina, Skok przez trzy granice, Zatrzymać niebieskiego fiata. Zaczyna się wielkim wydarzeniem! Nasz dzielny i odważny Kapitan, za lata nienagannej służby, zostaje mianowany Majorem! Nominacja nie omija także Porucznika Michała, który od tej chwili zostaje Kapitanem. I w sumie niniejszą historię można by przemianować na "Kapitan Michał", gdyż Żbik z racji nowych obowiązków, odchodzi nieco w cień, pozwalając działać młodszemu koledze. Wątek kryminalny zaczyna się jeszcze podczas uroczystości z okazji nominacji, Żbik, już Major, odbiera telefon z informacją o znalezieniu w Czechosłowacji zwłok niezidentyfikowanej kobiety oraz mężczyzny: Polaka. Do sprawy deleguje Michała. I Michał jedzie, a akcja powoli przesuwa się do przodu. Niestety, troszeczkę za mało w tej opowieści właśnie akcji, a za dużo samego gadania - np.: druga część to przedstawienie podróży Kapitana Michała i Kapitana Volicka od miejsca do miejsca i prowadzenie przesłuchań. Czyta się to owszem, bardzo dobrze, ale historia pozostawia spory niedosyt.
Pierwszy numer trylogii we wstępie do zeszytu, czyli przemowie Kapitana - Majora do czytelników, zawiera bardzo fajną ciekawostkę. Otóż wstęp został opatrzony unikatowym zdjęciem Żbika z autografem! Oczywiście zdjęcie to tak naprawdę grafika, rewelacyjnie wykonana przez Jerzego Wróblewskiego!



50-53: "St. Marie" wychodzi w morze..., Nie odebrany telegram, Ślady w lesie, Smutny finał. "Za godzinę wychodzimy w morze, a Hansa jeszcze nie ma." Tymi słowami, które padają z ust kapitana statku, rozpoczyna się ostatnia przygoda Żbika. Hans znikł jak kamień w wodę, tak więc sprawą musi zająć się Milicja. I to osobiście sam Major Jan Żbik, tym razem Kapitanowi Michałowi pozostawione zostają bieżące sprawy. W drodze na wybrzeże Major odwiedza Muzeum w Waśniewicach, gdzie spotyka się z Krystyną, kustosz tegoż muzeum. I tu zaskoczenie! Między nim a Krystyną wyraźnie czuć chemię! No proszę, nasz wydawało się w pełni poświęcony pracy zawodowej Żbik ma jednak jakieś życie prywatne, a nawet uczuciowe! Pamiętacie zeszyt 21 i 22? Tam Żbik prowadził sprawę w muzeum, tyle że w Waśnicach, i poznał tam również piękną Panią Kustosz. Ale na imię miała Danuta. Niby inne miejsce, niby inna osoba, ale jednak tyle wspólnych cech, szkoda jednak, że scenarzysta nie pociągnął tamtego wątku...
Wracając jednak do głównej, kryminalnej osi scenariusza i tajemniczego zaginięcia. Niestety, historia zupełnie nie porywa. Co więcej, pierwsze trzy zeszyty to dosłownie ściana tekstu, ogrom przesadnie rozbudowanych dialogów, i praktycznie zero akcji. Owszem, sprawa się posuwa do przodu, pojawiają się nowe postacie czy wątki, ale jest to wszystko trochę zbyt bardzo miałkie, bez polotu. Wróblewski rysuje jak najbardziej poprawnie, ale i on nie ma się gdzie wykazać. W czwartym zeszycie pojawia się nieco więcej akcji, i nawet delikatnie czuć napięcie, choć zachwytów nadal nie ma nad czym roztaczać.


Cała sprawa kończy się oczywiście kolejnym sukcesem Majora Żbika, który kwituję ją tymi oto słowami: "(...) Moja rola skończona...". Mimo, że podsumowuje tylko zamknięcie sprawy, to słowa te idealnie zamykają cały cykl. Jest to ostatni dymek ostatniego, 53 zeszytu serii "Kolorowe Zeszyty" i koniec przygód Kapitana, a później Majora, Żbika.

We wstępie do ostatniego zeszytu Żbik wspomina, jak po raz pierwszy na ramach serii spotkał się z czytnikami - prawie 20 lat wcześniej! Szmat czasu! Major tłumaczy, że zgodnie z wolą przełożonych przechodzi do innej odpowiedzialnej pracy, dziękuje czytelnikom i współpracownikom, i ma szczerą nadzieję, że za jakiś czas wydawnictwo wznowi serię. Niestety, tak się nie stało, jednak powodem zamknięcia serii nie było odsunięcie Żbika, a realia tamtych czasów. Był rok 1982, trwał stan wojenny, komendant MO, Generał Tadeusz Beim stwierdził, że "młodzież wcale nie musi kochać milicji. Musi ją szanować. Musi się jej bać." Zbiegło się to też z problemami finansowymi wydawnictwa. I tak Żbik odszedł do innych spraw. Pozostało seria licząca 53 zeszyty, które obecnie stanowią niezwykłą podróż w historię polskiego komiksu, pokazując przekrój przez twórczość wielu niezwykle utalentowanych grafików. Scenariusze, jak w każdej większej serii, prezentowały różny poziom, ale było co poczytać, a większość historii śledziło się z prawdziwą przyjemnością. Warto czasem powspominać tamte czasy, nawet w otoczce propagandy i cenzury.


Gdy już została podjęta decyzja o powstaniu komiksowej serii mającej na celu ocieplenie wizerunku Milicji, a zanim jeszcze Ryzyko trafiło do kiosków Ruchu, zdecydowano się na przeprowadzenie swoistego rozpoznania rynku. Wszak komiks był świadectwem zgnilizny zachodu, a tu nagle takie medium ma promować tak zacną instytucję? I tak w ostatnim numerze Kuriera Szczecińskiego z 1967 roku pojawiły się komiksowe paski przedstawiające perypetie Kapitana Żbika. Za scenariusz odpowiadał Władysław Krupka, natomiast rysunkami zajął się Zbigniew Sobala. Twórcy Ci sklecili dwie, opublikowane kolejno, opowieści: "Pięć błękitnych Goździków" oraz "Dziękuję Kapitanie". Wyszło mocno tak sobie, a rysunki Sobali oczywiście straszą, ale wygłodzonym historyjek obrazkowych czytelnikom spodobało się.

Kolorowe Zeszyty otrzymały zielone światło.

W 2001 roku obie gazetowe historyjki zostały zebrane w Wydaniu Klubowym, które zaopatrzono w przepiękną okładkę autorstwa Przemysława Truścińskiego. Powstał więc swoisty "zeszyt zerowy" całej serii o Kapitanie Żbiku. Dodatkowym atutem tej publikacji jest przedmowa autorstwa "Pułkownika Czeladki", który zdradza nam, że "tak naprawdę Kapitan Żbik nigdy nie istniał". Szok! Obecnie wydanie to może być dość ciężko zdobyć, na szczęście doczekało się wznowienia nakładem wydawnictwa Ongrys. I przy okazji wyszło małe zamieszanie. Zeszyt ukazał się z nową okładką, a dokładnie z aż dwoma wariantami (na zdjęciu poniżej tylko jedna z wersji) o standardowym układzie pasków. Dodatkowo Ongrys eksperymentował ze zmianą formy, co wiązało się z "pocięciem" pasków i powiększeniem samych kadrów. Koniec końców nie zdecydowano się na taką formę wydania, jednak na rynek trafiły "egzemplarze próbne", które charakteryzuje biała okładka. Do tego ciekawostką jest, że w wersji białej zaginęła jedna plansza.





Żeby jednak było jeszcze ciekawiej, wkrótce po wydaniu Ongrysowym znalazł się jeden brakujący pasek, którego nie uświadczymy nawet w Wydaniu Klubowym! Ot, takie szczęście! Ongrys zdecydował się na kolejne, już czwarte wydanie, w formie wydania próbnego, czyli z powiększonymi kadrami i białą okładka. Żeby rozróżnić wydania, trzeba przyjrzeć się lilijce, w najnowszym wydaniu pozbawiona jest cieniowania (więcej o tym, na fb Ongrysa).


brakujący pasek

Wydanie Klubowe z Goździkami doczekało się w 2002 roku swoistej kontynuacji, w postaci dwóch antologii prezentujących wariacje na temat Kapitana Żbika, stworzone przez panteon wielu utalentowanych polskich twórców. Wyszło ciekawie, choć poziom jest różny, i sporo tu szydzenia z kultowej postaci Kapitana Żbika, co jednak nie zawsze zaprezentowano umiejętnie. Ale sporo też niezłych i całkiem ciekawych opowiastek. Zarówno "I co dalej kapitanie?" jak i "Wesoły finał" zachwycają formą wydania. Są dość grube, liczą odpowiednio 56 i 80 stron, natomiast świetnie namalowane okładki pomysłowo zostały ucharakteryzowane na podniszczone. Zastosowano nawet lakierowanie miejscowe mające symulować taśmę klejącą! Dodatkowym atutem są przedmowy, tym razem Porucznik Oli i Porucznika Michała.



W 2002 roku, z inicjatywy redaktora naczelnego "Bezpłatnego Tygodnika Poznańskiego" dochodzi do zmartwychwstania Kapitana Żbika. Co wydawało się niesamowite, w projekt zaangażowany jako scenarzysta zostaje Władysław Krupka, natomiast szatą graficzną zająć ma się sam Bogusław Polch! Powstaje oparta na autentycznej kradzieży opowieść "Tajemnica 'Plaży w Pourville'", publikowana w odcinkach we wspomnianym tygodniku. Co ciekawe, Kapitan Żbik pojawia się jako swoisty konsultant, natomiast w sprawę bezpośrednio zaangażowany jest jego wnuk Michał Maciej Żbik. Niezłe koligacje.

Opowieść niestety nie kończy się satysfakcjonującym rozwiązaniem, w chwili publikacji skradziony obraz nadal pozostawał nieodnaleziony. Paradoksalnie, niedługo po tym odnalazł się, a sama opowieść doczekała się "dokrętki", czyli paru dodatkowych stron. W 2013 opowieść nakładem Kultury Gniewu wydana została w formie zeszytowej, czyli otrzymaliśmy dodatkowy zeszyt, któremu można przypisać numerek 54. Niestety, największym zawodem są tu rysunki, Polch stracił już wtedy swój pazur czyli dbałość o szczegóły i każdy drobiazg. Do tego dochodzi naprawdę ciężkostrawne kolorowanie.





Niby koniec, ale będzie jeszcze ciąg dalszy.

W 2006 roku za zadanie reaktywowania Żbika zabrała się Mandragora, wtedy dość prężnie działające na polskim rynku wydawnictwo. Ponownie za scenariusz odpowiadał W. Krupka, natomiast stroną graficzną zająć się miał słynny Michał "Śledziu" Śledziński. Wydany został pierwszy zeszyt, a głównym bohaterem ponownie został wnuk Kapitana, Michał Maciej Żbik, tutaj na stanowisku komisarza. Niestety, mimo paru ciekawszych momentów, zeszyt zupełnie nie porwał, a rezygnacja Śledzia z projektu (miał go zastąpić Maciej Mazur) oraz zamknięcie wydawnictwa spowodowało, że reaktywacja skończyła się na jednym zeszycie.



Warto przy okazji wspomnieć jeszcze o dwóch ciekawostkach. Pierwsza to "Kapitan w Bydgoszczy" wydana w 2014 roku broszurka (liczy paręnaście stron) przedstawiająca rysunki paru polskich grafików, oczywiście utrzymane w tematyce Kapitana Żbika.



"Warto wstąpić" to pełnoprawny komiks zachwalający prace w Policji, będący podsumowaniem kapani rekrutacyjnej o tej samej nazwie. Komiks został wydany drukiem w formie przypominającej normalne zeszyty ze Żbikiem, można go także przeczytać na stronie internetowej. W roli głównej ponownie lansowany wnuk!



Czy Kapitan jeszcze kiedyś powróci? Albo chociaż jego wnuk? Wszak marka nadal żyje, a nostalgia jest silna. Obecnie wydawnictwo Ongrys wznawia poszczególne klasyczne zeszyty, tak więc nawet młodzi fani komiksu mogą relatywnie niskim kosztem zapoznać się z kultową serią ich rodziców / dziadków. Czy w zalewie trykociarzy polski superbohater ma jeszcze rację bytu? Jedno jest pewne, to była straszna propaganda, ale kapitan Żbik jednak miał "to coś" w sobie.

Czytaliście, czytacie?

Pt, 15 Luty 2019, 18:59:29
1
Odp: Ekspedycja (B.Polch, A.Mostowicz, A.Górny) Gieferg, jak już rozpocząłeś temat i "pożyczyłeś" moją fotkę (nie mam nic przeciwko, ale wypadałoby zapytać, a przynajmniej podać źródło), to pozwolę sobie standardowo dodać swoje trzy grosze. Notki nakreśliłem jakiś czas temu, pierwsza część to wrażenia po zakupie tej cegły, niestety, akurat do samego wydania mam trochę zarzutów. Druga część to pobieżne wrażenia z odświeżenia sobie lektury. Podkreślę jednak, że jestem fanbojem tej serii, a przynajmniej pierwszych czterech albumów.


Klasyka komiksowa: Bogowie z kosmosu, czyli Ekspedycja

Zbiorcza Ekspedycja to potężne wydanie zawierające wszystkie osiem części serii znanej pod różnymi tytułami, najczęściej określanej jako "Bogowie z kosmosu" czy "Według Ericha von Dänikena". Albumy z tej serii pierwotnie publikowane były w Niemczech, jednak za ich stworzeniem stoją polscy autorzy. Za scenariusz odpowiadają Arnold Mostowicz i Alfred Górny, natomiast szatą graficzną zajął się Bogusław Polch. Poniżej lista albumów, w nawiasach rok pierwszego wydania.

Lądowanie w Andach (1982)
Ludzie i potwory (1984)
Walka o planetę (1985)
Bunt olbrzymów (1986)
Zagłada Wielkiej Wyspy (1987)
Planeta pod kontrolą (1990)
Tajemnica piramidy (1990)
Ostatni rozkaz

Ostatnia część nigdy w całości się u nas nie ukazała, jej publikację rozpoczął w odcinkach niesławny magazyn Kron, ale i on zakończył żywot na drugim numerze.
Poniżej zdjęcie wszystkich albumów, jest na nim polska edycja Ostatniego rozkazu, ale to wydanie klubowe, nieoficjalne i mimo wysokiego poziomu edytorskiego, niestety całe w czarni i bieli.



Uwielbiam te okładki, są po prostu przepiękne!

W 2003 roku serię w dwóch tomach wznowiło wydawnictwo Muza, całkiem przyzwoite wydanie, i jeszcze całkiem niedawno osiągające zawrotne ceny na aukcjach.
W 2015 roku, za sprawą Wydawnictwa Komiksowego Ekspedycja ponownie trafia na rynek, i to w przepięknym jednym tomie, oczywiście w twardej oprawie.





400 stron!



Niestety, nie uniknięto potknięć, i to momentami dość wkurzających. Wydawca jeszcze długo przed publikacją udostępnił okładkę, która ogólnie spotkała się z ostrą krytyką - nie ma się co dziwić, w porównaniu do wcześniejszych okładek, i to oryginalnych jak i ze wznowienia Muzy, wygląda po prostu ohydnie. Niestety, wydawca olał głosy krytyki i okładka pozostała, mam nadzieję, że odpowiedzialny za nią Zbigniew Larwa więcej jednak nie będzie zatrudniany przez wydawców. Kolejny minus nadal dotyczy tematu okładek, tym razem tych oryginalnych, które na szczęście w tym wydaniu się znalazły i poprzedzają każdą część, ale z niewiadomych przyczyn, zostały znacząco przycięte! Porównując je do wersji z pierwszego wydania - naprawdę dużo tracą! Samo wydanie, które sam wydawca określa jako kolekcjonerskie, niestety jest strasznie ubogie w dodatki: znajdziemy tu zaledwie parę szkiców i jeden wywiad - wstyd! Tym bardziej, że brakuje jeszcze obrazka przedstawiającego wypalanie znaku w piasku - kultowego i bardzo charakterystycznego dla całej serii! Ogólnie, pod względem edytorskim Wydawnictwo Komiksowe odwaliło niestety fuszerkę. Plusem natomiast jest cena: oficjalna wynosi 99 złotych, natomiast przed premierą album można było spokojnie kupić 30% taniej (i to z autografem Polcha!), a i obecnie nie kosztuje kroci.







Bogowie z kosmosu, czyli Ekspedycja – wrażenia po latach

Większość osób pamiętających tę serię z dzieciństwa zapewne wspomina ją bardzo dobrze, ale jednak były to inne czasy, a wiadomo, sentyment to niezwykle silne uczucie, które skutecznie może zafałszować prawdziwe odczucia. Jak jest wiec z Ekspedycją? Jestem właśnie świeżo po lekturze, pozwólcie więc, że króciutko podzielę się swoimi wrażeniami, a jednocześnie zaprezentuję Wam, moim zdaniem rewelacyjne, okładki oryginalnych albumów.



Dla przypomnienia, zarys samej historii, prosto z materiałów od wydawcy:

Przed tysiącami lat Ziemię nawiedzili kosmici z planety Des. Dowodzeni przez Ais przybysze chcieli zbudować na naszej planecie inteligentną cywilizację. Było to nie lada wyzwanie, zwłaszcza że na przeszkodzie planom ambitnej przywódczyni stawały bunty wśród załogi czy szalony naukowiec i jego zwolennicy. Gdy sytuacja wydawała się być bliska opanowania, Wielki Mózg panujący na Des postanowił zatopić Wielką Wyspę, na której pracowali kosmiczni naukowcy...

Seria składa się z ośmiu albumów, wydarzenia są poprowadzone bardzo sprawnie, akcja gna na złamanie karku, i potrafi wciągnąć czytelnika w wir wydarzeń. Tak było w latach dziewięćdziesiątych, tak jest i teraz. Scenariusz zupełnie się nie postarzał, mimo, że obecnie inaczej patrzy się na tezy Ericha von Dänikena, to jednak jako rozrywka sprawdzają się idealnie, a w końcu, "kto zagwarantuje, że tak nie było"? Są dziury fabularne, są irytujące momenty, są głupoty. Ale na szczęście nie ma ich wiele, a sam obiór historii wiele z ich powodu nie traci.



Warto zwrócić uwagę, że na czele ekspedycji stoi Ais, kobieta nie tylko piękna, ale też rozważna, mądra i roztropna. Co ciekawe, jest ona jedyną kobietą wśród członków załogi, co zresztą zostaje w samej historii wyraźnie podkreślone, a taka decyzja jest podważona i prowadzi do tragicznych skutków. Pozostali bohaterowie to w większości niestety tło, choć niektórych naprawdę da się polubić, a mój ulubiony "hero" z tej historii - Rama - nie zawodzi, i swoją drogą, dziwnym trafem bardzo przypomina Funkego...



Osiem albumów to historia rozwoju cywilizacji na niebieskiej planecie, autorzy by ją przedstawić sięgają zarówno po mity związane z Atlantydą jak i Biblię, co momentami może wydawać się dość kontrowersyjne, choć zostało wplecione całkiem ciekawie w całość historii. W przypadku Starego Testamentu odnoszę wrażenie, że autorzy momentami nieco się pogubili, i zmuszeni trzymania się znanych wydarzeń, mieli problemy z sensownym wpleceniem ich w historię ingerencji jakby nie było, kosmitów. Warto zaznaczyć, co też zresztą podkreśla Polch w wywiadzie umieszczonym na końcu zbiorczego albumu, że historia mogła trwać jeszcze wiele albumów, wszak odpowiednich źródeł, podań, legend i mitów nie brakuje i moglibyśmy z Ais i jej następczyniami dotrwać nawet do dzisiejszych czasów.



Pod względem oprawy graficznej komiks nadal robi ogromne wrażenie, a Polch ukazuje swój kunszt szczególnie w przedstawieniu techniki, pojazdów kosmicznych, urządzeń czy uzbrojenia. To co mi niezwykle przypadło do gustu, to wyraźnie zarysowany rozwój, nie tylko cywilizacji, ale i kosmitów. Mimo że obracamy się w miarę zamkniętym gronie bohaterów, to czas płynie niezwykle szybko, co wyraźnie widać choćby po kostiumach! W pierwszym tomie warto zauważyć co nosili nasi bohaterowie, oraz jakie mieli proste hełmy, w tomie trzecim widoczny jest już znaczny postęp technologiczny, który nie zwalnia do końca historii. Dotyczy to także oczywiście pojazdów kosmicznych i innych urządzeń.



Sam poziom rysunków jest różny. W pierwszym albumie na początku widać wyraźnie problemy z przedstawieniem postaci, szczególnie jeżeli chodzi o twarze. Podczas pierwszej przemowy, fryzura i twarz Ais zmienia się z kadru na kadr, momentami wyglądając wręcz karykaturalnie. Na szczęście Polch szybko nabrał wprawy i kolejne strony to już prawdziwa jazda bez trzymanki! Atak pumy, przewrócone krzesło, rozbity hełm, urządzenie tłumaczące i wiele, wiele innych smaczków! Ten album się wręcz podziwia! A do tego ten wąż!



W drugim albumie: Ludzie i potwory, Polch pokazał, że oprócz technicznie perfekcyjnych urządzeń potrafi stworzyć niezwykłe i straszne stwory, i tylko szkoda, że wilka bitwa trwa zaledwie parę kadrów. Trzeci album Walka o planetę jest pierwszym, który czytałem jako dziecko i zrobił wtedy na mnie piorunujące wrażenie. Polch po prostu tu wymiata: jego rysunki są perfekcyjne, a i sam scenariusz potrafi skutecznie zachwycić i co najlepsze, wzruszyć. Niestety, obecnie na przykładzie tej części widać doskonale głupotki scenariuszowe, jak choćby szklana tuba w pojeździe insektów "idealnie na rozmiar" człowieka, próba zatopienia zamiast od razu wykończenia, czy przerwa specjalnie na znalezienie noża. Na szczęście świetne momenty tej historii wynagradzają niedociągnięcia.



Bunt olbrzymów zaczyna się od trzęsienia ziemi, a dalej jest tylko lepiej. Świetnie narysowane, świetnie poprowadzone. Zagłada wielkiej wyspy nadal utrzymuje poziom, a przy okazji pokazuje wielki przeskok technologiczny wśród kosmitów. Dodatkowo Ais swoją postawą zdobywa już na zawsze nasze serca! Napięcie nie spada do ostatnich stron albumu!



Szósty album, Planeta pod kontrolą, to spore zmiany. Zarówno w samym scenariuszu, jak i przedstawieniu historii. Poziom rysunków gwałtownie spada, Polch niestety zaczyna odwalać fuszerkę. Na szczęście słaby Polch to nadal rewelacyjna oprawa graficzna, tylko że nawala jeszcze kolorystyka - większość kadrów pomalowane jest burymi i w dziwnych odcieniach zieleni czy fioletu plamami. Wygląda to momentami strasznie! Dodatkowo pojawiają się wyraźne nawiązania do Biblii o których wspomnąłem wcześniej, całkiem ciekawie powiązane z całą historią, ale często nieco niezgrabne. Kolejny album, Tajemnica piramidy to bezpośrednia kontynuacja, rysunkowo może nieco lepiej, ale nada niektóre kadry, szczególnie przez kolory, straszą. Ostatni rozkaz stara się zamknąć całość historii, choć od razu ostrzegam, nie wszystkie wątki zostaną definitywnie rozwiązane, ale na szczęście nie czuje się niedosytu czy uczucia urwanej opowieści. Graficznie nie jest źle, odnoszę wrażenie, że znacznie lepiej niż w dwóch poprzednich albumach.



Całość sprawdza się naprawdę świetnie i jak najbardziej broni się także w naszych czasach. Warto poznać przygody ekipy z planety Des, i mimo różnego poziomu, zarówno scenariuszowego jak i rysunkowego, ja czuję ogromną satysfakcję z lektury. Bawiłem się świetnie, tak samo dobrze jak te... 30 lat temu...

Ze swojej strony, gorąco polecam!


Śr, 20 Luty 2019, 18:30:16
1
Odp: Ekspedycja (B.Polch, A.Mostowicz, A.Górny) "Lądowanie w Andach" oraz "Ludzie i Potwory" to były jedne z moich ulubionych komiksów ponad 30 lat temu. Wspaniała kreska Polcha, który wzniósł się na szczyt w dwóch pierwszych tomach Funky Kovala. Byłem wtedy na etapie lektury "My z kosmosu" Mostowicza i komiks znakomicie wpasował się w te klimaty. Jako dzieciak nie chwytałem tych wszystkich biblijnych analogii, ale nie przeszkadzało to w odbiorze. Kupowanie albumów zakończyłem na "Buncie olbrzymów" i zachowałem dobre wspomnienia. Wiele lat później zakupiłem Ekspedycję. Pierwsze albumy bronią się po tak długim czasie. Zapewne sentyment i nostalgia robią swoje. Trzy ostatnie poznawałem jako dojrzały czytelnik i im bliżej końca tym słabiej. Mimo wszystko komiks nie zestarzał się zbyt mocno i z chęcią będę do niego wracał.

Cz, 21 Luty 2019, 23:16:03
1
Odp: Studio Lain Ten tytuł to totalna porażka. Tak spieprzyć komiks, bo tłumacz z redaktorem myśleli, że to błyskotliwe. Wejdzie do kanonu porażek tłumaczeniowych jak Wirujący seks, czy Szklana Pułapka.

Pn, 25 Luty 2019, 12:14:22
1
Odp: Tajfun Wychowałem się na tych komiksach, pozwólcie, że powspominam, i jednocześnie przypomnę, co wyszło spod ręki autora Tajfuna...

Niestety, kolejny klasyczny twórca komiksów odszedł z tego świata, pozostawiając za sobą wiele wspaniałych historii. 25 lutego 2019 roku zmarł w wieku 69 lat Tadeusz Raczkiewicz.

W 1976 nawiązał współpracę z gazetą Świat Młodych, w którym to ukazała się 30 odcinkowa (w każdym numerze publikowano jedną planszę) historyjka Kuśmider i Filo. Raczkiewicz narysował tę opowieść do scenariusza Jerzego Dąbrowskiego.



W przypadku kolejnych tytuł Raczkiewicz już sam zajął się scenariuszem. Zmieniła się także jego kreska, humorystyczne przedstawienie postaci zastąpił realistycznym ich odwzorowaniem. Jego rysunki z pewnością nie każdemu przypadną do gustu, natomiast z pewnością nie można mu odmówić niezwykłego dynamizmu w prowadzeniu akcji. W 1983 roku, także w magazynie Świat Młodych, opublikowano jego adaptację powieści Julisza Verne’a: Dwa lata wakacji, rok później natomiast pojawiła się kolejna adaptacja: Piętnastoletni Kapitan. Od tego czasu Tadeusz Raczkiewicz na stałe współpracował ze Światem Młodych. W kolejnych latach ukazały się następujące komiksy:
- Inspektor Tom Monk
- Tajemnica kamiennego lasu
- Tajemnica czerwonego Tepee
- Zawisza Czarny
W pełni autorskim cyklem Raczkiewicza był Tajfun, czyli przygody tytułowego agenta specjalnego. W Świecie Młodych ukazały się cztery części:
- Zagadka układu C-2
- Afera Bradleya
- Na tropie Skorpiona
- Monstrum

Tajfuna wprost uwielbiałem. Piękne kobiety i dynamiczna akcja, niekoniecznie w tej kolejności, robiły swoje. Niestety, stare wycinki z harcerskiej gazety gdzieś mi zaginęły, ale skądś udało się wytrzasnąć takie oto samoróbki:







W 1992 w Gazecie Nowej ukazał się jeszcze jego komiks Kontrakt.

Dopiero po 2000 roku Raczkiewicz doczekał się wydań albumowych. W 2006 roku nieistniejące już wydawnictwo Mandragora wydało zbiorczy album Tajfun, niestety zwierający tylko trzy z czterech historii. W 2009 roku, za sprawą miłośników twórczości artysty oraz wydawnictwa Ongrys ukazał się zbiór najróżniejszych jego komiksów i szkiców zatytułowany Komiksy Nieznane. W tym samym roku, wydawnictwo Ongrys opublikowało jeszcze parę tomików z jego twórczością, zbierających już pełnometrażowe komiksy ze Świata Młodych.



Tajemnica czerwonego Tepee wydanie kolekcjonerskie zawiera następujące tytuły: Dwa lata wakacji, Piętnastoletni Kapitan, Zawisza Czarny, Tajemnica czerwonego Tepee, Tajemnica kamiennego lasu, Inspektor Tom Monk i jest najpełniejszą edycją. Oprócz tego wydano tom Dwa lata wakacji który zawiera Dwa lata wakacji, Piętnastoletni Kapitan oraz Zawisza Czarny i inne opowieści który zawiera komiksy Zawisza Czarny, Tajemnica czerwonego Tepee, Tajemnica kamiennego lasu.

W kolejnych latach ukazały się albumy Fara Brama do gwiazd (tylko rysunek), Kawaler de Lagardere, Asurito Sagishi (tylko rysunek).



oraz albumowe wznowienie serii Tajfun, zawierające premierowe historie!
- Zagadka układu C-2
- Na tropie Skorpiona
- Monstrum
- Synonim zła + Jądro
- Bez kompromisów
- Nowe reguły gry
Dziwne, pominięto drugi tom: Afera Bradleya



Ukazała się także antologia Tajfun 30 lat Tajfuna, w hołdzie Tadeuszowi Raczkiewiczowi.



Tadeusz Raczkiewicz nie cieszył się może taką estyma jak jego słynni koledzy po fachu, ale niewątpliwie miał wpływ na polski rynek komiksowy, a historie które wyszły spod jego reki, nadal warte są tego, by po nie sięgnąć. Monstrum do dzisiaj robi ogromne wrażenie!

Cz, 28 Luty 2019, 19:50:53
1