Polubienia

Przejrzyj stronę ulubionych postów oraz otrzymanych polubień za posty użytkownika.


Posty polubione przez innych

Strony: 1 ... 72 73 [74]
Wiadomości Liczba polubień
Odp: Egmont 2021 Dalej brak serii klasycznego DC.

Cytuj
Batman – Budowniczowie Gotham

  Scott Snyder to klasyk? Może Trybunał, chyba już wystarczająco pokrył się patyną.

So, 01 Maj 2021, 15:18:45
1
Odp: Kultura Gniewu
Cytuj
...że komiks jako jedna z nielicznych czynności, które aktywizują obie półkule mózgu na raz.

   Interesujące, ja czytając niektóre posty odniosłem wrażenie, że nie aktywuje ani jednej.

Pn, 03 Maj 2021, 10:36:35
8
Odp: Kultura Gniewu Fakt spin tu nie brakuje i faktycznie można odnieść wrażenie że niektórzy pisują na fazie.
Pn, 03 Maj 2021, 11:32:05
2
Odp: Bohaterowie i Złoczyńcy. Kolekcja komiksów DC   Wiem, że nie powinienem zadawać tego pytania, ale niby co jest w tym wydaniu takiego imponującego?
Pn, 03 Maj 2021, 17:22:54
2
Odp: Bohaterowie i Złoczyńcy. Kolekcja komiksów DC
Cytuj
Bardzo ładna forma - porządne szycie, oprawa, klimatyczna wyklejka. Gruby, kredowy papier, żywe kolory, żadnych rozmyć. Dodatki, teksty o komiksie i autorze, okładki alternatywne, dodatkowa historia z Supermanem i GL względem WKKDC. Mi się bardzo podoba to wydanie, mimo że to dla mnie dubel.

A HQ to już w ogóle. 230 stron komiksu z dodatkami za 30 zł. opłaca się. I to w czasie, gdy Egmont tnie wszelkie dodatkowe treści - chyba że dmucha KC.

  No wszystko fajnie, tyle że większość tego to powinien być standard, którego przy masowym druku nie ma możliwości w 100% utrzymać i nie robią tego ani Egmont ani Hachette. Harley to już kompletny rodzynek jeden na całą kolekcję ani następne nie będą kosztować 30 złotych ani nie będą miały 230 stron. Imponujący to nie jest chyba właściwe słowo w tym przypadku. Imponujące to są rozmiary Przedwiecznych Kirby'ego i błędy ortograficzne w screamowym Terminatorze.

Pn, 03 Maj 2021, 18:32:41
1
Odp: Sugestie na temat forum Masz jednego na zachętę, wiem że to lubisz.
Cz, 06 Maj 2021, 16:09:07
1
Odp: Non Stop Comics
Cytuj
Swietna, mocna, fascynujaca historia. Bez watpienia - komiks 2020 roku.

Przekonałeś mnie, miałem to gdzieś na rezerwowej liście zakupowej, później wyrzuciłem, ale widzę dobre opinie zbiera. Mam nadzieję, że to nie taki komiks roku jak Indyjska Włóczęga.

Cz, 06 Maj 2021, 19:56:14
3
Odp: Non Stop Comics Co zrobić? Najwyżej wrócę tutaj i "bendem pałować".
Cz, 06 Maj 2021, 20:50:39
4
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi   Podsumowanie kwietnia. Przyszedł w końcu czas na nadrabianie zaległej kolekcji. Uwaga jak zwykle pojawia się pewne SPOILERY!!!


1. Najlepszy:

  "Czarne Nenufary" - Michel Bussi, Frederic Duval, Didier Cassegrain. Kompletne zaskoczenie w tym miesiącu, tytuł kompletnie mi nieznany, kupiony na podstawie zachęcających opinii i równie zachęcającej ceny zwłaszcza w przypadku tak dużego formatu, adaptacja jakiegoś bestsellerowego francuskiego kryminału. Miasteczko Giverny, miejsce gdzie spędził swoje ostatnie lata oczywiście cały czas pracując Claude Monet zostaje zaskoczone odnalezieniem zwłok miejscowego lekarza. Tenże denat był znanym kolekcjonerem sztuki i jedną z najzamożniejszych person w rzeczonym miasteczku, mimo czego nigdy nie było by go stać na zakup oryginalnego obrazu Moneta, aczkolwiek przy tak często odkrywanych nieznanych dziełach starych mistrzów i biorąc pod uwagę plotki krążące po miejscowości o słynnych i nigdy przez nikogo niewidzianych Czarnych Nenufarach bez problemu można umieścić domniemany fakt wejścia w posiadanie bezcennego dzieła sztuki jako powodu zabójstwa. Sprawy nie ułatwia również fakt, że doktorek był znanym kobieciarzem któremu stan matrymonialny jego kolejnego celu nigdy nie przeszkadzał w miłosnych podbojach więc kandydatów na mordercę znajdzie się sporo. Do sprawy wraz z podległymi mu ludźmi zostanie oddelegowany młody gwiazdorek policji bodajże w Tuluzie inspektor Serenac, który owszem posiada sporo pozytywnych cech, ale z pewnością nie należy do nich skromność czy ogłada przez co momentami wychodzi na zarozumiałego dupka, a jego śledztwo przetnie się z losami trzech mieszkanek Giverny. Małej Fanette przyszłej gwiazdy wszelkich galerii sztuki, Stephanie miejscowej nauczycielki podejrzewanej o bycie kochanką w/w lekarza oraz nieokreślonej z imienia babci - przysłowiowej obserwatorki zza firanki o zdaje się morderczych skłonnościach będącej jednocześnie narratorką. Arcymocnym punktem komiksu (zresztą czyż mogło być inaczej w komiksie kręcącym się wokoło malarstwa?) sa rysunko-malunki Cassegraina, fantastycznie oddany sielski klimat normandzkiego miasteczka, cudownie wymalowane okoliczności przyrody oraz pocieszne budzące natychmiastową sympatię wizerunki postaci zalatujące lekko Disneyem a mimo to doskonale oddające (niemalże) emocje nimi targające. Dwa kamyczki do ogródka, te wcześniejsze "niemalże" oznacza iż artysta przesadza trochę z manierą rysowania jakichś dziwnych pół-uśmiechów oraz to co wspominał jeden z forumowych bywalców chyba nie do końca szczęśliwy dobór papieru przez wydawcę. Po trosze muszę się z tym zgodzić, po trosze ponieważ nie znam sie na technikaliach i nie mam pojęcia czy to akurat wina papieru, ale porównałem tę wersję z tą w internecie i tamta wydaje się może nie tyle ostrzejsza co raczej jaśniejsza i przez to wygląda jednak lepiej, może faktycznie trzeba było użyć kredy? Cóż mogę powiedzieć świetny album, wycyzelowana co do milimetra historia kryminalna połączona z romansem oraz przemyśleniami na temat  straconych szans i nadziei, o więzieniach w złotych klatkach, przemijaniu i wiecznym czekaniu, błędach młodości i o tym że czasami po prostu nie potrafimy się dogadać pomimo tego że bardzo chcemy. I kurde aż zły jestem na siebie, że sam się nie zorientowałem "kto zabił", chociaż pod sam koniec coś mi tam zaczeło świtać, może gdybym lepiej znał historię sztuki to bym się szybciej zorientował? Nie przypuszczam abym uznał "Czarne Nenufary" za komiks roku, ale z pewnością o wiele mu bliżej do tego tytułu niż "Indyjskiej Włóczędze" (chociaż ciężko oczywiście je porównać) za to nie wyobrażam sobie sytuacji w której wypada poza pierwszą dziesiątkę, znakomita robota. Ocena 8/10.

  "Legendy Mrocznego Rycerza" - Tim Sale i inni. Z pewną taką nieśmiałością (jak to mawiała niegdyś pani z reklamy) sięgnąłem po ten zbiorek Batmanów z racji tego, że został na tym forum został dosyć ostro potraktowany przez dwóch użytkowników co to w moim mniemaniu jednak "się na komiksach znają" parafrazując Kazika. Zupełnie niepotrzebne były moje obawy, kompletnie żadnych zarzutów nie rozumiem. W skrócie tom zawiera kolekcję komiksów Batman narysowanych przez Sale'a (pomijając miniserie bądź powieści graficzne typu Długie Halloween), ułożonych w kolejności chronologicznej także możemy zaobserwować rozwój stylu rysownika. Pierwsze opowiadanie "Szaleńcy w więzieniu" napisane przez mojego ukochanego Alana Granta okazało się o dziwo najsłabszym w całym zbiorze, fabuła wydaje się dosyć absurdalna dopóki nie zdamy sobie sprawy z jej komediowego charakteru, nie absolutnie nie jest źle ale nic powyżej poziomu "nieźle". Drugie pt "Ostrza" Jamesa Robinsona umieszczone niegdyś w tm-semicowym Batman Halloween, to te które najbardziej przypadło mi do gustu, grantowskie reminiscencje są tu o wiele mocniej wyczuwalne niż u samego oryginału, czyli czarny charakter którego z pewnością nie możemy nazwać złym a którego na drogę występku sprowadził jeden głupi wybór, jedna przypadkowa tragedia czy jedno pechowe spotkanie prowadzące do kolejnych niewłaściwych posunięć z determinizmem godnym Szekspira. Wielokrotnie używany przez Granta mooreowski motyw "jednego złego dnia" działa dalej doskonale i w tym przypadku, w rękach sprawnego scenarzysty prowadząc do klimatycznej opowieści (przy okazji dowiemy się, że Batman potrafi być nie tylko sentymentalny - chociaż to wiemy od dawna ale i małostkowy). Kolejna nowela "Nieudacznicy" autorstwa po raz kolejny Alana Granta, o dziwo posiada również nieco komediowe zacięcie, chociaż oprawione w bardziej typową dla tytułu kryminalno-sensacyjną powłokę. Do Gotham trafia Chancer zamaskowany łotrzyk obdarzony mocą niewiarygodnego szczęścia, dzięki któremu udaje mu się wymykać nawet Batmanowi, nadnaturalny fart działa doskonale dopóki nie zostanie skaptowany przez gang nieudaczników czyli Killer Motha, Catmana i Calendar-mana, którzy mają dosyć swojej reputacji żałośnie śmiesznych frajerów i postanawiają w Gotham wykręcić numer stulecia czyli porwać burmistrza Krola, komisarza Gordona i Bruce Wayne'a aby zażądać za nich gigantycznego okupu. Nie oszukujmy się przy tak misternym planie nie ma na tej planecie koniczyny z wystarczającą ilością listków aby zapewnić Chancerowi powodzenie. Dwa ostatnie komiksy to shorty "Mroczny Rycerz na randce" śp. Darwyna Cooke'a czyli Bruce kontra Selina w czymś bardziej przypominającym animację niż klasyczny komiks oraz znany z Batmana B&W "Noc po nocy" Kelleya Pucketta, do tego w dodatkach garść okładek które Sale rysował we wszystkich około-batmanowych tytułach. Cóż o rysunkach? W skrócie Tim Sale, z wyjątkiem może dwóch ostatnich szorciaków nie jest jeszcze to ten Sale, którego dobrze znamy, ale i tak czuć od samego początku jego rękę i wyróżniającą się w tłumie stylówę. Polecam, gorąco nic a nic się nie zestarzało, funu dalej co niemiara a "Ostrza" nawet pomimo tego, że Grant czy Milligan potrafili napisać lepsze komiksy na takich samych fundamentach to poziom nieosiągalny dla wirtuozów pióra aktualnie pracujących przy Batmanie. Ocena 8/10.


2. Zaskoczenie na plus:

   "Superbohaterowie Marvela - Profesor X" - Chris Claremont i inni. "Saga o Wyspie Muir" to dosyć zabawne o ile pamiętam że to był jeden z moich ulubionych X-Menów i wiele razy go czytałem a zupełnie o nim zapomniałem, więcej po otwarciu mało co pamiętałem z tego komiksu, nic to przynajmniej zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Shadowking jest jednym z moich ulubionych wrogów X-Men ubawiłem się kolejny raz. Pierwszy zeszyt efekt legendarnej kooperacji Claremonta z Johnem Byrne to historia pierwszego spotkania prof. Xaviera ze Storm oraz Amahlem Faroukiem i jest naprawdę dobra zwłaszcza biorąc pod uwagę, genialnie ukazany moment zwycięstwa Charlesa w psychicznym pojedynku, jednocześnie pierwszy raz w życiu zdałem sobie sprawę z oczywistego faktu, że pomysł aby Ororo była złodziejką był głupi jak but z lewej nogi. Danie główne czyli "Saga...", w skrócie źle się dzieje na Wyspie Muir, wszyscy przebywający tam mieszkańcy zaczynają się dziwnie zachowywać a po jakimś czasie kontakt z nimi zostaje zerwany a jednocześnie cała ludzkość dostaje jakiegoś fioła i zaczynają się ogólnoplanetarne zamieszki, na miejsce w celu "rozpoznania bojem" zostaje wysłana drużyna X-Factor. Za rysunki odpowiada aż czterech rysowników za to operujących podobnym stylem także całość wygląda raczej spójnie (no dobra z wyjątkiem epilogu, który u nas wydany nie był i wygląda raczej dziwnie) wśród nazwisk tacy artyści jak Whilce Portacio czy Andy Kubert a więc rysownicy u nas znani i lubiani, także nie powinien mieć z tym nikt problemu. Wziąć poprawkę należy na to, że ten komiks to dziecko lat 90-tych i to dosyć mocno czuć widać to na rysunkach (pancerze Shield toczka w toczkę niczym armory z Ufo:Enemy Unknown, większość postaci jak mówi to szczerzy zęby chyba aby groźniej wyglądać, faceci chodzą non stop napięci jak przysłowiowe baranie yaya, kobiety wyginają się w jakichś wyuzdanych pozach nawet jak rozmawiają o wczorajszej pogodzie), jak i w pewnych rozwiązaniach fabularnych (Forge trzepiący znikąd wynalazki na każdą okazję niczym MacGyver). Troszeczkę bawiła mnie pewna "hardkorowość" tego tytułu, X-Meni są bardziej krwiożerczy niż zwykle - "Och nie, Shadowking używa Legiona jako swojej fizycznej manifestacji, chyba będziemy musieli go zabić" - "dobra, jedziemy z tym koksem", - "Och nie, Polaris stanowi portal łączący ziemski wymiar z planem astralnym Shadowkinga, kto wie czy nie będziemy musieli jej zabić?" - "cóż, mówi się trudno, jedziemy z tym koksem", "Och nie, ważna szyszka z FBI została opanowana przez Shadowkinga" - tu już nikt nawet nie komentuje oczywistych rzeczy, tylko odrazu jadą z koksem i facet bez gadania dostaje kulę w łeb. No naprawdę trudno się nie uśmiechnąć od czasu. Tak czy owak powrót do przeszłości, okazał się naprawdę udany, jasne komiks ma swoje wady, przede wszystkim w porównaniu do dzisiejszych epopei potrafiących ciągnąć się jak flaki z olejem sprawia wrażenie, że jest zbyt krótki. Zdecydowanie lepsza jest jego część pierwsza, X-men bijący się w kamiennym kręgu niczym zwierzęta, atmosfera narastającego szaleństwa na świecie, potyczki zwłaszcza słowne pomiędzy powoli opanowywanymi umsyłowo mutantami którzy cały czas zachowują swoje wspomnienia a także głęboko skryte animozje, ale wyzwalane jest w nich wszystko to co najgorsze, quasi-erotyczna scena pod prysznicem z Rogue i widmem Shadowkinga to robi wrażenie do dzisiaj, szkoda że druga część sagi zamieniona jest w standardową nawalankę (zgodnie z duchem czasów z udziałem karabinów których kaliber to jakieś 90 mm.), zbyt szybką i zbyt gładką. Tym niemniej zdecydowanie polecam. 7/10.


3. Najgorszy przeczytany:

  "Superbohaterowie Marvela - Union Jack" - Ben Raab, John Cassaday, Christos N. Gage, Mark Perkins. Kolejny tom w kolekcji podzielony na mniej więcej dwie równe części. I Union Jack czyli kolejny superbohater pochodzący ze stolicy Commonwealthu, w przeciwieństwie do Kapitana Brytanii nie powiązany z żadnymi szlachetnymi legendami tylko krew z krwi potomek prawdziwego liverpoolskiego czerwonego jak krew robotnicza dokera (co czasami do przesady jest podkreślane), czy może być coś bardziej angielskiego? Pewnie może, ale niewiele będzie to rzeczy. Pierwsza część nawiązuje to starej historii z Baronem Blood oraz mitów arturiańskich oraz św. Graala (czyli jednak) a autor wpakował tam chyba wszystko co wiedział na temat wampirów. Poważnie mamy przegląd chyba każdego motywu z tej dziedziny, problem w tym że nie składa się to w jakąś sensowną całość. Historia jest strasznie rwana, bohater rozmawia sobie z kimś w parku by nagle bić się w jakiejś katedrze do której dotarł nie wiadomo po co i kiedy bo o zupełnie innej porze. Miałem też spore kłopoty z rozróżnianiem postaci, strasznie dziwnie jest to napisane aczkolwiek nie można komiksowi odmówić sporej ilości gęstego, nieco kiczowatego klimatu, podkręcanego zwłaszcza przez rysunki Cassadaya. Nie ukrywam bardzo lubię tego rysownika i tutaj jego styl dobrze pasuje, spora ilość zabawy światłocieniem, zmęczone trupioblade twarze, wytrzeszczone oczy, dobrze rozrysowane sceny akcji stanowią spory plus do tej pół na pół udanej i nieudanej jednocześnie historii. Część druga, jak jest napisane w przedmowie powstała na fali popularności Zimowego Żołnierza czemu oczywiście nie da się zaprzeczyć z racji szpiegowsko-sensacyjnego kierunku. Osią fabularną jest zdobycie przez MI5 informacji o planowanych zamachach na Londyn, jako że poważni superbohaterowie jak zwykle są niedostępni zadanie uratowania miasta i tysięcy żyć dostaje Union Jack, który do pomocy dostaje grupkę bohaterów których wszyscy mają gdzieś jeszcze bardziej niż jego samego. I tu Gage jako scenarzysta przewraca się po raz pierwszy. Zamachów mają dokonać trzecioligowi najemnicy w rodzaju Shockwave'a, Boomeranga czy Jacka Latarenki i spójrzmy na to chłodnym okiem to nie ma sensu. Nie ma takiego najemnika na tej planecie który poszedł by na masowe mordownie setek ludzi na oczach niewątpliwie milionów widzów, to automatyczny wyrok śmierci na każdej szerokości geograficznej, to nagroda za twoją głowę tak wielka że wcześniej czy później (w przypadku najemnika to pewnie natychmiast) ktoś i tak cię sprzeda a także przesłuchania dla bliskich tobie osób w katowniach pokroju Klewek. Jest tam więcej takich pomysłów autor postanawia zagęścić akcję i jednocześnie pogłębić fabułę poprzez konflikt pomiędzy izraelską agentką Sabrą a Navidem - Arabskim Rycerzem którego mieliśmy już nieszczęście poznać. Otóż, w którymś tam momencie Rycerz wyskoczy z tekstem o tym, czy zamiast nie wygłupiać się jako agentka nie powinna przyjąć uświęconej roli żony i matki jaką przykazał jej Bóg. No nie wiem facet jest superbohaterem i jednocześnie tajnym agentem wydawało by się, że do takiej roli wybiera się ludzi o mentalności jednak odmiennej niż wieśniak z lepianki z wielbłądziego łajna, a nawet skoro gość jest tak wielkim tradycjonalistą to będzie potrafił zatrzymać dla siebie przekonanie że miejsce kobiety w rodzinie jest tuż za wielbłądem ale jednak przed psem. Na szczęście Sabra nie pozostaje mu dłużna i wyznaje że była matką ale jej dzieci zostały wysadzone w autobusie z wycieczką szkolną (pytanie za 100 punktów, kto tam częściej zajmuje się wysadzaniem autobusów z dziećmi, nie wątpię że autor i jego amerykański czytelnik nie mają wątpliwości). Do tego mamy takie kwiatki jak po raz kolejny Arabski Rycerz który okazuje się ognio- i kuloodporny bo jak twierdzi swoją kamizelkę Aladyna uszył w rozprutego latającego dywanu (pomysł jest fajny ale na litość boską w jakimś pastiszu a nie w 'realistycznej" opowieści sensacyjnej), oraz to że centralnym punktem ataku terrorystycznego będzie zmontowanie 10 metrowego robota z adamantium na środku Piccadilly, no fajnie jako komiks akcji się sprawdza w sumie ale jako realistyczny komiks akcji absolutnie nie. Rysunki w standardzie i na dobrym poziomie. Trochę szkoda, tom miał pewne widoki, bohater całkiem sympatyczny, ale średniej klasy bądź średnio doświadczeni scenarzyści uwalili trochę temat. Ocena 5/10.


4. Zaskoczenie na minus:

  "Superbohaterowie Marvela - New Mutants" - Chris Claremont, Bill Sienkiewicz. Pierwsza część to debiut trzeciej z kolei generacji X-Men czyli New Mutants stworzony przez Claremonta i Boba McLeoda. Czyta się nawet fajnie (chociaż stawiam piwo, temu kto mi wytłumaczy o co chodzi w scenie z policjantami bijącymi w hotelu Moirę), natomiast zastanawia kompletna archaiczność tego komiksu. W latach 80-tych gdy komiks superbohaterski dokonał skoku jakiego nie zrobił nigdy wcześniej i nigdy później, artysta taki jak Claremont wyskakuje z typową kopią drużynowych originów Stana Lee sprzed 20 lat na dodatek w równie przestarzałej i kompletnie nieatrakcyjnej formie graficznej. Nieważne i tak wiadomo, że główne danie to Demon Bear Saga. I cóż mogę powiedzieć? No zawód, ten komiks to zwykła nawalanka z tajemniczym niedźwiedziem jakich w gatunku wiele, momentami scenarzyście udaje się uzyskać nastrój horroru (zamknięty szpital, śnieżyca, brak prądu te klimaty), ale jest tego zdecydowanie zbyt mało i szybko zostaje przesłonięte kolejnymi wystrzałami laserów na kolejnym planie astralnym, zakończenie i wyjaśnienie tajemnicy demonicznego niedźwiedzia to kompletny absurd. Nie wiem może dla amerykańskiego czytelnika wkręconego w komiksonowelę i czekającego z wypiekami na twarzy na kolejny odcinek to był jakiś efekt wow, ale na mnie czytelniku w zgoła innej sytuacji wywołało to efekt w postaci "Co? Przecież to jakaś bzdura, a wogóle co mnie to gó...o obchodzi?". Zdecydowanie na tym tle wypada ostatni zeszyt z poznaniem i włączeniem do drużyny technoorganicznego Warlocka w którym członkowie New Mutants robią zapoznawczą imprezę dla znajomych i sąsiadów z okolicy. Obserwowanie ich relacji z normalną młodzieżą, "docieranie" się między sobą oraz bezcenna mina "ku...a to przecież nie może być moja chata" po powrocie na drugi dzień prof. Xaviera to mocne atuty tego komiksu, szkoda że to tylko zeszyt. Nie oszukujmy się, w/g mnie uznanie jakim podobno cieszy się ten komiks wynika tylko i wyłącznie z rysunków Sienkiewicza w przypadku mniej charakterystycznego rysownika powątpiewam aby ktokolwiek wśród ogromu przeróżnych x-menowych zeszytów pamiętał akurat tę historię. Natomiast jest jak jest i to akurat Bill dostał to w swoje ręce i co ja mogę dopowiedzieć w tym temacie? Każdy zainteresowany wie jak rysunki tego pana wyglądają, ja osobiście nigdy go nie uważałem za równego rysownika, po prostu brzydkie kadry bez problemu mogą koegzystować z po prostu cudownymi koło siebie. Tyle, że w przypadku akurat jego te mniej udane natychmiast wylatują mi z pamięci a te świetne zostają na bardzo długo. Co jeszcze ode mnie Sienkiewicz chyba lubi blondynki, kadry na których występują Amara Aquilla i zwłaszcza Illyana z reguły są najbardziej udanymi (no dobra Warlock i sam Niedźwiedź też wyglądają czadowo). Warto, ale raczej dla samych rysunków, chociaż muszę przyznać, że Claremontowi udało się nakreślić fajne, żywe postaci nie będące jednocześnie kopiami swoich poprzedników. Ocena 6+/10.


5. Suplement

Należy czytać:

  "Luc Orient tom 2" - Greg, Eddy Paape. Pierwszy tom uznałem za udany aczkolwiek dwie pierwsze opowieści średnio przypadły mi do gustu, za to dwie kolejne spodobały mi się. Obecność serii na półce uzależniłem od jakości tomu drugiego i tego czy bliższy będzie pierwszej połowie swojego poprzednika czy drugiej. Na szczęście nie musiałem komiksu wystawiać na sprzedaż, drugi tom wskazuje wyraźną tendencję zwyżkową. Pierwszy album to kontynuacja i jednocześnie zakończenie historii z Terrango, drugi to dosyć splapstickowa historia pewnego eksperymentu, trzeci to historia pewnego meteorytu który spadł na zapomnianą górską wieś, czwarty tyczy się niezwykłych niemowląt. Na uwagę zasługuje szerokie spektrum zainteresowań i umiejętności pisarskich scenarzysty, każda z historii ma kompletnie odmienny klimat pierwszy album to znane z poprzedniego tomu sci-fi w stylu Flasha Gordona, drugi komediowy sensacyjniak, trzeci kryminało-horror oraz czwarty mój ulubiony "Legion Przeklętych Aniołów" to coś w stylu przez jednych uwielbianego przez innych znienawidzonego "W Tajnej Służbie Jej Królewskiej Mości". Rysunki Paape identycznie jak scenariusze Grega rosną w siłę z albumu na album a przecież już wcześniej były conajmniej dobre. Jedyne czego mogę się czepić, to zbytnie skondensowanie ostatniego albumu, historia aż się prosi o rozpisanie jej na dwa komiksy. Dla fanów klasyki pozycja obowiązkowa, dla tych co mają alergię raczej nie do polecania, dla tych niezdecydowanych raczej bym polecał, warto chociażby dla samych rysunków i migawek z przeszłości w której panna Lora co chwilę wymaga ratunku, co chwilę wyskakuje z tekstem "ojej, to ja już zupełnie nic nie rozumiem", albo usłużnie biegnącej z zapalniczką aby odpalić którejś z męskich postaci papierosa (ogólnie wszyscy jarają tam na potęgę, fajki były chyba jeszcze zdrowe), która jednak na szczęście dla równowagi uratuje od czasu do czasu sytuację. Ocena 7+/10. 


Można czytać:

 "Conan tom 71 - Mroczni Jeźdźcy Śmierci" - autorzy różni. Tom podzielony pomiędzy 3 historie. Pierwsza to kolaboracja Conana z innym howardowskim bohaterem Solomonem Kanem, druga to dosyć abstrakcyjna "Wilkołaczka" w którym Conan zamieniony w ludzką bestię zagryza ludzi żywcem, trzecia dokończenie opowiadania z Kozakami z jednego z wcześniejszych tomów. Czuć zdecydowanie zmierzch serii, autorzy już chyba byli zmęczeni o ile graficznie wciąż jest conajmniej dobrze o tyle fabularnie jest coraz słabiej. Ocena 6+/10.

 "Conan tom 72 - Mieszkańcy Wieży Trwogi" - autorzy różni. Przedłużająca się agonia serii. Cztery pierwsze historie do kompletnego zapomnienia tematy przemielone już na milion sposobów i to w zdecydowanie atrakcyjniejszych formach. Zdecydowanie na plus wyróżnia się ostatnie opowiadanie "Mieszkający pod Grobowcami", niezbyt piękne ale z pewnością interesujące z wyglądu i w pewnym sensie kopiujące założenia loveraftowskiej "Przyczajonej Grozy". Ocena 6+/10.
 
 "Superbohaterowie Marvela - Spider-Man 2099" - Peter David, Rick Leonardi, Will Sliney. Tom podzielony na dwie mniej więcej równe części - przygody Człowieka-Pająka z przyszłości, Miguela O'Hary który stanowi dosyć przewrotne przeciwieństwo Petera Parkera. Zamiast wiecznego pechowca mamy raczej szczęściarza, nieco arogancką gwiazdę naukowego działu korporacji Alchemax, mieszkającą w wypasionym lofcie na szczycie wieży razem z kochającą dziewczyną na szczęście z tym podobieństwem do Petera, że jego kompas moralny również ustawiony jest w dobrym kierunku. Dalej wypadek w laboratorium genetycznym i nabycie mocy Pająka, reszta jest historią. Rysunki całkiem w porządku, na czele z rewelacyjnym pomysłem na Lylę szałową SI będącą jednocześnie cyfrową pocieszycielką Miguela wizualnie będącą skrzyżowaniem Marilyn Monroe, Gwen Stacy i Betty Brant. Część druga to początek serii z Marvel Now komiks o Pająku przeniesionym do teraźniejszości raczej ustanawiający fundamenty pod cały tytuł niż posiadający jakąś super-fabułę, rysunki niestety takie sobie, typowy nowożytny, bezpłciowy Marvel. Całość z pewnością nie należy do najlepszych tomów w kolekcji, nie jest to nic po czym bym uznał, że koniecznie muszę poznać inne przygody Spider-Mana z roku 2099, ale jako jeden strzał jak najbardziej. Ocena 6+/10.

 "Superbohaterowie Marvela" - New Warriors" - Tom DeFalco, Ron Frenz. Pierwszy zeszyt z originem grupy u nas już kiedyś w Mega Marvelu, kolejne to dalsza część regularnej serii uzupełniona o pierwsze pojawianie się grupy w serii Thor. Przyjemna bajeczka o nowej supergrupie młodocianych bohaterów ze stajni Marvela ze wszelkimi wadami i zaletami związanymi z datą ich wydania (Cannonball z tą koszmarną fryzurą i w katanie z naszywką Poison - szczyt, szczytów bezguścia). Najlepsza historyjka z Juggernautem, w którym okazuje się on nie jakimś przerażającym czarnym charakterem, tylko po prostu facetem który idzie i nic go nie powstrzyma na dodatek niepozbawionym pewnej dozy ciętego dowcipu, najsłabsza ta z wietnamskim rodzeństwem. Jak ktoś nie lubi komiksów z tamtego okresu to nie polecam bo ten tom z pewnością nie zmieni jego zdania, ale jak ktoś lubi superhero z przełomu lat 80tych i 90tych to jak najbardziej bo to całkiem sympatyczne czytadełko. Ocena 6/10.

  "Deadpool się Żeni" - autorzy różni. Wbrew tytułowi i moim oczekiwaniom samo wesele to tak naprawdę tylko kilka pierwszych stron, dalej dostaniemy antologię krótkich historyjek przedstawiających wszystkie wcześniejsze śluby lub "śluby" Deadpoola. Jak w to przypadku antologii poziom różny, ale paradoksalnie, ci autorzy na których liczyłem najbardziej napisali najsłabsze fragmenty. Dalej mamy komiks z podróżą poślubną w Tokio (jest kilka fajnych gagów czy nawiązań ale całość raczej niespecjalnie porywająca), nowelę stylizacją po raz kolejny nawiązującą do klasycznych tytułów Timely Comics przedstawiającą nam prawdziwy los jaki spotkał Adolfa Hitlera (zdecydowanie najmocniejszy punkt albumu), oraz ostatni komiks o tym co Deadpoolowi siedzi w głowie (fajne rysunki i niespecjalnie interesująca treść). Komiks przyzwoity, ale póki co najsłabszy w serii z wyjątkiem kilku historyjek i opowiadania z Hitlerem poziom raczej średni aczkolwiek pod względem rysunków cały czas wysoki poziom (całe szczęście akurat w tym komiksie "przeseksualizowania" nie brak, jest w sporej ilości i ze względu na dosyć frywolną jak na Marvel treść pasuje jak najbardziej). Ocena 6/10.


So, 08 Maj 2021, 14:21:50
10
Odp: TM-Semic To była mini-seria jak w tytule Sword of Azrael.
Nd, 09 Maj 2021, 15:45:15
1