Polubienia

Przejrzyj stronę ulubionych postów oraz otrzymanych polubień za posty użytkownika.


Posty polubione przez innych

Strony: 1 ... 36 37 [38]
Wiadomości Liczba polubień
Odp: Filmy Christophera Nolana   Całe kino to ułuda. Te filmy nic nie udają, są jakie są. Skierowane do jak najszerszego grona odbiorców i dostosowane do zdolności kojarzenia na poziomie przeciętnego widza. A intelekt to chyba nie jest zasługa jego posiadacza tylko takiego a nie innego splotu chromosomów jego rodziców. Do intelektualistów skierowany jest inny gatunek filmowy, co zresztą nie oznacza  że intelektualista nie może czerpać przyjemności z seansu Rambo 2.
Wt, 07 Styczeń 2020, 20:32:45
2
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi Czas na podsumowanie grudnia, głównie dalej próby podganiania nieco kolekcji, Batman z Rebirth plus kilka komiksów "luzem". UWAGA UWAGA jak zwykle mogą pojawić się SPOILERY!!!



1. Najlepszy:
 
  "Invincible" tom 1 i 2 - Robert Kirkman, Cory Walker, Ryan Ottley. Sporo się nasłuchałem o tym że Niezwyciężony to "prawdopodobnie najlepsza superbohaterska seria komiksowa we wszechświecie", samego autora specjalnie nie znam, przeczytałem kilka tomów pożyczonych od kolegi "Żywych Trupów" i Marvel Zombies wydane w ramach WKKM szczerze mówiąc i to i to przypadło mi nawet do gustu, ale jakbym powiedział że Robert Kirkman został moim autorem z półki "oooo nowy ******* to trzeba sprawdzić" to bym skłamał. W każdym razie wobec tylu pochwał błąkających się w czeluściach internetu i po pobieżnym rzucie oka na przykładowe ilustracje stwierdziłem "podoba mi się, biorę". No i tak kupowałem, kupowałem nie kontrolując tego specjalnie, aż spojrzałem ostatnio na półkę i odkryłem, że kupiłem już 5 tomów komiksu o którym właściwie nic nie wiem, więc wypadałoby się w końcu zorientować czy nie wkładam pieniędzy w coś, czego po pierwszym tomie chciałbym się pozbyć. No i wyprzedzając nieco fakty, absolutnie się nie zawiodłem. "Invincible" to typowa-nietypowa opowieść z gatunku "majtki na rajtuzach", typowa ponieważ znajdziemy tutaj chyba absolutnie wszystkie klasyczne gatunkowe motywy a nietypowa właściwie rzecz biorąc dokładnie z tego samego powodu, na pewnym metapoziomie ta seria stanowi nie tylko całość gatunku w pigułce, ale i swoistą jego autoparodię. Streszczać tego nie będę bo i sensu to nie ma, tak więc pokrótce na początku poznajemy Marka Greysona, całkowicie przeciętnego ucznia, przeciętnego amerykańskiego liceum u którego właśnie objawiają się supermoce. Nie jest on tym faktem specjalnie zaskoczony, gdyż jest synem Omni-mana najpotężniejszego superbohatera tego uniwersum, postaci mocno wzorowanej na Supermanie (bardziej chyba jednak na Jor-Elu). Ojciec Marka nie jest człowiekiem, lecz przybyszem z planety Viltrum, której mieszkańcy osiągnęli szczyt już szczyt rozwoju i rozsyłają po znanym kosmosie swoich emisariuszy, którzy pomagają mniej rozwiniętym cywilizacjom w dalszym wdrapywaniu się po drabinie ewolucji, jednocześnie chroniąc je przed wszelkimi zagrożeniami. Na Ziemi Grayson Senior, który wiedzie żywot największego obrońcy planety (w tajemnicy współpracujący z rządem USA) i ukrywający prawdziwą tożsamość pod przebraniem zwykłego pisarza zakochał się w ziemskiej kobiecie i ot stąd mamy głównego bohatera. Czy z takim pochodzeniem Mark może obrać inną ścieżkę kariery niżta  superherosa? No nie może (zresztą przy pełnej aprobacie ojca), zakłada więc kostium, wyrabia sobie pierwszych osobistych meta-przeciwników, dołącza do młodzieżowej grupy superbohaterów czyli zaczyna wspinać na kolejne szczeble kariery zawodowej, poznaje dziewczynę...i więcej nic nie mówię. W kilku pierwszych zeszytach za rysunki odpowiada Walker, później serię przejmuje Ottley. Rysunki tego pierwszego minimalnie bardziej mi się podobały, ale stylem są tak do siebie podobni że starty żadnej nie ma a seria zachowuje spójność pod względem graficznym. Kreska z gatunku "lekko, łatwo i przyjemnie" po tych wszystkich komiksach Marvela z ostatnich kilku lat, szczerze mówiąc mam już nieco takiego czegoś dosyć, ale w tym przypadku przypadła mi do gustu. Jest, gustownie, przejrzyście, dynamicznie i z przysłowiowym "jajem". Jak wcześniej wspomniałem, "Invincible" to jedna wielka encyklopedia gatunku superhero (przemieszana z teendramą i wydaje się, że dalej będzie się rozwijała mocniej w kierunku hard sf). Kirkman wraz z rysownikami zżynają każdy motyw jakikolwiek im się spodobał, każdą kliszę jaka wydała im się ciekawa lub wręcz przeciwnie, przerabiają na swoją modłę a często i bezlitośnie wyśmiewają. Postacie bez jakiegokolwiek skrępowania są z drobnymi zmianami przerysowywane i nawet nazywane podobnie co ma pokazać rzeczywistość superbohaterów w nieco krzywym zwierciadle. Ilość odniesień do znanych motywów czy postaci a wręcz konkretnych zeszytów serii DC czy Marvel, jest olbrzymia, niejednokrotnie łapałem się na myśli "ja już to gdzieś czytałem". Podejrzewam, że po przeczytaniu całości, czytelnik będzie mógł stwierdzić, że przeczytał już wszystko na temat klasycznego superhero co istnieje. Seria stanowi w/g mnie przede wszystkim pastisz całego gatunku, chociaż żeby ktoś się nie pomylił oprócz sporej ilości humoru (często naprawdę zabawnego), znajdzie się tu wiele wątków naprawdę dramatycznych. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że seria jest naprawdę ciekawa, trzeba przyznać że Kirkman to jednak talent jest, przeczytałem te dwa jakby nie patrzeć sporej grubości tomy w niewielkim okresie czasu i ani przez sekundę nie czułem się znużony. Naprawdę ciężko wyczuć co ten facet wymyśli na następnej stronie, może nastąpi inwazja kosmitów? A może spadnie meteoryt? Może Markowi rozjadą psa? A może nauczyciel odkryje jego tajną tożsamość? Syndrom jeszcze jednej strony jest tu bardzo silny, a mimo że pojedyncze elementy są strasznie ograne to zbite w całość stanowią naprawdę odświeżające doznanie. Cóż, przekonamy się kiedy konwencja się nieco wyczerpie, w każdym razie polecam, istna rewelacja. Na marginesie jeszcze wydanie Egmontowe bardzo fajne, spora ilość dodatków wraz z autorskimi komentarzami, to się często nie zdarza. Całość to istna nawet nie petarda a prawdziwy dynamit na naszym rynku Ocena 8+/10.



2. Zaskoczenie na plus:

   "SM Czarna Wdowa" - Richard Morgan, Bill Sienkiewicz, Goran Parlov. Pierwszy zeszyt - pierwszy występ Czarnej Wdowy, drugi jej debiut jako superbohaterki w czarnej skórze. Wiadomo jak kto lubi wykopaliska to polubi, jak nie to nie. Tak czy inaczej daniem głównym jest sześciozeszytowa miniseria "Powrót do Domu" rozpoczynająca vol 3 dla "Black Widow" a napisana przez faceta, w/g wstępniaka będącego pisarzem sf i nie zajmującego się wcześniej komiksem. I przyznaję, że jako debiutant poradził sobie on nad wyraz przyzwoicie. Zgodnie z przewidywaniami opowieść o tajnej agentce będzie opowieścią szpiegowską. Oczywiście jeżeli ktoś oczekuje realizmu w stylu Johna LeCarre (tutaj zabójcy noszą sygnety żeby ich rozpoznać a Wdowa pogina w czarnym prochowcu i kapeluszu) to się zawiedzie, natomiast biorąc pod uwagę że to produkcja Marvela to zaskakująco fajnie całość stawia raczej na scenariusz a nie na akcję. Skrótowo, Natasza która aktualnie wypoczywa na zasłużonej emeryturze (trochę za szybko chyba?) wplącze się w sprawę morderstw feministycznych działaczek (które oczywiście będą zupełnie kim innym niż się wydaje - a jakże), a która zaprowadzi ją prosto do miejsca skąd pochodzi czyli Czerwonej Komnaty i rozjaśni nieco mroki jej przeszłości oraz zmusi do konfrontacji z potężną korporacją. Żeby jej nie było smutno do towarzystwa dostanie starego znajomego z SHIELD, obecnie totalnie archetypicznego wymiętolonego prywatnego detektywa oraz uratowaną przypadkiem znajdę. Równocześnie historię będzie można obserwować z punktu widzenia dwójki agentów NORTH (zdaje się są źli). Siła tego komiksu nie leży w tym że jest nadzwyczajnie oryginalna, stosuje sporo ogranych elementów jakich moglibyśmy się spodziewać w historii tego typu, ale mimo wszystko intryga wciąga i bardzo fajnie że autor wykorzystał swoje powieściopisarskie doświadczenie aby konkretne wydarzenia były logicznymi następstwami poprzednich wydarzeń a strzelaniny i pościgi były tylko przerywnikami. Nazwiska artystów odpowiadających za rysunki mówią same za siebie i raczej nie trzeba ich polecać. Uwielbiam ten obłąkany styl Sienkiewicza a jak ktoś go nie lubi to powinien mieć świadomość, że większość roboty wykonał Parlov a Bill zajmował się głównie wykończeniem. Dzięki czemu album trzymany jest w ryzach bez kwaswoych odjazdów (prawie), ale mimo czego efekt jest rewelacyjny. Nie będę ukrywał, ale takie rysunki idealnie trafiają w mój gust. Nerwowe, szarpane kreskowanie oraz nieco zdeformowane twarze mają uświadomić czytelnikowi jak bardzo niepiękny jest świat w którym żyje nasza rosyjska superbohaterka i jak brzydcy są ludzie którzy w nim przebywają razem z nią (sama Romanoff też często zniekształcona od czasu do czasu jest rysowana jako piękność, ażeby przypomnieć że to jednak jest piękność). Ohydne zapuszczone scenografie i spora doza rysowanej przemocy mają jedynie podkręcić klimat (ach, żeby ta dwójka dobrała się do Batmana, to moje małe marzenie). Znaczy się, rysunki na najwyższym poziomie. Nie przedłużając, dobry, intrygujący skierowany do nieco starszego niż przeciętny marvel czytelnika komiks. Nie Druciarz, nie James Bond tylko powiedzmy po środku, Jason Bourne w spódnicy. Następny komiks o Czarnej Wdowie jaki ukaże się na naszym rynku już wiem, że kupuję. Ocena 7+/10.


Drugie pozytywne zaskoczenie:

   "SM Zimowy Żołnierz" - Rick Remender, Roland Boschi. Kolejna po Czarnej Wdowie szpiegowska opowieść prosto z marvelowskiej fabryki marzeń, tym razem 100% w jamesbondowym klimacie. W pierwszym zeszycie napisanym przez Brubakera, Kapitan Ameryka dowiaduje się że Bucky Barnes żyje. Zeszyt ten nie ma nic wspólnego z resztą, ani też nie jest specjalnie potrzebny, szczerze mówiąc o wiele bardziej wolałbym cokolwiek wydanego jeszcze przez Timely ale cóż, jest jak jest. 5/6 albumu to "Gorzki Pochód" autorstwa Remendera, którego akcja dzieje się w latach 60-tych a głównym bohaterem jest wbrew tytułowi, Shen agent SHIELD, który wraz z Nickiem Fury będzie starał się wyrwać z jednego z zamków Hydry małżeństwo nazistowskich naukowców, które wynalazło "STRASZLIWIE PRZERAŻAJĄCĄ TECHNOLOGIĘ MOGĄCĄ ZNISZCZYĆ ŚWIAT" ™ i jest gotowe ją oddać w zamian za azyl w krainie wiecznej szczęśliwości i dobrobytu. Rzecz jasna Hydra nie jest zachwycona wizją pozbycia się dwójki swoich najbardziej utalentowanych naukowców a i ZSRR wietrzy w tym swoją szansę na technologiczne odskoczenie reszcie świata i wysyła swojego zabójcę czyli oczywista Zimowego Żołnierza (który pod koniec na chwilę przełamie skutki ruskiego prania mózgu i dołączy do drużyny "tych dobrych"). Shenowi mimo utraty kontaktu z Nickiem udaje się oswobodzić w/w parkę i dostać do pociągu, który ma ich wywieźć poza granice kraju (nie pamiętam jakiego), a tam wiadomo co się będzie działo. Nie oszukujmy się w co trzecim filmie z Jamesem Bondem jest akcja w pociągu, więc nie zostaniemy w żaden sposób zaskoczeni. Ba nawet aby było bliżej do oryginału okaże się Shen i piękna Brunhilda mocno przypadli sobie do gustu (nie muszę dodawać, że małżeństwo nie jest specjalnie udane? Jakby było udane to by wyszło że blondwłosy nazistowski aniołek się puszcza na lewo a tak wszystko jest w porządku, zresztą obydwoje są tak sympatyczni że im kibicujemy), więc jest i wątek romansowy. A poza nim? Akcja, akcja, akcja. Są bijatyki, pościgi i strzelaniny. Gadżety prosto z fabryki Q, wybuchy i jeszcze większe wybuchy, naziści na nartach, naziści rażący prądem, naziści wysysający mózgi wyglądający jak David Bowie, naziści w skórzanych płaszczach, naziści ginący w jeszcze większych niż te wcześniejsze wybuchach i do tego jeszcze więcej nazistów. Co dosyć ciekawe pomimo naprawdę olbrzymiego tempa, Remenderowi udało naprawdę nieźle nakreślić osobowości i relacje pomiędzy wszystkimi aktorami tego przedstawienia. Rysunki Boschiego przyzwoite, nie żeby jakieś arcydzieło ale ogląda się je całkiem przyjemnie. Niespecjalnie realistyczne, odstające wyraźnie od tego co zaprezentował w pierwszym zeszycie Epting, ale i nie w popularnym w ostatnich latach stylu "dowcipnej kreskówki" (co w sumie bywa fajne, ale Marvel używa tego do pożygu), momentami kojarzyły mi się ze stylem Tima Sale. Aha na dokładkę garść naprawdę rewelacyjnych okładek. Cóż najbardziej z całego komiksu spodobało mi się zakończenie w którym agentowi Shenowi otwierają się oczy i przekonuje się, że praca która wcześniej wydawała mu się świetną zabawą, tak naprawdę jest podłym, okropnym zajęciem. Do tego momentu sądziłem, że tytuł nawiązuje do ciernistej drogi jaką musiał przebyć Bucky z roli radzieckiej kukły do roli bohatera, ale wydaje mi się że równie dobrze może pić do drogi jaką musi przejść cała Ameryka, aby zasłużyć na miano państwa w którym ceni się wolność. Podsumowując, to akcyjniak i tylko akcyjniak. Ale jeżeli już ma być akcyjniak od Marvela to niech będzie fajny. A ten komiks jest naprawdę fajny. Ocena 7+/10.


Trzecie zaskoczenie:

  "SM Marvel Boy" - Grant Morrison, JG Jones. Wspominałem jakiś czas temu, że wielkim fanem Morrisona nigdy nie byłem. Ostatnio dzięki "Doom Patrolowi" polubiliśmy się nieco bardziej, a tu proszę kolejny komiks który bardziej przekonuje mnie do tego autora. Rzadki przypadek w tej kolekcji, że w komiksie mamy tylko jedno opowiadanie, zresztą akurat tutaj jest do dosyć logiczne bo całość to pierwszy występ tego bohatera. Marvel Boy to Noh-Varr dyplomata i podróżnik w jednej osobie pochodzący z imperium Kree. Podczas rutynowego lotu pomiędzy uniwersami statek, którym leci zostaje zestrzelony tuż nad Ziemią. Sprawcą okazuje się dr. Midas (tak ten wariat w pierwszym pancerzu Iron Mana i jest to również jego debiut), który kolekcjonuje pozaziemskie stworzenia oraz technologie i który chwyta w swoje łapska Noh-varra jedynego członka załogi, któremu udało się przeżyć katastrofę. Temu udaje się uciec i wrócić na swój statek kosmiczny który na chwilę przed złapaniem udało mu się ukryć po czym zorientowawszy się w realiach w jakich się znalazł postanawia wypowiedzieć wojnę całej Ziemi i pokazując wyższość cywilizacji Kree nad prymitywną ziemską naprowadzić tę naszą na właściwe tory. W tym postanowieniu pomoże mu kosmiczna technologia, owadzie DNA w jego genach znacznie zwiększające możliwości oraz Plex okrętowa SI stanowiąca peryferia samej Najwyższej Inteligencji. Najpierw jednak oczywiście sprawa wyrównania rachunków z Midasem. W czasie wykonywania tej misji na drodze naszego bohatera, który w tym momencie stanowi bardziej superzłoczyńcę staną po raz pierwszy ziemskie siły porządkowe w postaci SHIELD oraz ONZ i ich klonowani superżołnierze, a później kosmiczna żywa korporacja Hexus (tak wiem Morrison wykorzystał już takie motywy w Doom Patrol, ale to dalej jest fajne i świeże), która pasożytuje na całych światach a skrywa się pod skrótem COK-1 (Cyfrowy Obóz Koncentracyjny 1 - rewelka) i co jest doskonałą okazją dla Granta do wsadzenia złośliwej szpili w amerykańskie społeczeństwo. Po uratowaniu całego świata Noh-Varr dalej ściagany jako przestępca przez każdego kto ma na to ochotę po raz kolejny zmierzy się z Dr. Midasem, który przekonał w międzyczasie władze że przybysz jest zagrażającym bezpieczeństwu kosmicznym pół-karaluchem rodem z Gatunku czy innego sf horroru i nie dość, że dostaje od nich pełne wsparcie materiałowe i ludzkie to jeszcze całkowicie wolną rękę. Tutaj do akcji wkracza córka Midas Exterminatrix (również znana u nas i również wariatka w masce) i przyznam się, że w tym momencie lekko się zdziwiłem. Zdziwiłem się ponieważ ten komiks w taki naprawdę mocno niekojarzący się z Marvelem sposób jest wyraźnie perwersyjny. Owszem postać Oubliette znana w naszym kraju wygląda jak wygląda, ale to nawet pomimo tego całość chociaż bez skrawka tego co powszechnie uważa się za nagość, ma taki dziwacznie zboczony charakter, ciekawe że wydawnictwo puściło coś takiego i to nawet nie w ramach jakichś imprintów "dla dorosłych" pokroju Max, tylko jako normalną serię. Rysunki Jonesa na spory plus, stoją tak pomiędzy typowym dla gatunku rysunkiem sięgającym mocno w kierunku lat dziewięćdziesiątych a tendencją do sporego dodawania realizmu rysunkom twarzy. Artysta świetnie radzi sobie z nadawaniem dynamiki scenom akcji (a jest jej sporo) a zwłaszcza dobrze wychodzą mu momenty w których Noh-Varr wbiega na budynki w lekko wykrzywionej perspektywie i zaczyna wyglądać faktycznie jak hmm...karaluch. Na plus również wszelkie autorskie projekty postaci czy urządzeń. Koniec końców, znajdziemy tu nieco charakterystycznego dla Granta Morrisona bełkotu no i również w typowy dla niego sposób zostaniemy zasypania sporą ilością dziwnych pomysłów czy oryginalnych koncepcji. Ale z której strony by nie patrzeć to dalej wyluzowany komiks akcji ze sporą ilością oryginalnego i inteligentnego humoru. To po prostu czuć, że Morrison i Jones dobrze się bawili tworząc ten komiks a ja niemal 20 lat później bawiłem się równie dobrze przy lekturze. Ocena 7/10.



3. Najgorszy przeczytany:

   "Batman" - Tom King i inni. Budząca sporo kontrowersji najnowsza regularna seria Batmana. Przeczytałem już kiedyś pierwszy tom i nie oceniłem go zbyt dobrze, tym razem postanowiłem przeczytać jednym ciurkiem wszystko  co dostępne jest na naszym rynku i spodobał mi się nieco bardziej (a na tle kolejnych tomów, stwierdzam że jest właściwie rzecz biorąc dobry) a czytając te komiksy, pamiętając jak bardzo nie polubiłem runu Snydera, wiedząc że ten będzie całkowicie odmienny próbowałem go polubić, naprawdę próbowałem. Ale nie dałem rady, ten run jest spierdolony po całości tak samo jak nawet nie bardziej niż poprzedni, tyle że na zupełnie inny sposób. Pokrótce spróbuję streścić całość, może łatwiej mi będzie zebrać myśli i wyartykułować czego się właściwie czepiam. W pierwszym tomie "Jestem Gotham", Batmanowi przyjdzie się spotkać z nową parą bohaterów w mieście Gothamem i Gotham Girl. Okaże się, że kupili oni swoje moce na bazarze, tylko że one ich wypalają wewnętrznie. Im mocniej biją, tym bardziej skraca im to życie, mimo wszystko są gotowi się poświęcić dla ogólnego dobra. Pod wpływem Psychopirata obydwoje wariują i zaczynają mordować. Gotham tak się nakręci że powali całą Ligę Sprawiedliwości (ten pomysł jest megagówniany szczerze mówiąc, skoro naukowcy są w stanie zapewnić taką siłę nawet kosztem życia, to znalazłoby się wielu wariatów którzy skróciliby swoje żywoty nawet do 5 sekund aby tylko się zapisać w historii jako ktoś kto zabił dajmy na to Supermana). Tym niemniej historia trzyma w napięciu, a ostatni zeszyt z Batmanem i Gotham Girl jest naprawdę dobry. Tom 2 "Jestem Samobójcą" to już konkretny nonsens. Gotham Girl po poprzednich wydarzeniach jest w kiepskim stanie psychicznym, pomóc może jej tylko kolejna "hipnoza" dokonana przez Psychopirata, tyle że ten znajduje się na Santa Prisca w łapach Bane'a który potrzebuje go by robił mu dobrze (bez skojarzeń) swoimi mocami, bo ten cierpi na syndrom odstawienia prochów (kolejny bieda-koncept). Batman organizuje wśród przestępców swoją własną wersję Suicide Squad, której skład jest tak dziwaczny i pomimo prób jego tłumaczeń nonsensowny, że to aż boli. Dalej będzie mnóstwo akcji na wyspie, kilkuset najemników do pokonania i sporo gróźb na temat łamania kręgosłupów. Koniec, końców to kręgosłup Bane'a zostanie złamany a ekipa wróci cało i zdrowo ze swoim celem do Gotham. Czy wspominałem, że Bane przez cały komiks siedzi nago na jakiejś kupie czaszek? Nie? Może to i lepiej. Dalej są dwa zeszyty o Batmanie i Catwoman mocno nawiązujące do klasycznych komiksów i te mi się naprawdę bardzo spodobały. Czas na trzeci tom "Jestem Bane" w którym tytułowy villain (któremu już się zrósł kręgosłup, technologia poszła do przodu strasznie) postanowi odwiedzić Gotham, aby odzyskać Psychopirata i uwaga, uwaga połamać Batmanowi kręgosłup. Kur...ka przerzuciłem w tym momencie kartki w kalendarzu, ale nie, nie znalazłem się w 1997 roku tylko dalej byłem w 2019. Na litość boską on nawet przywiezie ze sobą tych samych trzech paziów, prawie cały tom to ogłupiająca szamotanina pośród chrzęstu łamanych kręgosłupów. Na koniec kilka fajnych kilkustronicowych historyjek, aaaa jeszcze Batman oświadczy się Catwoman. Przeszedłem do czwartego tomu "Wojna Żartów z Zagadkami", nareszcie pomyślałem, w/g plotek ten podobno już jest całkiem przyzwoity. Historia zawarta w tym tomie, jest powrotem do przeszłości, Bruce zwierza się Selinie w łóżku ze swojej największej tajemnicy "...musisz wiedzieć co zrobiłem, co musiałem zrobić...podczas wojny żartów z zagadkami" (wyobraziłem sobie jak on to mówi tym absurdalnym barytonem Bale'a i śmiać mi się zachciało, "no zaczyna się tandetnie, ale może dalej będzie lepiej" pomyślałem). I nie, wcale nie było lepiej, wbrew niektórym opiniom ten tom wcale nie jest specjalnie mądrzejszy niż te poprzednie jest chyba wręcz jeszcze durniejszy. Tak więc Joker i Riddler zaczynają drzeć koty i każdy tworzy własny gang a na terenie Gotham rozpoczyna się wojna. Brzmi w teorii ciekawie, ale to jest tak nędznie napisane że szok. Fabuły jako takiej nie ma właściwie wcale, jakieś rwane scenki z których połowa jest bez sensu i kompletnie wyciągnięta z czapy (np. Poison Ivy), nie wiem można by to podciągnąć pod próbę metaforycznego ukazania chaosu wojny, ale to by była potężna nadinterpretacja. Ogólnie sam pomysł, żeby galeria złoczyńców (zwłaszcza tych pierwszoligowych) z których 3/4 to na maksa ześwirowani egocentrycy, robiła za sługusów i lokajów dla kogoś z parki Joker/Riddler jest niepoważny (scena obiadu w Wayne Manor była niczym z Monty Pythona). Aha wielką tajemnicą Bruce'a jest to, że chciał zabić Riddlera, ale Joker go powstrzymał, pełne rozczarowanie "to, to?" zapytałem? Każdy normalny człowiek, marzyłby żeby coś takiego zrobić. On powinien mieć wyrzuty sumienia z powodu tego, że jeszcze ich nie pozabijał wszystkich. Kolejna strata czasu, czułem się jakbym czytał "scenariusz" jakiejś gry komputerowej a nie normalną historię. Tom 5 "Zaręczeni", tym razem Batman z Catwoman polecą na jakąś pustynię do Talii Al-Ghul (nie mam pojęcia po co? prosić ją o błogosławieństwo?), gdzie obydwie panie stoczą ze sobą pojedynek (ciekawe to to nie było, za to dialog pomiędzy nimi był zadziwiająco żenujący), w dalszej części otrzymamy chyba jeden z najjaśniejszych momentów całego runu czyli podwójną randkę Bruce'a i Seliny oraz Clarka wraz z Lois, fajne z jajem i sporo mówiące jak dwaj superbohaterowie traktują siebie nawzajem, naprawdę świetna robota. Na koniec kolejna porcja wspominek z początków znajomości Batmana i Catwoman, spójrzmy prawdzie w oczy to już kilka zeszytów wcześniej było. Przechodzimy do kolejnego tomu "Narzeczona czy włamywaczka" pierwsza historia to "kryminalny thriller" na poziomie "ujdzie w tłoku", dalej totalnie absurdalna historia o tym jak Batman z Wonderwoman zastępują jakiegoś Czarnego Rycerza w jakimś piekielnym wymiarze i mimo, że w ich rzeczywistości mija doba to tam gdzie są spędzają ze sobą prawie 40 lat (jasne kurka) i kolejna jeszcze chyba głupsza opowiastka o tym jak Poison Ivy przejmuje kontrolę nad całym światem (jeszcze bardziej jasne kurka), na deser kolejna porcja wspominek z przeszłości bo w końcu strasznie dawno ich nie było. No i tak doszliśmy do creme de la creme czyli tomu 7 "Ślub", jako pierwsza wjedzie historia  z Booster Goldem, który przeniesie się do alternatywnej rzeczywistości zastanawiałem się co wogóle on ma do Batmana, ale okaże się że ma to pewien sens, ogólnie mówiąc nie przeszkadza ten fragment bo jest całkiem ok, a samego Boostera który jest prosty jak trzonek od łopaty, ale za to pełen dobrych chęci nie sposób nie polubić. Później dostaniemy kilka tie-inów do "wiekopomnego" wydarzenia napisanych przez znanego z "Nightwinga" Tima Seeleya, poziom ich jest różny, ale na tle sporej ilości zeszytów tego runu większość wygląda jak zdobywcy nagrody Eisnera, największą uwagę zwraca rewelacyjny w nieco oldschoolowym stylu zeszyt z Batgirl oraz Riddlerem gdzie autor przypomniał sobie, wydawnictwu i czytelnikom, że Riddler zostawia zagadki i jest kompletnie pie...przenięty. Dalej dwuzeszytowy wstępniak do samego ślubu czyli pojedynek w katedrze pomiędzy Batmanem, Catwoman a Jokerem i z tego co się orientowałem na temat tego fragmentu są opinie bardzo różne, natomiast mi osobiście bardzo się podobał. King ma wielki talent do pisania dialogów i tutaj bardzo to widać. Powiem więcej uznałbym tę część jego Batmana za genialny, gdyby nie pewien "szczegół", ale o tym za chwilę. Ostatni rozdział to sam ślub (nie będzie chyba wielkim spoilerem jeżeli powiem, że do niego nie dojdzie?). I tutaj jest naprawdę dobrze otrzymujemy na przemian mocno intymne przemyślenia Catwoman i Batmana o samych sobie (niby to już było, ale tutaj jest chyba najlepiej napisane) na dodatek rysowane przez wielu artystów z których każdy dostaje jedną stronę a że wśród nich są nazwiska tak zasłużonych dla Nietoperza gości jak Frank Miller, Tim Sale czy Paul Pope to napewno jest to warte sprawdzenia. Powiem to w ten sposób, ja całkowicie rozumiem powód dla którego oni tego ślubu nie wzięli, King napisał to jasno i logicznie i trudno tego się czepić, tyle że tak naprawdę...nic się nie stało. Całe te kilkadziesiąt wcześniejszych zeszytów zdało się psu na budę i nie zmieniło się absolutnie nic. Ok rozumiem, ślubu Batman nie wziął, ale w takim razie autor powinien w tym momencie zrobić coś są wstrząśnie całym światem i jak dla mnie powinien zabić któreś z dwójki Catwoman/Joker do czego doskonała okazja była właśnie w "Drużbie". Ja osobiście wolałbym aby to był Joker, to by był naprawdę niezły materiał do rozwijania dalej Człowieka Nietoperza, jak on się zachowa bez swojego nemesis? Kolejnym i ostatnim dostępnym w momencie czytania był tom 8 "Zimne Dni", jako pierwszą historię dostaniemy tę tytułową, która stanowi zmodyfikowaną wersję "12 Gniewnych Ludzi", na początku myślałem że to może być naprawdę niezłe, dopóki okazało się, że Bruce Wayne nie będzie tutaj adwokatem diabła, tylko bardziej dyskusję nad werdyktem potraktuje jako okazję do rozpaczliwych okrzyków o tym że Batman nie jest bogiem. Mniej więcej pod koniec miałem wrażenie, że wyciągnie chusteczkę i zacznie płakać a później odwiozą go do Arkham i miałem ochotę już tylko zamknąć ten tom. W drugiej części, Batman będzie ścigał KGBeasta, który wygląda na to, że zastrzelił Dicka Graysona (mam nadzieję że nie) a sam bohater zacznie w końcu przypominać Batmana. Uff, nareszcie finisz. Jeżeli chodzi o rysunki to musze przyznać że seria wygląda całkiem pozytywnie. Głównymi rysownikami którzy za nią odpowiadają są David Finch, Mikel Janin, Tony S. Daniel oraz Joelle Jones. Będę szczery, do mnie ten styl rysowanie będący wypadkową standardowego rysunku dla superbohaterów z realizmem średnio pasuje do Batmana, ale ogólnie wygląda to tutaj od strony technicznej w porządku, jak ktoś uznaje takie rysunki w Batmanie to powinien być zadowolony. Dla mnie szkoda że pok azujący się tutaj od czasu do czasu rysownicy z bardziej "autorskim" stylem jak Mitch Gerads, Lee Weeks czy Michael Lark nie dostali tutaj więcej szans, ale pod względem strony wizualnej naprawdę nie ma się ten komiks czego wstydzić. Cóż mogę o tym Batmanie powiedzieć. Tak naprawdę widać po tej całej serii, że Tom King nie miał kompletnie żadnego pomysłu na to o czym ma pisać. Ja rozumiem, że propozycja pisania Batmana jest w światku komiksowym propozycją w stylu transferu do Realu Madryt, ścigania się w F1 w bolidzie Ferrari, grania jako kolejny basista w Metallice czy kolacji z Cameron Diaz czyli z gatunku tych nie do odrzucenia, ale naprawdę w DC nikt się nie skapnął że gość nie wie co robi (tak naprawdę to pamiętając ten koszmarek od T. Daniela to myślę, że mogą nawet nie czytać tych zeszytów przed drukiem)? Po pierwszych trzech tomach historia zostaje wyraźnie ucięta siekierą, boleśnie widać że ktoś "z góry" oznajmił mu, żeby nie pisał już o Gotham Girl bo to się do czytania nie nadaje i więcej już o tej postaci ani słowo nie pada. Czwarty tom jest wyraźnie napisanym na kolanie zapychaczem a dalej dostajemy story-arc z Catwoman, który cały czas drepcze w miejscu. Kolejnym kamyczkiem w ogródku jest to, że King kompletnie nie potrafi pisać scen akcji, postacje są albo przepakowane (Catwoman powala kopnięciem biegnącego Flasha, Riddler przyjmuje strzał z rewolweru w brzuch), albo wyraźnie osłabione w stosunku do oryginałów. Praktycznie każdy zeszyt, który w założeniu miał być sensacyjny jest głupkowaty i oparty na jakimś wyraźnie nie pasującym do uniwersum pomyśle. Ogólnie rzecz biorąc, ja odniosłem wrażenie że King przed przystąpieniem do pisania serii kompletnie nie znał Batmana. Tzn. znał na poziomie przeciętnego człowieka, pewnie obejrzał filmy, być może z racji zawodowej ciekawości przeczytał kilka najbardziej znanych tytułów, ale to widać, że on nie zna ani Batmana, ani jego przyjaciół, ani jego wrogów ani nawet konwencji nie kuma. Ale tak naprawdę w tym wszystkim nie mogę przecierpieć jednego. To, że zrobił on z Batmana taką straszną pizdę. Batmana leje kto chce i wała z niego robi też kto chce, nic dziwnego że w Gotham tak szaleje przestępczość skoro mają takiego lamusa za obrońcę. Żeby nie było ten komiks ma swoje mocne strony i to szczerze mówiąc całkiem sporo, zeszyty z Supermanem, zeszyty z randką na dachu, zeszyt z Alfredem i psem. Pomysł na pojedynek snajperski Deadshota i Deathstroke'a, rewelacyjny pomysł na Kite Mana i jest tego więcej do tego dialogi potrafią być naprawdę świetnie napisane a elementy humorystyczne bywają zabawne. Tylko co z tego skoro na te niemalże 60 zeszytów mamy 5 rewelacyjnych i 5 dobrych a reszta to średnie bądź kiepskie zapychacze mające nieudolnie maskować brak twórczej weny. Poważnie ten cały run można by na spokojnie zmieścić w 2 tomach. Na dodatek, nie wiem czy to jest bardziej śmieszne czy żałosne ale ten komiks za każdym razem robi się fajny jak znika z niego Batman. Mamy fajnie pisanego Supermana, fajnego Alfreda, super pisaną relację Dicka i Damiana, przyzwoicie scharakteryzowaną Catwoman, do tego naprawdę dobrze pisanego Jokera, tylko co z tego skoro jak tylko pojawia się Batman to wszystko klapie? Na dodatek do teraz zastanawiam się dlaczego główna parka zwraca się do siebie pre Gacku i per Kotko. Powiem szczerze, wcale a wcale nie jestem zdziwiony, że DC odebrało ten run Kingowi on już nie ma w tym temacie nic do dodania a na dodatek na początku nie miał nic do powiedzenia. No w sumie po stronie plusów można dołożyć to, że jednak nie przynudza. Ocena 5/10.



4.   Zaskoczenie na minus:

   "Spider-Girl" - Tom DeFalco, Pat Olliffe. Pierwszy zeszyt jest z cyklu "What if...?", siedem następnych z regularnej serii odpalonej natychmiast później kiedy okazało się, że pomysł wypalił. Pomysł "co by było gdyby?" tyczy się tego, co by się stało gdyby córka Spider-Mana przeżyła (domyślam się, że chodzi o tę zmarłą przy porodzie po Sadze Klonów, tę którą później wymazano całkowicie). Akcja komiksu dzieje się kilkanaście lat później, Peter Parker w ostatecznym pojedynku z Goblinem stracił nogę i odmawiając przyjęcia hiperzaawansowanej protezy oferowanej mu przez Reeda odwiesił strój na kołek i wspólnie z Mary Jane przemienionej w kurę domową (wygląda niezwykle uroczo) zajął się wychowaniem córki (nie uwierzyłem, nie wierzę i wierzyć nie będę no ale to w końcu elseworld). Tę rodzinną sielankę przerwą w dobiegającej powoli 18 roku życia pannie May Parker budzące się pajęcze moce. Nie będzie raczej wielkim spoilerem jeżeli wyjawię, że prawie pierwszym co zrobi dorastająca pannica jest założenie kostiumu pająka (wcześniej o tym co robił kiedyś ojciec nie miała zielonego pojęcia) i co spowoduje, że na głowę zwalą się jej starzy przeciwnicy ojca, jak i jej własna talia superzłoczyńców. Dodawać też oczywiście nie muszę, o absolutnym zakazie skakania po budynkach wydanym przez Petera (zrzędliwy odpowiednik Cioci May) i wparciu jakiejkolwiek podjętej decyzji przez MJ (to chyba reinkarnowany Wujek Ben). Treningiem May zajmą się Phil Urich, przyjaciel rodziny który jest świadom pajęczej tajemnicy oraz Daredevil który wygląda na to, że jest opętany przez jakiegoś demona lub po prostu martwy i ożywiony tym niemniej ciągle jeszcze po stronie tych dobrych. Będę szczery, ale rysunki raczej nie przypadły mi do gustu. O ile pierwszy zeszyt rysowany przez Frenza i wykańczany przez Sienkiewicza ma ten fajny drapieżny styl i nawiązuje nieco stylistyką do Sala Buscemy to już reszta rysowana jest przez Olliffa, który ma momentami wyraźne kłopoty z perspektywą i rysowaniem twarzy pod kątem nie bardzo.  Na dodatek raczej trudno ukryć, że to raczej wyrobnik średniej jakości bez własnego stylu, na plus całkiem nieźle oddana dynamika sytuacji. No i nie wiedzieć, dlaczego sama May zamiast wyglądać jak 16-latka z wyglądu kojarzy się z 30-letnią prostytutką, naprawdę nikt wtedy nie potrafił narysować normalnej małolaty? To nie jest zły komiks, jest całkiem ok. Nie przynudza, kusi powrotem starych postaci i kontynuacją ich wątków a i nowo wprowadzone charaktery wydają się w porządku. Jego największym problemem jest to, że nie posiada jakiejkolwiek własnej tożsamości. To jest dosłowna kopia oryginalnego Spider-Mana. May niczym się nie różni Petera, wygląda identycznie (tak w kostiumie jak i bez niego) i zachowuje się identycznie. Wcale bym się nie zdziwił jakby twórcy po prostu kopiowali stare zeszyty Kirbyego i Lee zmieniając tylko imiona, pseudonimy i miejscówki. To nie jest styl w jakim rewelacyjnie z tematem Pająka zatańczył Latour w "Spider-Gwen" czy bendisowy Miles Morales, który mimo podobnych sytuacji w jakich jest stawiany jest całkowicie autonomiczną postacią. May Parker, to praktycznie pozbawione oryginalności ksero z Petera Parkera. Ocena 6/10.



5. Suplement

Koniecznie przeczytać:

   "SM Sentry" - Paul Jenkins, Jae Lee + kilka znanych nazwisk. Marvelowski komiks, który ma zadatki na komiks genialny, ale to są tylko zadatki. Jak dla mnie problemy są trzy. Raz nie lubię, aż tak głębokiego grzebania w uniwersum - łatwiej byłoby mi przełknąć to w formie elseworldu, a tak trochę nie kupuję tego pomysłu (ok nie dla wszystkich może być to wada). Dwa zwłaszcza w pierwszej części jest to kopia "Miraclemana" (ok to też nie musi być wada, jak ściągać to od najlepszych). Trzy ten komiks jest o jakiś zeszyt zbyt długi, po pewnym czasie te stękanie superbohaterów zaczyna męczyć bułę. No jeszcze tak na siłę to jeszcze tajemnica Voida to też nie jest raczej jakieś wielkie zaskoczenie. No dobra, dobra tyle już tu ponarzekałem, że zaraz wyjdzie, że to słaby tytuł. Ale wszystkie powyższe minusy są do wybaczenia biorąc pod uwagę, że całość mimo pewnej przewidywalności trzyma prawie cały czas w napięciu, ma srogi horrowaty klimat, patenty w stylu kadrów z Robertem z przyczepionym za pomocą klamerek do prania kocem naśladującym superbohaterską pelerynę, podczas gdy kilka stron dalej klamerki są już złotymi spinkami, rewelacyjnie oddane charaktery i dopisanie kilku nowości na temat kilku znanych superbohaterów z Marvela. No i szatę graficzną za którą odpowiada po częsci Jae Lee którego styl uwielbiam a po części takie tuzy jak Sienkiewicz czy Texeira. Ogólnie cały album wygląda obłędnie dobrze i rewelacyjnie bawi się swoją formą. Miało być nieco słabiej, ale co tam. 8/10

   "Corto Maltese - Przygody Etiopskie" - Uwielbiam tę serię, koniec kropka. Ocena 8/10.
 
   "Kolekcja Conan" - tomy 40, 41. Kolejna seria, którą uwielbiam ale powiem szczerze zaczynam już być nieco zmęczony tą formułą. To cały czas są świetne, pięknie narysowane komiksy, tylko praktycznie non stop o tym samym, trzeba jednak robić potężne przerwy w czytaniu. Tym niemniej serce mi nie pozwala dać mniej niż 8/10


Można przeczytać:

"James Bond 07 Eidolon" - drugi tom, od NSC i przyznam szczerze bardziej mi się spodobał niż pierwszy. Za to rysunki mimo że tego samego artysty nieco mniej staranne. Kilka problemów z tłumaczeniem chyba (dwa razy pogubiłem się w dialogu no i mogli zostawić to SPECTRE zamiast tłumaczyć na WIDMO). A tak poza tym w cięższym stylu Iana Fleminga i obecnych filmów z Danielem Craigiem (świetna scena tortur przez MI6) za to z Bondem wyglądającym jak Bond a nie szpion KGB. Porządna chociaż w stylu poprzednika o jeden dwa zeszyty za krótka seria. Ocena całkowicie nieobiektywna bo fanowska 7/10.

"SM Generation X" - Scott Lobdell, Chris Bachalo. Kolejna generacja X-men, która nie oszukujmy się absolutnie się nie przyjęła. Dla mnie raczej rozczarowanie pokroju Spider-Dziewczyny mimo, że lubię lata 90-te. Akcja jest strasznie chaotyczna, komiks ani nie stanowi dobrego rozpoczęcia, ani nie ma żadnego zakończenia ot zostajemy wrzuceni na głęboką wodę, bez żadnego koła ratunkowego. Rysunki Bachalo (zupełnie inne niż to co teraz on rysuje) fajne, ale często straszliwie nieczytelne. Ot takie czytadełko 5+/10.

"SM Nova" - Marv Wolfman, John Buscema, Dan Abnett, Andy Lanning. Jeden z albumów z serii pół na pół. Pierwsze pojawienie się Richarda Ridera, który stanowi prawie dokładną kopię Spider-Mana, a które już w momencie ukazania się musiało być strasznie archaiczne. Nowsza część to spin-off Anihilacji, całkiem niezły ale też bez głębszego sensu ot "latają i szczelają". Całość ok, ale raczej do przeczytania i zapomnienia 5+/10.


Można całkowicie odpuścić:

"SM Young Avengers" - autorów dużo w tym kilku znanych i utalentowanych (ale nikomu się chyba nie chciało). Rozczarowanie tym bardziej że "Dziecięca Krucjata" i "Styl>Treść" były całkiem niezłe. Nie bardzo nawet mogę powiedzieć co mi się nie podobało lub nie podobało w tym komiksie bo przy przewracaniu strony właściwie zapominałem co się na niej działo. Jedyne co zapamiętałem to to, że dziadek tego czarnego był zdaje się pierwszym Kapitanem Ameryką tylko nikt o tym nie mówi bo był czarny XD i całkiem przyzwoity zeszyt z Kate Hawkeye. Z drugiej strony nie pamiętam, niczego strasznie złego, więc tragedii chyba też nie ma. 4+/10.

So, 11 Styczeń 2020, 14:00:00
6
Odp: Kolekcja Spider-Mana Nie daj się zwieść. 12 lat to Bazyl ma doświadczenia bojowego w kupowaniu różnorakich kolekcji Hachette.
Śr, 15 Styczeń 2020, 19:01:13
7
Odp: Scream Comics No wiesz? Takie świństwa?
Śr, 15 Styczeń 2020, 19:35:09
2
Odp: Batman   Nieeee, nie zasiewa żadnych wątpliwości, to była jakaś parodia "12 Gniewnych ludzi", kolejna okazja żeby popłakać nad Batmanem. King to pisał i pisał i pisał i ja dalej nie wiem dlaczego oni właściwie chcieli się pobrać. Dobrze, że położyli na tym krzyż.
Cz, 16 Styczeń 2020, 14:22:47
1
Odp: Piłka Nożna Też się cieszę :D We shall not be moved! We're gonna win the league! We are the champions, the champions of Europe!!!
Nd, 19 Styczeń 2020, 19:28:12
1
Odp: Kolekcja Transformers G1 (Hachette) Piąty, kupuję i nie czytam. Mam jeszcze znajomego co robi tak samo.
Nd, 19 Styczeń 2020, 19:38:39
2
Odp: Uniwersum "Star Wars". Filmy, seriale, Stary i Nowy Kanon   Ciekawe po kiego grzyba miałby walczyć z duchem Dartha Vadera? Ren to najfajniejsza postać z całej trylogii, chciał być jak dziadek i udało mu się to w zupełności. Niby jakby okazał się złym bossem, to byłoby to przełamanie schematu, ale koniec końców SW to jednak bajka. Wolę żeby Skywalkerowie to byli ci dobrzy. Jakby Rey była nikim to jej +100 do zajebistości we wszystkim kompletnie nie miałoby sensu, tak przynajmniej zasymulowano jakikolwiek sensowny powód na to.
Pt, 24 Styczeń 2020, 17:59:24
2
Odp: Dział techniczny (pytania, porady, sprzęt TV, nagrywarki, odbiorniki, soundbary) Tak z czystej ciekawości, co będziesz oglądał na tym telewizorze w rozdzielczości 8k? 5 minutowe filmiki z youtube?
Nd, 26 Styczeń 2020, 13:34:58
1
Odp: Listy do E.   Trudne, nietrudne. Ja mam ten tytuł wydany jeszcze w serii Komiksu Fantastyki i z chęcią kupiłbym go w postaci integrala. Nie jestem zainteresowany ani wydaniem na niego kilkuset złotych ani kupowania go w pojedynczych tomach w miękkiej okładce a patrząc się na to jak długo już się wszędzie wala ten tytuł w takich wydaniach jest więcej osób z takim nastawieniem. Mam wrażenie, że Pelissa dobrze by się sprzedała wznowiona zbiorczo w ramach Mistrzów Komiksu identycznie jak Piotruś Pan.
Nd, 26 Styczeń 2020, 15:03:03
2