Polubienia

Przejrzyj stronę ulubionych postów oraz otrzymanych polubień za posty użytkownika.


Posty polubione przez innych

Strony: 1 ... 101 102 [103]
Wiadomości Liczba polubień
Odp: The Punisher   Powiedzmy to tak, świetna ale raczej spodziewana. Dla mnie to samo, jak najwięcej z TM-Semic, ogólnie trzeba przyznać, że Marvel Arek o ile to on odpowiadał za dobór tytułów to musiał być obcykany w temacie. Natomiast tak jak teraz przeglądam te Tm-Semiki co mi pozostały (Batman, Punisher, Conan) to dopiero teraz zdaje sobie sprawę jakiej one były kiepskiej jakości. Essentiale były super z wyjątkiem żenującego Ghost Ridera a ja lubię czarno-białe komiksy, ale to czarno-białe w zamyśle a nie "bo taniej". Małe życzenie, Szmaragdowy Świt w DC Deluxe, najlepiej z kontynuacją w jednym tomie.
Cz, 28 Kwiecień 2022, 20:58:24
1
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi   Podsumowanie marca. Uwaga jak (prawie) zawsze pewne SPOILERY!!!


  "Kick-Ass 3" - Mark Millar, John Romita Jr. Dawno, dawno temu podczas seansu pierwszego filmu w gronie znajomych pamiętam, że płakaliśmy ze śmiechu, komiksów wtedy jeszcze nie czytałem (od momentu gdy za dzieciaka zerwałem z nimi). Później obejrzałem film numer dwa, niezły ale nie tak dobry jak pierwszy a wtedy już komiksy czytałem, ale jakoś mi do głowy nie przyszło że to jakaś adaptacja. Jeszcze później dowiedziałem się, że to o dziwo na podstawie istniejącego komiksu, który został wydany i u nas przez Mucha Comics, komiksu, który wtedy już nie był nigdzie dostępny. Po jakimś czasie udało mi się kupić na allegro w stanie dosyć zniszczonym, ale za to w przyzwoitej cenie (powiedzmy stosunkowo przyzwoitej), Kick-Ass 2 nie był już dostępny w cenie nawet nieprzyzwoitej. W każdym razie lektura jedynki była świetną zabawą chociaż nieco odmienną od obejrzanego filmu, fabularnie było bardzo podobnie, ale Vaughan skupił się nieco bardziej na motywach komediowych, podczas gdy Millar w swoim stylu szedł bardziej w kierunku exploitation. Po jakimś czasie wypuszczono tom trzeci, który również się wyprzedał a którego w sumie nie pamiętam dlaczego nie kupiłem, później były dodruki i te zdaje się też mnie niemalże ominęły, w każdym bądź razie udało mi się kupić w końcu ten tom trzeci, ale drugiego znowu zabrakło. Biorąc pod uwagę jednakże, że oglądałem film numer dwa a same historie mimo że kontynuują swoje wątki są raczej oddzielne przeczytałem teraz po prostu tę trójkę bez jej poprzedniczki. Na tym w sumie zakończę ten przydługawy wstęp bo się teraz tak zastanowiłem i w sumie kogo niby interesują moje problemy z tym, że przez ileś tam lat nie udało mi się skompletować serii Kick-Ass, a tematem zanudziłem nawet sam siebie? W każdym bądź razie początek lektury nie nastroił mnie jakoś szczególnie optymistycznie, przede wszystkim Dave Lizewski i jego kompani wyglądają jakby nie przeszli jakiejkolwiek ewolucji jako postacie. Cała ta banda przebierańców, wygląda szczerze mówiąc dalej jak banda przebierańców rodem z Teorii Wielkiego Podrywu jakoś dowcipy w stylu Dave'a pytającego się nad grobem swojego ojca czy wygląda w powiewającym płaszczu tak dobrze jak młody Bruce Wayne, lub ekipy przygotowującej się do odbicia Hit-Girl z więzienia przez kilka tygodni a później uciekającej bo jakiś więzienny cieć zaświecił latarką nie ruszyły mnie absolutnie, przecież oni wcześniej przeżyli zdaje się dosyć sporo, więc powinni być chyba jednak poważniejsi. Ogólnie cały ten start wydawał się taką nieco powtórką z rozrywki (zresztą uczucia deja vu nie udało mi się pozbyć do końca) na szczęście dalej robi się lepiej. Bardzo dobrze, że autor nieco bardziej skupił się na postaci Mindy McCready, sceny z jej pobytu w więzieniu lub kolejnych wspomnień z czasów szkolenia przez Big Daddy'ego to rewelacja przez duże R i nieraz przyszło mi zachichotać pod nosem a reszta fabuły raczej bez jakichś niespodziewanych zwrotów akcji, ale napisana przyzwoicie. Dave poznaje dziewczynę (taką prawdziwą tym razem) dzięki której dochodzi do wniosku że czas na zakończenie swojej "superbohaterskiej kariery" przez co zaczyna olewać sprawy które jednak powinien dokończyć. W mieście pojawia się schowany dotychczas na Sycylii z powodów preferencji seksualnych oraz ponadnormatywnej nawet jak na mafię krwiożerczości ostatni z braci Genovese czyli wuj Rocco, który pragnie zostać szefem wszystkich szefów i to nie tylko mafii włoskiej, ale całej przestępczości zorganizowanej a po mieście zacznie ganiać grupa skorumpowanych policjantów udająca Robin Hoodów a zajmująca się kradzieżą mafijnych pieniędzy (co skupi się w większości na Bogu ducha winnych półgłówkach w kostiumach), dodając do tego Hit-Girl cały czas planującą wyrwać się na wolność oraz wypuszczonego na nią dzięki kruczkom prawnym Mother-Fuckera, możemy być pewnie że zakończenie będzie jedną wielka feerią orgiastycznej przemocy. Pod względem rysunków przyznam z przykrością, że nie jest specjalnie dobrze. Jak rysuje Romita Jr. każdy to czytający będzie raczej wiedział, ja osobiście lubię jego rysunki, ale w tym przypadku wyraźnie nie jest w szczególnie dobrej formie. Do tego że właściwie wszystkie narysowane przez niego postacie wyglądają jak udający się właśnie na emeryturę bokserzy i to ci raczej z rzadka wygrywający swoje walki szło się przez te wszystkie lata przyzwyczaić, do tego że rysowane przez niego kobiety rzadko kiedy wyglądają chociaż cokolwiek atrakcyjnie również, ale kompletnie nie mam pojęcia dlaczego rysuje (znowu zwłaszcza kobietom) te dziwne olbrzymie nosy (on nigdy nie był jakimś wielkim fanem realizmu, ale tutaj zdecydowanie zbyt często odjeżdża w kierunku niespecjalnie pięknej karykatury), na dodatek za każdym razem innego kształtu jakby miał problem z narysowaniem dwa razy takiej samej twarzy. Jedno za to trzeba facetowi przyznać, w rysowaniu scen wszelkich rzezi, strzelanin i bijatyk to był zawsze mistrz, oglądanie tych wszystkich biedaków przyjmujących na twarze piąchy czy też kopy to fizycznie bolesne doznanie, a że takich scen jest wiele więc nie możemy powiedzieć że komiks wygląda jakoś szczególnie fatalnie. Cóż szczerze mówiąc nie spodziewałem się specjalnie wiele po tym tytule no i się przyjemnie "rozczarowałem", jasne nie kopie już tak tyłka swoim efektem świeżości, sama historia nie jest nadzwyczajnie oryginalna, zakończenie trochę zbyt szybko poprowadzone,  a Millar chyba troszeczkę zbyt dużo wątków usiłował wcisnąć w te 8 zeszytów przez co niektóre wydają się raczej bez sensu (postać młodego Genovese powinna w wikipedii zilustrować hasło deus ex machina, wątek bohatera-obiboka który wydawał się ważny został ucięty kompletnie od czapy, bo musiał się jakoś skończyć). Natomiast nie licząc tych pobocznych wątków, dwie główne równorzędne linie fabularne które splotą się ze sobą w końcówce są spójne (niemalże) i ciekawe a humor momentami faktycznie bawi. Bardzo spodobało mi się zakończenie, na szczęście Mark Millar nie wpadł w pułapkę w którą łatwo było wpaść przy takiej serii czyli zakończenia z przytupem pod tytułem "wszyscy giną". Owszem w tej pseudo-realistycznej dekonstrukcji superbohaterskiego mitu w teorii pesymistyczna końcówka by pasowała, ale nie zapominajmy że to komiks stricte rozrywkowy i ja się bardzo cieszę, że bohaterowie którzy przeszli bardzo długą drogę dostali taki happy-end rodem z amerykańskiej komedii, należało im się. Co do tej amerykańskiej komedii, to fajnie się to udało obydwu panom odpowiadającym za serię wymyślić, dostajemy takie właśnie filmowe zakończenie z kolejnym pokoleniem które zastąpi stare, napisem The End oraz przedstawieniem wszystkich aktorów jacy wystąpili, no i oczywiście biorąc pod uwagę że Millar dobrze klei konwencję, sceną po napisach. No nic, podobało mi się nawet bardziej niż oczekiwałem i dokupiłem pierwszy tom nowej serii oraz po cichu liczę na dodruk tomu drugiego. Ocena 7/10.

  "Uncanny X-Men" tomy 1-6 - Brian Michael Bendis, Chris Bacalo i inni. Początek vol 3 legendarnej serii startujący razem z linią Marvel Now i silnie zakorzeniony w poprzednich mutanckich eventach tj. Schism i AvX. Znaczy się w tomie pierwszym "Rewolucja" dowiemy się, iż społeczność X rozpadła się na dwie części pierwsza to szkoła im. Jean Grey której dyrektoruje chyba w tym momencie Storm, druga to ci pod przywództwem Cyclopsa (który ostatnimi czasy mocno się zbiesił) zwący się dalej X-Men czyli Emma Frost, Magik, Magneto i czwórka nowych kadetów (bardziej się to z Bractwem Złych Mutantów kojarzy niż z X-Men), do których dołączą już w pierwszym tomie Siostry Kukułki i Angel z przeszłości. Do tego, moce czwórki starych wyjadaczy ostatnimi czasy nie do końca działają tak jak powinny (co będzie miało dosyć spore znaczenie w przypadku Magik, bo część kłopotów drużyny będzie związana z niechcianymi wycieczkami po Limbo), Cyclops, który cały czas jest poszukiwany listem gończym za zamordowanie Charlesa Xaviera ogłasza całemu światu swój nowy polityczny manifest, który przysparza mu nowego przydomka "terrorysta" (trochę to przesada, aczkolwiek faktycznie Gandhi by czegoś takiego nie powiedział) co zwraca na niego uwagę chociażby SHIELD i Avengers a na dodatek powracają Sentinele, czyli na początek atrakcji zdecydowanie wystarczy. W tomie drugim "Złamani" dostaniemy dalszy ciąg piekielnych przygód, szlifowanie nowych członków grupy wraz z werbunkiem nowego mutanta, śledztwo w sprawie Sentineli prowadzone przez Magneto w Madripoorze oraz lekko "szpiegowskie" klimaty swoistej gry prowadzonej pomiędzy Marią Hill i jej nową a znaną wszystkim zainteresowanym agentką a kolejnym wcieleniem X-Men. Tom trzeci "Dobry, Zły, Inhuman" to lekka przerwa na wyluzowanie po dwóch poprzednich intensywnych tomach, ciąg dalszy szkolenia młodzieży oraz śledztwa prowadzonego przez Magneto, babska (pardon za wyrażenie) wyprawa na zakupy również z udziałem młodej Jean Grey (nie mogę sobie przypomnieć kiedy dołączyła), przygoda na tajemniczej wyspie oraz już niezbyt pozytywna w wymowie konfrontacja Cyclopsa z Kitty Pryde. Tom 4 "X-Men kontra Shield" to zakończenie całego story-arcu dotyczącego Sentineli, "złych emocji" dzielących SHIELD oraz mutantów i kilku innych pobocznych wątków, które dotychczas przewinęły się na łamach serii a jednocześnie rozpoczęcie nowego dotyczącego testamentu Charlesa Xaviera oraz kolejnego wygrzebanego z tyłka super-duper-hiper potężnego mutanta. Ten drugi story-arc znajdzie swoją konkluzję w piątym tomie "Mutant Omega". Szczerze mówiąc przez większość czasu spędzonego przy lekturze tej historii cierpiałem straszliwie, mam alergię na jakieś takie wielkie retcony do tyłu, mega potężnych fighterów wyciąganych znikąd (czyli właśnie z tyłka), czy wielkie tajemnice sięgające czasów Stana Lee równie wstrząsające co śnieg w marcu. Na szczęście okazało się, że koniec końców nowy mutant nie miał tak naprawdę żadnego znaczenia a cała jego postać to jedna wielka deus ex machina, która miała na celu dopowiedzenie nam co nieco o postaciach Xaviera i Scotta Summersa co wychodzi naprawdę nieźle oraz spuszczenie kurtyny (w dosyć nieoczekiwany sposób) nad mutancką rewolucją. Ostatni tom "Historie Małe", to z tego co widzę całkiem częsty przypadek w Marvel Now czyli po zakończeniu głównych fabuł danych serii dostajemy ich domknięcia lub dopełnienia w postaci krótkich nowelek dopowiadających to i owo czasami dziejących się już po, czasami gdzieś w trakcie pierwszoplanowych wydarzeń, najczęściej oglądanych nieco z boku. Pierwsze opowiadanko to rewelacyjny dialog Scotta Summersa z jego bratem Alexem/Havokiem, która rzuci nieco światła na to co się głównemu "rewolucjoniście" roiło w głowie kiedy rzucił wyzwanie połowie świata a także dopowie nam coś na temat uczuć które wiążą ze sobą jego oraz Emmę Frost. Druga nowelka całkiem przyjemna Kitty i Magik próbują przywrócić nieco nadszarpniętą przyjaźń ratując małą dziewczynkę z jakiejś Wyspy Potworów. Trzecia również trzyma poziom, chociaż może na kolana nie powala i opowie o wyrównaniu rachunków pomiędzy Dazzler a Mystique, warto przede wszystkim dla krótkiej "przyjacielskiej" pogawędki pomiędzy Scottem a Raven. Następna to wielki ziew z wyjątkiem samej końcówki przy której już myślałem że Goldballs jeden z nowych rekrutów zaliczy zgon z którym mogłaby się równać jedynie śmierć Hanki Mostowiak, niestety sprawdziłem w internecie i przeżył. Ostatnia w sumie w miarę znacząca dla continuity historyjka o grillowaniu Hanka McCoya (tego z teraźniejszości, w serii Uncanny pełni raczej marginalną rolę), powrocie Colossusa do składu oraz "wiekopomna" totalnie od czapy chwila przemiany Icemana w homoseksualistę - młody Drake ten z przeszłości oznajmia że jest gejem po czym ten starszy z teraźniejszości stwierdza, że w takim razie on chyba też i od 60 lat leci na Warrena Worthingtona, beczka śmiechu (i nieważne że w równoległej serii po korytarzach Szkoły w przyszłości biegają małe bałwanki przenikające przez ściany). No i na koniec wykonana w świetle kamer i w obecności tysięcy ludzi przemowa Cyclopsa z cyklu "przebaczamy i prosimy o przebaczenie". Za szatę graficzną całej serii odpowiada w dużej mierze Chris Bachalo, ja wiem że on ma wielu wrogów - w umieszczanych w necie "topkach" najgorszych rysowników może nie na podium ale dosyć często się pojawia. Z drugiej strony ma też naprawdę wielką ilość fanów do których i ja należę, lubię tę jego niechlujną cartoonową czasami popadającą nieco w mangę (której przecież nie lubię) kreskę. On zawsze fajnie rysuje dziewczyny, zawsze fajnie mu wychodzą niby to złożone z kilku kresek ale potrafiące wyrazić ekspresję twarze, zawsze można liczyć że kiedy będzie trzeba przeskoczy na lekko poważniejszy styl a w tym przypadku jeszcze dodatkowo na plus upodobnienie nieco Magneto do postarzonego Michaela Fassbendera a młodego Profesora X do Jamesa McAvoya. Projekt kostiumu Cyclopsa to rewelka o ile to on go wymyślił i co dosyć interesujące paleta barw wykorzystana razem ze współkolorystą Jose Villarubią raczej zaskakująco zgrzebna, rysunki Bachalo z reguły są bardziej kolorowe. Drugim najczęściej pojawiającym się rysownikiem jest Kris Anka, i w sumie nie bardzo wiem co o nim napisać no niezbyt mi się to podoba, przypomina mi to właściwie ciężko mi to określić kiepsko narysowany komiks z francuskojęzycznej części Europy? Może kiepsko narysowany komiks z Image? Nie wiem jak to przekazać, proste bardzo schematyczne rysunki z drażniącą manierą rysowania połowie postaci zeza lub kresek zamiast oczu, zaletą no cóż pewna jakby nie patrzeć oryginalność, dosyć ładne kolorki no i kilka ilustracji jest jednak całkiem udanych. Trzecim rysownikiem jest Frazer Irving o którym pierwszy raz w życiu słyszę i zastanawiam się dlaczego. Facet jest rewelacyjny, zwłaszcza jeżeli ktoś nie ma uczulenia na agresywnie komputerowe kolorowanie, taka wypadkowa Richarda Corbena, Bernie Wrightsona i Briana Bollanda z czasów Sędziego Dredda, Kukułki w jego wykonaniu wypadają naprawdę czadowo w nieco przerażający sposób, sprawdziłem gościa i okazało się że wyszedł z 2000AD więc nic dziwnego że zwraca na siebie uwagę, wielka szkoda że pojawia się tylko w dwóch pierwszych tomach. Podsumowując, podobało mi się i to nawet bardzo i to nie to, że komiks nie ma jakichś wielkich wad bo ma i to całkiem sporo. Bendis jak to u niego w zwyczaju niespecjalnie przejmuje się jak to co pisze wpływa na całość uniwersum ani w jaki sposób może kolidować z historiami innych twórców. Często postacie drugoplanowe traktuje jak zwykłe kukły i narzędzia do popychania swojej fabuły do przodu (np. Triage - drużynowa apteczka w połączeniu z Jezusem, nie pełni prawie żadnej innej funkcji). Nowi stworzeni bohaterowie mają swoje zdolności albo kompletnie idiotyczne (Goldballs), albo działające na kompletnie idiotycznych zasadach (Hijack - nie dość że nie wiadomo jak jego zdolności miałyby działać to jeszcze na dodatek są nieco przesadzone), albo ogólnie zbyt potężne (Tempus - dziewczyna władająca czasem, jako kompletnie nieprzetrenowana rekrutka pokonuje wszystkich Avengers, później jak zaczyna nabierać wprawy to chowa w kieszeń Kanga Zdobywcę). Jasne te wszystko w tym co on pisze działa jak najbardziej, ale co dalej autorzy mają zrobić z takimi postaciami? Pozabijać? Wszyscy też wiedzą, że Bendis lubi pisać komiksy "gadane" na czym cierpi nieco akcja i tempo i w tym komiksie to trochę widać. Czasami aż by się chciał zobaczyć jakąś większą rozpierduchę (zwłaszcza na koniec pierwszego story-arcu nie dość że konflikt X-Men kontra reszta świata zostaje w dosyć marny sposób wygaszony, to jeszcze po odkryciu czarnego charakteru stojącego za atakami Sentineli powiedziałem cytując klasyka "Że kto? A co mnie to gówno obchodzi?" zupełnie jakby autorowi po prostu znudził się temat), ciężko mi się też pozbyć było w pewnym momencie wrażenia iż mutanci wcale nie walczą o jakieś o swoje prawa i akceptację tylko o pozycję homo superior. Natomiast oprócz tego, mamy całą masę pozytywów. Raz te "gadane" scenariusze jak ulał pasują do soap-operowej serii X-Men, komiks po prostu błyszczy w przypadku przepychanek, utarczek czy sporów ideologicznych pomiędzy członkami obydwu zespołów a tam gdzie miało być zabawnie z reguły tak jest, tam gdzie miało być na poważnie i dramatycznie też z reguły się to udaje. Bendis zaludnił ten świat naprawdę dobrze pisanymi postaciami, nawet w przypadku drugoplanowych i mało używanych postaci zadbał aby każda miała swój indywidualny rys psychologiczny sprawiając, że czujemy że mamy do czynienia z prawdziwymi, żyjącymi ludźmi. Więcej, autor wykorzystał świetny rooster, Boże błogosław Amerykę kraj który wydał na świat człowieka który wymyślił że Biała Królowa Hellfire Club zostanie członkiem X-Men uwielbiam Emmę Frost a tutaj dostaniemy jej pod dostatkiem, do spółki z Ilyaną która o dziwo pomimo swojego charakterku żyje z nią w jak najlepszej komitywie. Jeszcze większym plusem jest obecność kolejnych z moich ulubienic czyli Sióstr Stepford, których częstotliwość pojawiania się w naszym kraju była dotychczas raczej marginalna, chwała Bendisowi za to, że w tym połączeniu fantazji erotycznej z dosyć creepy postaciami przyuważył spory potencjał komediowy i siostrzyczki jak akurat nie straszą to dosyć często bawią. Jest świetnie pisana Jean Grey, z jednej strony chodzący mutancki mem (znowu ona? Zaraz ją zabiją) z drugiej przecież bardzo lubiana postać, ciągle miła dziewczyna tyle, że nieco bardziej dynamiczna i potrafiąca wystawić pazurki (zwłaszcza w konfrontacjach z Siostrzyczkami jakby nie patrzeć naturalnymi konkurentkami). Jest Magneto w swojej kanonicznej roli Charlesa Xaviera połączonego z Loganem i cała reszta postaci z dalszych planów z których większość dostanie swoje pięć minut. No i jest oczywiście sam Cyclops czyli pogubiony syn Profesora X. Dodatkowo sama seria wydaje się dosyć ważna dla całego tytułu, także zachęcam wszystkich lubiących superhero bo to naprawdę dobry komiks jest, a już dla fana X-Men ten tytuł to konieczność (kurczę aż nabrałem ochoty na All-New, a przed przeczytaniem Uncanny byłem tym kompletnie niezainteresowany). Ocena 7+/10.

  "Superman - Rok Pierwszy" - Frank Miller, John Romita Jr. Komiks przez sporą ilość czytelników odsądzany od czci i wiary, podobno tak zły że aż...no normalnie zły. No i tak zastanawiałem się nad zakupem z jednej strony kiepski z drugiej no kurka to Frank Miller więc jakoś tak nie wypada się nie zapoznać. Zadałem sobie zatem pytanie "czy naprawdę mam ochotę na ochnasty origin Supermana?"  i wyszło mi na to, że w sumie chyba mam, no i przecież to Frank Miller, więc kupiłem. Na start, tytuł jest mylący to nie jest komiks o początkach działalności Supermana jako herosa w trykocie tylko migawki z całego jego życia do mniej więcej czasów startu. Znaczy się, zaczynamy od sceny eksplozji Kryptona, bo jak niby można by było przekazać historię Supermana bez big bangu? No nie da się, więc mamy ten start rakiety, by dalej w nieco skróconej formie przejrzeć dzieciństwo protagonisty i skupimy się nieco bardziej na etapie szkoły średniej do momentu kiedy Clark tę szkołę ukończy. To będzie pierwszy z trzech rozdziałów, drugi rozdział jest cokolwiek zaskakujący, otóż Clark Kent zaciąga się do marines (przypomniał mi się ten dowcip z brodą stacja XXXV Jezus idzie do wojska). Powody decyzji należą raczej to tych niebyt sensownych a chyba jeszcze mniej sensowne będzie to, że niedaleko bazy umieszczonej przy jednym bądź drugim oceanie znajduje się Atlantyda, tylko nie ta od Aquamana tylko jakaś inna z mniej więcej standardowymi syrenami i trytonami, którą rządzi Posejdon i w której Clark przygrucha sobie nową dziewczynę księżniczkę z rybim ogonem. W każdym razie nasz bohater w tym nietypowym otoczeniu pozna nowych kumpli, obowiązkowego drącego ryj sierżanta, który będzie próbował go zajechać fizycznie i mentalnie (co będzie wiadomo nonsensem) oraz kapitana, który przyuważy że jego nowy kadet jest kimś o wiele więcej niż się wydaje i który również pofiglował by chętnie z kuzynkami Arielki. Rozdział trzeci to już dokładnie to czego się spodziewałem otwierając album, początki pracy w Daily Planet, pierwsze spotkanie z Lois, pierwsze spotkanie z Batmanem i Dianą, pierwsze spotkanie z Lexem. Tak jak przy w/w Kick-Assie twierdziłem, że Romita Jr. raczej nie był w formie, tak dla Supermana łyknął chyba jakieś witaminy a kto wie czy nie jakie specyfiki teoretycznie zakazane w świecie sportu a praktycznie brane garściami. Wiadomo, że rysownik nie wzniesie ponad swoją estetykę przez jednych lubianą przez drugich nie a dla trzecich zupełnie obojętną, nie narysuje normalnego dziecka, nie sięga to też poziomem jego pracom z najlepszych lat, ale wygląda po prostu lepiej niż to co ostatnio ten w końcu bardzo znany rysownik prezentował. Żeby jednakże było jasne cały czas nie można powiedzieć żeby to były jakoś szczególnie dobre prace,  kobiece twarze dalej wyglądają średnio atrakcyjnie (chociaż nie jest to reguła), Romita stosuje proporcje ludzkiego ciała dalej w sposób jaki w/g niego pasuje do kompozycji całego obrazka (co niekoniecznie oznacza, że reszcie świata też to będzie pasować), odmienione logo "S" w magiczny sposób zmniejsza się lub zwiększa zależnie od niewiadomo czego, na dodatek ma tendencje do jak najdokładniejszego ukazania się czytelnikowi chociażby kosztem błędów anatomicznych. No, ale mimo wszystko wygląda to całkiem nieźle, Romita powściągnął nieco swoje zapędy do rysowania tych kanciastych bokserskich twarzy, sporo rysunków jest dosyć szczegółowych, fajnie wyglądają plansze na których się coś dzieje (z reguły im większa rozróba tym lepiej) i bardzo przyjemne dla oka są raczej soczyste kolory nałożone przez Alexa Sinclaira, coś tak radosnego w sam raz pasuje do tytułu o kosmicznym harcerzyku. Ogólnie z tego co się orientuję, założeniem DC Black Label było wydawanie nieco poważniejszych komiksów dla starszego czytelnika, tyle że "Rok Pierwszy" niespecjalnie wpisuje się w ten schemat, nie zauważyłem jakichś poważniejszych treści chociaż czasami jest to sygnalizowane tylko Millerowi brakowało jakby odwagi. No i właśnie ten brak odwagi jest moim największym zarzutem w kierunku tego komiksu, szczerze mówiąc miałem nadzieję raczej na coś w stylu "Dark Knight Strikes Back" lub "All-Star Batman & Robin the Boy Wonder" czyli durne, cringowe i zapewniające rewelacyjną rozrywkę zarazem a dostałem w sumie dosyć bezpieczny origin najpotężniejszego syna Kryptonu. Największą różnicą w stosunku do poprzedników jest sam bohater, Clark Kent dysponuje jakimś psychicznymi mocami dolnego poziomu, niespecjalnie wykształconą telepatią czy czymś w tym stylu, napewno jest też bardziej arogancki niż ten znany wcześniej i z pewnością o wiele potężniejszy (zdecydowanie za mocny jak on takie popisy wali w młody wieku to jako dorosły urwałby takiemu Darkseidowi łeb jedną ręką), ale to nie są jakieś wielkie zmiany przez które ujrzelibyśmy tę postać w zupełnie innym świetle. Sporo osób ma problem z urywanymi wątkami a zwłaszcza dziwnymi romansami Supka działającego niczym Casanova, natomiast wszelkie obiekcje powinny zniknąć kiedy tylko zdamy sobie sprawę z samej konstrukcji komiksu. Wszystkie trzy rozdziały nie są ze sobą w żaden sposób powiązane, dzieją się w raczej nieokreślonych od siebie odstępach czasu i na dobrą sprawę one nie przedstawiają jakichś strasznie konkretnych historii, ot taki luźny zbiorek scen z życia młodego Supermana. Wyjątkiem jest tutaj rozdział trzeci, w którym Frank starał się wymyślić jakąś intrygę i który przez to wypada chyba najsłabiej bo cała ta intryga mieści się na jakichś pięciu stronach. Ja osobiście w takiej konfiguracji nie miałem jakiegoś problemu z gubiącymi się wątkami. Trochę większym problemem jest też to, że to takie niechlujne pisanie zblazowanego mistrza, który nic nie musi już udowadniać a jednocześnie chyba sam uważa że wszystko co wyszło spod jego pióra to czyste złoto i pisze co chce i jak chce. Mamy świetnego Jokera w wersji cwaniaczkowatego gangstera, ale po co on niby tam jest? Ciężko powiedzieć. Mamy fajnego raczej alternatywnego Batmana? No to za chwilę dostaniemy jakiegoś półgłówka z napadem agresji, gdzie z początku sceny jego pierwszego spotkania z przybyszem z Kryptona myślałem, że prezentuje jakiś cwany plan sprowokowania Supermana żeby go sprawdzić, ale jednak nie najwyraźniej Bruce uparł się, że mu własnoręcznie do...wali, bo właściwie nie wiadomo dlaczego. Ogólnie ten fragment to była już wyższa szkoła jazdy, Zack Snyder swego czasu skopiował z millerowskiego komiksu pojedynek BvS do swojego filmu, a tutaj Miller skopiował tę scenę od niego, czyli wychodzi na to że dokonał kopii swojej kopii. O fakcie iż komiks jest pisany jakby 40 lat temu, czyli w dużej części za pomocą ramek w których 1/4 to przemyślenia Clarka, kolejna 1/4 to przemyślenia innych postaci a pozostała połowa to przemyślenia samego autora wspominać raczej nie muszę. Natomiast pomimo tego, że dostajemy tak naprawdę chyba niepotrzebny komiks nijak się mający do swoich wielkich poprzedników i pomimo jego wad, których jest naprawdę wiele to ten komiks ma jedną wielką zaletę. Jest po prostu fajny, historia alternatywnego Supermana (możliwe, że to ten z Powrotu Mrocznego Rycerza, chociaż też są różnice) pokazuje że Frank Miller w jak słabej formie by nie był to ciągle Frank Miller dla którego podłoga jest u innych sufitem. Nie nudziłem się ani przez moment a sama lektura dostarczyła mi całkiem sporo frajdy a przecież o to w tym "sporcie" chodzi. Ocena -7/10.

So, 30 Kwiecień 2022, 12:35:54
11
Odp: Na jaką inną Marvel Epic collection byłyby największe szanse w PL?   W takich przypadkach to najlepiej przed lekturą założyć buty typu Sofix albo Junopol, wrzucić gumę Turbo, na głośniki jakieś Army of Lovers czy inne La Bouche i Mydełko Fa. Jak ktoś bardziej hardkorowy to sprzedaje swoje VW, Forda czy tam inną Toyotkę i kupuje Skodę Stopiątkę.
Wt, 03 Maj 2022, 09:35:25
2
Odp: Na jaką inną Marvel Epic collection byłyby największe szanse w PL?   To jest dopiero wyższa szkoła jazdy te kasety magnetofonowe to ani jakaś fantastyczna jakość dźwięku ani wygoda używania. Z kasetami video jest identycznie, ale żeby było śmieszniej zajmują miejsca tyle ile pięć blu-rayów.
Wt, 03 Maj 2022, 10:14:32
3
Odp: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela   Co za różnica liczył czy nie liczył, to tylko kolejny psychotyczny epizod odbywającego się cyklicznie pieprzenia w kółko tych samych nikogo nie interesujących bzdetów w kilku wiecznie tych samych tematach i zawalania forum tym spamem. Dawno już go nikt nie wyciszał chyba ze dwa miesiące więc będzie się to powtarzało coraz częściej, zbliża się czas na zaaplikowanie kolejnej porcji benzodiazepiny czyli jakiegoś bana czasowego.

DÓŁ
  Nikogo już od dawna nie interesują martwe wydania spoza obiegu, tyle że zawsze ktoś nie wytrzyma i pójdzie się pałować z tym trollem, albo zacznie mu sensownie tłumaczyć co jest zadaniem jeszcze bardziej beznadziejnym.

Śr, 04 Maj 2022, 21:47:36
9
Odp: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela   Zna ktoś jakiegoś taniego hitmana, najlepiej zza wschodniej granicy? Jestem w stanie zaoferować 50 złotych.
Pt, 06 Maj 2022, 18:59:12
2
Odp: Batman   To co było przed nim było lepsze. Weź jeszcze pod uwagę, że dostałeś do rąk najlepszy tom.
Nd, 08 Maj 2022, 12:12:13
2
Odp: Spider-Man
Faktem jest to, że nikt w Polsce nie wydaje komiksów taniej niż Egmont, patrząc na stosunek ceny do wielkości, grubości i jakości wydań. Pechem Egmontu i wielu użytkowników tego forum jest to, że najgłośniej "szczekające" trole nie kupują nic poza komiksami Egmontu i nie orientują się, w jakiej cenie podobne wydania ma konkurencja.
Porównujecie ceny z wydaniami Hatchette? A czy macie świadomość że Hatchette, ma swoją sieć dystrybucji? Z tego co kilka lat temu się dowiadywałem, INMEDIO należy do tej samej grupy co Hatchette, myślę że w całej europie jest tego więcej. Egmont musi korzystać z pomocy innych dystrybutorów.

Ciekaw jestem co by było gdyby Egmont odpuścił komiksy z Kaczkami i przejął te tytuły taki SCREAM, za cenę 3 razy większą niż cena Egmontu? Oj, jaki to byłby wielki lament.

  NSC wcale cenowo nie odbiega daleko od Egmontu i o dziwo raczej niewielki Ongrys. Hachette to gigantyczna korporacja, gdzieś tu kiedyś wrzucałem niewielki research oni nawet łapy w przemyśle zbrojeniowym trzymali, wcale bym nie był zdziwiony jakby mieli takie zapasy papieru, że te kolekcje będą mogli jeszcze przez 10 następnych lat za 40 złotych sprzedawać.

  No i tak swoją drogą biorąc pod uwagę, że faktycznie te grubsze komiksy podrożały bardziej niż te cieńsze pozwala wnioskować, że największy wpływ na tę podwyżkę miały czysto "fizyczne" koszty wytworzenia. Czyli cena papieru właśnie.

Pn, 16 Maj 2022, 19:24:48
1
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi   Podsumowanie kwietnia, niewiele tego w tym miesiącu bo jakoś czasu nie miałem zbytnio. Uwaga jak (prawie) zawsze pewne SPOILERY!!!


 "Zakazany Port" - Teresa Radice, Stefano Turconi. Kupione tym razem nie pod wpływem zachęcających opinii z internetu, chociaż tych było mnóstwo a z powodu przykładowych plansz połączenie żaglowców i obnażonych biustów to dla mnie wystarczający powód aby wcisnąć przycisk "dodaj do koszyka". Lekturę rozpoczynamy poznając młodego rozbitka z amnezją, który pamięta jedynie swoje imię Abel. Młodzieniec zostanie odnaleziony prze dzielnego kapitana Williama Robertsa tymczasowego dowódcę okrętu Explorer pływającego dla Kompanii Wschodnioindyjskiej i zamustrowany na niego jako chłopiec okrętowy. W drodze powrotnej do Anglii okaże się, że Abel pomimo utraty pamięci posiada umiejętności osoby, której służba na okręcie nie jest obca a zakres jego wiedzy zdecydowanie przekracza umiejętności zwykłego majtka. Po przybyciu do domu kapitan odda Abla po opiekę trzech sióstr Stevenson, córek jego byłego dowódcy (do najstarszej smali cholewki), który zaginął podczas rejsu w jednym z portów razem z przewożonym łupem. Córki opiekują się tawerną która wcześniej była centrum kulturalno-rozrywkowym w Plymouth a obecnie znajduje się na krawędzi upadku z powodu oskarżenia nieobecnego właściciela o kradzież i zdradę. Abel dosyć szybko zostanie uznany za nieformalnego członka rodziny oraz zapozna nader atrakcyjną Rebekę będącą z braku lepszego określenia burdelmamą i jedną z ostatnich osób w mieście, które sprzyjają familii Stevenson w kłopotach z którą to połączy go nader dziwna znajomość. Razem z Rebeką pozna również jej najwierniejszego klienta misiowatego kapitana MacLeoda (ta dwójka awansuje na pełnoprawnych bohaterów). Rysunki Turconiego to jak dla mnie rewelacja połączenie w formie ołówkowych szkiców kreskówkowych postaci mocno wzorowanych na postaciach Disneya z realizmem teł, architektury a zwłaszcza nieożywionych przedmiotów powiązanych z morzem (okręty, umundurowanie, oprzyrządowanie etc.) wypada nader wdzięcznie, tak samo zresztą jak dysonans pomiędzy taką a nie inną konwencją w której narysowane są postacie ludzkie a dosyć silnym rozerotyzowaniem całości (na obnażonych biustach zdecydowanie się nie kończy). Zresztą z tym realizmem to też tak nie do końca, artysta sporo scen przedstawia w taki właśnie mocno szkicowy sposób często łącząc szczegółowy pierwszy plan z ledwie zarysami tego co się znajduje dalej co wbrew zdrowemu rozsądkowi w połączeniu z faktem iż jest to komiks czarno-biały powoduje to że dostajemy iluzję naprawdę kolorowego świata. Znaczy się pan rysownik wykonał znakomitą pracę. Zresztą równie znakomitą co i jego żona scenarzystka to połączenie marynistycznej awanturniczej powieści w stylu "Wyspy Skarbów" nomen omen Stevensona z wątkami kryminalnymi oraz Harlequinem w który wpleciono mnóstwo poezji (obowiązkowe "Rymy sędziwego marynarza" oraz William Blake są) i muzyki w postaci nut i słów z epoki bądź też współczesnych ale w klimacie, wypada w zestawieniu ze świetną stroną wizualną równie doskonale. Wspomniałem o Harlequinie, ktoś się może zdziwić ale tak, faktycznie miałem na myśli serię kioskowych romansideł bo "Zakazany Port" w sporej części takim właśnie natchnionym romansidłem jest. I to nie jest tak, że ten komiks nie ma wad bo ma i to całkiem spore, przede wszystkim dosyć szybko mniej więcej w 1/3 odkrywa najważniejszą kartę i cała fabuła staje się raczej przewidywalna. Drugie to, to że czarny charakter doprawdy jest tak mocno wyciągnięty z nie wiadomo "kąd" (w przypadku pani scenarzystki nie będę nazywał swoich przypuszczeń po imieniu), że to aż boli. Mimo wszystko myślę, że te dwie w sumie chochle i kilka drobnych łyżeczek o (których już zapomniałem) dziegciu tak w moim przypadku nie zepsuły tej beczki miodu. Zatem wyłączamy tryb wewnętrznego cynika, przymykamy oko na pojawiające się truizmy rodem z poradników "Jak żyć szczęśliwym i w zgodzie z Kosmosem" oraz momentami przelukrowane miłosne wyznania i dajemy się ponieść niczym okręt pod pełnymi żaglami tej pięknej czasami melancholijnej a czasami łobuzersko-zawadiackiej słodko-gorzkiej opowieści. Wydanie Mandioki naprawdę przyzwoite, tom wydaje się solidny mimo miękkiej oprawy, dodatki ciekawe jedyna niedogodność to brak odniesień przy piosenkach i wierszach a jest ich sporo, są co prawda wypisane wszystkie na koniec, ale samemu sobie trzeba poszukać co jest co na której stronie. Dla mnie osobiście wielkie zaskoczenie na plus. Ocena 8+/10

 "Śmierć X" oraz "Inhumans kontra X-Men" - Jeff Lemire, Charles Soule i inni. Komiksy dwa i dzielą je trochę daty wydania a pomiędzy nimi znalazło się nieco zeszytów regularnej serii, ale autorzy ci sami a jeden stanowi logiczną kontynuację drugiego więc potraktuję je zbiorczo. A więc zacznijmy od tego, że autorzy z pewnością nie mieli łatwego zadania bo dostali absurdalnie idiotyczny rozkaz przygotowania miejsca pod podmianę X-Men przez Inhumans. Powodów dla których to nie miało prawa się udać jest tysiąc dwieście i są znane każdemu kto potrafi zawiązać sznurowadła, ale jakoś nie były znane decydentom Marvela (Disneya?) lub liczyli oni na jakiś niewiarygodny cud, który oczywiście nie nastąpił i dalej X-Men w dziedzinie drużynowych tytułów z Domu Pomysłów przebijają popularnością nawet Avengers a Inhumans jeżeli akurat ich wydają, dalej czyta ich piętnastu fanatyków. W każdym razie pomimo, że autorzy startu łatwego nie mieli to i tak nie zwalnia ich z odpowiedzialności za kretyńską intrygę którą wymyślili (chyba że to nie oni a po prostu kontynuowali po kimś to przepraszam). W każdym razie po świecie krążą dwie chmury Terrigenu (czy wypuszczone przypadkiem czy specjalnie to nie wiem), które zamieniają sobie różnych ludzików w kolejnych "Nieludzkich" a przy okazji właśnie w tym komiksie okażą się powodować choroby często śmiertelne wśród mutantów. Już sam pomysł, że wogóle rząd jakiegoś kraju pozwolił by w powietrzu latał sobie jakiś gaz który niektórych obywateli zagazowuje na śmierć innych zmienia w jakieś potworki o nieznanych motywacjach a na resztę to nie wiadomo w jakiś sposób działa, podobno w żaden ale jak widać sytuacja zmienną jest, jest sam w sobie niewymownie durny o innych implikacjach wynikających z tego nie wspominam. Albo może jednak, bo to rzutuje na obydwie pozycje pomysł aby wymyślić konflikt w którym nie ma żadnego konfliktu moralnego tylko jedna strona ma wszystkie racje a druga nie ma żadnych, żeby było śmieszniej to ci co mają zejść ze sceny są tymi dobrymi a ci co mają ich zastąpić wychodzą na czarne charaktery jest totalnie obłąkany aż chciało by się przytoczyć nieco zmieniony ale znany tytuł "Halo, czy leciał z nami wtedy ku...a pilot?". No, ale dobra przejdźmy dalej, na wieść o tym, że terrigen nie jest jednak obojętny dla innych mieszkańców tej planety, Inhumans wspaniałomyślnie oferują pomoc w ewakuacji mutantów, na szczęście Cyclops który okazuje się zachował jednak zdrowy rozsądek postanawia na drodze chociażby konfliktu rozwiązać problem zabójczych chmur i z pomocą swoich X-Men z bendisowego Uncanny w czasie bitwy likwiduje ostatecznie jedna z nich, sam ponosząc przy tym najwyższą ofiarę (ogólnie jego śmierć i reakcja na nią Emmy Frost to są naprawdę dobrze pomyślane patenty, szkoda że w tym w sumie cienkim tomiku tylko one są takie). Za rysunki odpowiada dwóch panów Aaron Kuder i Javier Garron i obydwaj wypadają bardzo przeciętnie (ten drugi nawet nie przeciętnie). Przechodzimy do tomu drugiego "IvX" dziejącego się po większej części serii Extraordinary, od wydarzeń dziejących się w "Śmierci X" minęło kilka miesięcy Beast współpracując z jakąś genialną dziewczyną od Inhumans trudzi się nad znalezieniem rozwiązania dla problemu trującej chmury Terrigenu, gdy okazuje się że gaz zbiera się nad Savage Landem a stamtąd niedługo rozniesie się na cały świat, zatem w kwaterze głównej X-Men po aresztowaniu McCoya sprzeciwiającemu się temu pomysłowi, zapada decyzja o wydaniu rasie Inhumans wojny i zniszczenie jedynej pozostałej chmury. Okazuje się, że całkiem zdroworozsądkowo powstały już wcześniej plany ataku i wyeliminowania poprzez odpowiednio dobranych przeciwników Rodziny Królewskiej, które to plany zostają natychmiast wcielone w życie (młodociana Jean Grey kontra Karnak - świetny pomysł), niestety po naprawdę niezłym budzącym nadzieję początku inwencja autorów się chyba wyczerpała. Otóż okazuje się, że X-Men owszem mają pomysł na pokonanie rządzących Attilanem, ale nie mają pomysłu właściwie na nic więcej. Wymyślają jakiś kosmiczny odkurzacz, ustawiają go w Savage Landzie i zostawiają pod ochroną aż dwóch osób czyli Wolverine'a i Forge'a a cała reszta leci atakować miasto swoich adwersarzy, ale po co tego nie wiedzą nie tylko oni i czytelnik ale chyba także twórcy. Jeżeli ktoś myślał, że dwójce weteranów uda się ochronić cudowną maszynkę to jest w oczywistym błędzie bo zostaną rozwaleni w try-miga przez dwójkę jakichś leszczy narysowaną wyraźnie po raz pierwszy trzy strony wcześniej, do tego Rodzinie Królewskiej OCZYWIŚCIE uda się uciec z więzienia co OCZYWIŚCIE skończy się jednym wielkim mordobiciem wszystkich ze wszystkimi. Za wizualia odpowiada trzech panów. W pierwszym zeszycie rysownikiem jest Kenneth Rocafort, jego zamiłowanie do szczegółów oraz gęste wręcz nerwowe stawianie drobnych kresek może się podobać, drażni ta dziwna mania dorabiania wszystkim czerwonych nosów. Dosyć podobnym stylem operuje raczej bardziej znany i przeze mnie lubiany Leinil Francis Yu, który jednak w przeciwieństwie do poprzednika bardziej opiera się na cieniach ukazywanych za pomocą plam farby. Trzecim rysownikiem jest Javier Garron i tak jak dosyć często podobają mi się takie luźne w stylu "dla małolatów" ilustracje, tak po prostu to jak ten facet rysuje ludzi zwłaszcza pod kątem innym niż ten ze znanych trzech podstawowych rzutów mnie załamało (twarz zdziwionej Ms Marvel to jeden z najokropniejszych obrazków jakie widziałem ever), na plus że właściwie nie zostawia pustych teł, ale to naprawdę zbyt mało, żeby nazwać efekty jego pracy czymś więcej niż słabizną. Kompletnie nie rozumiem na dodatek z jakiego powodu wybrano wogóle rysowników tak bardzo odbiegających od siebie ogólną stylistyką. Co ja mam powiedzieć na koniec? Nie są to może jakieś kompletnie złe komiksy mają dobre pomysły takie jak śmierć Cyclopsa, sam konflikt pomiędzy dwoma rasami, rewelacyjne występy Emmy Frost, Jean Grey czy Sióstr Kukułek pojedynek Dazzler i Emma kontra Black Bolt (ogólnie to raczej panie rządzą, ale wiadomo to Lemire) plus parę innych, tak samo jak pełno kompletnie nietrafionych - powody tego konfliktu, Magneto jako postać comic-relief czyli kompletna żenada, Ms Marvel wspierająca Inhumans (ku...rka co to za superbohaterka?), występ Fantomexa, brak jakichkolwiek ochron mentalnych i mnóstwo innych tym podobnych pierdół, które niby są pierdołami ale zabrane razem do kupy, sprawiają że całość po prostu robi się nieznośna. Co jeszcze lepsze, wyraźnie w trakcie przygotowań do eventu jeszcze przed jego wydaniem postanowiono go skasować i wycofać się z pomysłu na zastąpienie X-Men Inhumanami, więc na sam koniec dowiemy się, że w sumie za całe zamieszanie jest winna tylko jedna osoba a cała reszta i z jednej i z drugiej strony to właściwie nie ma z tym nic wspólnego tylko jest nieszczęsnymi ofiarami. Do tego, że 3/4 tych wielkich eventów nie przynosi żadnych zmian a mają raczej przywrócić poprzednie status quo to był czas się przyzwyczaić, ale tutaj to już przesada i kompletne marnotrawstwo czasu czytelnika. Jak ktoś jest kompulsywnym czytelnikiem X-Men to może a pewnie i powinien, ale reszcie to bym raczej odradzał, ewentualnie jako akcyjniak w miarę się to sprawdza, ale Egmont ma w swojej ofercie sporo lepszych komiksów superhero tego rodzaju. Ocena 5/10.

  "Extraordinary X-Men tomy 1-4" - Jeff Lemire, Humberto Ramos, Victor Ibanez i inni. Cały staż znanego i lubianego (przez mnie coraz mniej) autora w świecie marvelowskich mutantów rozpoczynający się niedługo po zakończeniu serii Bendisa i śmierci X. "Lemire hmmmm...a więc będzie walka z nietolerancją, kobiece posągi ze spiżu oraz homoseksualiści" pomyślałem otwierając tom numer 1 pt. "Przystań X" i w sumie niewiele się pomyliłem, homoseksualistów nie było za to pozostałe dwa punkty programu obowiązkowego tak, zabrakło za to jednego jakiejkolwiek historii. Dokładnie, Jeff Lemire wykorzystał pierwsze pięć zeszytów swojej serii aby nakreślić nam sytuację w jakiej znajdujemy X-Men oraz przedstawić doskonale wszystkim znanych bohaterów a oprócz tego komiks jest konkretnie o niczym. Nic to w tomie drugim "Wojna Apocalypse'a" będzie zdecydowanie lepiej w końcu to Apocalypse, jeden z tych najgroźniejszych i najbardziej kanonicznych wrogów dla wszelkich X-Ludzi. Daremne żale, próżny trud zdecydowanie lepiej to nie będzie, za to dostaniemy coś na kształt prawdziwych historii w pierwszej Storm i Jean wejdą do umysłu Nightcrawlera aby ocalić go ze stuporu (nie kupiłem tego pomysłu nawet w 1%, Nightcrawler nie takich rzeczy musiał się naoglądać przez te wszystkie lata), w drugim rozdzieleni na dwie drużyny bohaterowie skoczą do jakiegoś innego wymiaru w przyszłości w której rządzi właśnie El Sabah Nur (cóż za oryginalny pomysł), ach żebym nie zapomniał się tak jak Lemire w pierwszym tomie. Pojawiają się nareszcie homoseksualiści których brakowało, czyli obejrzymy coming-out Icemana. Co prawda on nastąpił wcześniej w serii "Uncanny", ale nie wiem może nie padło tam słowo coming-out, albo Lemire akurat nie czytał tego zeszytu lub uznał że to tak fantastyczny pomysł że warto go wykorzystać jeszcze raz? Nie wnikałem, pośmiałem się tylko. Tom trzeci "Upadek Królestw", kontynuuje wątki, wszyscy dalej błąkają się po jakimś wieloświecie jedna drużyna szuka Colossusa zamienionego przez pokonanego już Apocalypse'a w kolejnego z Czterech Jeźdźców a grupa druga poszukuje Sapny małej mutantki podopiecznej Magik, opanowananej przez jakiś potężny pozaziemski byt, który okazuje się tzw. Światożercą jedną z najpotężniejszych istot w znanym wszechświecie która wcześniej pożarła już tysiące planet na tysiącach planów i zostanie pokonana w ostatecznej konfrontacji na dwóch stronach (facepalm). Album zamkną dwie krótsze historie nawiązujące już do eventu X-Men kontra Inhumans, jedna opowiada o uwolnieniu z brytyjskiego więzienia dwóch mutanckich przestępców w zamierzeniu mająca być komediowa (za bardzo nie jest), druga to Forge i Moon Girl budujący w celu ucieczki przed terrigenem rakietę z jakiegoś złomu. Tom czwarty Inhumans kontra X-Men to tom domykający serię pisaną przez Lemire'a i składa się z kilku raczej niepowiązanych ze sobą nowelek (przy czym czyta się go zdecydowanie najlepiej ze wszystkich). Pierwsza całkiem przyzwoita o umierającej przez Terrigen małoletniej fance Storm, druga również całkiem niezła (do)powie nam co nieco o Forge'u, trzecia dziejąca się podczas ostatecznej bitwy z Inhumans będzie kontynuować wątek małej mutantki Sapny podobno martwej a zaklętej w mieczu Magik (nie obchodziła mnie ona w tomie trzecim więc w czwartym tym bardziej), piąta również fajna o poszukiwaniach zaginionej Cerebry i o tym co X-Men robią w wolnym czasie a szósta to już X-Men Prime pisane przez innych autorów otwarcie nowego etapu z powrotem Kitty Pryde na stanowisko bossa. Za rysunki odpowiada w głównej mierze dwóch dosyć znanych panów pierwszym jest Sergio Ramos wieloletni rysownik Spider-Mana z gatunku tych co to ich albo się lubi albo nie, ale raczej nikogo nie pozostawiają obojętnym. Ja go lubię akurat, ale jego rysunki nie wyglądają tutaj tak fajnie jak w przygodach Petera Parkera, tym niemniej cały czas ta pstrokacizna jest na plus. Co do Ibaneza nie jestem przekonany, on rysuje twarze jakby wszyscy bohaterowie cierpieli na jakąś łagodną formę mongolizmu, reszta całkiem w porządku. Dosyć fajnie wyglądają rysunki w ostatnim tomie zwłaszcza te w zeszycie Prime, naśladujące styl panujący w gatunku w latach 70-tych (niestety nie wiem kto za nie odpowiada) no i te Sorrentino również przyzwoite. Kurde to kolejna słaba seria Marvela w wykonaniu Jeffa Lemire identycznie jak w Hawkeye stanowiąca drastyczny spadek poziomu po znakomitym poprzedniku. Po całej tej na szczęście niespecjalnie długiej serii widać, że nie miał on kompletnie żadnego pomysłu na komiksy z napisem X-Men na okładce, cały ten pseudo-run to tak naprawdę chaotyczny zlepek odgrzewanych kotletów, których jedzenie nawet nie tyle, że jest niesmaczne co po prostu nudne. Nie to, że nie ma tutaj dobrych momentów, jak Lemire nie musi pisać akcji a skupia się na interakcjach pomiędzy postaciami to bywa całkiem interesująco, świetnie wypadają w duecie Jean Grey (tu nie jestem obiektywny, Jean dla mnie zawsze jest świetna) ze Staruszkiem Loganem, bardzo fajny fajny pomysł na obsadzenie Forge'a z przyszłości w roli Mad Maxa czy jego znajomość ze Storm. Tyle, że Lemire powinien zdecydowanie unikać torów wyścigowych bo wyraźnie stawia na konie z czterema lewymi nogami i zamiast się skupić na tym co mu wychodzi ciśnie to co jest u niego słabe, dobór pierwszoplanowych bohaterów jest marny a najwięcej czasu dostają ci najgorzej pisani. O niczym i zmierzające donikąd, na dodatek nieśmieszne (a czasami wyraźnie widać że miało być) i wtórne. Ocena 4/10.

  "Nasze Potyczki ze Złem" - Mike Mignola, Warwick Johnson-Cadwell. Kontynuacja "Pan Higgins wraca do domu", czyli nieustraszni pogromcy wampirów w osobach profesora J.T Meinhardta i jego asystenta pana Knoxa tym razem w towarzystwie damy czyli Mary Van Sloan, rozprawiają się ze wszelkim nadnaturalnym plugastwem dla odmiany zgodnie z tytułem w formie króciutkich nowelek. Nowelki są cztery - pierwsza najkrótsza stanowiąca pewną reinterpretację końcowej sceny ucieczki Draculi do zamku bardzo fajna, druga z cygańską zemstą jeszcze lepsza, trzecia z demonicznymi nietoperkami nieco słabsza i ostatnia czwarta w formie pamiętnika wilkołaka udającego wampira chyba najlepsza, do tego epilog zapowiadający następny tom. Jak ktoś się nie przekonał do pierwszego albumu, to absolutnie nie powinien kupować drugiego, ale jeżeli komuś przypadła do gustu zabawa autorów z formą horroru, który pomimo sporej dozy komediowych elementów jest zaskakująco mało zabawny to śmiało może kupować. Lektury znowu na 15 minut, a tytuł już nie czaruje zaskakującą świeżością, ale dla samych fantastycznych rysunków Johnson-Cadwella warto a ja czekam na kolejny tomik. Ocena 7/10.

So, 21 Maj 2022, 13:36:28
12
Odp: Piłka Nożna   Zakończyła rozgrywki najlepsza liga świata, szkoda że w ten sposób, ale trzeba przyznać że ostatnia kolejka była fantastyczna. Zakończyła również druga najlepsza liga po niej czyli Polish Extraclass, ale tu emocje były mniejsze bo wszystko zostało wyjaśnione już wcześniej a zresztą szkoda o tym wspominać. Za chwilę puchar podniesie Milan i dobrze bo to wielka firma i przykro było oglądać ich szwendanie się w okolicach 6 miejsca a Zlatanowi się należy bo to Zlatan. Do tego wczoraj mieliśmy do czynienia raczej z najgłośniejszym transferem sezonu, który odbył się bez transferu. Czyli działo się.
Nd, 22 Maj 2022, 19:37:26
1