Polubienia

Przejrzyj stronę ulubionych postów oraz otrzymanych polubień za posty użytkownika.


Posty polubione przez innych

Strony: [1] 2
Wiadomości Liczba polubień
Odp: Batman
W runie Kinga łamie go psychicznie, ale bardziej załamani są czytelnicy.

Został jeden tom do końca, więc sprawdzę jak wypociny Kinga się skończą, ale nie zamierzam potem wracać do jego runu. Nawet 4, uważany za najlepszy, tom nie zrobił  na mnie zbyt pozytywnego wrażenia. Sama koncepcja Bruce'a Wayne'a, który w cywilu jest mediatorem między Jokerem a Riddlerem jest idiotyczna. Zresztą sam run jest prowadzony w złym kierunku. Batman to walka z przestępcami, zagadki kryminalne. Relacja z Catwoman może być jednym z wątków, ale nie powinna być dominująca. Tom "Ślub" był dla mnie najgorszym komiksem, jaki przeczytałem w tamtym roku.

mieszane uczucia, które towarzyszyły mi przez cały czas, już mi się przejadły. 

(Cześć na Nowym Forum!)

Już kilka razy chciałem się wtrącić, bo naprawdę strasznie przykre rzeczy czytam tu o runie Kinga. I choć rozumiem, dlaczego pewne rzeczy mogą się nie podobać, to tykania #29 numeru Batmana z tej opowieści, do tego nazywania go idiotycznym - bez uzasadnienia - przełknąć bez wyrażenia sprzeciwu nie mogę. Recepta na fabułę Batmana przedstawiona powyżej - "walka z przestępcami i zagadki kryminalne" - mogłaby może określać, dlaczego nie mogło Ci się, OokamiG, podobać cokolwiek odbiegającego sztampy, ale wyrażone wcześniej pozytywne opinie o innych historiach z Gackiem, w tym o "Azylu Arkham", zachęcają do (pozytywnej) zaczepki i zapytania, co właściwie tu nie styka?

(To w końcu scena posiłku i siedzą przy stole psychopaci, wiec uderzmy w stół).

Było, że "idiotyczne", ja powiem, że "arcydzielne". Jest Batman (przebrany za Wayne'a), są łobuzy - i to nie pośledniej rangi, jest napięcie i finezja i jest koncept kompozycyjny, który w ogóle zdaje się nie być brany pod uwagę (jeśli ktoś ileś stron wcześniej zwrócił na to uwagę, chwała mu za to). Tłumione agresja i pogarda bogacza, racjonalizm i ironia Riddlera, nonszalancja Jokera... Ten zeszyt to zresztą przepis na całość opowieści Kinga, gdzie w kostiumach i sceneriach nietypowych są schowane jak najbardziej zgodne z tradycją opowieści. Ja mógłbym - odwołując się i do wspominanej kolacji z #29 zeszytu, i do postu ramireza82 - delektować się tym wszystkim aż do kresu dni. Szkoda, że trzeba było rzecz zamknąć przed czasem.

Jeśli zaś chodzi o tłumaczenie - ja ciągle myślę nad otwierającym zeszyt dowcipem.     

Pt, 21 Sierpień 2020, 21:19:01
3
Odp: Kolekcja Transformers G1 (Hachette) Przeczytałem "All hail Megatron" i, przyznaję, szczególnej "ambicji" w tym nie czuję. Chyba że mówimy o ambicji, by strategicznie przyciągnąć nowych czytelników do świata, który pomału zaczęły gmatwać pomysły Furmana. Historia wskazuje, co z dotychczasowego dorobku IDW ma zostać ocalone, co zaś może (przynajmniej na razie) pokryć mgła zapomnienia. Czyta się to szybko i bezboleśnie  i takoż zapomina (scenarzyście przyświecała idea stworzenia fabuły jak z wysokobudżetowego filmu). Nad gęstym ostatnim Furmanem sprzed dwóch tygodni musiałem siedzieć dłuuuuużej. Ale nie wiem, czy to znaczy, że był on ambitniejszy; ja z niego nie pamiętam już też zbyt wiele, więc może nie jestem najlepszym źródłem opinii w tej sprawie. Po czterdziestu zeszytach rozpoznaję i jakoś tam umiem scharakteryzować może dwudziestu mechanicznych bohaterów, wiec są na pewno lepsi opiniodawcy. 

Seria Transformers vs G.I.Joe, o której piszesz, będzie w 73. i 74. numerze kolekcji, czyli późną jesienią przyszłego roku.

 

Pt, 21 Sierpień 2020, 21:44:53
2
Odp: Batman
Czy naprawdę pomysł, że Bruce Wayne, który bez przebrania Nietoperza kreuje się na miliardera, kobieciarza i chroni swoją największą tajemnicę bez maski poszedłby na pierwszą linię frontu wojny gangsterów w cywilu, nie wydaje się idiotyczny. Dla mnie to jest zupełnie out of character.

Ale on jest miliarderem? Więc się na niego nie kreuje. Raczej wykorzystuje swoją drugą "twarz" - bogatego, zatroskanego obywatela - by "uporządkować" wojnę, która wymyka się spod kontroli. "Wojna..." to historia z przeszłości, więc (chronologicznie późniejsza, ale opowiedziana przed kilku laty) decyzja o wsparciu finansowym już nie jednego z przeciwników Batmana, a samego Mrocznego Rycerza ("Batman Incorporated" Morrisona) daje Kingowi podkładkę i czyni takie zaangażowanie prawdopodobnym.
Chociaż chyba nie o to w tym posiłku przede wszystkim chodzi. 

Problem jest taki, że King tak jak w Mister Miracle pisze, skrzywdzonych przez życie, złamanych psychicznie mężczyzn, chyba wszędzie pisze siebie. Kinga Bataman za bardzo nie ma nic z "miliardera, kobieciarza" jest słabym facetem, którego zostawiła kobieta, strasznie to żenujące. Mister Miracle też za bardzo nie ma nic wspólnego z oryginalnym, ale tam to sobie elseworlda napisał i od samego początku jest grubo (oczywiście w negatywny tego słowa znaczeniu), tutaj już poszło gorzej.

Nie wiem, czy rozpacz po rozstaniu z ukochaną jest z konieczności czymś żenującym (choć może być na pewno, wczoraj czytałem "Bez końca dół" Ennisa for the very first time, więc rozumiem, że są argumenty, powiedzmy: artystyczne, za takim ujęciem spraw...). A jeśli King pisze Batmana sobą, to jest to może tym bardziej wartościowe. Bo "sobą" może znaczyć, że jest to wykorzystywanie postaci, by ogarnąć siebie i to jest ciekawe już; może też znaczyć, że pisze w imieniu ludzi swojego pokolenia, czterdziestolatków mierzących się z kryzysami wieku swego, wiary w powołanie, karierę, czasem związek, w którym się jest... Albo taki, do którego wreszcie się dojrzało. Mi się "rodzinne" tematy podobały i w "Visionie", i w "Mister Miracle'u". Miliarderzy czasem tracą sens życia, kobieciarze się nagle próbują ustatkować (wczoraj czytałem też "Chorą miłość" Ennisa for the very first time, więc sądzę, że Bruce'owi jeszcze się na tym etapie upiekło), a skoro głównym punktem odniesienia dla runku Kinga jest ewidentnie "Knightfall", to wolno mu łamać Nietoperza też. Precedens jest.     

Pt, 21 Sierpień 2020, 22:05:09
1
Odp: Batman
może pójść dalej - pewno razu Bruce Wayne odkrywa, że jest gejem, to będzie też spoko czy już nie.


Frederic Wertham odkrył to za Bruce'a już w latach pięćdziesiątych.
W tym kontekście próba zbudowania (po dekadach skakania po dachach z chłopcami w krótkich spodenkach) dojrzałej relacji erotycznej jest może najbardziej tytanicznym przedsięwzięciem Mrocznego Rycerza.


Pt, 21 Sierpień 2020, 22:56:42
1
Odp: Batman
Kingowski Batman jest słabiutki, King nie miał chyba żadnego pomysłu na tę serię z wyjątkiem tego, że przerobi tytułowego bohatera na lamusa, na dodatek nie pomagają mu wyraźnie widoczne lejce trzymane przez redakcję. Nic w tym runie nie trzyma się przysłowiowej kupy w miarę przyzwoity pierwszy tom, później dwa tomy głupkowatego sequelo/remake'u "Knightfall" dalej totalny zapychacz dla mnie stanowiący jednoznaczny dowód na to, że autor sam nie wie o czym ma pisać "Wojna Żartów z Zagadkami" ze sceną obiadku która stanowi jednocześnie żart i zagadkę ze zbioru "Co scenarzysta miał na myśli?", później nienajgorszy wątek Catwoman, który zapewne z powodu tego, że został w miarę ciepło przyjęty to jest jakieś dwa razy zbyt długi,  z którego tak naprawdę mniej się dowiedziałem o parze bohaterów niż z dwugodzinnego "Powrotu Batmana" i który zakończył się wizerunkową katastrofą. (...) Seria wygląda dobrze pod względem graficznym, ma kilka świetnych pomysłów i kilka świetnych pojedynczych zeszytów, ale ogólnie całość to straszny ulep.

Ulep? Ja mam wrażenie, że pomysł w tym jest: Batman jako bohater testowany jest przez swoje miasto (Gotham), zadania, które przed nim stają (samobójstwo, które popełnia, wydawałoby się, każdego dnia) i wizję porażki (nomen omen: Bane). Wyrasta to na fundamentach przeszłości (nieobecny ojciec, decyzje u początków kariery obrońcy Gotham), a ma się rozwiązać między innymi w ramach walki o zbudowanie trwałej partnerskiej relacji i zaakceptowania swoich braków - stąd waga "zadania", jakim jest związek z Seliną. To, że na nie wszystko mu być może redaktorzy pozwolili, to inna sprawa, ale to, co zrobił, maglując Batmana przez kilka lat i elegancko wykorzystując nie tylko dawne przygody Gacka, ale też literacką tradycję, nie jest ani głupkowate, ani też beztreściowe. Nie miałem w żadnym kolejnym tomie (czy nawet zeszycie) wrażenia drastycznego obniżenia poziomu. Dla mnie po pierwszej historii zasadniczo on rośnie, jakby scenarzysta poczuł "flow" i poszedł się pewniej i przeszedł do konsekwentnego układania kolejnych odsłon. Potem oczywiście są tomy/historie/zeszyty, które lubię i cenię bardziej, ale pisanie, że nie było tu pomysłu, czy że są same głupoty, w moich oczach nie znajduje potwierdzenia w opowieści samej.

Od pewnego czasu mam wrażenie, że King wszystko co napisał to jest ciągle ta sama historia. Wielu scenarzystów pisze podobnie, czyli przerabia ten sam schemat np. podobnie robi Remender. Wg mnie King pisze bohaterów tak jakby mieli PTSD (czego dał dowód w bardzo słabym Kryzysie Bohaterów). Batman nie ma kryzysu wieku średniego (choć na początku może tak wyglądać), on tu jest żołnierzem z PTSD. On jest cały czas na wojnie i nie potrafi sobie z tym poradzić, przez co jest nie szczęśliwy i wpływa to na jego otoczenie, ale znowu bez tego nie byłby Batmanem. Takie wnioski nasuwają mi się po skończonym runie Kinag. Czytam Strange Adventures i to będzie znowu bardzo chwalona maxi seria poziomu Mister Miracle (no chyba, że spieprzy zakończenie), ale jest problem, bo będzie to też odgrzewany kotlet, dobry, ale niestety o tym samym co inne komiksy Kinga.
   

A w tym byłoby coś złego? Gdyby nawet była to prawda, bo problem Batmana wydaje się jednak złożony też z innych kawałków, a "Vision" jednak jest o czymś innym... Ale gdyby faktycznie nawet tak nie było, to co jest nie tak z opowiadaniem podobnych  w kostiumach różnych (nadających się do tego) bohaterów? Joyce'owi nikt nie robi zarzutu z tego, ze w kolejnych utworach magluje zagadnienie irlandzkich wygnańców, kryzysu wiary i zazdrości o ukochaną...   

Pn, 24 Sierpień 2020, 21:21:58
1
Odp: Batman
Zresztą King chciał pójść w mroczny patos i co z tego wyszło wszyscy wiemy...

Mhm... Ta rzecz wyświetlana na sali w multipleksie, gdzie widzów jest może nieco mniej, ale gdzie niespodziewanie plastik ustępuje emocjom po swojemu skomplikowanym... I Pop oraz "the-thing-formerly-known-as-art" oddychają nagle jednym rytmem.

Pn, 24 Sierpień 2020, 22:22:56
1
Odp: Batman
Ulep totalny, potworek Frankensteina. Jak wcześniej wspomniałem jest tam kilka dobrych pomysłów, bycie Batmanem jako forma samobójstwa na raty już nie wnikając czy się z tym zgadzamy czy nie jest z pewnością interesujące tylko to wszystko jest opakowane w absurdalnie głupkowatą fabułę, te dwa tomy z Banem to istny cringe fest, identycznie jest w przypadku "Wojny Żartów...", z gothamską śmietanką psycholi robiącą za paziów. Rozumiem powód dla którego Batman się nie ożenił, więcej on jest jak najbardziej sensowny, ale ten wątek to powinno być jakieś maksymalnie pięć zeszytów, nie tylko Ci którzy liczyli na ślub byliby mniej rozczarowani, ale jednocześnie ci którzy tak jak jak na niego nie liczyli nie odnieśliby wrażenia, że King przepisuje sam od siebie. W/g mnie on nie miał pomysłu na ten run, a przynajmniej nie na to aby tak długo go prowadzić, co wydaje się dosyć dziwne bo od początku nie tylko King, ale i samo DC potwierdzało, że to będzie bardzo długie. Zawsze wyobrażałem sobie, że w takim przypadku autor przychodzi na rozmowy z jakimś konceptem i przede wszystkim ogólnikowym konspektem, ale albo  w tym przypadku wyglądało to zupełnie inaczej albo cały plan poszedł się dosyć szybko kochać. Cały czas mi się wydawało, że King pisze to wszystko od przypadku do przypadku w zależności od opinii publicznej, poszczególne bloki fabularne nie mają ze sobą praktycznie żadnych rozsądnych połączeń. Doczytałem do 60-tego zeszytu a tam sensownego materiału jest nawet nie na połowę tego, jasne jakiś wprawiony w boju autor, spokojnie mógłby to obrobić tzw. "zapychaczami", tyle że akurat King kompletnie nie potrafi ich pisać, sceny akcji są w większości niezbyt interesujące i niezbyt realne nawet jak na gatunek a same pomysły na przerywnikowe zeszyty beznadziejnie głupie (z wyjątkiem fajnej podwójnej randki). No i tak na koniec przyjmujemy, że King miał pomysł aby przedstawić nieco innego Batmana, ok niech mu będzie, ale tam sporo innych postaci dosyć dziwnie się zachowuje, odniosłem wrażenie że on nie bardzo znał to uniwersum.

Metafora potworka Frankensteina mi się podoba, ale ja bym ją przerobił na komplement. Bo tak jak w potworze, w tym tworze (!), jakim jest run Kinga, serducho bije wielkie! I tak jak potworek obija się on po fandomie i szuka miłości, a wszyscy go tylko chcą go zatłuc ze złości.
Dla mnie kolejne odsłony tej historii były często niespodziewane, co poczytuję za zaletę. "Jestem samobójcą" - już go kiedyś broniłem - to ważki "program" serii: wejść do domu szaleńców, by odnaleźć ocalenie; wybrać się w przeszłość, by zbudować to, co nadejdzie (tak dla Bane'a, jak i dla Seliny i Bruce'a); wykorzystać zdradę, która musi nastąpić (którą trzeba zaplanować?); zaakceptować możliwe straty... i ustalić, co nie może zostać utracone. King nie tyle buduje akcję (której daleko do absurdu; hiperbola byłaby tu lepszym słowem), co płaszczyzny relacji.  I nie śpieszy się z tym. Podobnie jak potem w "długim narzeczeństwie", układa sprawy... On nie jest bowiem wyłącznie patetyczny. Zeszyty takie jak ten #54 (o relacji z Graysonem, "beznadziejnie głupi" Twoim zdaniem?) świetnie pozwalają zobaczyć, jak piszący przechodzi od tonu serio do buffo, jak od anegdot "niepoważnych" przechodzi do tego, co kluczowe w synowsko-ojcowskiej relacji miedzy bohaterami, wpisując to w rozważania o stosunku Bruce'a do Thomasa. I nie tylko do niego. (Tym, którzy jeszcze nie znają finału, niczego nie zdradzę, pisząc, że warto zapamiętać kanapki z ogórkiem). Dwa czy trzy zeszyty później, gdy Batman ściera się z KGBeastem, w tle przebrzmiewa bajka o lisku, a wątek tego, co utracił Bruce (i co to, de facto, oznacza) zostaje znów rozbudowany... I tak te kawałki układanki konsekwentnie są dodawane.
Zmierza to wszystko do wielkiego finału, którym jest "Miasto Bane'a" i zmierza od samego początku (albo prawie...?; powiedzmy - od refleksji Hugo Strange'a o rozkładającym się mieście w #3), a oparte jest o jakże typowe dla Batmana jako postaci (na przekór wszystkim, którzy mówią, że rzecz zrywa z tradycją) napięcie między rozpaczą i nadzieją. Mnie cieszy, w jaki sposób King łączy Batmana i Bruce'a, jak stara się opowiadać ich łącznie. I cieszy mnie sposób, w który to opowiada, mając, jak sam napisałeś, solidne graficzne wsparcie (westchnienie ku Joelle Jones).         

Pn, 24 Sierpień 2020, 23:37:29
1
30 dni nocy
Zmotywowany pojawiającymi się tu negatywnymi opiniami przeczytałem "30 dni nocy". I... ło matko. Zacznę od plusów - strona plastyczna bardzo mi się podobała, w sumie nieco ratowała ten komiks. Ale cała reszta to nieporozumienie. Owszem, pierwsza część nawet się broni. Co prawda trzeba przyjąć założenie, że są pokazane tylko migawki, między którymi działa się rzeź, ale to da radę zrobić. W części drugiej takie uzupełnianie już nie wystarcza, za dużo dziur do łatania. A do tego - za dużo głupot. Co i rusz można się skrzywić z zażenowania - albo bohaterowie zachowują się zupełnie bez sensu, albo wydarzenia są nielogiczne i wyciągane z kapelusza, albo obydwie rzeczy naraz. W trzeciej części dość podobnie, chociaż druga chyba najgorsza. Ogólnie - miałem wrażenie, jakbym czytał szkic scenariusza, którego autorowi nie chciało się dopracować.
To mógł być taki dobry komiks...

Dzięki za recenzję, miałem to brać ale w tym wypadku usuwam z listy.

A to paradne! Rezygnować z lektury jednego z najsłynniejszych komiksów świata tylko dlatego, że jakiś anonim zjechał go na forku, a inny anonim mu zawtórował i nazwał go kupą? Ten świat schodzi na psy :)

(...) Ilość wznowień absolutnie nie jest żadnym wykładnikiem wartości danego produktu, takoż i jego ekranizacji. Przypominam, że mowa tutaj o horrorze, a nie jakimś literackim (arcy)dziele... Zresztą ci, którzy mieli z tym komiksem do czynienia, rychło się przekonali, iż to nie złoto, tylko kamień pomalowany na żółto (nawiązanie do "Tytusa, Romka i...") ;)

Ale własnie na tym opiera się sława tego komiksu, przekladająca sie w liczbie wznowien i sprzedanych egzemplarzy. Ktos od czasu do czasu, po lekturze, rzuca publicznie, że wiekszego shitu nigdy nie czytal, po czym komiks idzie jak cieple buleczki, bo ludzie chca sie przekonac jak wyglada najwiekszy shit na swiecie.

Na marginesie, kiedys czytalem, mam te pierwsze, wydane u nas czesci, ale nic z tego juz nie pamietam. Ale po tak zachecajacej antyreklamie niechybnie kupie i przeczytam ponownie :)

Zapamiętałem tę dyskusję z pobieżnej jej lektury w minionym roku, ale dopiero w tym udało mi się "zrobić jak Kuki", choć do końca jak Kuki być nie mogę (czego zawsze, gdy sobie to uświadamiam, nieco żałuję), bo "30 dni nocy" nigdy wcześniej nie czytałem. Więc kupiłem pierwszy tom i - wsiąkłem. Uwiedziony tym, co zobaczyłem, tym bardziej, że nie oglądałem wcześniej plansz Templesmitha i zupełnie nie byłem na to przygotowany, spędziłem na dalekiej północy (i w innych rejonach, gdzie prowadzi scenariusz) kapitalne przedpołudnie (bo o wampirach lepiej czytać za dnia?).  Pięknie narysowane, oszczędne, nasycone psychologicznymi zwrotami akcji... Fakt, że w obrębie trzech historii zawartych w tomie pierwszym poznajemy losy jednej z postaci (ani o płci, ani o gatunku nie piszę, by niczego nikomu nie popsuć), dyskredytuje sądy o zbędności części 2. i 3. (o ile nie podważamy zasadności sequeli w ogóle). Ta wampirza "saga" przekonać może do zagadnienia tych, którzy zjawisko wampirów w kulturze współczesnej szerszym łukiem zazwyczaj obchodzą. W pierwszym tomie fakt, że Niles zakłada zawczasu czytelniczą znajomość konwencji "osaczonego miasteczka" i "nielicznych przeciw hordom z zaświatów", pozwala mu na fabularne skróty, które mnie, osobiście, przekonują. Nie ma tu zapychaczy, "wyssana" została esencja historii, sam "szpik" tego, o co w spotkaniach z nieumarłymi mogłoby chodzić... gdyby istnieli ;-) Ostrzę ząbki na tom drugi.       

Wt, 25 Sierpień 2020, 11:28:52
2
Odp: Wydarzenia komiksowe / Festiwale / Comic Con Też dziś chciałem kończyć w tramwaju "Sagę o niedźwiedziu demonie". Ale doczytałem, zanim wyszedłem. I teraz myślę, co zamiast tego. Ale tak - celebrować należy! 
Pt, 28 Sierpień 2020, 12:42:49
1
Odp: X-Men Ja własnie po wydłużonym weekendzie z "Królami" - od "Syna M" aż po GotG domykające "Wojnę Królów". Wieeeeeeele stron za mną, ale w odróżnieniu od Jacka Flaga, jednego z licznych bohaterów tej opowieści, mogę tylko powiedzieć "I enjoy cosmic stuff". Najlepsze odsłony tej historii to dla mnie (i graficznie, i scenariuszowo) "The Silent War", "Mordercza geneza", zeszyty Novy stanowiące łącznik między "Anihilacją: podbojem" i "WK", pierwszych sześc zeszytów oraz #18 i #19 "Strażników...", "X-Men: The Kingsbraker" oraz zaskakujące dość, choć w wykonaniu nie zawsze płynne "War of Kings: Ascension" (czyli wątek Darkhawka).

Główna seria spełnia z nawiązką wszelkie nadzieje pokładane w opowieściach "na kosmiczną skalę" i ładnie się zgrywa z seriami pobocznymi (korzystałem z pierwszej listy z tych podsuniętych wyżej przez xanara), o kilka metrów przerasta też poprzedzającą ją w chronologii eventów "Tajną inwazję". (Miałem nawet wrażenie, że w tie-inach do crossoveru Bendisa - na drodze do "WK" - daje się wyczuć niechęć  do tie-inowego korporacyjnego reżimu; i choć Skrulle wpleść się by dało w kosmiczną opowieść mocniej, to odhacza się ich w kontekście "Tajnej inwazji" możliwie szybko, jakby "bo redaktor kazał"; i robi się dalej swoje).

Powinienem zrobić przerwę przed "Realm of Kings" (tydzień się zaczął), ale nie jestem przekonany. Ma ta opowieść posmak innych ważnych trylogii, których lektury czy oglądania, jeśli jest możliwość, nie przerywa się przed finałem.         

Pn, 31 Sierpień 2020, 20:27:12
1