"Wonder Woman" doceniam za aspekt historyczny, to raz. A dwa, to sekwencje bitewne, ale te na froncie I Wojny Światowej i w zamkniętych obszarach o ograniczonym zasięgu kamery i (nie wiem jak to ująć) ilości kątów, z których pracowali operatorzy, gdzie przodowała w tym względzie Wonder Woman. Jak na 2017 rok, praktycznie w przededniu premiery "Ligii Sprawiedliwości" w połowie listopada, obraz kinowy o mitycznej Amazonce, która walkę ma wpisaną w genach wypada niezwykle dobrze. Ale ,,jest jedno ale". Diana, która znalazła się w zupełnie innym miejscu niż się wychowała, terenie, na którym wyobrażenie walki i męstwa wygląda zupełnie inaczej, początkowo radziła sobie dobrze. Poza Themyscirą bohaterka potrzebowała czasu, aby dostosować się do innej rzeczywistości. I ta ,,niezdarność", bo nie wiem jak to inaczej nazwać, była lubiana, i akceptowana do czasu. Gdyby nie dynamika filmu, ,,nieogarnięta" Wonder Woman byłaby dużym minusem na tkance całego obrazu. Paradoksalnie, jak dla mnie charakter bohaterki, jej osobowość, sposób nawiązywania znajomości, odnajdywanie się w nowym środowisku, były dla mnie największym minusem produkcji... Hype'u na "Wonder Woman 1984" nie odczuwam. Większe zaangażowanie przenoszę w kierunku "Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)". Nietuzinkowe rozwiązania i zakręceni bohaterowie w tej produkcji - są o wiele bardziej pociągające niż to, co w sequelu "Wonder Woman".