Prequele tak właściwie to składowa dobrych i niestrawnych składników. Mcgregor sprawdził się świetnie i jestem w stanie zaryzykować opinie, że to lepszy Kenobi od Guinnessa. Pojedynki były efektowne, chociaż czasem popadały w przesadę. Rozpisanie upadku Republiki też mogło chwytać, przez pryzmat pokazania opływania w luksusach jedi na rzecz zatracenia prawdziwej więzi z mocą.
Za to do dziś nie potrafię powiedzieć, że romans Anakina i Padme jest dobry. Cringe, dziwne dialogi, creppy podrywy. Za nic nie przekonują mnie argumenty niektórych, że to miało takie być. Bo tu mamy rycerza jedi, który nie miał do czynienia z kobietami i takie tam. Nawet jeżeli, mamy tu jeszcze Padme, bardziej doświadczoną kobietę, nie tak odciętą od normalnych relacji ludzkich. Tłumaczenie niezręczności, cringe'u w filmach też ma swoje granice. Inaczej dojdzie się do granicy gdzie będzie doszukiwać się apologetyki gry aktorskiej Tommy'ego Wiseau. Dla mnie to jeden z najgorszych romansów w historii kina, popkultury w ogóle. Bardzo źle wypadła też kwestia likwidacji rycerzy jedi, gdzie po prostu zrobiono z nich kompletnych idiotów, których kanclerz wodził za nos przez x lat a potem dali się załatwić szeregowym żołnierzom w zastraszająco szybkim tempie.
To by było tyle w kwestii legendarnych rycerzy jedi. Dla mnie to mniej więcej wygląda tak jakby ktoś zrobił historię w której Batman okazuje się kompletnym nieudacznikiem, totalnym zaprzeczeniem wszelkich legend jakie o nim krążyły.
Wydaje się, że pt straciły też sporo na swoistym rozkroku. Mieliśmy z jednej strony klasyczną akcje, głupawą postać Jar Jara pisaną pod dzieci, z drugiej politykowanie w senacie. Nie jestem pewien czy dzieci były zainteresowane warstwą polityczną star wars.... Te filmy trochę wyglądają, jakby nie mogły się zdecydować do kogo właściwie chcą być adresowane.
Osobiście nie przepadam też za samym pomysłem na wybrańca, przepowiednią. Vader w ot to był upadły bohater republiki, a tutaj trach jakieś wybraństwo, niepokalane poczęcia, o których zresztą ot nawet raz nie wspomniano.
Na pewno sw straciły by bez pt sporo z dobudowania lore, bardzo dobrze zrealizowanych walk mieczami świetlnymi i świetnego soundtracku Wiliamsa. Nie umiem jednak poddać się narracji, że to takie złoto filmowe. No niestety, nie z takim wątkiem romantycznym, upierdliwym i nieśmiesznym comic relifem w postaci jar-jara i słabymi dialogami. Lucas też buduje od pewnego czasu misternie narracje pokrzywdzonego przez innych geniusza. No i spoko, rozumiem, że te filmy to w dużej części jego kawałek życia, ale nie umiem łyknąć tego, że wielkim filmowcem Lucas był.
Widziałem THX i American Graffiti i po prostu znam "rękę" Lucasa do prowadzenia dialogów. Nie trawię surowego w moim odczuciu stylu ojca Star Wars.
Sequele to już totalne zarżnięcie marki, bo po prostu nie bójmy się użyć tego słowa rimejki ubrane w ciuszki niby świeżego startu. Co innego, że ten kult pt też mnie nie kupuje, bo widzę jak fani tych filmów z zapałem godnej lepszej sprawy toczą wojenki i wytkają fanom ot uwielbienie tych starszych filmów. No a ot nie czarujmy się to po prostu kamień węgielny sw. Bez klasycznej trylogii nie byłoby prequeli, sequeli, mandaloriana itd. Każda kolejna produkcja sw to po prostu będzie kolejny rozdział, już dopinanie kolejnego odcinka do potężnej machiny komercyjnej.
Rozumiem, że dla wielu z rocznika 90 i późniejszych pt to był pierwszy kontakt z sw, więc tak na to nie patrzą, ale fakt historyczny co jest tutaj budulcem jest niepodważalny. Co ciekawe sam rocznikowo jestem z tego okresu, a pamiętam, że kontakt miałem najpierw z klasyczną trylogią pomimo tego, że ep I był rok wcześniej w kinach. Na 2 i 3 byłem już jako dzieciak w kinie. Podobało się jak to dzieciakowi. Obejrzałem te filmy sporo lat później i rozstrzał wrażeń względem pierwszego seansu był ogromny.
Wydaje się, że pokolenie pt prezentuje ciekawy trend odwrócenia odbioru dzieła. Już takie rzeczy się zdarzały, bo a to taki los spotkał "Blade Runnera" czy "Once Upon a Time in America". Tyle, że tamte filmy były w jakiś sposób ubogacone, naprawiono wybrakowane wersje. Tutaj mamy zachwyt tym samym produktem jaki otrzymano lata temu. Kluczowy wydaje się tutaj bunt młodego pokolenia, które wyrosło i może mówić już swoje. Na ile tutaj buntu dla buntu, a na ile realnej wartości filmowej nie jestem w stanie stwierdzić. Mnie zapieranie się fanów pt jakie to dobre filmy nie przekonuje, chociaż z drugiej strony odmawianie tym obrazom racji bycia filmami też jest jakieś takie nie do końca wiarygodne.