O Wiedźminie wszyscy wiemy bez oglądania co się tam dzieje, ale to jest temat o Star Wars.
Czy faktycznie uniwersum padło ofiarą polityki "woke"?
Chcieliśmy Kenobiego, to Kennedy załatwiła McGregora. Reva była wydmuszką, która nic nie wnosi do fabuły i nie ważne, czy zagrałaby ją Ingram czy ktokolwiek inny (biały, żółty, bez znaczenia).
Ewidentnie fabularnie się to nie spięło, nie wiem czy w Disneyu w ogóle był jakiś pomysł na ten projekt - najpierw miał być film, później serial. I jak wyszło wszyscy pamiętamy.
Mandalorian - dwa pierwsze sezony hit, zatem nie ma co wchodzić w szczegóły.
Andor - specyficzny, doceniony przez fanów, ale zrealizowany w sposób inny niż Mando, Boba albo Kenobi, bo tu nie mieliśmy easter eggów na każdym kroku ani żadnych elementów związanych z Jedi/Sith.
Czy gdziekolwiek coś spotkało się z krytyką, bo zaczęto dokonywać jakichś poważnych zmian w uniwersum?
Raczej nie, akurat świat Star Wars zawsze był barwny i różnorodny, zatem pojawianie się aktorów z Indii lub Pakistanu nie wpływa na odbiór.
Moim zdaniem całe to uniwersum zaczyna gnić przez jakieś niezrozumiałe kolesiostwo. Duże roszady scenarzystów między odcinkami lub seriami, pojawianie się aktorów, którzy właściwie są zbędni i nic nie wnoszą (perskusista RHCP, Jack Black, Lyzzo). Aktorka, która wcieliłą się w rolę małej Lei robiła co mogła, ale jej wina, że ktoś napisał taką głupotę, jak rajd pomiędzy nieudolnymi porywaczami?