Ep. VII oglądałem zniesmaczony, ale VIII i IX odbieram już jako druzgocącą klęskę.
W kwestii Nowej Trylogii Star Wars, czy ogólnie całego Uniwersum, które ma sobie piękniste 45 lat, najlepszym starwarsowym filmem jaki widziałem - i zdania tego nie zmienię nigdy, chyba że pojawi się pełnometrażówka w Uniwersum, z lat 2000-150 B.B.Y. - jest "Ostatni Jedi". Całość w tym obrazie Johnsona była tak różna i stylistycznie, narracyjnie, i wizualnie etc. odmienna od "Przebudzenia Mocy", ba!, w ogóle od wszystkiego, co powstało do tej pory w Gwiezdnych Wojnach, że zrobiło to na mnie przy pierwszym seansie tej produkcji ogromniaste wręcz wrażenie. Freeko-geekiem ,,galaktycznych wojaży, gdzie króluje Moc i miecze świetlne" (tak, lubię to powtarzać!), jestem w pełni od od prawie 5 lat, od dnia premiery Epizodu VII Star Wars. Za najlepszy tematycznie, najbardziej urozmaicony wątkowo, informacyjnie okres w dziejach ogólnego Kanonu/Nowego Kanonu tego Świata uważam szeroki konfilkt Wojen Klonów. Sam serial więc, "The Clone Wars (2008-20) uważam również za najlepszy twór w nim osadzony, jaki kiedykolwiek powstał... nie licząc rzecz jasna "Ostatniego Jedi", który ma nadrzędną rolę w moim starwarsowym gustomierzu.
"Star Wars: Andor"... obejrzałem tylko 6 odcinków serialu. Cóż, jest to surowy i zimny wizualnie, dość naturalny i cierpki ,,anty-cukierkowy" obraz Gwiezdnych Wojen, jednak bez tempa, z jałowością emocjonalną i słabym angażem aktorskim głównego bohatera, który... jest strasznie depresyjny i irytujący. Poza tym tak przedstawione Uniwersum po prostu mnie nie ekscytuje - to serial dla koneserów gatunku niżeli dla fanów... ale to tylko moje zdanie i opinia w tej materii rzeczy.