W materii seriali adaptujących przestrzeń komiksową, w której w najlepsze trwają superbohaterowie, ostatnimi czasy dzieje się całkiem sporo. Jednak wszystko, co na stan połowy 2020 roku aktualnie jest emitowane, wychodzi wprost z płaszczyzny platform streamingowych: HBO Max i DC Universe, które bodajże jeszcze jakoś ciągnie swój żywot. W związku z tym otwieram wątek tematyczny w dziale filmowo-serialowym niniejszego forum.
Słów kilka o pierwszych trzech odcinkach "Stargirl" od "HBO Max":
"Stargirl", to adaptacja komiksowych realiów Uniwersum "DC Comics", po której tak nadzwyczajnej, wysmakowanej - bo na pewno nie każdemu przypadnie ona do gustu - specyfiki jej realizacji (od efektów po ujęcia / kadry i plany zdjęciowe, oraz rolę) nigdy bym się nie spodziewał, a myślałem, że pole interpretacji różnych, pod względem tempa akcji, emocji wydarzeń, czy postaci oraz wątków etc. etc., z komiksów od "DC Comics" zostało po prostu wyczerpane. Nic bardziej mylnego. Stało się, oglądnąłem, bardziej z fascynacją i ciekawością, niżeli z natury czystej fanowskiej konieczności (bo to przecież jest DC, trzeba oglądać wszystko, co nie? Otóż niekoniecznie), trzy pierwsze odcinki "Stargirl". I mogę powiedzieć tyle, że zostałem aż nadto pozytywnie zaskoczony - może nie porażony ani przejęty, ale w niewytłumaczalny przeze mnie sposób usatysfakcjonowany, tym, co w tych epizodach ujrzałem. Dostaliśmy spektrum postaci o różnych cechach psychicznych i fizycznych, w takim stylu, że - nie spoilerując dodam - wszytko to uzupełnia się w jeden kolaż charakterów, może i do siebie niepasujących, ale tworzących jeden funkcjonujący razem byt, który nadaje serialowi różnorodności i nieprzewidywalności. Weźmy na to postać Jordana a.k.a. ,,Icicle" z epizodu trzeciego serialu: psychopata jak znalazł, wychowany w skrajnie ekstremistycznej, o innych, wpajanych wartościach dobra i zła rodzinie, dla którego liczy się osiągniecie wyznaczonych celów i sięganie szczytów władzy, gdzie tylko się da; wysoka pozycja w radzie miasta, a z drugiej strony zabijanie syna byłego członka "Niesprawiedliwych", a później jego samego - a czemu by nie? Dodajmy, dla porównania, kogoś mu przeciwnego: Mike'a - przyrodniego brata Courtney Whitmore, który jest odpowiednio do ram tej produkcji, dostosowaną ,,przeinaczoną" wersją Malcolma ze "Zwariowanego Świata Malcolma". Bo Mike, to taki lizusek, który niby nic nie robi a tylko jest, który po prostu spełnia swój obowiązek bycia nastolatkiem, i to wiecznie narzekającym, wręcz uwielbiającym być w centrum uwagi. Mikę, sądzę, swą osobą nie irytuje widza, jednak, co ciekawe wzbudza jego sympatię i wtłacza uśmiech na twarzy, oraz ubarwia fabułę "Stargirl"; aż się prosi, aby, nastolatek dowiedział się kim tak naprawdę był i jest obecnie jego ojciec, a także Courtney, co możliwe, że po trzecim odcinku serialu będzie miało miejsce.
Mankamentem produkcji są ramy czasowe odcinków: raz mamy prawie godzinne, prawie że rozdziały. Dwa odcinki później to już 43 minuty. "Stargirl" brakuje egularności, jak chociażby odcinkom seriali superbohaterskich stacji "CW" - 42 lub, 43 minuty i koniec kropka. Kolejnym uchybieniem - mankamentem w konstrukcji wątków i fabuły "Stargirl" - mogłaby być pochopność tytułowej bohaterki, która postanowiła... stworzyć superbohaterów z postaci szkolnych kolegów, którzy prawdopodobnie z ,,mocami" superbohatera i heroicznym nastawieniem tego typu jednostki, mają tyle wspólnego, co mucha z sernikiem. Możliwe, że w dalszym rozwoju wydarzeń serialu scenarzyści jakoś z ,,hulajdusza" decyzjami Courtney wyjdą nieco inaczej, czyli tak aby nie wyglądało to na tanie, tandetne i cukierkowe. Bohaterskiego Flasha, "Statgirl", to chyba z magicznego kociołka sobie nie wyczaruje. Czyżby czekał nas jakiś minicrossover: Barry Allen goszczący w jednym z odcinków "Stargirl"? Fantastyczny speedster, którego o poradę lub pomoc poprosi nasza bohaterka? Cóż, miałoby to sens. Summa summarum, trzy pierwsze epizody pierwszego sezonu "Stargirl" oceniam z zachowaną, zdroworozsądkową ostrożnością, następująco: 7,5/10.