„
1923” s.1.
(kilka spoilerów z „1923”/„1883”/„Yellowstone”)
Co się dzieje gdy sheridanizmy spotykają na planie zdjęciowym najbardziej nieangażujące ze wszystkich dotychczasowych pokoleń Duttonów?
Bardzo niewiele.
To właśnie oferuje „1923”.
O ile oryginalne „Yellowstone” ma swoje wady i potrafi zdrowo zirytować/rozczarować to jednak przy wszystkich niedoróbkach i niedomaganiach oryginalnej produkcji „Y” stoi klimatem/krajobrazami oraz aktorami/postaciami, którym chce się poświęcić trochę czasu i uwagi. W „1923” widoków jest mało, postaci/aktorów prawie wcale a klimat rozwiał się niczym dym na wietrze. W efekcie otrzymujemy jedno wielkie, rozczarowujące odcinanie kuponów.
Przy czym teoretycznie rzecz ujmując sprawa wydawała się być stosunkowo prosta: zakończenie „1883” stworzyło podwaliny pod zapierającą dech w piersiach fabułę w ramach której James Dillard Dutton w trudzie i znoju, lejąc krew, pot i łzy oraz wychowując drugie pokolenie wilczych szczeniąt buduje i wykuwa przyszłą wielkość Yellowstone.
Nic z tych rzeczy.
Scenariusz „1923” potwierdził różne brzydkie podejrzenia w stosunku do scenarzysty i podążył śladem Ep. IX.
Tym samym dziedzictwo Duttonów powstało w dokładnie taki sam sposób w jaki z zaświatów powrócił Palpatine.
„Jakoś”.
Brnąc przez najnowszą odsłonę Yellowverse widz zachodzi w głowę jak owo „jakoś” mogło się wydarzyć, bo też sądząc po snujących się smętnie po ekranie postaciach nie było tam absolutnie nikogo, kto mógłby/potrafiłby je postawić.
Najwyraźniej koncepcja urodziła się taka, że oto ziemię podarował bogaty indiański wujek w testamencie a żywy inwentarz wygrano na loterii stanowej.
Ew. w bingo.
Możliwe? Możliwe.
No bo jak inaczej?
James poszedł do ziemi z kulką, którą zarobił od bandytów. Margaret zamarzła na sopel w zaspie.
Całą (niewielką zdaje się) spuściznę przyszło ratować przyjezdnemu stryjowi, który „tymi ręcami” imperium wymurował.
Dlaczego on?
Bo najwyraźniej ktoś uznał, że całkiem udana kreacja Tima McGraw musi ustąpić miejsca gwieździe kina i tym oto sposobem Harrison Ford zasłużył na miano najbardziej nietrafionego wyboru do roli w całym „uniwersum”.
Smutna trochę konstatacja, bo to jednak Han Solo, Indiana Jones i Jack Ryan, ale przyznać trzeba, że ten sympatyczny poczciwina nijak - choćby nawet przez minutę – nie potrafi stworzyć wokół siebie aury kogoś kto w którymkolwiek momencie swojego życia nadawałby się do roli budowniczego potęgi na sześć pokoleń naprzód. Można wręcz zaryzykować tezę, że Jacob Dutton ani nie postawiłby ani tym bardziej nie utrzymałby w garści sieci warzywniaków w Laramie. Chyba, że mówimy o rozwoju na tej samej zasadzie co imperium Bubba Gump Shrimp Company.
W każdym razie jeżeli ktoś pamięta pochodzący z „Bellew Zawierucha” cytat: „Z naszych lędźwi wylęgło się pokolenie słabeuszy” to John „Kevin Costner” Dutton miałby prawo spoglądać z szokiem i niedowierzaniem na to jak bardzo nijakimi postaciami (dla kontrastu) okazali się być jego przodkowie.
„Duttony” z 1923 roku sprawiają wrażenie jak gdyby autentycznie męczyli się na tej ziemi na której znaleźli się zupełnie przez przypadek i której trzymają się wyłącznie dlatego, że mają jakieś ewidentnie prawne zobowiązanie w tym kierunku i na sto lat naprzód.
Fabularnie jest jak zwykle czyli źli ludzie czyhają na ukochaną ziemię w którą wsiąkło tyle krwi i potu Harrisona i na której jak zwykle dzieje się zło i ogólnie niedobro (podczas gdy Bob Budowniczy i Twórca Imperium żywcem nie wie jak tu wykaraskać się z tarapatów). Trup co jakiś czas się ściele, Duttony zgodnie z rodzinną tradycją giną w walce, ale przyznać trzeba, że najlepiej uargumentowana z całego tego towarzystwa wydaje się być chyba jednak cioteczka Emma, która jako jedyna doszła do całkiem logicznego wniosku, że po co się zadręczać skoro równie dobrze można skrócić sobie cierpienia (inna sprawa, że do tej pory zachodzę w głowę czy ona zabiła się przy pomocy rewolweru czy może jednak granatu, bo też rozbłysk był taki jak gdyby Junkers starego typu wybuchł jej prosto w twarz)…
W sumie całemu temu pokoleniu dobrze zrobiłoby jakieś masowe zatrucie, pójście w jej ślady i oddanie pola następcom, bo też jedna, biedna Helen Mirren, której chce się chyba jako jedynej z tych, którzy coś tam potrafią sama serialu nie uciągnie.
Klimatu oryginału można ze świecą szukać a i tak się go nie znajdzie.
Na koniec należałoby poczynić honorową wzmiankę poświęconą Timothy „Joffrey Lannister” Daltonowi. Czy dałoby się wyciągnąć z kapelusza bardziej obsceniczną kliszę?
Podejrzewam, że wątpię.
Jeżeli ktoś się zastanawia czy warto to sugerowałbym obejrzeć „Wichry namiętności”. Idea podobna, ale za to muzyka lepsza i będzie krócej bolało.
„1923” jest tym czym choćby „True detective 2” w stosunku do „True detective” albo innym „Killing Eve 4” do s.1 – czyt.: równią pochyłą i produktem zbędnym.
Najsłabsza odsłona w całej tej sadze.
5/10
Generalnie szkoda czasu i chyba nawet sami twórcy czują to w kościach – ilość nagich damskich torsów przebija wszystko co do tej pory „oferowały” wszystkie poprzednie serie razem wzięte i to razy kilka. Ktoś tam chyba zrozumiał, że trzeba zacząć szczuć, bo inaczej może być słabo.
P.S. 1
To co mocno irytuje w całości to brak konsekwencji. Prequele nie przejmują się tym co było mówione/pokazywane w „Yellowstone”. Na dbałość o szczegóły i ciągłość narracyjną między seriami nie ma co liczyć.
P.S. 2
Tak się zastanawiałem czy dodawać, ale temat historyczny, został poruszony i tym samym nie ma co udawać, że go nie ma:
https://www.lemonde.fr/en/international/article/2024/12/22/at-least-3-100-native-americans-students-died-in-us-boarding-schools_6736369_4.htmlhttps://hmh.org/library/research/genocide-of-indigenous-peoples-guide/O tym pierwszym u Sheridana jest dużo i z przerysowanymi szczegółami. O tym drugim nie ma w zasadzie nic.
Kto ma na sumieniu rdzenną ludność? Wg Sheridana głównie księża Irole, którzy w sposób zupełnie niezamierzony a przez to cokolwiek zabawny przypominają postacie ze skeczu z nieśmiertelną linijką: „Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji”…
To, wraz z podejściem do migrantów w „1883” sprawia, że w głowie oglądającego zaczyna się kształtować pewien obrazek.