Jedyni przedstawiciele ,,małego ekranu", którzy nie należą do adaptacji Uniwersów Fantastycznych i Uniwersów Komiksowych, a których to z taką samą intensywnością, jak owe adaptacje wyczekuję, to "Stranger Things" ze swoim trzecim sezonem oraz "Dark" z sezonem drugim, w którym to, wygląda na to, wydarzy się multum ciekawych rzeczy, dojdzie tu do wielu dramatycznych momentów zaognionych wokół tej dziwnie połamanej czasoprzestrzeni, będącej jakoś dziwnie umiejscowionej w serialu, jakby to była pętla czasowa bez początku i końca, lub ,,wieczna teraźniejszość".
Z racji odmóżdżenia i umilenia sobie czasu w oczekiwaniu przykładowo: na te powyższe kontynuacje seriali, polecam dać się porwać
animacji z 1966r., trzynastoodcinkowej kreskówce:
"Captain America", którą na dobre kreskówką nazwać nie można, lecz lekko wprawionym w ruch komiksem, z techniką i stylem rysunkowym tamtych lat, to już tak. Serial jest niezwykle charyzmatyczny, w tym sensie, że razi on, z perspektywy współczesnego widza oglądającego w miarę współczesne, z ostatnich 20-30 lat, animacje, swą fatalną szatą graficzną i ,,pokurczonym", martwym, końcowym efektem wykreowanej animacji; z drugiej strony jest to część historii tworzenia się adaptacji komiksów, a to, co jak co, jest rzeczą piękną. W "Captain America" dodatkowo mamy typowo moralizatorski, propagujący ideę prawdziwego bohatera, styl narracji, który wplata się w fabułę aż za bardzo.
Obecnie jestem po trzech odcinkach "Captain America (1966)"; czasami się z serialu śmieję, czasami rozdziawiam szczękę z zaskoczenia.