Bardzo przykra wiadomość.
Zwrócił moją uwagę swoją rolą Dagoneta w "Królu Arturze" Antoine'a Fuqui. W sumie już wtedy wyznaczył styl, w którym grał później - mianowicie nawet jak grywał twardzieli lub czarne charaktery, to większość z nich miała w sobie dużo (albo chociaż iskrę) człowieczeństwa (akurat tu w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Taki wielkolud o miękkim sercu. Taki był Titus Pullo z "Rzymu", Frank Castle z "Punisher: War zone" czy Danny Greene z "Kill the Irishman". Ten trzeci film bardzo wszystkim polecam - to "biografia" irlandzkiego gangstera z Cleveland, oparta na faktach, w doborowej obsadzie (m.in. Christopher Walken, Val Kilmer, Vincent D'Onorfio, Vinnie Jones, Paul Sorvino), napisana i wyreżyserowana przez Jonathana Hensleigha (gościa od "Punishera" z Thomasem Jane).
Od strony komiksowej: Stevenson miał zagrać Emila Blonsky'ego w "The Incredible Hulk" z 2008 r., ale producentka Gale Anne Hurd dostrzegła w nim potencjał na główną rolę i tak Irlandczyk został Punisherem. Bardzo lubię Lundgrena, lubię Jane'a i Bernthala, ale to Stevenson wypadł najlepiej jako Castle (i to w filmie, który ma tyleż wad co zalet).
Niebawem w "Ashoka". Jakkolwiek z klimatem SW ostatnio jakoś mi nie po drodze, to chyba dla Raya będzie trzeba obejrzeć.
Świetny aktor, o wielkim talencie także do ról dramatycznych ("Jayne Mansfield's Car"), niestety mocno zaszufladkowany.
Titus Pullo to chyba rola jego życia. Wybitna kreacja.
Duża, duża strata.