Ridley Scott. Na faktach. Obrzydliwy film o obrzydliwych ludziach. Jedyną pozytywną postacią jest Marguerite czyli ofiara gwałtu, który 650 lat temu wstrząsnął Francją i doprowadził to pojedynku na śmierć i życie (ale co to za życie?). Wszyscy pozostali mają praktycznie same wady, a szczególnie postacie, które w ostatnich 20 minutach filmu stoczą genialnie nakręcony przez polskiego operatora tytułowy pojedynek. Film jest porównywany do arcydzieła - Rashomona Akiry Kurosawy, którego nagrodzono Oskarem i Złotym Lwem w Wenecji jakieś 70 lat temu. Jest jednak zasadnicza różnica. Owszem, oba dzieła mają podobną konstrukcję. 3 razy pokazuje się nam tę samą historię opowiadaną z perspektywy trojga bohaterów. Każdy ma swoje racje, ktoś kłamie, ktoś mówi prawdę, nie wiadomo jaka jest prawda. I tak jest w genialnym Rashomonie. A Ostatni pojedynek co prawda pokazuje historię z trzech perspektyw, ale tak naprawdę tylko lekko zmienia niektóre dialogi, ale nie same wydarzenia. Ridley Scott rzadko pokazuje konkretnie te same momenty, a jeśli już to niewiele one zmieniają. Ale jakoś sam gwałt pokazał dwa razy w całości, czyli 2 razy musisz oglądać jak Adam Driver goni po zamku żonę kumpla i ją gwałci. Tak żeby skatować nie tylko swoich bohaterów, ale też widza. Nie wydaje mi się, żeby powtórzenie w całości było potrzebne. Z perspektywy ofiary wyglądało to tak samo jak wcześniej w rozdziale Adama Drivera, tylko trochę bardziej płakała. Opór był na podobnym poziomie. Sprawa jest dosyć znana i zbadana, a Ridley nie zmierzał na siłę zmieniać historii. Np. z perspektywy gwałciciela mógł pokazać, że ona sama chciała, a teraz go oskarża. Nie zrobił tego i nie wiem czy przedstawienie tych konkretnych wydarzeń w formie Rashomona było trafnym wyborem. Są trzy rozdziały ukazujące historię z perspektywy trzech osób, ale one sobie nie przeczą, raczej uzupełniają historię. Film się w ogóle nie dłuży, choć tak jak Bond i Diuna trwa ponad 2,5 godziny. Jeśli chodzi o ładne widoczki nie ma co liczyć na piękne zdjęcia znane z Zielonego Rycerza, Nie czas umierać czy Diuny. Zdjęcia są surowe tak jak surowa jest opowieść i twórcy nie chcą żebyśmy się zachwycali czymkolwiek. Nawet znakomicie nakręcony pojedynek nie daje wielkiej satysfakcji, chyba że kogoś jarały krwawe gody i zakończenie pojedynku Góra versus Oberyn. Bardzo smutny, bardzo mocny i bardzo surowy film. Ale to nie oznacza, że zły. Powiedzmy 7/10. Choć scenariusz trochę ciągnie ocenę w dół.