"Menu" - w restauracji pana Slowika posiłku się nie je, a nim się delektuje. Tak, szef kuchni Slowik ,,ofiarował" widzom solidny kawał bigosu, który sam uwarzył i który ciężko było po prostu przełknąć. Najnowszy film z Ralphem Finnesem w roli głównej (i to w pełni wysmakowanej roli), który gra postać Slowika można właśnie porównać do takiego złożonego bigosowego dania, czy raczej do wieloelementowej uczty, która na nasze kubki smakowe, czyli inaczej mówiąc: zmysły oglądającego, jego intuicję, gusta, zrozumienie tematu kulinarnego w kinie, będzie działać w niezrównany sposób, powodując najróżniejsze reakcje i odbiór dzieła.
Bzdurą jest stwierdzenie, że nie da się określić jakie są implikacje tego filmu, że ciężko jest ,,strawić" to, o co w nim tak naprawdę chodzi i jaki ma imperatywny cel. Autorom "Menu", ot wszelakim twórcom (od scenarzysty, przez reżysera, dyrektora/reżysera castingu aż po montażystę), chodziło aby tym filmem dotrzeć do jak największego grona odbiorców, aby udowodnić, że aspektem kulinarnym można zbudować pewien uniwersalizm w filmie: że to może być swoiste pole interpretacji wielu zjawisk, procesów, zachowań i elementów naszego świata - pole w którym każdy odnajdzie coś dla siebie. "Menu" to moim zdaniem film potężny, wybitny, trudny, a jego ofiarą padają nasze gusta (tym bardziej gusta i doświadczenie krytyków); prawa natury i rzeczywistość typowego filmu kulinarnego przy tym dziele ulega rozkładowi i anihilacji! Co ciekawe, według niektórych recenzentów filmowych "Menu" jest odbierane tak: w wielu aspektach ów obraz całościowo staje się niejasny. I trudno się z tym nie zgodzić, ale... tak rzeczywiście jest, i tak być musi, bo kontrowersje i swego rodzaju dysonans istnieją w tym przypadku po to, aby wzbudzać uwagę widza, jego proces myślowy i analizę, a to z kolei ma finalnie dać odbiór intymny, subiektywny, indywidualny - ma to nas nauczyć postrzegania filmu nie przez pryzmat jasno klarownej bezpośredniości, a w ujęciu tego, co jest pośrednie, ukryte, wielowymiarowe i głębokie.

Nie analizując całościowo filmu "Menu", w tym obrazu, scenografii, dźwięku, montaż etc., powiem szczerze, że zjada on na śniadanie wiele produkcji z tego roku, w tym te ,,wielkie hiciory", które biją się o Oscara.
Moja ocena "Menu" jest więc następująca: 9/10! I proszę Was, idźcie do kina na ten obraz, a nie na jakieś dupsy w postaci MCU. Ralph Finnes jest od tej pory moim cichym kandydatem do Oscara - to moja lekko naciągana kandydatura, gdyż nie widziałem jeszcze wszystkich filmów, w którym role męskie (pierwszo i drugoplanowe) mogą bić się o Oscara.