"Romulus" obejrzany. W kosmosie nikt nie usłyszy twojego ziewania. Początek iście pomysłowy, grupa jakichś kolonijnych punków z kolonii będącej obozem pracy z którego chce uciec, zupełnym przypadkiem odkrywa orbitujący opuszczony statek kosmiczny, którego nikt inny nie zauważył a którym mogłaby się posłużyć. Zupełnym przypadkiem dysponują oni również statkiem którym mogą polecieć i również zupełnym przypadkiem androidem, znalezionym na śmietniku i przeprogramowanym przez ojca głównej bohaterki, który najwyraźniej był jakimś komputerowym geniuszem, który umarł fedrując kryptonit w miejscowej kopalni. Po przybyciu na miejsce wiadomo co się stanie.
Charakterystyka postaci praktycznie rzecz biorąc kompletnie nie istnieje, coś tam się dowiemy o głównej bohaterce i chyba tyle. Najwyrazistszą postacią (ludzką) jest ten wyszczekany-wkurzający i w sumie był najbardziej obiecującą bo wyglądało jakby autorzy scenariusza chcieli mu dać szansę na odkupienie sympatii widzów, ale się rozmyślili i go odstrzelili z początków masakry. Jest przystojniak (
) trochę milszy dla otoczenia niż ten wkurzający i jego siostra o której możemy powiedzieć, że jest jego siostrą w ciąży i przyjaciółką głównej bohaterki. Do tego łysa Azjatka, która umie pilotować. W tym przypadku nie możemy nawet mówić o jakiś archetypach postaci. Ciężko ocenić nawet grę aktorską bo większość obsady nie ma praktycznie nic do zagrania z wyjątkiem wystraszonej miny przed śmiercią i 3-4 linijek tekstu przypadających na twarz. Najlepiej z całej obsady prezentuje się android, który na swoim czarnym, umęczonym grzbiecie musi przenieść większość tego filmu. Najwięcej ma do roboty, czyli aż dwie role przed aktualizacją systemu i po, najciekawsze wątki i możliwe że najlepszym warsztatem tam dysponuje, warto zwrócić uwagę na gościa. Do tego jest jeszcze twarz Iana Holma odmłodzona i naklejona na pół-kukły. Bohaterów jest mniej niż w przypadku Ósmego Paseżera, za to są w o wiele mniejszym stopniu scharakteryzowani, niezła sztuka.
Tzw. fabuła to tak naprawdę kupa fanserwisu i zbiór cytatów z części nr. 1,2 i 4 i to zbiór na tyle duży, że gdyby te cytaty powycinać to po czołówce 20th Century praktycznie rzecz biorąc poleciałyby napisy końcowe. Jak tam było coś obiecującego naprzykład anty-korporacyjna wymowa to nie zostało to wykorzystane za bardzo. Wizualnie wygląda fajnie, podobać się może elektroniczna muzyka (wykorzystana bodajże dwa razy tylko), fajnie że film jest dosyć obrzydliwy pod względem gore. Głupot w stylu obcy wylęgający się w 2 minuty nie zaliczam do wielkich wad. Dwie minuty czy dwie godziny to żadna różnica, to i tak głupie. Stworek na końcu mi się nawet podobał, wyglądał jak te pokraki z gry Dead Space, zresztą to jedyny przypadek chyba, gdy scenarzyści wykazali się jakąkolwiek odwagą, umieszczając element, który mocno podzielił kiedyś widzów (a chyba więcej ich nawet było na nie). Reszta to praktycznie taka bezpieczna i kompletnie niepodniecająca kontynuacja w wielu momentach przypominająca jakiś remake bardziej. Fabularnie powiązana z pierwszym Alienem, ale jednocześnie pod koniec Z Covenant. No i w sumie nie ma jakiejś tragedii, od Covenant jest to lepsze a napewno nie tak głupie, na dwie godziny filmu nudziłem się w sumie tylko jakieś pół no może 45 minut. Nie wiem, może niech oni lepiej dadzą już zdechnąć temu stworowi?