No dobra, może trochę źle się wyraziłem: brakuje nam sf, które
próbuje być ambitniejsze.
Rzeczywiście bardziej w stronę Interstellar niż Moon. "Emocjonalna podróż", heh.
Fabuła dość podstawowa. Mi się podobało przedstawienie Ziemi/Księżyca. Tak sobie wyobrażam ewentualną "kolonizację" tegoż: jako korporacyjny clusterfuck i strefę wyrywania sobie stref wpływów. Podróże w kosmos z użyciem konwencjonalnych rakiet na paliwo to też wydaje się być jedyna możliwa przyszłość jeśli już.
Film zrobił się nierealistyczny w momencie wyjazdu z bazy na księżycu. Bezsensowne łaziki. Asteroida między Ziemią a Marsem (?). Bezsensowna baza na Marsie, gdzie w środku jest oświetlenie na czerwono.
Monologi wewnętrzne Pitta mi się podobały. Spotkanie z ojcem bezsensowne. Podobno to kosmiczna wersja Jądra Ciemności. Tak, ehe, aha.
Więc nie do końca udana próba stworzenia ambitnego sci-fi. W sumie Interstellar to dobre porównanie.