Ja mam słabość do wszystkich 3 części Niezniszczalnych, ale 4 naprawdę odstaje od reszty. Realizacyjnie jest to źle opowiedziana historia. Uwaga będą spoilery, ale bez zdradzania głównych rzeczy w filmie.
Otwierająca film scena przedstawia wjazd grupy Rahmata po ładunki nuklearne po czym przeskakujemy do Rossa i Lee i całej tej akcji w barze i pokazania pierścienia widzowi (bo te sceny niczemu więcej nie mają służyć, humor jest czerstwy, a dialogi to bełkot, czy naprawdę tak rozmawiają że sobą kumple? dodatkowo nasi bohaterowie naparzają ducha winne osoby i Krewtkę ktory ten pierscień wygrał uczciwie, nie tak byli konstruowani bohaterowie w filmach lat 80-90, gdzie od poczatku mieliśmy im kibicować), potem przeskakujemy znowu do Rahmata, żeby pokazać jaki kawał dupka z niego, potem znowu do całej ekipy, która ma odbić ładunki. I tu jest zgrzyt bo film tak to opowiada jakby to działo się równocześnie i kiedy docierają oni do Rahmata to on nadal siedzi w tej bazie co ją najechał, tuż po zabiciu generała. Naprawdę oni tam przelecieli pół świata w godzinę? No nie, to jest bałagan montażowy. Tak się nie opowiada akcji w filmie.
Coś co było problem dwójki że wpakowano tam świeżą krew (tylko tam było takie założenie), tak tu jest już jest chlebem powszednim. Tylko tam te postacie były chociaż "jakieś" a tu jedyne co pamiętam to, że jeden lubi złoty deszcz

i szczerze to reszty nie pamiętam. Starą gwardia ma jeszcze jakiś zarys charakteru, ale ciosany siekierą, no ale ma.
CGI to tragedia. Wizyta Sly u Statham, kiedy widzimy go przez wizjer drzwi przypomniała mi o niesławnej scenie na dachu z The Room. Tak złego green screenu to ja dawno nie widziałem. Tam sie postacie aż na nim odznaczają. A można było to naprawdę prosto nagrać, tylko trzeba było chcieć i wyszło by to taniej, ale nie "robimy na green screenie", kogoś naprawdę poniosło.
Mógłbym tak każda kolejna scene rozkładać na czynniki pierwsze. Ja nastawiałem się naprawdę na coś złego (bo finalnie jest źle), brak przed wszystkim dobrego scenariusza i reżyserii, ale da sie to ogladąć. Statham wypada najlepiej, Sly też dobrze na tyle ile ma do zagrania (choć do tego jak zagrał w Tulsa King to daleko, polecam sprawdzić ten serial, bo pokazuje jak dobrym jest aktorem, po mimo swoich lat). Reszta jest tłem, coś jak w poprzednich częściach, ale teraz mamy więcej mlodego drewna aktorskiego. Cieszy mnie ze Jaa dostał szanse zagrać w końcu dobrego w amerykańskim kinie. Choć jego potencjał jak i Uwaisa uważam za totalnie zmarnowany. I podobał mi się ten podwójny twist fabularny, ale nie dotyczacy głównego złego, bo to można przewidzieć po 5 minutach filmu.