Żyjemy w czasach, w których miłość do kina tworzy nie tylko nowe wymiary, ale i liczne rewolucje w samym postrzeganiu kultury kina. Kina, które - i jest to istotna uwaga - z perspektywy wręczania oscarowych nagród, nie jest już głównie tym rozumianym przez filtr serca Hollywoodu zjawiskiem. Tegoroczna gala wręczenia Oscarów była jedną z najbardziej zaskakujących w całej swej ponad 90-letniej historii: bezapelacyjne, miażdżące i anihilujące konkurencję zwycięstwo południowo-koreańskiego "Parasite"; Brad Pitt otrzymujący pierwszego Oscara; "1917", który mimo wszystko zgarnął zbyt wiele (filmu nie widziałem, być może dla tego tytułu są to zasłużone nagrody); Gwiezdne Wojny, filmy z MCU - obrazy kina niezgarniające statuetek oscarowych, nawet jednej, za muzykę, montaż, czy scenografię i efekty specjalne. Przykładowo"Avengers: Endgame" bez Oscara za efekty specjalne, skoro film napełnił kieszenie hollywoodzkich możnych, białych kołnierzyków, kajdaniarzy, dzieci wytwornego blichtru, prawie trzema miliardami ,,filmodolarów"?! Nawet gdyby to moje rozumowanie nie miało żadnego uzasadnienia, to jednak taka uwaga odnośnie rezultatów oscarowego głosowania, ma coś na rzeczy.
Oto, co powiedział Joaquin Phoenix, niekwestionowany zwycięzca oscarowego wieczoru, który po Gali udał się do wegańskiej burgerowni w towarzystwie narzeczonej, Rooney Mary:
,,Nie czuję się lepszy od pozostałych nominowanych i innych ludzi w tym pomieszczeniu, bo wszyscy dzielimy tę samą miłość - to jest miłość do filmu. Ta forma ekspresji dała mi niesamowite życie. Nie wiem, gdzie bym był bez tego".
Słowa piękne, szlachetne, po prostu naturalne... niewymagające komentarza!