No nie, uśmiercenie jednego bohatera, mało istotnego na przestrzeni całej historii, to zupełnie co innego. Martina czytałem tylko pierwszy tom, więc odnoszę się jedynie do serialu, ale podejrzewam, że do Martina też można to odnieść, jeśli adaptacja jest w miarę wierna. Nie mam na myśli tylko uśmiercania głównych postaci (choć to również), mam na myśli to, że zaciekawienie odbiorcy buduje się na zasadzie "co szokującego / niespodziewanego wydarzy się dalej?", a nie przywiązując go jakością opowiadanej historii i konsekwentnym budowaniem napięcia, portretów postaci, relacji między nimi itd. Tu nie ma żadnego napięcia, jest jeb-jeb-jeb obuchem w łeb co chwila. To jest to samo, co robi Kirkman w komiksach, to samo co robi Moffat w serialach, ja nie jestem fanem takiego podejścia.