Dobry pomysł, tylko chyba się nie przyjął.

W ogólnym filmowym teraz trochę newsów i kłótnia o Snydera, także racja że totalny miszmasz, to napiszę tutaj, może tym razem wątek zaskoczy.
Ostatnio obejrzałem:

Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni - w końcu jakiś dobry Marvel! Świetne sceny akcji (choć tak jak podejrzewałem tej pierwszej sceny w autobusie już nic potem nie przebiło), sympatyczny główny bohater, fabułka nieważna gdy tak fajnie się leci do przodu... Tak było do połowy filmu. A potem przeszli przez las do jakiejś chińskiej Chujwielandii, gdzie przez 20 minut trenowali, a kolejne 50 trwał jeden wielki nudny CGI fuckfest z potworami.

Porażka. Mogło być tak dobrze, a wyszło jak zawsze. Duży zawód.
5/10
Sindbad: Legenda siedmiu mórz (2003) - ostatni animowany film 2D od Dreamworks (choć nie w pełni bo tu też widać miejscami 3D). Fabularnie bardzo sztampowy, mam wrażenie że każdy "komercyjny" film z początku lat 2000 miał podobny klimat i humor, nie ma tu też jakichś szczególnie śmiesznych momentów, mimo że ewidentnie w to kilka razy celowali, ale dobre tempo, obsada głosowa i zajebiście zagrana i zanimowana bogini chaosu ratują ten film.
6/10, całkiem ok spędzone 90 minut.

Żądło (The Sting, 1973) - klasyczna komedia o kanciarzach, której ogromny wpływ na kino widać do dziś. Przy oglądaniu parę razy przypominało mi się kilka scen z Better Call Saul, jednego z moich ulubionych seriali ostatnich lat, ewidentnie się nim inspirował. Za głównym bohaterem (Robert Redford) jakoś nie przepadałem, ale Paul Newman i Robert Shaw w rolach drugoplanowych świetni, najmocniej podobała mi się scena ich gry w pokera w pociągu. Jedyny twist który mi się niezbyt podobał i w niego nie uwierzyłem, to że
ta randomowa kelnerka była zabójczynią na zlecenie. No i w ogóle, to z jednej strony ściganie Hookera przez ludzi Lonnegana, a zaraz potem ich współpraca bo się Hooker inaczej przedstawił, ktoś powinien go rozpoznać raczej.
Wiem, że to nie jest film w którym należy za dużo się czepiać szczegółów, ale jakoś trudno mi było w tym przypadku zawiesić niewiarę. 🤷♂️
7/10
Sin City (2005) - film, który udowadnia, że green screen nie musi być wadą, a dobrze użyty, z pomysłem, może być nawet zaletą. Oglądałem go po latach już 3 raz i za każdym razem podoba mi się trochę bardziej niż ostatnio. Zajebista stylistyka, aktorzy idealnie dopasowani, a akcja to ostra jazda bez zawracania sobie głowy realizmem czy poprawnością. Wszystkie 3 historie lubię, ale trochę szkoda, że absolutnie najlepszy segment (Marv!) kończy się w ~50 minucie i nic już potem nie doskoczy do tego poziomu. Mógłby być przynajmniej trochę dłuższy...

No ale wtedy pewnie by już nie był tak perfekcyjny.
9/10
Świadek oskarżenia (Witness for the Prosecution, 1957) - chyba jeden z najsłynniejszych twistów w historii kinematografii, zabawne są z dzisiejszej perspektywy ostrzeżenia by po wyjściu z kina nie opowiadać ludziom, którzy jeszcze tego nie widzieli o co chodzi. Jeszcze nie było w użyciu słowa "spoiler", a już był ten problem.

Ale o ile sam zwrot akcji był ok, mnie nie zaskoczył (pewnie dlatego, bo masa przeze mnie obejrzanych filmów potem miała podobne zagrania, w 57 bym miał mózg rozjebany), to dla mnie daniem głównym jest tu postać adwokata Sir Wilfrida. Zajebiście zagrany i napisany, jednocześnie uparty buc i sympatyczny geniusz, po prawie 70 latach nadal śmieszy. Oskarżony i jego żona to już raczej standard i nie podobała mi się retrospekcja z momentem ich poznania, mocno sztuczna. I nierealistycznie dziś wypada momentami zachowanie oskarżonego na sali, za takie darcie ryja byłby dawno ukarany, no ale taki chyba urok dramatów sądowych. Niemniej dla roli Charlesa Laughtona jak najbardziej dalej warto obejrzeć.
8/10