Nadrabiam zaległości z DC.
Shazam: Fury of the Gods - do zapomnienia. Natomiast ucieszyłem się z seansu
Aquaman: The Lost Kingdom. Niestety nie było nam dane zobaczyć filmu, który oryginalnie tworzył James Wan. Produkcja padła ofiarom cięć, "lepszych" pomysłów producentów, ogólnie ciężkiego wtedy czasów dla filmów DC. Słowo "ucieszyłem się" jednak nie jest tu przypadkowe, bo wizualnie było tu naprawdę wciąż coś do zachwytu. Wan w drugiej części obrał chyba sobie na cel inspiracji serie gier
BioShock, znajdziemy tu trochę momentów i ciekawych pomysłów wizualnych, którymi można nacieszyć oko. Nie jestem wielkim fanem jedynki, choć wizualnie była piękna, a tragiczne recenzje drugiej odsłony Aquamana zaniżyły mi poprzeczkę na sam rów mariański. Toteż było to dla mnie jakieś zaskoczenie, że było tam czym nacieszyć oko. Momoa przeszarżowany, humor nieśmieszny, ale choćby dla projektów technologii Black Manty, finałowego starcia, warto rzucić okiem. Gdzieś w lepszej gałęzi multiversum, powstała pierwotna wersja Jamesa Wana, obok Supermana Tima Burtona i skasowanej przez Warner Bros Batgirl z Michaelem Keatonem.
Po przygodzie pod wodą postanowiłem w końcu zabrać się za niesławny sequel Jokera. Jeśli przebijecie się przez większość negatywnych ocen, zauważycie że co jakiś czas można trafić na pojedyncze jednostki, którym film się podobał. Do tego wąskiego grona zaliczają się nawet Quentin Tarantino i Hideo Kojima

Sam nie wiem jak ten film ocenić, bo rozumiem skąd negatywny odbiór - zawiódł oczekiwania fanów pierwszej części, tylko przy tym też spełnił swój cel. Todd Philips postanowił zagrać na nosie fanom, przy okazji dając światu potrzebny komentarz do choroby, która toczy większość współczesnych blockbusterów, a już w szczególności kino nas najbardziej interesujące, czyli komiksowe. Komentarz ten czasem jest toporny, tak jak i toporny był pierwszy Joker, bo Philips nie jest jakimś fenomenalnym reżyserem. Ale jest jednocześnie tak trafny...
Nie umiem nie docenić Philipsa za odwagę. To zrozumiałe że fani są rozczarowani. Nie tylko nie otrzymali kontynuacji tego, co pokochali w
Jokerze, ale jeszcze ich Joker nawet nie był Jokerem. Okazał się tylko przypadkowym, zwykłym chorym i żałosnym człowiekiem, który może będzie inspiracją dla "właściwego" księcia zbrodni. Zostawionym samotnie gdy przestał pełnić rolę ikony, i zadźgany jak śmieć pod celą. Śmiałość i trafność w czuły punkt fanboyów nie oznacza z automatu, że ten film był świetny. Jasne, że filmowo można było to wszystko sprzedać lepiej. Fanatycy Jokera i tak by wypuścili lawinę hejtu, ale odbiór powszechny byłby pewnie lepszy.
Mimo to, polecałbym samemu sprawdzić ten film, nie sugerować się obiegową opinią. To definicja określenia musztarda po obiedzie. Tylko tym właśnie miał być. Jego cel został stuprocentowo spełniony. I nie każdy z Was uzna, że to był obraz mu niezbędny do zobaczenia. Nie każdy w tym dostrzeże jakąkolwiek wartość, poziom odkrywczości jego puenty, za niezbędny do pokazania. Moim zdaniem
Folie à deux ją posiada, tak jak miał ją sequel
Trainspoiting. Są filmy niepotrzebne, i o byciu niepotrzebnym. Jokera II zaliczam do tej drugiej grupy.
(zdjęcie niepowiązane... :>)Todd Philips poszedł na łatwiznę przy pierwszym Jokerze - remix dzieł Scorsese zagrał, resztę pociągnął utalentowany główny aktor. Przy drugim zaryzykował, zaryzykował tak bardzo, że bardziej się już nie da. I przestrzelił. Film odniósł finansową i artystyczną porażkę. Myślę jednak że nawet Ci którzy filmu nie lubią, przyznają że przepchanie czegoś takiego do kin jest pewnego rodzaju artystycznym zwycięstwem twórcy. Joker nas wkręcił, a na koniec okazał się nawet nie być Jokerem. Doceniam.
Nie chcąc opuszczać Gotham, włączyłem
Pingwina. Tutaj do powiedzenia jest dużo mniej - świetnie zrealizowany serial gangsterki, klimat rodziny Soprano, fenomenalny Colin Farell. Ku mojemu zdziwieniu, twórcy zapoznali się z jakimiś komiksami o Pingwinie, bo jest kilka jego cech, których nie widać było w
The Batman, a fani seriali komiksowych mogli zauważyć np. w serialu
Gotham. Myślę że większość widzów po projekcie HBO wywinduje Oswalda Oza na równi z kultowym Jokerem Heatha Ledgera. Obok Oswalda moją ulubioną postacią jest Sofia Falcone, dużo bardziej rozbudowana i ciekawsza w stosunku do jej komiksowego życiorysu. Jestem po 6 odcinku, więc finał jeszcze przede mną.