"Wonder Woman 84", choć część pierwsza serii z 2017 roku nie była piorunująco dobra (6,5/10 w mojej ocenie; to tak krótko dodam), to na ten film do kina wybiorę się z wielką przyjemnością. Nawet i na wielkoformatowy, immersyjny IMAX 3D z napisami w tym przypadku (oby taki wyświetlali), pójdę. Zwiastuna do sequela "Wonder Woman" jeszcze nie widziałem, jednak zajawki zdjęciowe, krótkie materiały z planu zdjęciowego, owszem, zapoznałem się z nimi. Przy tym obrazie wystarczy mi umiejscowienie głównej jego fabuły w latach osiemdziesiątych XX wieku, no i... obecność na ekranie dwóch seksownych żeńskich, obdarzonych ,,pakietem mocy" postaci z komiksów superbohaterskich. Ach, Cheetah i Diana, cóż więcej chcieć? Pedro Pascal, również w konsekwencji tego, jak sprawuje się w "The Mandalorian" (na razie pokazał się w serialu na krótkie ujęcie: twarz, i podłożył głos - co dobrze wiemy; przez resztę łącznego czasu odcinkowego równie dobrze mogłoby go nie być, a zamiast niego mogliby jakiegoś ,,Sebę z Osiedla" wpakować w ,,klamoty" Mando i kazać mu odgrywać rolę. I w tym tkwi paradoks sukcesu tego serialu. Tajemniczość i nieprzewidywalność), ze swoją rolą w "Wonder Woman 84" intryguje me fanowskie gusta niezmiernie. I żadne "HBO Max", czy inne tego typu dupiksy, trele lele, mnie nie interesują. Ten film muszę obejrzeć w kinie, najbardziej chciałbym, aby było to w realiach IMAXa.