Jak dla mnie stwierdzenia, że film z 2016 jest lepszy od tegorocznego są kuriozalne.
Rozpisze w punktach porównanie obydwu filmów, żeby to porównanie miało ręce i nogi.
Suicide Squad 2016
-Kolorystka, miejscówki. Szaroburo i ponuro. Bitwa w miejskiej dżungli, no matko święta tak to nakręcili, że często jest ciemno, jak nie powiem gdzie. Spadek po wizualnym zamiłowaniu do ciemnych filtrów u Snydera i najlepszy dowód, że w pewnym momencie Warner miał strasznie nudną koncepcję estetyczną jak na filmy komiksowe. Do tego podwójny minus za taką kolorystkę w filmie gdzie jest cholerna Harley, która przecież nie jest jakimś Batmanem.
-Pozerstwo. Film chce pokazać, że jest niegrzeczny, brudniejszy, doroślejszy, ale nie jest. Pg13, okładanie kitowców i wszystko gra. No nie gra. Kto tam zginął poza
typem od lin i El Diablo i to w taki sposób, że można ziewnąć? No nikt
Bezpieczne zamulanie udające straszliwe zagrożenie dla postaci.
-Finał typu promień w niebo. Cara Delevingne jako złoczyńca, kto na to wpadł? Zasadniczo Enchantress i jej brat to jedni z najgorszych złoczyńców w filmach komiksowych ever. To przebija nawet poziom Malekitha i Ronana z MCU. Delevingne dziwnie się buja i wygraża, że zniszczy ludzi, bo zaczęli czcić maszyny i to jest cała motywacja. Nawet nie widzimy jakichś retrospekcji z tym postaciami sprzed tysięcy lat, oni po prostu mówią jak to nienawidzą ludzi i tyle.
-Paskudny Joker Jareda Leto. Leto udaje świra, ale wychodzi mu bardziej gość, który zrobił cosplay Jokera i napina się jaki groźny nie jest. Do tego Joker naprawdę kocha tutaj Harley. Naiwniej się już nie dało tego zrobić. Możliwe, że wizja w pełni Ayera potraktowałby tę postać lepiej, ale wyszło strasznie infantylnie.
-Szczucie hitami z lat 80 przy każdej możliwej okazji. No film strasznie małpował w tym aspekcie Guardianów MCU. Nawet w jednym momencie przygrywało Spirits in the Sky, które było w tamtym filmie. Miało być fajnie, ale w pewnym momencie męczył ten motyw straszliwie.
-Wprowadzenie postaci. Te "zwariowane" kolorowe napisy przy opisie każdego bohatera w trakcie gadki Waller. Teledysk w złym znaczeniu tego słowa.
-Część ekipy to zwykłe zapychacze bez charakteru. Przecież o takiej Katanie i Killer Crocu nie wiemy nic. Chociaż nie, o Katanie wiemy, że ma duszę męża zaklęta w mieczu i czasem z nim rozmawia. WTF. Tutaj jest w sumie kolejny problem. Ten film miał klasyczne już dla wczesnych filmów DCEU problemy, czyli wrzucenie czegoś ot, tak, bez choćby grama sensownej podbudowy. Te zagrywki robiły sieczkę w głowie odbiorcy, analogicznie jak z Batman v Superman i jakimiś wizjami wrzuconymi od tak. Wprowadzone to tak, że widz czuje się zagubiony. Zero wyjaśnień. Nie ma wybacz, filmowego uniwersum nie buduje się w ten sposób.
-Film nie wiedział czym chce być, co jest bardziej winą studia, niż Ayera. Jednak wali to bardzo po oczach. Żarciki są zachowawczo wplecione, żeby gonić tonacją filmy MCU, a nie dlatego, że taka była intencja od początku. Pewne motywy strasznie wykalkulowane na pudrowanie filmu pod humor jak np Bommer i jego maskotka jednorożca.
-Niby detal, ale dla mnie zmienia sporo. Ordynarne jak dla mnie wpychanie tej i owej postaci do filmu, żeby wyszło, że hej to przecież jedno kinowe uniwersum ala MCU. Musi być Batman i Flash. MCU na wczesnym etapie aż tak czymś takim nie epatowało, a DCEU na wczesnym etapie jakby na gwałt chciało gonić to co powinno budować się na spokojniej.
The Suicide Squad 2021
-Bardzo dobry wstęp. Koncepcja wywrócona do góry nogami. Kolejny oddział, tylko patrzeć jak świetnie prezentują się w scenie, kiedy wyruszają na misję, to będą asy... a
tu strzał z pyska i 80% tej ekipy ginie. Brutalnie, krwawo.
Pierwsze 10 minut filmu odważniejsze od całego obrazu z 2016 roku.
-Dobre ost. Koncepcja nastawiona na stare, dobre kawałki zachowana, ale nie szczuje się już tym tak mocno. Duży nacisk położono na autorską ścieżkę dźwiękową. "Ratism" Murhpyego, to jest naprawdę śliczny utwór. Jak dla mnie zamiata gromko pierdne wyczyny Zimmera z okresu już "Man of steel" i "Batman v Superman" gdzie zaczęło się przedobrzanie.
-Pełne wykorzystanie kategorii wiekowej. Czyli jest mocno, krwawo, brutalnie. Nie uważam tego za przegięcie. To idealnie zgrywa się przy tej ekipie. Giną prawdziwi ludzie, a nie glutowe kreatury. Całość ma posmak jak przemoc w filmach grindhouse. Odważne, bezkompromisowe i faktycznie wiarygodne w tym, co chciano osiągnąć.
-Śliczne zdjęcia, kadry w paru momentach. Obraz z wnętrza oka
, moment rozerwania żołnierza przez King Sharka. Ładne estetycznie zabiegi jak przemoc widziana oczami Harley, tytuły aktów filmu wplecione naturalnie w sam film, walka między
odbita w hełmie. Ten film ma bardzo wyraziste pomysły na to, żeby wyglądać, kiedy trzeba bardziej kreatywnie. No i film nie ma nawalonej szarości w kolorystyce do granicy możliwości.
-Jeżeli jakiś bohater jest istotny w tym filmie to dostanie zarysowany charakter i swoje 5 minut. Każdy z tych, co ważniejszych ma swój character arc, można o każdym z nich powiedzieć coś ponad to, że ma fajne moce i image. Nie ma dziadowskich wprowadzeń postaci na zasadzie serii intr jak z 2016 roku, tylko o postaci mówią nam jej działania, dialogi z innymi.
-Fabuła. Nic wybitnego. Absolutnie z tym nie dyskutuje. Tylko jakie to jest klarowne i jasne w porównaniu z tym potworkiem z 2016, gdzie było trochę Jokera i jakieś mistyczne istoty, które kiedyś tam władały ziemią, ale film nic nam więcej na ten temat nie mówi. Tutaj główny zły jest wprowadzony w taki sposób, że rozumiem, dlaczego ta postać chce rozwalić wyspę i nawet w jakiś sposób współczułem mu, kiedy jego los był przesądzony. Wysłanie drużyny do egzotycznego kraju z dala od Stanów też działa lepiej od dżungli miejskiej w USA. To jest fabularnie po prostu normalny film. Jasne zdarzają się głupotki fabularne, przedmówcy już o nich napisali, ale nie zmienia to faktu, że ogląda się to niebotycznie lepiej od poprzednika.
-Fajnie, że film stoi na własnych nogach. Nawiązania do reszty uniwersum są bardzo skromne. Zero cameo pokroju Wonder Woman Gadot i bardzo dobrze. Warner ogarnął, że gonienie na gwałt MCU i wpychanie w gardło widzowi, że te filmy tak bardzo się łącza jest głupie. Integralność filmu ważniejsza od oglądania się na to, że przecież trzeba wrzucić 500 tropów do innych postaci. Sceny po napisach odnoszą się tylko do świata w ramach Squadu. Tak samo dobrze działało to w Aquamanie.
-Film robi czasem prztyki do oryginału, biorąc podobny motyw ale robiąc go lepiej. Scena w pubie podejście drugie, King Shark bije na głowę Killer Croca pod kątem zarówno image'u, siły postaci, ale też własnego motywu fabularnego.
-Lepsze tempo filmu. Tutaj dostajemy na sam początek mocne, dynamiczne wejście, potem zwolnienie tempa, by znów wrócić w wir akcji. Squad z 2016 to była straszna zamuła na początku z tymi gadkami Waller, wątkiem Jokera, który prowadził donikąd, knuciem Enchantress, urabianiem tytułowej drużyny etc. Nowy film pokazuje, że wcale nie trzeba pokazywać aż tak dosłownie tego wszystkiego, żeby to działało.
-Dosadność. Kitowcy z 2016, którzy mieli być przemienionymi przez zło ludźmi, nie mają praktycznie żadnego podjazdu do kontrolowanych przez rodniki
cywilów, gdzie widać, że to są zasadniczo normalni obywatele tylko kontrolowani przez swoiste facehuggery. Zabijanie takich przeciwników jest zdecydowanie bardziej uderzające obuchem po głowie niż tych anonimowych glutów z poprzednika. Poza tym wrzucono tutaj nawet komentarz na temat śmierci zwykłego człowieka w całym tym szeregu barwnych postaci z komiksów.
-Można się uśmiechać pod nosem, ale przemycone pewnego rodzaju krytyczne podejście do USA, jest zdecydowanie bardziej wyrazistym motywem przewodnim od poprzednika. No, jaki tam był motyw? Jak to złe demony chcą zniszczyć ludzkość, bo ich już nie czczą... Może sobie z litości daruje uczciwe zestawienie, ale przecież to brzmi jak typowa bzdura.
Można by pewnie jeszcze długo tak wymieniać, ale nie mam w sumie już na więcej ochoty, a ten post i tak wyszedł tak długi, że pewnie odstrasza od czytania. Jak dla mnie Squad z 2021 to nie tylko nokautuje ten film z 2016, ale wręcz to czołówka filmów na kanwie DC. To co wypuszczono do kin w 2016 to taki rozmemłany glut, który bał się być tym, czym jest tegoroczny film. Miał fajne elementy jak rola Smitha czy Robbie, ale nawet te fajne rzeczy były skutecznie hamowane przez głupawkę montażową, scenariusz i fałsz samego filmu. Dość powiedzieć, że Harley ze swoich trzech dotychczasowych występów w kinie imo najgorzej wypadła w tamtym filmie, gdzie głównie była dziewczyną Jokera, panią co się przy okazji wypinała, ubierała w seksowne ciuszki. Nie, żebym postulował brak atrakcyjnych kobiet w filmach. Bardziej mi tu idzie o podmiotowość samej postaci. Kolejny film pokazuje, że da się tą posta, przedstawić seksownie, ale też przy tym jak człowieka, kobietę z własnym zestawem cech, umiejąca wyciągać wnioski.
Fajnie , że Warner otrzepał się po porażce artystycznej z 2016 roku, wziął głowę do góry i zdecydował się zrobić to jeszcze raz, ale dużo lepiej. Jak dla mnie to jeden z naczelnych przykładów jak ratować spieprzoną markę w ramach kina rozrywkowego. Chcę się aż spytać, to kiedy kolejne podejście do JL? Zarobki nieszczególne, wiadomo sytuacja covidowa zrobiła swoje, pewne zła sława poprzednika też, ale jak zerkam na wyniki finansowe Shanaga po takim czasie, to stwierdzam, że Squad zasłużył na dużo lepszy wynik finansowy skoro cgi fest zgarnął taką kasę w tydzień co Squad całościowo.
Wyszło jakbym dość mocno bronił tego filmu, ale po prostu chciałem się mocniej wgryźć w temat, zrobić bardziej kompleksową analizę tym bardziej że forum nie obrodziło w jakąś większą liczbę opinii .
W formie mema to w skrócie tyle