Obejrzałem w końcu ten nowy Squad i pierwsze co przychodzi do głowy to, że nie można tak było przy jedynce?
Po filmie Gunna czuć jeszcze mocniej jaką śmierdzącą kupą była produkcja reżyserowana przez Ayera. Wystarczyło dać więcej i to naprawdę dużo więcej wolnej ręki twórcy, walnąć Rkę i mieć producentów z otwartą głową, którzy nie będą wpieprzać się kastrując film.
W kontekście tego filmu będą chwalił tą cholerne kategorię R, bo Squad to jednak nie postaci pokroju Capa no chyba, że Pecemaker, ale mocno w krzywym zwierciadle
Trup ścieli się gęsto i za to już sam plus. Bo kto na dobrą sprawę zginał w filmie Ayera? Ten jakiś ludek od sznurów i El Diablo? No i do tego zginęli w sposób jak z typowego bezpiecznego filmiku pg13, a to się nie godzi w filmie o grupie jakby nie patrzeć straceńców. Tamten film był po prostu nieautentyczny, niby pozował na niegrzeczny a oferował bezkrwawe okładanie glutowatych kitowców, a tutaj nie szczędzi się scen przemocy wobec ludzi z krwi i kości. Tamten film był zbyt bezpieczny, zbyt rozlazły, żeby pokazać coś więcej i wykorzystać w pełni koncept i klimat tej ekipy. Sam początek gdzie
ginie jakieś 60% squadu, prawie cały drugi oddział poza Harley
zamiata te bezpieczne pierdoły z 2016 roku. Co jak co, ale nie kojarzę takiego pomysłu na sam początek filmu w kinie komiksowym za dużą kasę.
Całość to po prostu Gunn puszczony kompletnie ze smyczy, dlatego pewnie dla części ludzi film będzie zbyt przeszarżowany, ale mi to absolutnie pasuje w momencie w którym gatunek jest mocno opanowany przez przyjemne, ale mocno generyczne większości i grzeczne produkcje Marvel Studios.
Niektóre sceny może był ciut za mocne jak na komiksowy blockbuster, ale dochodzę do wniosku, że a kij z tym. Może takie wstrząśniecie jest potrzebne, żeby też pokazać jak mocno 80% nurtu filmowego superhero staje się zbyt bezpieczne, zbyt ukiszone w sosie sprawdzonych formułek. Mało tego film ma nawet mocno autorskie i świetnie wykorzystane pomysły
jak wprowadzanie w kolejne akty filmu w postaci napisów przypominających coś jak okładki zeszytów komiksowych i to wplecione w otoczenie świata przedstawionego.
Albo
sekwencja wiru walki i krwawego mordowania przez Harley skonfrontowana z kreskówkową wręcz wizją świata, uosabiająca szaleństwo w głowie pani ex psychiatry
Czegoś takiego brakowało w Birds of pray i tamta scena walki z policjantami w komisariacie jest przy tym kompletnie bez jajeczna, chociaż rozumiem, że wynika to też z co raz mocniejszego kierowania Harley w stronę antybohaterki a nie złoczyńcy, więc policjantów zabijać nie może.
Jej własny segment fabularny jest naprawdę zabawny, ale też samoświadomy i w sumie komentujący zakusy do toksycznych związków, po doświadczeniach z Jokerem. Jakbym był złośliwy to bym nawet powiedział, że to był taki przytyczek w nos dla historii pokroju 365 dni
Dobrze, że Warner miał totalnie wywalone na jakieś tam fangirl co to bawiły się w shipy Harley z Jokerem, a nie jak producent takiej jednej serii co się Star Wars zwie i dostaliśmy to nieszczęsne Reylo z którego i tak nie mogło wyniknąć nic, bo byłoby to zbyt wywrotowe dla SW i nijak w sumie nie pasujące do sensu tamtego świata.
Generalnie Harley jako postać stojąca na swoich nogach radzi sobie naprawdę dobrze i nie żal mi w ogóle, że odcięli się od Jokera Leto tak szybko i wcześnie. Jestem skłonny uwierzyć, że jego wkład w rolę i wizja na postać były ciekawe i to producenci pokpili sprawę, więc nawet bym obejrzał coś takiego jak AyerCut ale nie chcę już za nic wiązania w filmach Jokera z Harley. Wystarczy mi, że w komiksach i kreskówkach ta postać była do niego bardzo długo uwiązana, zanim przeszła kolejny etap ewolucji.
Tak jak w przypadku Harley całość w ogóle daje prztyczka w nos oryginałowi i jeżeli robi jakieś paralele do niego to umiejętnie i lepiej, dużo lepiej. King Shark to prawdziwa bestia w drużynie a nie ten piedołowaty niewyrośnięty Killer Croc z filmu Ayera, Bloodsport wypada o niebo lepiej niż Deadshot, z którego już na starcie zrobili tatuśka o złotym sercu, co tak naprawdę chce zawsze dobrze. Jasne, postać Elby też nie okazuje się finalnie wcale taka zła, ale moim zdaniem szorstki początek tej postaci i to co o niej wiemy lepiej stopniuje jego powolne ułaskawienie w oczach widza.
Widać też paralele do samych Guardian of the Galaxy, bo Gunn musiał wziąć sobie kolejnego wrestlera do kolejnej roli.
Gunn w tym swoim świecie straceńców w ogóle nie idzie na skróty jak głupawy poprzednik, gdzie wyglądało to tak, że dostawaliśmy krótki opis każdego członka co szło w absurdy jak przy Katanie, gdzie rzucono absurdalnym opisem o mężu zaklętym w mieczu i to było całe rozpisanie postaci. Nic z tych rzeczy. Gunn buduje postaci dialogami, interakcjami i ich czynami.
Złoczyńca był imo znów zbyt op jak na drużynę jaką jest Squad tak jak w przypadku Enchantress, ale wypadł dużo lepiej, chyba przez świetne wpasowanie w klimaty Gunna, bo to postać, która śmiałoby mogłaby egzystować też w zakamarkach kosmicznego segmentu MCU. Finał był dużo lepszy niż u Ayera, pomimo, że to była klasyczna rozpierducha to umówmy się wszystko będzie lepsze od rozwiązań typu promień w powietrze z poprzedniczki. Poza tym wprowadzał fajny motyw ala zombie- kitowcy z jedynki mogą spływać- i mimo wszystko trochę nadaje tutaj dwuznaczności, że nawet główny zły jest tutaj w pewnym sensie ofiarą
W finale denerwuje tylko niekonsekwencja co do Waller
Odczepienie się od tytułowego squadu to jedno, ale zostawienie w spokoju reszty agencji, która się zbuntowała to drugie. Już lepszym rozwiązaniem byłaby jakaś rodzajowa scenka, że zawinął ją jakiś heros. Bo nie zbyt wiarygodnie wypada Waller, która daje żyć swoim współpracownikom za takie coś
Wręcz nie współgra to z charakterem tej postaci kreowanym przez cały czas.
Muzyka dobrze wykorzystana, dobrze, że Gunn nie zrobił kolejnej składanki hitów jak przy części pierwszej i daje wybrzmieć ost opartemu na takiej muzyce kiedy trzeba, a tak to stawia na autorski soundtrack.
Szczerze w ogóle mnie nie żal braku tego Deathstroke'a o którym niektórzy wspominali. Film ma już jedną postać z pierwszej ligi popularności i to imo w pełni wystarcza. Gunn po gotg wziął sobie postaci chyba nawet jeszcze mocniej z obrzeży uniwersum i zabawił się nimi na całego.
Jak dla mnie ten film bije na łeb na szyję Black Panthera, Captain Marvel, nad którym media piały, że niby są odkrywcze i badają nowe obszary kina komiksowego (wat?) W sumie to błyskawicznie nokautuje pewien % filmów MCU, bo za cholerę nie powiem, że dwa pierwsze Thory miały coś dobrego poza Hiddlestonem, Ant-man and Wasp, które było straszliwie nijakie albo The First Avengera, który strasznie pozował na kino w okresie 2 wojny światowej, ale do naprawdę klimatycznej produkcji to mu brakowało lat świetlnych.
Wychodzi, że filmy komiksowe z Rką jak Joker, Logan, Deadpool i teraz Squad wyróżniają się dość mocno i niekoniecznie tylko brutalnością. Jak dla mnie to Warner/DC mimo tego, że przegrali walke z MCU na łączone uniwersa to mają pośród swoich produkcji też jednak trochę eksperymentów i w tym się mają lepiej od MCU. Joker jakby wywalić z niego oczywiste elementy to byłby zwyczajny dramat psychologiczny. Batmany Nolana mimo, że trochę moim zdaniem wala sciemą z tym realizmem również wyraźnie inne.
Squad to jest dla mnie czołówka tego co wypuszczono na licencji DC do kin i piszę to z pełną świadomością jak ten film część ludzi uznaje za wykalkulowany na bycie takim jakim jest.
Jestem ciekaw serialu z Hbo na temat postaci Peacemakera. Chciałbym większego udziału Gunna przy filmach Warnera na licencji DC, który moim zdaniem byłby świetnym głośnym nazwiskiem w zamian za Snydera.
No i mam nadzieję, że film z Flashem nie zresetuje w ogóle Squadu, tylko zostawią to w spokoju tak w razie czego na przyszłość.